Byłem dzisiaj na demonstracji mieszkanek i mieszkańców Ochoty, walczących o zachowanie i modernizację bazarku na Banacha. Powiewały polskie flagi, w przemówieniach sporo było zawodu w stosunku do osób, chcących postawić w tym miejscu 18-piętrowe wieżowce. Nic dziwnego - bazar był tu już na tyle długo, że wszyscy zdążyli się z nim oswoić. Zwykli mieszkańcy opowiadali do mikrofonu, że Ochota to dzielnica głównie ludzi starszych, niezamożnych, którzy potrzebują miejsca zakupów taniego i blisko miejsca zamieszkania.
Trudno było nie poprzeć tego typu inicjatywy - 15 tysięcy osób podpisało się pod wnioskiem o to, by pozwolić kupcom nadal handlować na niezmniejszonej powierzchni i by miasto i dzielnica w końcu bazar wyremontowały. Cieszy fakt, że wokół tej obywatelskiej inicjatywy jednym głosem mówią politycy tak różnych formacji, jak PiS i Zieloni. Mam nadzieję, że uda się powiększyć krąg radnych, którzy stawią opór kolejnym pomysłom na budowę miasta nie służącego na dobrą sprawę nikomu.
Lokalny handel ma kluczową rolę w miejskim mikroświecie. Tworzy tkankę społeczną, zapewnia dostęp do tanich produktów (np. spożywczych), integruje dużo bardziej, niż zatomizowane, wielkie centrum handlowe. Z bazarem na Banacha wiąże się w końcu historia miasta - tak jak i z bazarem Różyckiego, nad którym również gromadziły się swego czasu ciemne chmury. W niektórych miastach zachodnioeuropejskich - o czym miejscy włodarze zapominają - istnieje obowiązek władz miasta zapewnienia miejsca bazarowego dla ludzi. W ten sposób daje się ludziom realny wybór - jeśli chcą, mogą zrobić zakupy blisko domu, jeśli wolą centrum handlowe - droga wolna.
W Warszawie brakuje jednak zrozumienia dla tego typu myślenia - liczą się doraźne zyski. W ten oto sposób wyjałowiał Plac Wilsona, z którego niemal zupełnie zniknęło życie inne niż bankowe. W ten sam sposób myśli się o budowie wieżowca w Parku Świętokrzyskim - przelicza się wartość tego miejsca na wartość rynkową, nie myśląc w ogóle o wartości społecznej. Jaką mamy gwarancję, że kolejna ekipa nie dojdzie do wniosku, że reszta Parku jest również zbyt cenna, by rosły tam drzewa, po czym wyrosną kolejne wysokościowce, na 300, 400, 500 metrów? To ma być miasto dla ludzi?
Oczywiście słyszymy zapewnienia, że w nowych wieżowcach będą pasaże handlowe. Ciekawe tylko, czy czynsz będzie dostępny dla kupców z bazaru na Banacha, czy też może zajmą ją kolejne placówki bankowe albo luksusowe restauracje, na które kupujący na bazarze będą mogli patrzeć przez szybę? Czy na terenie miasta brakuje miejsc na budownictwo? Czy zrównoważony rozwój mówi cokolwiek miejskim decydentom? Obawiam się, że niestety nie. I bardzo mnie to smuci...
Jedną z cech nowoczesnej metropolii jest racjonalne gospodarowanie przestrzenne, uwzględniające także interesy lokalnych społeczności. Lekceważenie głosu 15 tysięcy osób, które nie chcą wieżowców na miejscu części bazaru wystawia władzom fatalne świadectwo. Demokracja nie polega na tym, by raz na 4 lata pozwolić ludziom oddać głos - polega na ciągłym wsłuchiwaniu się w potrzeby ludzi. Miasto nie służy realizacji wizji architektonicznych, efektownie wyglądających na komputerowych wizualizacjach, ale na ułatwianiu życia mieszkankom i mieszkańcom.
W całej tej sprawie ujęła mnie jeszcze jedna ważna rzecz. Dla ludzi ten bazar jest historią. Historią miasta, które powstało z kolan po zniszczeniach II Wojny Światowej. Do dziś wiele pozostało do zrobienia. Tymczasem proponuję nam się niszczenie tych elementów miasta, które przypominają o jego ciągłości. Cóż, łatwo narysować nowy Manhattan, trudniej wskazać na jego ciągłość z miastem Bolesława Prusa i Stefana Starzyńskiego. Nie chciałbym, by symbolem Warszawy, zamiast praskich orkiestr podwórkowych albo Zamku Królewskiego stały się Złote Tarasy. Myślę, że coraz więcej osób zaczyna dostrzegać ten problem, a dzisiejszy protest to preludium do zrozumienia, że przestrzeń publiczna jest przestrzenią polityczną.
Trudno było nie poprzeć tego typu inicjatywy - 15 tysięcy osób podpisało się pod wnioskiem o to, by pozwolić kupcom nadal handlować na niezmniejszonej powierzchni i by miasto i dzielnica w końcu bazar wyremontowały. Cieszy fakt, że wokół tej obywatelskiej inicjatywy jednym głosem mówią politycy tak różnych formacji, jak PiS i Zieloni. Mam nadzieję, że uda się powiększyć krąg radnych, którzy stawią opór kolejnym pomysłom na budowę miasta nie służącego na dobrą sprawę nikomu.
Lokalny handel ma kluczową rolę w miejskim mikroświecie. Tworzy tkankę społeczną, zapewnia dostęp do tanich produktów (np. spożywczych), integruje dużo bardziej, niż zatomizowane, wielkie centrum handlowe. Z bazarem na Banacha wiąże się w końcu historia miasta - tak jak i z bazarem Różyckiego, nad którym również gromadziły się swego czasu ciemne chmury. W niektórych miastach zachodnioeuropejskich - o czym miejscy włodarze zapominają - istnieje obowiązek władz miasta zapewnienia miejsca bazarowego dla ludzi. W ten sposób daje się ludziom realny wybór - jeśli chcą, mogą zrobić zakupy blisko domu, jeśli wolą centrum handlowe - droga wolna.
W Warszawie brakuje jednak zrozumienia dla tego typu myślenia - liczą się doraźne zyski. W ten oto sposób wyjałowiał Plac Wilsona, z którego niemal zupełnie zniknęło życie inne niż bankowe. W ten sam sposób myśli się o budowie wieżowca w Parku Świętokrzyskim - przelicza się wartość tego miejsca na wartość rynkową, nie myśląc w ogóle o wartości społecznej. Jaką mamy gwarancję, że kolejna ekipa nie dojdzie do wniosku, że reszta Parku jest również zbyt cenna, by rosły tam drzewa, po czym wyrosną kolejne wysokościowce, na 300, 400, 500 metrów? To ma być miasto dla ludzi?
Oczywiście słyszymy zapewnienia, że w nowych wieżowcach będą pasaże handlowe. Ciekawe tylko, czy czynsz będzie dostępny dla kupców z bazaru na Banacha, czy też może zajmą ją kolejne placówki bankowe albo luksusowe restauracje, na które kupujący na bazarze będą mogli patrzeć przez szybę? Czy na terenie miasta brakuje miejsc na budownictwo? Czy zrównoważony rozwój mówi cokolwiek miejskim decydentom? Obawiam się, że niestety nie. I bardzo mnie to smuci...
Jedną z cech nowoczesnej metropolii jest racjonalne gospodarowanie przestrzenne, uwzględniające także interesy lokalnych społeczności. Lekceważenie głosu 15 tysięcy osób, które nie chcą wieżowców na miejscu części bazaru wystawia władzom fatalne świadectwo. Demokracja nie polega na tym, by raz na 4 lata pozwolić ludziom oddać głos - polega na ciągłym wsłuchiwaniu się w potrzeby ludzi. Miasto nie służy realizacji wizji architektonicznych, efektownie wyglądających na komputerowych wizualizacjach, ale na ułatwianiu życia mieszkankom i mieszkańcom.
W całej tej sprawie ujęła mnie jeszcze jedna ważna rzecz. Dla ludzi ten bazar jest historią. Historią miasta, które powstało z kolan po zniszczeniach II Wojny Światowej. Do dziś wiele pozostało do zrobienia. Tymczasem proponuję nam się niszczenie tych elementów miasta, które przypominają o jego ciągłości. Cóż, łatwo narysować nowy Manhattan, trudniej wskazać na jego ciągłość z miastem Bolesława Prusa i Stefana Starzyńskiego. Nie chciałbym, by symbolem Warszawy, zamiast praskich orkiestr podwórkowych albo Zamku Królewskiego stały się Złote Tarasy. Myślę, że coraz więcej osób zaczyna dostrzegać ten problem, a dzisiejszy protest to preludium do zrozumienia, że przestrzeń publiczna jest przestrzenią polityczną.
1 komentarz:
racjonalne gospodarowanie przestrzenne nie istnieje w Warszawie. Praktycznie tego nie ma. No ostatnio raz radni dobrze sie zachowali w sprawie inwestycji Kulczyk Holding - Dzieki ich interwencji wieza bedzie krosza o polowe.
Ale to wyjatek jeden jaki znam, natomiast na codzien racjonalne gospodarowanie przestrzenne nie istnieje w tym miescie.
Prześlij komentarz