Ostatnio, jako że czytam grubsze lektury, nieco więcej zdarza mi się pisać o samej Warszawie. Mimo wakacji i sezonu ogórkowego próżnowania nie ma - dzięki licznym interwencjom społeczności lokalnej (którą zresztą wspieraliśmy, pisząc do radnych stosowne maile) Fort Sokolnickiego jednak za nieco ponad rok otworzy swe podwoje dla działalności kulturalnej. Żoliborz, doświadczony procesem "ubankowienia" placu Wilsona zasługuje na miejsce, które będzie spajać mieszkanki i mieszkańców dzielnicy - dobrze, że w tych niełatwych inwestycyjnie czasach znalazły się jednak fundusze na tego typu placówkę, która zapewne przyniesie też za sobą nieco miejsc pracy. Efekty społeczne, ekologiczne i ekonomiczne powinny być całkiem niezłe, oczywiście jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem.
W tym samym czasie trwa jednak proces mentalnego grodzenia Starego Miasta. Mentalnego, bo oznacza, że zabytek wpisany na listę dziedzictwa kulturalnego UNESCO, zamiast tętnić życiem, może pozostać na uboczu miejskiego życia kulturalnego. Byłoby to zjawisko dość kuriozalne, wszak mamy do czynienia ze ścisłym centrum miasta. Niestety, lokalne mieszkanki i mieszkańcy zdają się cenić ciszę i spokój dużo bardziej niż atrakcyjność kulturalną czy turystyczną okolicy. Swego czasu wytoczono działa nie tylko wobec zamkniętego (chociaż jest szansa, ze teraz powróci) klubu Le Madame, ale także innych, takich jak Tomba Tomba. Ponoć wrażliwy słuch sprawił, że zniknęły ogródki piwne nad Wisłą - a tyle się utyskuje nad miastem odwróconym plecami od rzeki.
W organizmie miejskim mamy do czynienia z istotnymi interesami społecznymi, które nie zawsze idą sobie ręka w rękę. Przykład centrum miasta jest tu bardzo istotny - tak jak w wypadku Kupieckich Domów Towarowych spotykają się tu sprzeczne racje. Niewątpliwie mieszkańcy Rynku Starego Miasta i jego okolic mają prawo do miru domowego. Mnogość przestrzeni otwartych sprawia, że nie każda impreza koniecznie musi odbywać się dajmy na to na Placu Zamkowym. Z drugiej zaś strony nie da się ukryć, że przestrzeń ta jest przestrzenią wyjątkową, która powinna pełnić funkcje integrujące mieszkanki i mieszkańców całego miasta, a nie służyć jedynie interesom osób zamieszkujących ten teren. W takim wypadku potrzebny jest szczery, otwarty dla zainteresowanych stron dialog, jak również zdanie sobie sprawy, że mieszkanie na Starówce to nieco co innego, niż pomieszkiwanie na Kabatach.
Osoby mieszkające w ścisłym Centrum nie powinny oczekiwać, że natężenie ruchu pieszych czy też ilość hałasu będzie porównywalna do natężenia tych zjawisk w, dajmy na to, Wesołej. Do tego - siłą rzeczy - to właśnie w Śródmieściu przestrzeń publiczna pełni najważniejszą dla procesu integracji miasta rolę. Oddanie jej walkowerem i rezygnacja np. z imprez muzycznych innych niż muzyka klasyczna czy jazz oznacza zgodę na sytuację, w której duża grupa ludzi nie będzie uznawać Starego Miasta za miejsce budzące emocje i warte obejrzenia. Owszem, skansen budować można, tylko czy taka powinna być rola tkanki miejskiej aspirującej aglomeracji? Czy tak łatwo jesteśmy w stanie pogodzić się z przekonaniem, że miejscem spotkań dla Warszawianek i Warszawiaków są dziś centra handlowe?
Oczywiście trzeba brać też pod uwagę przestrzeń - a ta nie sprzyja organizacji wielkich imprez. Mimo to powtarzam - musi ona służyć całemu miastu, a nie tylko okolicznym mieszkankom i mieszkańcom. Ci z kolei powinni mieć prawo do brania udziału w dyskusji i wpływaniu na jej ostateczny rezultat - wszak nie chodzi tu o pogorszenie ich jakości życia, ale o wpuszczenie życia w tę na chwilę obecną zbyt martwą przestrzeń. Mam nadzieję, że miasto umożliwi w tej sprawie konsultacje społeczne - z chęcią się wypowiem. Jeśli zaś chce ograniczyć grane w sercu miasta gatunki muzyczne, to tym bardziej musi wziąć na siebie obowiązek zapewnienia, by pomimo tego faktu "coś się działo" na Rynku Starego Miasta. Na razie jednak wiele wskazuje na to, że urzędnicy wolą zajmować się kwestią wyglądu kwiatów i ogródków piwnych. Są to sprawy istotne, ale przy planowanych obostrzeniach istotne jest zachowanie niezbędnej dozy elastyczności. Może bowiem się zdarzyć, że urzędnicze wyczucie estetyki nie będzie lepsze od wyczucia przedsiębiorcy. Nie wylewajmy zatem dziecka z kąpielą.
W tym samym czasie trwa jednak proces mentalnego grodzenia Starego Miasta. Mentalnego, bo oznacza, że zabytek wpisany na listę dziedzictwa kulturalnego UNESCO, zamiast tętnić życiem, może pozostać na uboczu miejskiego życia kulturalnego. Byłoby to zjawisko dość kuriozalne, wszak mamy do czynienia ze ścisłym centrum miasta. Niestety, lokalne mieszkanki i mieszkańcy zdają się cenić ciszę i spokój dużo bardziej niż atrakcyjność kulturalną czy turystyczną okolicy. Swego czasu wytoczono działa nie tylko wobec zamkniętego (chociaż jest szansa, ze teraz powróci) klubu Le Madame, ale także innych, takich jak Tomba Tomba. Ponoć wrażliwy słuch sprawił, że zniknęły ogródki piwne nad Wisłą - a tyle się utyskuje nad miastem odwróconym plecami od rzeki.
W organizmie miejskim mamy do czynienia z istotnymi interesami społecznymi, które nie zawsze idą sobie ręka w rękę. Przykład centrum miasta jest tu bardzo istotny - tak jak w wypadku Kupieckich Domów Towarowych spotykają się tu sprzeczne racje. Niewątpliwie mieszkańcy Rynku Starego Miasta i jego okolic mają prawo do miru domowego. Mnogość przestrzeni otwartych sprawia, że nie każda impreza koniecznie musi odbywać się dajmy na to na Placu Zamkowym. Z drugiej zaś strony nie da się ukryć, że przestrzeń ta jest przestrzenią wyjątkową, która powinna pełnić funkcje integrujące mieszkanki i mieszkańców całego miasta, a nie służyć jedynie interesom osób zamieszkujących ten teren. W takim wypadku potrzebny jest szczery, otwarty dla zainteresowanych stron dialog, jak również zdanie sobie sprawy, że mieszkanie na Starówce to nieco co innego, niż pomieszkiwanie na Kabatach.
Osoby mieszkające w ścisłym Centrum nie powinny oczekiwać, że natężenie ruchu pieszych czy też ilość hałasu będzie porównywalna do natężenia tych zjawisk w, dajmy na to, Wesołej. Do tego - siłą rzeczy - to właśnie w Śródmieściu przestrzeń publiczna pełni najważniejszą dla procesu integracji miasta rolę. Oddanie jej walkowerem i rezygnacja np. z imprez muzycznych innych niż muzyka klasyczna czy jazz oznacza zgodę na sytuację, w której duża grupa ludzi nie będzie uznawać Starego Miasta za miejsce budzące emocje i warte obejrzenia. Owszem, skansen budować można, tylko czy taka powinna być rola tkanki miejskiej aspirującej aglomeracji? Czy tak łatwo jesteśmy w stanie pogodzić się z przekonaniem, że miejscem spotkań dla Warszawianek i Warszawiaków są dziś centra handlowe?
Oczywiście trzeba brać też pod uwagę przestrzeń - a ta nie sprzyja organizacji wielkich imprez. Mimo to powtarzam - musi ona służyć całemu miastu, a nie tylko okolicznym mieszkankom i mieszkańcom. Ci z kolei powinni mieć prawo do brania udziału w dyskusji i wpływaniu na jej ostateczny rezultat - wszak nie chodzi tu o pogorszenie ich jakości życia, ale o wpuszczenie życia w tę na chwilę obecną zbyt martwą przestrzeń. Mam nadzieję, że miasto umożliwi w tej sprawie konsultacje społeczne - z chęcią się wypowiem. Jeśli zaś chce ograniczyć grane w sercu miasta gatunki muzyczne, to tym bardziej musi wziąć na siebie obowiązek zapewnienia, by pomimo tego faktu "coś się działo" na Rynku Starego Miasta. Na razie jednak wiele wskazuje na to, że urzędnicy wolą zajmować się kwestią wyglądu kwiatów i ogródków piwnych. Są to sprawy istotne, ale przy planowanych obostrzeniach istotne jest zachowanie niezbędnej dozy elastyczności. Może bowiem się zdarzyć, że urzędnicze wyczucie estetyki nie będzie lepsze od wyczucia przedsiębiorcy. Nie wylewajmy zatem dziecka z kąpielą.
2 komentarze:
A dlaczego miasto ma mieć tylko jedno centrum? Zawsze myślałam, że Zieloni popierają miasto policentryczne...
Owszem, ale nie wykorzystywanie jako jednego z centrów centrum realnie istniejącego - historycznego jest, hmm, dość sporym marnotrawstwem przestrzeni publicznej, której znowu tak dużo w Warszawie, wbrew pozorom, nie mamy...
Prześlij komentarz