Lektura publikacji na temat kobiet w okresie transformacji ustrojowej w Europie Środkowo-Wschodniej była jednym z ciekawszych doznań intelektualnych, jakie spotkały mnie w ostatnim czasie. W dyskusjach na temat zmian, jakie zaszły przez ostatnie 20 lat, kobieca perspektywa nie przebijała się do głównego nurtu. Kongres Kobiet Polskich nieco zmienił ten stan rzeczy, jednak nadal przeważająca część politycznej dyskusji toczy się głównie wokół kombatanckich wspominek bohaterskich mężczyzn. perspektywa zwykłego zjadacza chleba i zmian, jakie zaszły w jego/jej życiu, usuwane są w cień, a sensowność wyboru takiego, a nie innego trybu transformacji (a właściwie nie wyboru, wszak promuje się tezę o bezalternatywności dla ówczesnych planów dostosowawczych) uzasadnia się obrazkami młodych, korzystających z życia, zamożnych i ambitnych ludzi, mogących jeździć zagranicę i kupować w Złotych Tarasach. To, że świat nie kończy się na takich ludziach, bardzo dobrze widać w w publikacji, dostępnej już w Internecie po angielsku - wersja polska pojawi się na dniach.
Układ książki jest oparty na wypowiedziach trzech kobiet, reprezentujących 3 pokolenia - pierwsze to osoby, które swoje dorosłe życie spędziły w okresie "realnego socjalizmu", drugie - te, które wchodziło w dorosłe życie podczas transformacji, a na koniec - osoby, które zdecydowaną większość swej świadomej egzystencji odbyły już w liberalnej demokracji rynkowej. Dopuszczenie do głosu tak zróżnicowanych osobowości, jak w wypadku Polski Bożeny Umińskiej-Keff, Agnieszki Graff i Sylwii Chutnik, daje fascynujące rezultaty, wymykające się prostym, czarno-białym schematom. Różna bywa nie tylko treść, ale i forma, w której obok tekstów publicystycznych pojawiają się bardziej literackie. Traktowane jako równorzędne formy wypowiedzi, pozwalają one zdać sobie sprawę z politycznego wymiaru kultury, o którym pisałem zresztą niedawno przy okazji omawiania książki Igora Stokfiszewskiego.
Już na samym wstępie słyszymy apel, który na pierwszy rzut ucha może brzmieć prowokacyjnie - kobiety, odzyskajmy traktory! Kiedy jednak wczytamy się we wcześniejszą argumentację Bożeny Umińskiej-Keff, takie rozwiązanie okaże się dla nas wręcz oczywiste. Nie dlatego, by komunistyczna wizja emancypacji była ideałem - zawierała w sobie bowiem zachęcanie kobiet do pracy bez zdejmowania z nich obowiązków domowych, a sam traktor, jako pojazd, który nie porusza się zbyt szybko, nie mógł być tak silnym symbolem kobiecej niezależności, jak np. automobil. Mimo to stał się on solą w oku konserwatystów, dla których stanowił odwrócenie tradycyjnych hirarchii i przekonania, że kobieta bliższa jest naturze, zaś to mężczyzna ma trzymać w swych rękach klucze do technologii pozwalających utrzymać mu dotychczasowy stan rzeczy. Kto czytał teksty Ariel Salleh, ten z łatwością odnajdzie stosowne analogie w tekście, w angielskim mającym wdzięczny tytuł "Reclaiming the Tractors".
Nie brakuje tu krytyki obecnego stanu rzeczy i przekonywujących dowodów na to, że nowa rzeczywistość wcale nie przyniosła li tylko zwiększenia przestrzeni wolności. W Polsce transformacja przyczyniła się do olbrzymiego rozwarstwienia społecznego i usztywnienia ustawy aborcyjnej, na Słowacji z kolei doprowadziła do powstania przestrzeni dyskursu, w której nawet sprzeciwiająca się dominacji kościoła katolickiego i narzucaniu przez niego własnego światopoglądu do świeckiego systemu prawnego polityczka wcześniej czy później pojawia się u lokalnego biskupa, po czym wydają wspólne oświadczenie o braku punktów sprzecznych, o czym pisze Lubica Kobova. Mirjam Hirsch z perspektywy Niemiec Wschodnich dekonstruuje przekonanie o tym, że wszystkie przyjęte z zachodu kraju rozwiązania są bardziej postępowe niż legislacja NRD, zwracając uwagę na ograniczenie praw imigrantek i imigrantów, upadek sieci placówek opiekuńczych i mentalną presję na to, by kobieta nie pracowała na pełen etat i raczej zajmowała sie domem.
Nikt nie zamierza jednak mówić, że w poprzednim systemie było idealnie - co więcej, demony przeszłości potrafiły atakować nawet po upadku poprzedniego systemu. Realny socjalizm i patriarchat nierzadko szły ze sobą w parze, tworząc spójna płaszczyznę dyskryminacji kobiet w przestrzni publicznej i prywatnej, mimo formalnej równości. Anna Gruskova pokazuje to nad wyraz dosadnie, opowiadając o przemcy domowej, rolach płciowych, dzięki którym jej pozostawało myć naczynia i szorować buty, podczas gdy jej brat mógł montować motocykl, a następnie jej zmagania z opresyjnym reżimem Husaka. Co ciekawe, jedynie poprzez znajomości udało się jej przezwyciężyć efekty swojego "nieprawomyślnego pochodzenia" i pójść na studia i jedynie ona i druga osoba w podobnej sytuacji, które trafiły na krytykę teatralną, pracują dziś w zawodzie. Nawet w 1995 roku, kiedy walczyła o doktorat, postkomunistyczny beton uczelniany robił naprawdę wiele (włącznie z manipulowaniem wynikami głosowań), by nie uzyskała tego tytułu. Nic zatem dziwnego, że mając tego typu doświadczenia w pamięci, można zachowywać sceptycyzm co do dawnego ustroju...
Nawet jednak w wielkich chwilach, takich jak praska Aksamitna Rewolucja, na platformach mówców brakowało kobiet. Z powodu atmosfery rywalizacji bardzo często wycofywały się one z życia publicznego, a pamięć o nich ulegała zapomnieniu. Te, które pozostały na scenie, jak ukraińska premier Julia Tymoszenko, musiały dostosować swój wizerunek, stając się jednocześnie - jak pisze Natalia Śniadanko - Barbie i Berehynią, matką narodu i obiektem pożądania. Wszystko to działo się w przestrzeni politycznej, w której odczuwało się tęsknotę i kompleksy za "zachodnią wolnością", która, gdy przyszła, okazała się nieść więcej rozczarowań, niż myslano. Jana Simon, która latami pragnęła stać się Włoszką, kiedy już wybrała się tam po upadku żelaznej kurtyny stwierdziła, że wcale nie jest tam tak rożowo. To wszystko to dzieje codzienności, o których w dyskusjach nad Wisłą się zapomina, by przypadkiem nie zakłóciły dobrego samopoczucia politycznym elitom.
Niestety, ale tekst czeskiej Zielonej, Kateriny Jacques, jedynie utwierdził mnie w moich przekonaniach co do źródeł klęsk tego niegdyś obiecującego projektu. To prawda, że historia naszego regionu różni się od tej którą doświadczyła Europa Zachodnia i feminizm, jeśli chce odnosić sukcesy, musi zdawać sobie z tego kontektu sprawę. Jednocześnie jednak nadal wiele osób ulega postpolitycznej wizji centrowości i braku własnego zdania. Kiedy więc przeczytałem Jacques mającą pretensję o "lewicowy odchył" organizacji feministycznych w Czechach i o to, że przy okazji debaty na temat amerykańskiej instalacji radarowej nawoływały posłanki do sprzeciwu wobec tego pomysłu, złapałem się za głowę. Szczęśliwie nie będzie już ona kandydować w kolejnych wyborach, więc jest szansa, że Strana Zelenych wyjdzie na prostą także pod względem patrzenia na rzeczywistość i przestanie czepiać się organizacji społeczeństwa obywatelskiego, że reprezentują zieloną politykę w sposób pełniejszy niż stworzona do tego celu partia...
Jak widać, podczas lektury nie zabraknie emocji, zatem polecam gorąco.
Układ książki jest oparty na wypowiedziach trzech kobiet, reprezentujących 3 pokolenia - pierwsze to osoby, które swoje dorosłe życie spędziły w okresie "realnego socjalizmu", drugie - te, które wchodziło w dorosłe życie podczas transformacji, a na koniec - osoby, które zdecydowaną większość swej świadomej egzystencji odbyły już w liberalnej demokracji rynkowej. Dopuszczenie do głosu tak zróżnicowanych osobowości, jak w wypadku Polski Bożeny Umińskiej-Keff, Agnieszki Graff i Sylwii Chutnik, daje fascynujące rezultaty, wymykające się prostym, czarno-białym schematom. Różna bywa nie tylko treść, ale i forma, w której obok tekstów publicystycznych pojawiają się bardziej literackie. Traktowane jako równorzędne formy wypowiedzi, pozwalają one zdać sobie sprawę z politycznego wymiaru kultury, o którym pisałem zresztą niedawno przy okazji omawiania książki Igora Stokfiszewskiego.
Już na samym wstępie słyszymy apel, który na pierwszy rzut ucha może brzmieć prowokacyjnie - kobiety, odzyskajmy traktory! Kiedy jednak wczytamy się we wcześniejszą argumentację Bożeny Umińskiej-Keff, takie rozwiązanie okaże się dla nas wręcz oczywiste. Nie dlatego, by komunistyczna wizja emancypacji była ideałem - zawierała w sobie bowiem zachęcanie kobiet do pracy bez zdejmowania z nich obowiązków domowych, a sam traktor, jako pojazd, który nie porusza się zbyt szybko, nie mógł być tak silnym symbolem kobiecej niezależności, jak np. automobil. Mimo to stał się on solą w oku konserwatystów, dla których stanowił odwrócenie tradycyjnych hirarchii i przekonania, że kobieta bliższa jest naturze, zaś to mężczyzna ma trzymać w swych rękach klucze do technologii pozwalających utrzymać mu dotychczasowy stan rzeczy. Kto czytał teksty Ariel Salleh, ten z łatwością odnajdzie stosowne analogie w tekście, w angielskim mającym wdzięczny tytuł "Reclaiming the Tractors".
Nie brakuje tu krytyki obecnego stanu rzeczy i przekonywujących dowodów na to, że nowa rzeczywistość wcale nie przyniosła li tylko zwiększenia przestrzeni wolności. W Polsce transformacja przyczyniła się do olbrzymiego rozwarstwienia społecznego i usztywnienia ustawy aborcyjnej, na Słowacji z kolei doprowadziła do powstania przestrzeni dyskursu, w której nawet sprzeciwiająca się dominacji kościoła katolickiego i narzucaniu przez niego własnego światopoglądu do świeckiego systemu prawnego polityczka wcześniej czy później pojawia się u lokalnego biskupa, po czym wydają wspólne oświadczenie o braku punktów sprzecznych, o czym pisze Lubica Kobova. Mirjam Hirsch z perspektywy Niemiec Wschodnich dekonstruuje przekonanie o tym, że wszystkie przyjęte z zachodu kraju rozwiązania są bardziej postępowe niż legislacja NRD, zwracając uwagę na ograniczenie praw imigrantek i imigrantów, upadek sieci placówek opiekuńczych i mentalną presję na to, by kobieta nie pracowała na pełen etat i raczej zajmowała sie domem.
Nikt nie zamierza jednak mówić, że w poprzednim systemie było idealnie - co więcej, demony przeszłości potrafiły atakować nawet po upadku poprzedniego systemu. Realny socjalizm i patriarchat nierzadko szły ze sobą w parze, tworząc spójna płaszczyznę dyskryminacji kobiet w przestrzni publicznej i prywatnej, mimo formalnej równości. Anna Gruskova pokazuje to nad wyraz dosadnie, opowiadając o przemcy domowej, rolach płciowych, dzięki którym jej pozostawało myć naczynia i szorować buty, podczas gdy jej brat mógł montować motocykl, a następnie jej zmagania z opresyjnym reżimem Husaka. Co ciekawe, jedynie poprzez znajomości udało się jej przezwyciężyć efekty swojego "nieprawomyślnego pochodzenia" i pójść na studia i jedynie ona i druga osoba w podobnej sytuacji, które trafiły na krytykę teatralną, pracują dziś w zawodzie. Nawet w 1995 roku, kiedy walczyła o doktorat, postkomunistyczny beton uczelniany robił naprawdę wiele (włącznie z manipulowaniem wynikami głosowań), by nie uzyskała tego tytułu. Nic zatem dziwnego, że mając tego typu doświadczenia w pamięci, można zachowywać sceptycyzm co do dawnego ustroju...
Nawet jednak w wielkich chwilach, takich jak praska Aksamitna Rewolucja, na platformach mówców brakowało kobiet. Z powodu atmosfery rywalizacji bardzo często wycofywały się one z życia publicznego, a pamięć o nich ulegała zapomnieniu. Te, które pozostały na scenie, jak ukraińska premier Julia Tymoszenko, musiały dostosować swój wizerunek, stając się jednocześnie - jak pisze Natalia Śniadanko - Barbie i Berehynią, matką narodu i obiektem pożądania. Wszystko to działo się w przestrzeni politycznej, w której odczuwało się tęsknotę i kompleksy za "zachodnią wolnością", która, gdy przyszła, okazała się nieść więcej rozczarowań, niż myslano. Jana Simon, która latami pragnęła stać się Włoszką, kiedy już wybrała się tam po upadku żelaznej kurtyny stwierdziła, że wcale nie jest tam tak rożowo. To wszystko to dzieje codzienności, o których w dyskusjach nad Wisłą się zapomina, by przypadkiem nie zakłóciły dobrego samopoczucia politycznym elitom.
Niestety, ale tekst czeskiej Zielonej, Kateriny Jacques, jedynie utwierdził mnie w moich przekonaniach co do źródeł klęsk tego niegdyś obiecującego projektu. To prawda, że historia naszego regionu różni się od tej którą doświadczyła Europa Zachodnia i feminizm, jeśli chce odnosić sukcesy, musi zdawać sobie z tego kontektu sprawę. Jednocześnie jednak nadal wiele osób ulega postpolitycznej wizji centrowości i braku własnego zdania. Kiedy więc przeczytałem Jacques mającą pretensję o "lewicowy odchył" organizacji feministycznych w Czechach i o to, że przy okazji debaty na temat amerykańskiej instalacji radarowej nawoływały posłanki do sprzeciwu wobec tego pomysłu, złapałem się za głowę. Szczęśliwie nie będzie już ona kandydować w kolejnych wyborach, więc jest szansa, że Strana Zelenych wyjdzie na prostą także pod względem patrzenia na rzeczywistość i przestanie czepiać się organizacji społeczeństwa obywatelskiego, że reprezentują zieloną politykę w sposób pełniejszy niż stworzona do tego celu partia...
Jak widać, podczas lektury nie zabraknie emocji, zatem polecam gorąco.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz