Pytanie tego typu chodzi mi po głowie już od jakiegoś czasu, do tej pory nie znalazłem jednak czasu, by o tym napisać. Lektura tekstu Ingolfura Bluehdorna na temat przetrwania sił zielonopolitycznych dał mi ramy myślowe do jego ostatecznego napisania i sformułowania problemu. Tekst ten dotyczy sytuacji w Niemczech i pewnego trendu w Europie Zachodniej, związanego z osłabianiem się Zielonych wraz z wchodzeniem do różnych koalicji rządowych. Można by zapytać, jak można pisać o zmierzchu zielonej polityki w roku 2001, kiedy 8 lat później udaje się nam, jako europejskiej rodzinie partyjnej, osiągnąć spore sukcesy w wyborach do Parlamentu Europejskiego, a w samych Niemczech Sojusz'90/Zieloni osiągają najlepsze w historii wyniki w wyborach do Bundestagu. Na początku wieku sytuacja faktycznie była jednak dość niewesoła, a partia ponosiła klęskę za klęską w lokalnych wyborach, przez co wspomniany wyżej Bluehdorn wieszczył koniec temu projektowi politycznemu.
Analiza ówczesnej sytuacji, potencjalnych dróg wyjścia z niej i podjętych wyborów politycznych może być niezwykle przydatna dla polskich Zielonych. Po 6 latach funkcjonowania, w trakcie których udało się nam wejść do debaty publicznej i odnieść pewne sukcesy, potrzeba zdefiniowania celu zdaje się być potrzebna bardziej niż kiedykolwiek. Trudności strukturalne nie ułatwiają sytuacji, podobnie jak i naturalne poczucie wypalenia i braku wymiernych rezultatów wyborczych. Obawiam się jednak, że bez realnie zdefiniowanej ścieżki dojścia do celu mobilizacja w celu przemożenia istniejących problemów zwyczajnie w świecie nie będzie skuteczna. Ideowe spoiwo umożliwia działanie w trudnych warunkach i bardziej efektywne adresowanie swojego przekazu, co również skutkuje w lepszym poznaniu potencjalnego elektoratu, poszerzanie bazy członkowskiej czy pozyskiwanie funduszy na działalność. Brak wyrazistości w ważnych dla wyborczyń i wyborców kwestiach i liczenie na to, że ktoś "w końcu" zacznie głosować sercem i poświęci swoje przekonania w innych kwestiach dla ochrony środowiska może skończyć się dalszymi porażkami i eskalacją frustracji. W sytuacji, w której się znajdujemy, niezwykle ważne jest rozpoznanie aktualnej sytuacji politycznej i nastrojów, bowiem niespójność przekazu w stosunku do społecznych oczekiwań jeszcze nigdy nikogo nie wyniosła do władzy. W niniejszym artykule będę posiłkował się spostrzeżeniami z Niemiec z roku 2001, które - jak mam nadzieję uda mi się wykazać - wcale nie są aż tak różne od polskiego podwórka, jakbyśmy mogli sobie wyobrażać.
"Nieefektywna struktura wewnętrzna, brak doświadczenia politycznego, umiejętności medialnych, wewnętrzna fragmentacja i spięcia, brak kompetencji w dziedzinach innych niż ochrona środowiska" - brzmi znajomie? To zarzuty, które na przełomie wieków pojawiały się w stosunku do Zielonych w Niemczech. Ich rozwiązaniem była wewnętrzna integracja, doprecyzowanie spornych punktów programu, a także mozolne budowanie swej wiarygodności w dziedzinach, nie uznawanych wcześniej za "zielone" w szerszym społecznym polu widzenia - w szczególności jeśli chodzi o edukację i politykę społeczną. Jeśli przeanalizować niedawne wystąpienie Jurgena Trittina, współszefa frakcji parlamentarnej partii, z okazji głosowania nad wotum zaufania dla nowego rządu Angeli Merkel, widać gołym okiem (ewentualnie z pomocą translatora), że kwestie środowiska zajmują istotną, ale nie dominującą jego część.
Dlaczego taka zmiana, oznaczająca w jakiejś mierze odejście zarówno od modelu "ani z lewa, ani z prawa, tylko z przodu", jak i skupianiu się stricte na wartościach postmaterialnych, zaszła i w ogóle miała miejsce? Dawna wiara z lat 80. XX wieku w bycie "partią antypartyjną" musiała ulec przewartościowaniu wraz z globalnymi przemianami społeczno-gospodarczymi. Transformacja, wbrew pozorom, to nie tylko zjawisko z Europy Środkowo-Wschodniej, ale globalne zagadnienie związane z ówczesnymi zwycięstwami neoliberalnego modelu globalizacji. Postmaterialne dążenie do samoświadomowści i samodeterminacji osłabło wraz z rosnącą elastycznością i niestabilnością życia - i wcale nie musi ono się wzmacniać wraz ze stabilizacją sytuacji ekonomicznej. W Polsce liczba osób przyznających się w badaniach socjologicznych do postmaterialnej postawy życiowej systematycznie spada w porównaniu do lat 90. XX wieku!
Tego typu sytuacja, mająca miejsce na globalną skalę, zmusza Zielonych do podejmowania wysiłku intelektualnego, który określiłbym mianem "materializacji" swoich programów politycznych. W celu głębszego zakorzenienia zielonej polityki w strukturze społecznej jest to niezbędny jak się zdaje kierunek, mogący zagwarantować przyszłą stabilność poparcia, tym bardziej palący na gruncie polskim, że wartości postmaterialne nie mają tu tak solidnej jak w Niemczech podstawy. Dodatkowym utrudnieniem jest przejmowanie haseł o jakości życia i indywidualnej samorealizacji przez większe formacje polityczne, żerujące na społecznej atomizacji i wykorzystujące ją do własnych celów. "Nową politykę" zastąpiła "postpolityka", sugerująca zainteresowanie społeczeństwem jako całością i ukrywającą partykularne, egoistyczne interesy przebranych za bezideowców polityków i ich koterii.
Przewartościowanie i kryzys dotychczasowej demokracji przedstawicielskiej przybiera różne formy i sugeruje się różne sposoby wyjścia z niego. Jednym z nich - co zdaje się sugerować Bluehdorn i co w praktyce realizuje w Polsce PO, to uznanie, że dalsze demokratyzowanie w sytuacji rosnącej komplikacji świata nie ma sensu i powinno oddawać się większy zakres działań w ręce "ekspertów". To moim zdaniem droga, która prowadzi nas do dalszego obumierania społecznej aktywności. Deideologizacja, brak realnych różnic programowych, jej krótkotrwałość zamiast myślenia perspektywicznego, polityczna agenda wyznaczana nie reformatorskimi projektami, ale powszednimi skandalami, a także jej redukcja do zarządzania zamiast podkreślanie "rządzenia" - to tylko niektóre ze zidentyfikowanych przez autora raportu z 2001 roku zjawiska związane z globalną transformacją. Odpowiedzią na nie musi być ponowna polityzacja, nie zaś odwoływanie się do rzekomo obiektywnej rzeczywistości i zawierzanie "bezstronnym ekspertom".
Nie trzeba nikogo przekonywać, że jest to działanie trudne. W Polsce bardzo silne piętno odcisnęła transformacja, w której wiele zjawisk publicznych (np. aborcja) zostało zepchniętych do sfery indywidualnego wyboru czy wręcz zdepolityzowanych. Bardzo często stykamy się na przykład ze zjawiskiem, kiedy Zieloni 2004 pojawiają się w mediach, nazywani "stowarzyszeniem". To nie tyle (albo przynajmniej - nie tylko) efekt dziennikarskiej niedbałości, ale też zakodowane przekonanie, że problemy, które są dla nas polityczne, szczególnie w skali lokalnej - transport zbiorowy, przestrzeń publiczna, przejścia dla pieszych i ich forma - uznawane są za "drobiazgi", którymi zajmuje się "trzeci sektor", nie są zaś tematami godnymi zainteresowania partii politycznej.
Tak samo bywa z ochroną środowiska. Pewnym rozwiązaniem jest przekaz skupiony na podkreślaniu zrównoważonego, trwałego rozwoju, ale i on łatwo bywa przez potrzebujące jasnych, zrozumiałych dla siebie przekazów rozbrajany. Poza tym pamiętajmy o dwóch kwestiach. Po pierwsze, według badań Instytutu na rzecz Ekorozwoju systematycznie spada odsetek osób, deklarujących bardzo ważną rolę ochrony środowiska w swoim życiu - dziś wynosi on 11%. Po drugie, mimo korzystnych badań, wykazujących spore deklarowane zainteresowanie tą tematyką, także przy ewentualnych wyborach politycznych, to jednak nie gwarantuje to automatycznego przełożenia na poparcie dla Zielonych. Bluehdorn uzasadnia to w sposób przekonywujące - nowoczesne narracje stworzyły obraz postekologii, która, po pierwsze, ogranicza się do indywidualnych, ludzkich wyborów, a po drugie, społeczne pojmowanie ekologii jest skomplikowane i ścierają się w nim różne wizje. Troska o recykling bez problemu może łączyć się z poparciem elektrowni atomowej na poziomie krajowym, albo obwodnicy w obrębie miasta na poziomie lokalnym. Atom czy obwodnica mogą być dla kogoś ważniejsze, a poczucie to wspiera przywołane powyżej myślenie krótkoterminowe, nie dostrzegające długofalowych skutków tego typu decyzji. Po zniesieniu terminu natura - pisze Bluehdorn - nie ma porozumienia dotyczącego tego, jaka natura powinna być chroniona albo rewitalizowana, a także tego, czemu miałaby to być priorytetowa kwestia.
Pojawia się w tekście "Further to Fall? Adverse Conditions for the Survival of the Greens" bardzo interesująca konstatacja: Zieloni to nie tyle, wbrew temu, co się o nich sądzi, partia eko-polityki, lecz ego-polityki, rozumianej jako skupianie się na indywidualnym rozwoju, w którym środowisko odgrywa rolę ostatniego bastionu modernistycznego myślenia o społeczeństwie i wspólnocie. Skupianie się na sprzeciwie wobec autorytaryzmu i kumulacji władzy (politycznej i ekonomicznej), decentralizacja, demokracja i jej wzmocnienie - także i te wartości, o których nie możemy zapominać, nie dają automatycznego poparcia. W późnym kapitalizmie istnieje olbrzymi rozdźwięk między jednostką a partiami politycznymi. Nie są już one źródłem pozyskiwania przez ludzi spójnego światopoglądu, jako że wyborczynie i wyborcy mają dziś własne, nierzadko bardzo eklektyczne przekonania, umożliwiające im dość spore przeskoki w preferencjach partyjnych. Skoki te, wraz z upodabnianiem się poszczególnych programów, przestają zresztą nosić znamiona wielkich wolt ideowych.
Płynna nowoczesność oznacza coś jeszcze - jednostki emancypują się z dawnych grup społecznych, jednocześnie nie tworząc równie trwałych jak dotychczasowe struktury. To ważne spostrzeżenie, bowiem pokazuje, że warto istniejące jeszcze, zwarte grupy interesu brać pod uwagę jako "grupy docelowe" zielonego projektu politycznego. Nowe formy społecznej samoorganizacji są takie, jak czasy, w których funkcjonujemy - płynne, oparte bardziej na zrywach niż na stałym działaniu, zagrożone, jak np. lokalne społeczności poddane presji mobilności zawodowej i coraz częstszej konieczności przeprowadzek. Z jednej strony ludzie chcieliby być reprezentowani, z drugiej zaś sami nie do końca mają zinternalizowane swoje interesy i potrzeby, często zresztą wraz z upływem czasu ulegają one przemianom. Tak stare, jak i nowe wspólnoty wymagają wzmożonej uwagi z powodu towarzyszącej indywidualizacji "desolidaryzacji społecznej", nad Wisłą (i nie tylko) przejawiającej się chociażby w podejściu do upośledzonych grup społecznych. Zasadę równości częściej niż jako równość rezultatów zaczyna realizować się w formie równości szans, a i ta jej forma bywa jedynie zasłoną dymną dla szczucia i stygmatyzowania. Brak solidarności międzyludzkiej jest w Polsce jednym z kluczowych problemów, wobec których Zieloni muszą się zmierzyć, jeśli chcą pójść chociażby o krok dalej.
Globalizacja i transformacja, z powodu towarzyszącego im procesu rozwarstwienia społecznego i zwijania funkcji państwa, deregulacji, prywatyzacji i cięć podatkowych, prowadzących do zmniejszenia możliwości realizacji zadań publicznych, doprowadziła do reakcji prawicowej, populistycznej i ksenofobicznej na scenie publicznej, a w spektrum tematów - prymat ekonomii, kwestii bezpieczeństwa socjalnego czy bezpieczeństwa nad ochroną środowiska. Wybory do Parlamentu Europejskiego w tym roku zakończyły się sukcesem Zielonych nie dlatego, że postawili na ten ostatni problem, lecz dlatego, że udało się przekazać spójną wizję Zielonego Nowego Ładu w dziedzinach, w której do tej pory wydawali się w społecznym odbiorze (który nie musi w dzisiejszych czasach mieć cokolwiek wspólnego z rzeczywistością) mniej kompetentni - gospodarce, tworzeniu miejsc pracy i polityce społecznej. W ten sposób zapobiegli wieszczonej przez Bluehdorna dezintegracji zielonej polityki, zmieniając jej ramy i dostosowując swój przekaz - bez zmiany wyznawanych przekonań - do deklarowanych potrzeb społecznych.
Dla Zielonych w Polsce bardzo ważnym jest pokazanie (zarówno sobie, jak i elektoratowi), że nie są partią ekologiczną, rozumianą jako zajmującą się jedynie tym jednym tematem. Jak widać nawet z listu fundraisingowego, istnieje zrozumienie dla konieczności takich działań, nadal jednak zbyt mało jest otwarcia się na realnie istniejące - a nie wyobrażone czy przeniesione z Zachodu - grupy interesów. Ludzie kultury, sektor edukacji i ochrony zdrowia to naturalne obszary prezentowania troski o demokratyczny dialog i w wysokiej jakości usługi publiczne. Wymagać to jednak będzie wyraźnego zabrania stanowisk wobec tych sektorach, co z pewnością prowadzić będzie do wielu kontrowersji w obliczu ścierających się wizji partii. Wejście do politycznego głównego nurtu - w szczególności w Polsce - nie uda się jednak poprzez zupełne odcięcie się od tego typu debat. Możliwe jest pójście kilkoma drogami, które pomogłyby dookreślić partię w oczach elektoratu. Wbrew pozorom nie są one rozłączne, natomiast kluczowe jest określenie jednej, konkretnej strategii postępowania na szczeblu centralnym. Poziom lokalny, ze względu na swą specyfikę, proporcje może przyjąć nieco inne, co będzie widoczne za chwilę.
Jedną ze strategii jest zakończenie "kopania się z koniem" i wyraźne określenie pozycji politycznej na osi lewica-prawica. Na bazie badań socjologicznych dość regularnie wychodzi, że ok. 40% pytanych w Polsce udziela odpowiedzi lewicowych (solidaryzm społeczny+permisywizm obyczajowy), a dalsze 10% - liberalnych (swoboda gospodarcza i światopoglądowa) na pytania dotyczące rzeczywistości. Projekt lewicowo-liberalny, dość podobny wizerunkowo do niemieckich Zielonych, w polskich warunkach siłą rzeczy znajdowałby się na lewo od SLD (przesunięcie na prawo rodzimej sceny politycznej jest faktem, po obraniu przez partie socjaldemokratyczne w Europie "trzeciej drogi" bardzo często mają one mniej lewicowy elektorat i program niż partie socjalliberalne, jak w Wielkiej Brytanii Liberalni Demokraci czy Demokraci 66 w Holandii), mniej jednak niż środowisko "Krytyki Politycznej", współpraca z którym może być zresztą bardzo interesującym doświadczeniem. Pewną alternatywą jest pójście bardziej w kierunku sporów kulturowych i obyczajowych, mających zachęcić do partii bardziej postpolitycznie nastawioną młodzież. Choć z powodu znaczącej akceptacji społecznej np. dla postulatów rozdziału kościoła od państwa nie może być mowy o rezygnacji z tego typu propozycji programowych, to jednak nadal niewiele wskazuje na to, by w najbliższym czasie polaryzacja światopoglądowa społeczeństwa miała mieć przełożenie na rozbicie duopolu PO-PiS. Przekonanie "ani z lewa, ani z prawa, tylko z przodu" zbyt często oznaczało sytuowanie się w centrum (co samo w sobie nie byłoby takie złe, tyle że polskie pojmowanie politycznego centrum skażone jest poziomem neoliberalizmu nie do pogodzenia z zieloną polityką), albo prowadziło do bierności w lęku przed uznaniem za "polityczne radykałki/radykałów" - bierności, którą ktoś przekornie określił jako "ani z lewa, ani z prawa, ani z przodu". Na tego typu łatkę nie możemy sobie pozwolić.
Innym tropem może być pójście w kierunku tworzenia wizji modernizacyjnych, co zdają się zresztą sugerować wyniki badań socjologicznych na potencjalnym zielonym elektoracie. Kwestia dalszego rozwoju kraju jest kwestią kluczową, i tak naprawdę to w jej obrębie tkwi szansa na umieszczenie ekologicznego komponentu programowego. Warto jednak pamiętać o pułapce związanej z tym, że często zielone rozwiązania uważa się za odpowiednie "na pewnym stopniu rozwoju" - np. rozwój koeli tak, ale autostrady najpierw. Przełamanie tej fałszywej bezalternatywności nie będzie należało do najprostszych zadań. Jednocześnie pojawia się opcja - co również sugerowane jest na bazie badań w publikacji "Polskie odcienie zieleni" - przybrania wizerunku pewnego politycznego oportunizmu. Może on jednak odnieść sukces tylko wtedy, kiedy wewnętrznie ustalone zostaną polityczne szczegóły i kierunki, inaczej może skończyć się to dekompozycją na miarę czeskich Zielonych, których zabiło prowadzenie działań będących z punktu widzenia pryncypiów zielonej polityki głęboce kontrowersyjnymi (podatek liniowy, opłaty za opiekę zdrowotną, tarcza antyrakietowa). Skupianie się na określonych kwestiach nie jest niczym złym, umożliwia bowiem wychodzenie ponad sojusze li tylko z lewą stroną sceny politycznej, wymaga jednak olbrzymiej politycznej dojrzałości i wyzbycia się podejścia "władzy za wszelką cenę". Do tej pory jedyną partią, która z aliansów z prawicą wyszła z tarczą, bez olbrzymich problemów z utrzymaniem elektoratu i wiarygodności, to Zieloni w Finlandii, plus na poziomie regionalnym w niemieckim Hamburgu.
Niezależnie od obranej drogi, mimo początkowych, ewentualnych niepowodzeń schodzenie z niej przed wyznaczonym czasem sprawdzenia rezultatów może być katastrofą, o czym przekonuje trwające właśnie doświadczenie reaktywacji SD. Odpowiednia zdolność koalicyjna jest na tym etapie rozwoju Zielonych w Polsce niezbędna, jednak nie może przysłaniać długofalowego celu budowy silnej, samodzielnej partii w przyszłości. Jest jeszcze jeden, smutny scenariusz rozwoju zdarzeń znany z "Polskich odcieni zieleni" - to zahibernowanie działalności na "lepsze czasy". Nawet i on jednak nie rozwiąże problemów, które partia musi rozwiązać i na które musi odpowiedzieć, by móc liczyć się na politycznej scenie. Końcówka roku 2009 jest dobrym czasem ku temu, tak, by kolejny partyjny kongres w przyszłym roku mógł zaprezentować swoje wizje i tchnąć więcej wiary i siły, tak potrzebnej przed wyborami samorządowymi.
Analiza ówczesnej sytuacji, potencjalnych dróg wyjścia z niej i podjętych wyborów politycznych może być niezwykle przydatna dla polskich Zielonych. Po 6 latach funkcjonowania, w trakcie których udało się nam wejść do debaty publicznej i odnieść pewne sukcesy, potrzeba zdefiniowania celu zdaje się być potrzebna bardziej niż kiedykolwiek. Trudności strukturalne nie ułatwiają sytuacji, podobnie jak i naturalne poczucie wypalenia i braku wymiernych rezultatów wyborczych. Obawiam się jednak, że bez realnie zdefiniowanej ścieżki dojścia do celu mobilizacja w celu przemożenia istniejących problemów zwyczajnie w świecie nie będzie skuteczna. Ideowe spoiwo umożliwia działanie w trudnych warunkach i bardziej efektywne adresowanie swojego przekazu, co również skutkuje w lepszym poznaniu potencjalnego elektoratu, poszerzanie bazy członkowskiej czy pozyskiwanie funduszy na działalność. Brak wyrazistości w ważnych dla wyborczyń i wyborców kwestiach i liczenie na to, że ktoś "w końcu" zacznie głosować sercem i poświęci swoje przekonania w innych kwestiach dla ochrony środowiska może skończyć się dalszymi porażkami i eskalacją frustracji. W sytuacji, w której się znajdujemy, niezwykle ważne jest rozpoznanie aktualnej sytuacji politycznej i nastrojów, bowiem niespójność przekazu w stosunku do społecznych oczekiwań jeszcze nigdy nikogo nie wyniosła do władzy. W niniejszym artykule będę posiłkował się spostrzeżeniami z Niemiec z roku 2001, które - jak mam nadzieję uda mi się wykazać - wcale nie są aż tak różne od polskiego podwórka, jakbyśmy mogli sobie wyobrażać.
"Nieefektywna struktura wewnętrzna, brak doświadczenia politycznego, umiejętności medialnych, wewnętrzna fragmentacja i spięcia, brak kompetencji w dziedzinach innych niż ochrona środowiska" - brzmi znajomie? To zarzuty, które na przełomie wieków pojawiały się w stosunku do Zielonych w Niemczech. Ich rozwiązaniem była wewnętrzna integracja, doprecyzowanie spornych punktów programu, a także mozolne budowanie swej wiarygodności w dziedzinach, nie uznawanych wcześniej za "zielone" w szerszym społecznym polu widzenia - w szczególności jeśli chodzi o edukację i politykę społeczną. Jeśli przeanalizować niedawne wystąpienie Jurgena Trittina, współszefa frakcji parlamentarnej partii, z okazji głosowania nad wotum zaufania dla nowego rządu Angeli Merkel, widać gołym okiem (ewentualnie z pomocą translatora), że kwestie środowiska zajmują istotną, ale nie dominującą jego część.
Dlaczego taka zmiana, oznaczająca w jakiejś mierze odejście zarówno od modelu "ani z lewa, ani z prawa, tylko z przodu", jak i skupianiu się stricte na wartościach postmaterialnych, zaszła i w ogóle miała miejsce? Dawna wiara z lat 80. XX wieku w bycie "partią antypartyjną" musiała ulec przewartościowaniu wraz z globalnymi przemianami społeczno-gospodarczymi. Transformacja, wbrew pozorom, to nie tylko zjawisko z Europy Środkowo-Wschodniej, ale globalne zagadnienie związane z ówczesnymi zwycięstwami neoliberalnego modelu globalizacji. Postmaterialne dążenie do samoświadomowści i samodeterminacji osłabło wraz z rosnącą elastycznością i niestabilnością życia - i wcale nie musi ono się wzmacniać wraz ze stabilizacją sytuacji ekonomicznej. W Polsce liczba osób przyznających się w badaniach socjologicznych do postmaterialnej postawy życiowej systematycznie spada w porównaniu do lat 90. XX wieku!
Tego typu sytuacja, mająca miejsce na globalną skalę, zmusza Zielonych do podejmowania wysiłku intelektualnego, który określiłbym mianem "materializacji" swoich programów politycznych. W celu głębszego zakorzenienia zielonej polityki w strukturze społecznej jest to niezbędny jak się zdaje kierunek, mogący zagwarantować przyszłą stabilność poparcia, tym bardziej palący na gruncie polskim, że wartości postmaterialne nie mają tu tak solidnej jak w Niemczech podstawy. Dodatkowym utrudnieniem jest przejmowanie haseł o jakości życia i indywidualnej samorealizacji przez większe formacje polityczne, żerujące na społecznej atomizacji i wykorzystujące ją do własnych celów. "Nową politykę" zastąpiła "postpolityka", sugerująca zainteresowanie społeczeństwem jako całością i ukrywającą partykularne, egoistyczne interesy przebranych za bezideowców polityków i ich koterii.
Przewartościowanie i kryzys dotychczasowej demokracji przedstawicielskiej przybiera różne formy i sugeruje się różne sposoby wyjścia z niego. Jednym z nich - co zdaje się sugerować Bluehdorn i co w praktyce realizuje w Polsce PO, to uznanie, że dalsze demokratyzowanie w sytuacji rosnącej komplikacji świata nie ma sensu i powinno oddawać się większy zakres działań w ręce "ekspertów". To moim zdaniem droga, która prowadzi nas do dalszego obumierania społecznej aktywności. Deideologizacja, brak realnych różnic programowych, jej krótkotrwałość zamiast myślenia perspektywicznego, polityczna agenda wyznaczana nie reformatorskimi projektami, ale powszednimi skandalami, a także jej redukcja do zarządzania zamiast podkreślanie "rządzenia" - to tylko niektóre ze zidentyfikowanych przez autora raportu z 2001 roku zjawiska związane z globalną transformacją. Odpowiedzią na nie musi być ponowna polityzacja, nie zaś odwoływanie się do rzekomo obiektywnej rzeczywistości i zawierzanie "bezstronnym ekspertom".
Nie trzeba nikogo przekonywać, że jest to działanie trudne. W Polsce bardzo silne piętno odcisnęła transformacja, w której wiele zjawisk publicznych (np. aborcja) zostało zepchniętych do sfery indywidualnego wyboru czy wręcz zdepolityzowanych. Bardzo często stykamy się na przykład ze zjawiskiem, kiedy Zieloni 2004 pojawiają się w mediach, nazywani "stowarzyszeniem". To nie tyle (albo przynajmniej - nie tylko) efekt dziennikarskiej niedbałości, ale też zakodowane przekonanie, że problemy, które są dla nas polityczne, szczególnie w skali lokalnej - transport zbiorowy, przestrzeń publiczna, przejścia dla pieszych i ich forma - uznawane są za "drobiazgi", którymi zajmuje się "trzeci sektor", nie są zaś tematami godnymi zainteresowania partii politycznej.
Tak samo bywa z ochroną środowiska. Pewnym rozwiązaniem jest przekaz skupiony na podkreślaniu zrównoważonego, trwałego rozwoju, ale i on łatwo bywa przez potrzebujące jasnych, zrozumiałych dla siebie przekazów rozbrajany. Poza tym pamiętajmy o dwóch kwestiach. Po pierwsze, według badań Instytutu na rzecz Ekorozwoju systematycznie spada odsetek osób, deklarujących bardzo ważną rolę ochrony środowiska w swoim życiu - dziś wynosi on 11%. Po drugie, mimo korzystnych badań, wykazujących spore deklarowane zainteresowanie tą tematyką, także przy ewentualnych wyborach politycznych, to jednak nie gwarantuje to automatycznego przełożenia na poparcie dla Zielonych. Bluehdorn uzasadnia to w sposób przekonywujące - nowoczesne narracje stworzyły obraz postekologii, która, po pierwsze, ogranicza się do indywidualnych, ludzkich wyborów, a po drugie, społeczne pojmowanie ekologii jest skomplikowane i ścierają się w nim różne wizje. Troska o recykling bez problemu może łączyć się z poparciem elektrowni atomowej na poziomie krajowym, albo obwodnicy w obrębie miasta na poziomie lokalnym. Atom czy obwodnica mogą być dla kogoś ważniejsze, a poczucie to wspiera przywołane powyżej myślenie krótkoterminowe, nie dostrzegające długofalowych skutków tego typu decyzji. Po zniesieniu terminu natura - pisze Bluehdorn - nie ma porozumienia dotyczącego tego, jaka natura powinna być chroniona albo rewitalizowana, a także tego, czemu miałaby to być priorytetowa kwestia.
Pojawia się w tekście "Further to Fall? Adverse Conditions for the Survival of the Greens" bardzo interesująca konstatacja: Zieloni to nie tyle, wbrew temu, co się o nich sądzi, partia eko-polityki, lecz ego-polityki, rozumianej jako skupianie się na indywidualnym rozwoju, w którym środowisko odgrywa rolę ostatniego bastionu modernistycznego myślenia o społeczeństwie i wspólnocie. Skupianie się na sprzeciwie wobec autorytaryzmu i kumulacji władzy (politycznej i ekonomicznej), decentralizacja, demokracja i jej wzmocnienie - także i te wartości, o których nie możemy zapominać, nie dają automatycznego poparcia. W późnym kapitalizmie istnieje olbrzymi rozdźwięk między jednostką a partiami politycznymi. Nie są już one źródłem pozyskiwania przez ludzi spójnego światopoglądu, jako że wyborczynie i wyborcy mają dziś własne, nierzadko bardzo eklektyczne przekonania, umożliwiające im dość spore przeskoki w preferencjach partyjnych. Skoki te, wraz z upodabnianiem się poszczególnych programów, przestają zresztą nosić znamiona wielkich wolt ideowych.
Płynna nowoczesność oznacza coś jeszcze - jednostki emancypują się z dawnych grup społecznych, jednocześnie nie tworząc równie trwałych jak dotychczasowe struktury. To ważne spostrzeżenie, bowiem pokazuje, że warto istniejące jeszcze, zwarte grupy interesu brać pod uwagę jako "grupy docelowe" zielonego projektu politycznego. Nowe formy społecznej samoorganizacji są takie, jak czasy, w których funkcjonujemy - płynne, oparte bardziej na zrywach niż na stałym działaniu, zagrożone, jak np. lokalne społeczności poddane presji mobilności zawodowej i coraz częstszej konieczności przeprowadzek. Z jednej strony ludzie chcieliby być reprezentowani, z drugiej zaś sami nie do końca mają zinternalizowane swoje interesy i potrzeby, często zresztą wraz z upływem czasu ulegają one przemianom. Tak stare, jak i nowe wspólnoty wymagają wzmożonej uwagi z powodu towarzyszącej indywidualizacji "desolidaryzacji społecznej", nad Wisłą (i nie tylko) przejawiającej się chociażby w podejściu do upośledzonych grup społecznych. Zasadę równości częściej niż jako równość rezultatów zaczyna realizować się w formie równości szans, a i ta jej forma bywa jedynie zasłoną dymną dla szczucia i stygmatyzowania. Brak solidarności międzyludzkiej jest w Polsce jednym z kluczowych problemów, wobec których Zieloni muszą się zmierzyć, jeśli chcą pójść chociażby o krok dalej.
Globalizacja i transformacja, z powodu towarzyszącego im procesu rozwarstwienia społecznego i zwijania funkcji państwa, deregulacji, prywatyzacji i cięć podatkowych, prowadzących do zmniejszenia możliwości realizacji zadań publicznych, doprowadziła do reakcji prawicowej, populistycznej i ksenofobicznej na scenie publicznej, a w spektrum tematów - prymat ekonomii, kwestii bezpieczeństwa socjalnego czy bezpieczeństwa nad ochroną środowiska. Wybory do Parlamentu Europejskiego w tym roku zakończyły się sukcesem Zielonych nie dlatego, że postawili na ten ostatni problem, lecz dlatego, że udało się przekazać spójną wizję Zielonego Nowego Ładu w dziedzinach, w której do tej pory wydawali się w społecznym odbiorze (który nie musi w dzisiejszych czasach mieć cokolwiek wspólnego z rzeczywistością) mniej kompetentni - gospodarce, tworzeniu miejsc pracy i polityce społecznej. W ten sposób zapobiegli wieszczonej przez Bluehdorna dezintegracji zielonej polityki, zmieniając jej ramy i dostosowując swój przekaz - bez zmiany wyznawanych przekonań - do deklarowanych potrzeb społecznych.
Dla Zielonych w Polsce bardzo ważnym jest pokazanie (zarówno sobie, jak i elektoratowi), że nie są partią ekologiczną, rozumianą jako zajmującą się jedynie tym jednym tematem. Jak widać nawet z listu fundraisingowego, istnieje zrozumienie dla konieczności takich działań, nadal jednak zbyt mało jest otwarcia się na realnie istniejące - a nie wyobrażone czy przeniesione z Zachodu - grupy interesów. Ludzie kultury, sektor edukacji i ochrony zdrowia to naturalne obszary prezentowania troski o demokratyczny dialog i w wysokiej jakości usługi publiczne. Wymagać to jednak będzie wyraźnego zabrania stanowisk wobec tych sektorach, co z pewnością prowadzić będzie do wielu kontrowersji w obliczu ścierających się wizji partii. Wejście do politycznego głównego nurtu - w szczególności w Polsce - nie uda się jednak poprzez zupełne odcięcie się od tego typu debat. Możliwe jest pójście kilkoma drogami, które pomogłyby dookreślić partię w oczach elektoratu. Wbrew pozorom nie są one rozłączne, natomiast kluczowe jest określenie jednej, konkretnej strategii postępowania na szczeblu centralnym. Poziom lokalny, ze względu na swą specyfikę, proporcje może przyjąć nieco inne, co będzie widoczne za chwilę.
Jedną ze strategii jest zakończenie "kopania się z koniem" i wyraźne określenie pozycji politycznej na osi lewica-prawica. Na bazie badań socjologicznych dość regularnie wychodzi, że ok. 40% pytanych w Polsce udziela odpowiedzi lewicowych (solidaryzm społeczny+permisywizm obyczajowy), a dalsze 10% - liberalnych (swoboda gospodarcza i światopoglądowa) na pytania dotyczące rzeczywistości. Projekt lewicowo-liberalny, dość podobny wizerunkowo do niemieckich Zielonych, w polskich warunkach siłą rzeczy znajdowałby się na lewo od SLD (przesunięcie na prawo rodzimej sceny politycznej jest faktem, po obraniu przez partie socjaldemokratyczne w Europie "trzeciej drogi" bardzo często mają one mniej lewicowy elektorat i program niż partie socjalliberalne, jak w Wielkiej Brytanii Liberalni Demokraci czy Demokraci 66 w Holandii), mniej jednak niż środowisko "Krytyki Politycznej", współpraca z którym może być zresztą bardzo interesującym doświadczeniem. Pewną alternatywą jest pójście bardziej w kierunku sporów kulturowych i obyczajowych, mających zachęcić do partii bardziej postpolitycznie nastawioną młodzież. Choć z powodu znaczącej akceptacji społecznej np. dla postulatów rozdziału kościoła od państwa nie może być mowy o rezygnacji z tego typu propozycji programowych, to jednak nadal niewiele wskazuje na to, by w najbliższym czasie polaryzacja światopoglądowa społeczeństwa miała mieć przełożenie na rozbicie duopolu PO-PiS. Przekonanie "ani z lewa, ani z prawa, tylko z przodu" zbyt często oznaczało sytuowanie się w centrum (co samo w sobie nie byłoby takie złe, tyle że polskie pojmowanie politycznego centrum skażone jest poziomem neoliberalizmu nie do pogodzenia z zieloną polityką), albo prowadziło do bierności w lęku przed uznaniem za "polityczne radykałki/radykałów" - bierności, którą ktoś przekornie określił jako "ani z lewa, ani z prawa, ani z przodu". Na tego typu łatkę nie możemy sobie pozwolić.
Innym tropem może być pójście w kierunku tworzenia wizji modernizacyjnych, co zdają się zresztą sugerować wyniki badań socjologicznych na potencjalnym zielonym elektoracie. Kwestia dalszego rozwoju kraju jest kwestią kluczową, i tak naprawdę to w jej obrębie tkwi szansa na umieszczenie ekologicznego komponentu programowego. Warto jednak pamiętać o pułapce związanej z tym, że często zielone rozwiązania uważa się za odpowiednie "na pewnym stopniu rozwoju" - np. rozwój koeli tak, ale autostrady najpierw. Przełamanie tej fałszywej bezalternatywności nie będzie należało do najprostszych zadań. Jednocześnie pojawia się opcja - co również sugerowane jest na bazie badań w publikacji "Polskie odcienie zieleni" - przybrania wizerunku pewnego politycznego oportunizmu. Może on jednak odnieść sukces tylko wtedy, kiedy wewnętrznie ustalone zostaną polityczne szczegóły i kierunki, inaczej może skończyć się to dekompozycją na miarę czeskich Zielonych, których zabiło prowadzenie działań będących z punktu widzenia pryncypiów zielonej polityki głęboce kontrowersyjnymi (podatek liniowy, opłaty za opiekę zdrowotną, tarcza antyrakietowa). Skupianie się na określonych kwestiach nie jest niczym złym, umożliwia bowiem wychodzenie ponad sojusze li tylko z lewą stroną sceny politycznej, wymaga jednak olbrzymiej politycznej dojrzałości i wyzbycia się podejścia "władzy za wszelką cenę". Do tej pory jedyną partią, która z aliansów z prawicą wyszła z tarczą, bez olbrzymich problemów z utrzymaniem elektoratu i wiarygodności, to Zieloni w Finlandii, plus na poziomie regionalnym w niemieckim Hamburgu.
Niezależnie od obranej drogi, mimo początkowych, ewentualnych niepowodzeń schodzenie z niej przed wyznaczonym czasem sprawdzenia rezultatów może być katastrofą, o czym przekonuje trwające właśnie doświadczenie reaktywacji SD. Odpowiednia zdolność koalicyjna jest na tym etapie rozwoju Zielonych w Polsce niezbędna, jednak nie może przysłaniać długofalowego celu budowy silnej, samodzielnej partii w przyszłości. Jest jeszcze jeden, smutny scenariusz rozwoju zdarzeń znany z "Polskich odcieni zieleni" - to zahibernowanie działalności na "lepsze czasy". Nawet i on jednak nie rozwiąże problemów, które partia musi rozwiązać i na które musi odpowiedzieć, by móc liczyć się na politycznej scenie. Końcówka roku 2009 jest dobrym czasem ku temu, tak, by kolejny partyjny kongres w przyszłym roku mógł zaprezentować swoje wizje i tchnąć więcej wiary i siły, tak potrzebnej przed wyborami samorządowymi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz