28 lutego 2009

Jak to się robi... w Londynie

Nie ukrywam, że bardzo chciałbym uzyskać kiedyś w wyborach samorządowych tak z 8,3%, ile udało się zebrać w zeszłym roku Zielonym w Londynie, co dało im 2 na 25 miejsc w tamtejszym zgromadzeniu lokalnym. W wyborach większościowych (14 na 25 wspomnianych miejsc) liczyli się tylko konserwatyści i Partia Pracy, które spolaryzowały wybór mieszkanek i mieszkańców Londynu, redukując głosy oddane na inne formacje. Zieloni utrzymali swój stan posiadania na niezmienionym poziomie, podczas gdy np. Liberalni Demokraci stracili ponad 5 punktów procentowych i 2 osoby w Radzie, mając dziś raptem jedną więcej niż ugrupowanie Caroline Lucas. W głosowaniu proporcjonalnym na listę ogólnomiejską (11 pozostałych miejsc) LibDemsów wybrało 11,22% głosujących, a więc wcale nie tak dużo więcej, niż Zielonych. Warto zatem sprawdzić, czy da się wykorzystać proponowane w stolicy Wielkiej Brytanii pomysły programowe w działaniach samorządowych nad Wisłą.

Głównym hasłem, jakim można opisać ówczesny program, którego twarzą była kandydatka na burmistrzynię Londynu, Sian Berry, da się streścić jako "Londyn, na który Cię stać". Głównymi, poruszanymi tematami były z kolei: docieplanie domów jako środek zmniejszający zarówno wydatki na energię, jak i efekt cieplarniany, obniżenie opłat za komunikację miejską, zapewnienie każdej osobie pracującej Londyńskiej Płacy do Życia (zaspokajającej podstawowe potrzeby egzystencjalne), bardziej dostępne budownictwo mieszkaniowe, promowanie drobnego handlu i przedsiębiorczości, sprzeciw wobec powiększania lotniska Heathrow, powrót transportu zbiorowego w publiczne ręce, panele słoneczne na 100.000 dachów, a także ograniczenie prędkości na większości dróg do 20 mil na godzinę i wprowadzenie programu bezpiecznych podwórek.

Jak widać, trochę tego jest. Kluczem do zrozumienia sukcesu wydaję się być spora ilość tematów, które mogą łapać różne grupy społeczne i nierzadko wychodzić poza elektorat uznawany za "tradycyjny" (jeśli można już mówić o tradycyjnym elektoracie Zielonych). Oczywiście, w kampanii wyborczej wykorzystuje się maksymalnie 2-3 nośnych tematów, ale przygotowanie całościowej wizji rozwoju i funkcjonowania miasta (niekoniecznie długiej - londyńska ulotka ma 16 stron i sporą jej część zajmują ilustracje) jako późniejszego podkładu, umożliwiającego błyskawiczne wysyłanie oświadczeń prasowych na tematy "z ostatniej chwili", bez ciągłej dyskusji na temat własnego stanowiska w danej sprawie.

Istotne jest też wykrycie największego problemu grupy, do której się zwraca. Jeśli grupa ta jest dość niejednorodna i zmaga się z różnymi problemami (jak klasa średnia w Londynie), tym bardziej należy zwracać uwagę, by nie "przestrzelić" i by nie stworzyć rozziewu między własnym, nawet najbardziej słusznym programem, a społecznymi oczekiwaniami. W takim wypadku, gdy istotną kwestią stają się tak kwestie zmian klimatycznych, jak i drogiego życia w mieście, odpowiedzią na takie zapotrzebowanie jest połączenie programu ekologicznego i społecznego. W ten sposób - w kontekście lepszej jakości życia i mniejszych jego kosztów - można mówić o termoizolacji i o panelach słonecznych jednym tchem z obroną usług publicznych (w szczególności służby zdrowia i edukacji) i walką z biedą wśród dzieci.

Jakie konkretne rzeczy wydają mi się ciekawe? Na pewno interesująco jest poczytać stanowisko w sprawie bezpieczeństwa na ulicach, wspierającego myślenie o przestępczości jako efekcie słabych warunków socjalnych, z którą walczy się nie tylko policją, ale przede wszystkim - inkluzywną polityką przestrzenną (np. centra kulturalne i społeczne dla młodzieży), promowaniem metod sprawiedliwości naprawczej, czyli bezpośrednich spotkań krzywdzącego ze swoimi ofiarami, działających bardziej sugestywnie niż abstrakcyjna kara więzienia, czy też sprzeciw wobec wszechobecnego monitoringu kamerowego. Pomysł kierowania policjantek i policjantów na rowery również wart jest poświęcenia mu pewnej ilości czasu na zastanowienie.

Z innych dziedzin życia społecznego warto wspomnieć o planach powołania Miejskiego Zgromadzenia Młodych (czegoś, co w Warszawie na poziomie dzielnic już się pojawia), lepszy dostęp do badań profilaktycznych i zwrócenie uwagi na poprawę jakości powietrza, inwestycje w lokalne biblioteki i publiczne, bezpłatne toalety, powołanie Forum do Spraw Usług Publicznych z udziałem władz, mieszkanek i mieszkańców oraz organizacji pozarządowych, powołanie do życia publicznych wypożyczalni rowerów i promowanie tego typu transportu za pomocą map ścieżek rowerowych w głównych miejscach miasta, a na deser - doprowadzenie do stanu pełnego przystosowania taboru komunikacyjnego dla potrzeb osób niepełnosprawnych do 2020 roku.

Trochę tego jest - a nie jest to nawet dziesiąta część pomysłów, jakie Zieloni mają na miasta nowej generacji - przyjazne ludziom i środowisku. Wiele z podanych przez mnie kwestii jest palących również w Warszawie, a takie kwestie, jak np. opłaty za wjazd do centrum miasta, do niedawna będące tematem tabu, powoli przedzierają się do debaty publicznej. Kto jest ciekaw innych pomysłów, może po angielsku przeczytać pełną wersję Manifestu Londyńskiego, dostępnego do ściągnięcia ze strony Zielonych Anglii i Walii.

27 lutego 2009

Ecosprinter: Afrykańska diaspora

Uchodźcy i osoby poszukujące azylu są gorącym tematem na Malcie. Zacząłem interesować się tym tematem z powodu Afryki, jej ludności i różnych kultur, które fascynowały mnie od zawsze. Najczęściej nielegalni imigranci i imigrantki są ofiarami wojen i głodu oraz innych zjawisk, które niszczą ich dotychczasowy tryb życia. W emigracji spotykamy się z ekstremalnymi przykładami oderwania ludzi od ich kulturowej matrycy. Na Malcie szczególnie widać, że uchodźcy żyją w swoistym stanie zawieszenia.

Patrząc z oddali, Otwarte Centrum Marsa wygląda zupełnie inaczej niż od środka. Nauczyłem się, przebywając z ludźmi tam mieszkającymi, że ludzie są wszędzie tacy sami - wszyscy mamy emocje i uczucia. Nie potrafię pojąć, jak można mieć uczucie nienawiści i gniewu w stosunku innych istot ludzkich. Zawsze zastanawiałem się, dlaczego zachowujemy się tak samolubnie - wiele i wielu z nas przeszło w przeszłości podobne doświadczenia, zmuszające do emigracji.

W samym centum kierownictwo było nad wyraz przyjazne i poczułem się ciepło przywitany. Wytłumaczyli mi, w jaki sposób ono działa, kim są osoby w nim mieszkające i co robią. Administrator opowiadał o ciężkim stanie psychicznym tych, którzy tu trafiają. Są nadal w szoku po doświadczeniach konfliktów w ich ojczyznach i po okropnej podróży, dzięki której trafiają do krajów, takich jak Malta. Opowiedział mi też o doświadczeniach tych ludzi z pobytu w zamkniętych obozach Hal-Far, do których trafiają po przybyciu na wyspy. Zauważył, że centrum nie jest instytucją charytatywną, natomiast daje imigrantkom i imigrantom schronienie i zapewnia zaspokojenie podstawowych potrzeb. Otrzymują oni wsparcie, zachęcające do brania udziału w programach, w których pomaga się im w zakładaniu "etniczych restauracji", organizowaniu imprez sportowych i grup modlitwy.

Najbardziej zadziwiło mnie poczucie afrykańskiej jedności, chociaż ludzie ci należą do różnych kultur i grup etnicznych, pochodzących z całego kontynentu. Komentarz, który mnie zaskoczył, brzmiał następująco - "Wszyscy jesteśmy Afrykankami i Afrykańczykami. Afryka to jeden ląd i nie ma etniczych, ani też rasowych granic między poszczególnymi krajami." To niesamowicie pozytywne nastawienie, którego się nie spodziewałem. Przeprowadzałem wywiad z Walidem - Erytrejczykiem, z zawodu nauczycielem, pracującym w erytrejskiej restauracji. Zapytałem się go o różnice pomiędzy krajami Afryki, takimi jak jedzenie, języki czy religie. "Wszyscy jesteśmy braćmi - inne jedzenie, ale wszyscy są ludźmi". Pomimo wojen domowych i napięć na linii Erytrea-Etiopia, zauważyłem, że imigranci z tych krajów są sobie bardzo bliscy i przyjacielscy.

Somali Josef jest muzułmańskim uczonym. Powiedział mi, że zgodnie z nauczaniem Koranu, religie nie powinny wpływać na relacje międzyludzkie, ponieważ istnieje tylko jedna, uniwersalna religia. "Nie ma wielkich różnic między islamem i katolicyzmem i nie są one problemem". Ze swoich obserwacji spostrzegłem, że meczet położony jest blisko mieszkań osób z Somalii, podczas gdy kościół katolicki - bliżej budynków Erytrejek i Erytrejczyków. Jest w tym coś logicznego, jeśli pamiętamy o tym, jakie wyznania są w tych grupach dominujące.

Na Malcie wielu uchodźców napotyka na problemy próbując egzystować w obrębie społeczeństwa - na szczęście są tacy, którzy traktują ich z szacunkiem, na który zasługuje każda istota ludzka. Raz na jakiś czas różne organizacje pozarządowe organizują wydarzenia poświęcone temu tematowi. Migrantki i migranci czekają na nie, chcąc spotykać się i socjalizować z Maltankami i Maltańczykami, by uczyć się od siebie nawzajem. Zdumiewa mnie fakt, że ci ludzie cieszą sie tego, co mają (a mają niewiele), a także z tego, w jaki sposób otwarte centrum jest zarządzanie i jak sami uchodźcy dzielą między siebie przestrzeń i w niej żyją.

Wśród uchodźców istnieje zdumiewająca różnorodność. Starają się z jednej strony zachować swoją tożsamość w obrębie własnej grupy etnicznej, a z drugiej - z innymi grupami i mieszkankami i mieszkańcami Malty, by uczyć się żyć lepsze życie w nowej rzeczywistości, z dala od swych domów. Muszą jednak godzić się na to, że centrum, w którym żyją, jest jedynie półotwarte.

Gdy ludzie rozmawiają o imigrantach, stosują strategię podziału na "ich" i "nas". Niektórzy wręcz domagają się ich usunięcia z wysp za wszelką cenę, uważając za zagrożenie. Warto przypomnieć, że i sami Maltańczycy również bywali migrantami i również nie zawsze spotykali się z miłym przyjęciem w krajach, w których się osiedlali. Nastawienie "lokalsów" było takie samo, tyle że wówczas to na Maltanki i Maltan spadał ciężar ksenofobii i rasizmu. Od 1830 roku i francuskiej ekspansji w Północnej Afryce region niegdyś na wieki zamknięty przed osobami z Europy stanął otworem dla imigrantów. Tysiące osób z Malty opuściło dom i osiedliło się w Algierii, Egipcie, Libii i Tunezji. Inne, mniejsze siedliska to Korfu, Konstantynopol, Smyrna, Gibraltar i Marsylia.

Gdy skończyła się II Wojna Światowa, Malta była przepełniona, a bezrobocie spore. Między 1948 a 1973 rokiem znaczna grupa mieszkanek i mieszkańców płaciła rządowi Australii dziesięć funtów i decydowała się osiedlić właśnie tam. Jeszcze w latach 20. XX wieku byli tam dość mocno dyskryminowani. Większość Maltanek i Maltańczyków cierpiała głód i niedolę, pomimo wielu własnych talentów. Ówczesny premier Południowej Australii, Gunn, iznawał ich za "niemile widzianych imigrantów" i odmawiał im pomocy w poszukiwaniu zatrudnienia. Ci, którzy wybrali Afrykę Północną, cierpieli z powodu pojawienia się tam nastrojów nacjonalistycznych. Wraz z innymi grupami migrantów byli tam widzeni jako "outsiderzy".

Dziś ten sam los dotyka uchodźców z Afryki, nazywanych "ludźmi z łódek" - są to te same łódki, którymi wcześniej płynęli Maltańczycy. Nie możemy przymykać oczu na ten kryzys humanitarny. Migrantki i migranci opuszczają swe domy, szukając jedzenia, zatrudnienia i bezpieczeństwa. Nikt nie lubi opuszczać swej rodziny i kraju ojczystego. Musimy pamiętać, że mowa nienawiści nie spowoduje, że wyzwania przed nami stojące znikną, nie przyczynia się też do zrozumienia problemu. Nasi przodkowie opuszczali kraj, szukając lepszej jakości życia. Czy mamy oczekiwać, że inni nie będą próbować zachowywać się podobnie? Wszyscy jesteśmy ludźmi, dzielącymi jeden świat. Wszyscy płyniemy w jednej łódce!

26 lutego 2009

Ecosprinter: Europejskie korzenie

Ska Keller (27 lat) i Jan Philipp Albrecht (26) z Gruene Jugend (młodzieżówka niemieckich Zielonych) walczyli o miejsca na liście kandydackiej swojej partii na czerwcowe wybory do Parlamentu Europejskiego - i zdołali otrzymać całkiem obiecujące pozycje! Gratulacje! Ska jest obecnie współprzewodniczącą Zielonych w Brandenburgii. Do formacji przyszła poprzez jej młodzieżówkę, była współprzewodniczącą FYEG, zajmuje się kwestiami migracji i równości płci. Jan był spikerem Młodych Zielonych w latach 2006-2008. Początki jego działalności związane były z ruchem antyatomowym, dziś skupia się głównie na swobodach obywatelskich. Obydwoje chcą wejść do europarlamentu z poparciem młodzieżówki i struktur regionalnych "głównej partii". Poniżej wywiad, jaki przeprowadziła dla magazynu Młodych Zielonych Silke Gebel.

Silke: Macie za sobą jakieś europejskie doświadczenia inne niż Erasmus i Eurowizja?
Jan: Opisałbym tu zniesienie żelaznej kurtyny oddzielającej Niemcy Wschodnie i Zachodnie/ Żyłem blisko granicy i odwiedzałem tak instalacje graniczne jak i pas śmierci. Posiadam też podwójne obywatelstwo i wcześnie zacząłem podróżować.
Ska: Również dorastałam blisko granicy (z Polską), ale moje pierwsze polityczne doświadczenie z Europą wiązało się z uczestnictwem w mym pierwszym Zgromadzeniu FYEG i dyskutowaniu nad zielonymi projektami z 50 osobami z całego kontynentu.

Silke: Obydwoje będziecie reprezentować Zielonych w czerwcowych wyborach. Co Was do tego skłoniło?
Jan: W ostatnich latach jako szef Młodych Zielonych stale zajmowałem się kwestiami europejskimi, takimi jak przechowywanie danych telekomunikacyjnych czy Euratom. Chciałbym skoncentrować się na tych tematach, reprezentując Zielonych w Parlamencie Europejskim.
Ska: Tak właściwie to rozpoczęłam swą przygodę z polityką od poziomu europejskiego. Byłam spikerką FYEG i poznałam i doceniłam wtedy Parlament Europejski. Wiele rzeczy ulega tam zmianie, a ludzie są otwarci i elastyczni. Chciałabym zatem w pewien sposób "wrócić do Europy".

Silke: Jakie są zalety silnej frakcji Zielonych w europarlamencie?
Ska: Udało się nam na przykład znaleźć większość dla daleko idącej reformy Traktatu dublińskiego. Pokazuje to, że można zmienić całkiem sporo właśnie dzięki temu.
Jan: Chciałbym dodać że Zieloni bardzo często reprezentują poglądy większości Europejek i Europejczyków, np. w kwestii inżynierii genetycznej, ochrony danych czy też energii nuklearnej. We wszystkich tych kwestiach Zieloni są po stronie ludzi!

Silke: Co konkretnie planujecie robić? Ska, angażujesz się w politykę migracyjną, Jan zaś - w kwestie związane ze sprawiedliwością i kwestiami wewnętrznymi. Jakieś projekty, o których możecie powiedzieć?
Ska: Będę opowiadać się za zielonym podejściem do migracji, które rozpoznaje prawo do przemieszczania się i do azylu. Chcę sprowadzić tematy z Parlamentu Europejskiego do Europejskiej Partii Zielonych, zrzeszającej 30 organizacji członkowskich, a wśród nich - wielu młodych ludzi.
Jan: Chcę sprzeciwiać się wprowadzaniu nowych technik nadzoru i dbać o silną pozycję możliwych do wyegzekwowania praw podstawowych w Unii Europejskiej. Europejska polityka bezpieczeństwa - dla naszego bezpieczeństwa - musi mieć granice. W europarlamencie niezbędny jest silny głos na rzecz praw obywatelskich.
Ska: Na poziomie polityki migracyjnej bardzo zależy mi na kontaktach z organizacjami pozarządowymi i na ich wspieraniu. Potrzebujemy rozmawiać z imigrantkami i imigrantami, a nie jedynie mówić o nich. To samo dotyczy Turcji, w której właśnie powstała partia Zielonych. Lokalne głosy muszą być słyszane, jeśli myślimy o uwzględnianiu tych oczekiwań.

Silke: Plany te świadczą o tym, że czeka Was sporo podróży. Będziecie latać czy jechać pociągiem?
Ska: Zdecydowanie wygrywa pociąg. To smutne, że Deutsche Bahn (niemiecka firma przewozowa) zamierza zlikwidować nocny kurs z Berlina do Brukseli.
Jan: Gdy to tylko będzie możliwe, nie chciałbym w ogóle używać samolotu w obrębie Europy. Pod warunkiem oczywiście, że miejsca, w których obradować będzie frakcja europarlamentarna będzie miała swoje spotkania w miejscach, do których będzie można dojechać koleją.

Silke: Ochrona klimatu to istotna kwestia. Co myślicie o technologiach CCS (przechwytywania i magazynowania dwutlenku węgla) i innych, przejściowych do ery energetyki odnawialnej?
Jan: Jestem przeciwny budowaniu nowych elektrowni węglowych i traceniu pieniędzy na niepewne technologie, związane z surowcami kopalnymi. Nadszedł już czas na energię odnawialną i na jej wspieranie! To niedopuszczalne, że sektor ten otrzymuje nadal mniej funduszy, niż ten jądrowy.
Ska: Niemal żyję na węglu brunatnym, w mojej okolicy cztery wioski zostały "wykopane". Zbierane są tam podpisy pod petycją, by tego typu działania nastawionego na eksport przemysłu wreszcie się skończyły. CCS to technologia nadal niedorobiona, nie powinna być finansowana ze środków publicznych.

Silke: W jaki jeszcze sposób sądzicie, że możecie wzbogacić Grupę Zielonych w PE? Czym różnicie się od innych kandydatek i kandydatów?
Ska: Różnicą jest tu doświadczenie na poziomie kontynentu. Dziś europosłanki i europosłowie stają się Europejkami i Europejczykami przez swój mandat. Ja czuję się Europejką poprzez swoje życie - żyła poza Niemcami, zajmowałam się Federacją Młodych Zielonych Europejskich, pracowałam z Zielonymi z całej Europy i świata by poznać przyczyny różnych opinii i sposóbów pracy.
Jan: Nasze pokolenie dorastało w Europie i wraz z nią. Dzieciństwo przy żelaznej kurtynie obudziło moją świadomość i zachęciło do myślenia o "Europie przyszłości" i o tym, w jaki sposób możemy pomyśleć o zapewnieniu kluczowej roli pokoju i demokracji w tym projekcie. Przynosimy ze sobą idee jutra, mówiąc o planowanych postępach i głośno wołamy, że czas na zmiany.
Ska: Przynosimy też ze sobą sowją młodość w Gruene Jugend (śmiech). Tam też odbywa się bardzo otwarty, inspirujący, innowacyjny i kreatywny dyskurs polityczny, charakteryzujący się pracą grupową i wspólnym wymyślaniem pomysłów.
Jan: To doświadczenia niezwykle pomocne w Parlamencie Europejskim, gdzie większość poruszanych kwestii dzieli niekoniecznie po linii tradycyjnych politycznych podziałów. Otwarta dyskusja jest tu potrzebna dużo bardziej niż w klasycznie podzielonych na partie parlamentach, takich jak Bundestag.

25 lutego 2009

Ecosprinter: Hipokryzja i szansa

Wiele osób przewidziało, że chciwość i niekontrolowane, nieprzejrzyste metody działania wielu banków wcześniej czy później doprowadzał do globalnego bałaganu finansowego. Wiele z tych osób należało i należy do Zielonych, środowiskowych organizacji pozarządowych, lub też grup krytykujących globalizację. Inną "Kasandrą" jest były szef Banku Światowego, obecny prezydent Niemiec, Horst Koehler, który już w 2006 roku powiedział, że wiele globalnych instytucji finansowych zmienia się we "Frankensteiny" wymykające się jakiejkolwiek kontroli.

Ale wraz ze wszelkimi pakietami ratunkowymi i nerwową atmosferą wśród europejskich decydentów, wydaje się że ci, którzy zatopili Titanica teraz znajdują się w szalupach ratunkowych i czekają na pomoc od jakichś miłosiernych Samarytan. Co jednak z tymi, którzy utonęli, a także z tymi, którzy żyli w skandalicznych warunkach jeszcze zanim rozpoczął się kryzys? Kryzys, który rozprzestrzenia się na południe i na wschód i który dramatycznie pogłębi przepaść między bogatymi a biednymi, szczególnie w krajach rozwijających się. To dopiero hipokryzja - dajemy złote parasole, miliardy na ratowanie menedżerów, którzy w swej łaskawości rezygnują z wypłacania sobie "trzynastek" i "czternastek".

Po drugiej stronie mamy krwawiące kontynenty, takie jak Afryka ze 103 miliardami Euro długu, których żaden europejski rząd nie chce umorzyć. Jeśli jednak bank X dokonuje spekulacji i traci miliardy, ci sami europejscy politycy, oszczędnie dawkujący budżetami na pomoc rozwojową hojną ręką rozdają pieniądze tymże bankom. Znalazłem interesujące wyliczenia na blogu Duncana Greena z brytyjskiej organizacji Oxfam - w 2007 roku USA wydały 23,2 miliarda dolarów na pomoc rozwojową, podczas gdy ratowanie grupy finansowej Bear Stearns kosztowało 29 miliardów. Ratowanie Grupy AIG kosztowało więcej, niż suma pomocy amerykańskiej i europejskiej, przeznaczonej dla krajów rozwijających się - 152,2 miliarda dolarów naprzeciw 90 miliardom "pomocy" humanitarnej. 700 miliardów kosztowały poręczenia dla Wall Street - za tę samą sumę pieniędzy można by dwukrotnie spłacić długi 50 najuboższych państw świata albo w ciągu dwóch lat wyeliminować biedę na świecie.

Wyobraźcie sobie jednak, co by było, gdyby rządy nie przekazały pieniędzy podatników na Wall Street - setki bankierów w cudownych, włoskich garniturach zapewne umierałoby z głodu i było zmuszonych do picia wody z nowojorskich ścieków... Oto hipokryzja, o jakiej mówię, codzienność mizernej sytuacji znanej z państw Afryki i innych krajów rozwijających się. Krajów, od których odwracamy się plecami. Szybujące w górę ceny żywności najbardziej uderzają w najuboższych. Gdyby udało się nam stworzyć koalicję transatlantycką, walczącą z biedą i AIDS w Trzecim Świecie, na tym samym poziomie finansowym co ratowany, niesprawiedliwy system bankowy, wtedy moglibyśmy mówić o "zmianie" na świecie.

Nie możemy oczywiście pozwolić bankom upaść, ale polityczki i politycy muszą czegoś nauczyć się od tego kryzysu - gdy nacjonalizujemy jedne z największych banków w Europie i na świecie, musimy przygotować też bardziej adekwatne regulacje zapobiegające przyszłym nieprawidłowościom. Innym zagrożeniem, o którym my, Zieloni, musimy pamiętać to spadające ceny ropy naftowej. Z baryłką kosztująca 40 dolarów odnawialne źródła energii zdają się być nieopłacalne. Tanie paliwa kopalne utrudniają niezbędną transformację. Musimy przypominać tym, którzy teraz nazywają nas "idealistami", że poza Indonezją i Arabią Saudyjską w pozostałych krajach produkcja ropy i gazu juz osiągnęła swój szczyt (peak oil - punkt, w którym osiągnięto maksymalne wydobycie i rozpoczyna się proces dokańczania eksploatacji złoża).

Jest zatem faktem, że powoli kierujemy się w stronę zamknięcia ostatnich instalacji wydobywczych. Czemuż zatem kurczowo trzymać się źródeł nieodnawialnych? Czas na Zielony Nowy Ład i na rewolucję energetyczną, która skieruje nas w stronę energetyki odnawialnej. Mamy już nie tylko technologie, ale i projekcje naszej przyszłości, jeśli zdecydujemy się na ten krok - oraz takiej, w której marnujemy tę okazję.

24 lutego 2009

Ecosprinter: Co się stało w Poznaniu?

Słyszało się o nim w mediach, ale niewiele z tego wynikło konkretów. Co się stało?

W grudniu zeszłego roku zdarzyły się trzy istotne wydarzenia. Światowy szczyt klimatyczny odbył się w Poznaniu, a poza tym - szczyt UE w Brukseli i wymiana klimatyczna FYEG w Berlinie (o której poniżej). Polska była gospodynią 14. Konferencji Stron (COP) Konwencji Ramowej Narodów Zjednoczonych ws. Zmian Klimatycznych (UNFCCC) i 4. Spotkania Stron (CMP), które ratyfikowały Protokół z Kioto. Ponieważ kraj "złych bliźniaków" nie ma ani reputacji konstruktywnego negocjatora, ani też specjalnie zielonej gospodarki i społeczeństwa, było miło zobaczyć nietypową postać polskiego ministra środowiska, Macieja Nowickiego, przewodniczącego zebraniu. Opinia o nim została chyba nieco nadszarpnięta po tym, jak zaczął chwalić efekty szczytu...

Trzeba jednak przyznać, że znajdując się między Bali z 2007 roku (Mapa Drogowa z Bali), a Kopenhagą z 2009 roku (w której ma zostać przyjęte porozumienie wykraczające ponad rok 2012), Poznań roku 2008 nie miał być konferencją z zapierającymi dech w piersiach porozumieniami, ale dobrą podstawą na drodze do ratującego planetę konsensusu w Kopenhadze. Nic nie zostało jednak zadecydowane, jeśli chodzi o Mapę Drogową z Bali. Oficjalne oświadczenie mówi o niej raptem dwa razy i trzy razy cieszy się z... nie do końca wiadomo czego. Nie ma tu nawet miejsca na COP 16 - na której można by posprzątać nieco po ewentualnej klęsce Kopenhagi.

"Zreformowano" Fundusz Adaptacyjny, zgodnie z tym, o czym mówił gospodarz, o żałośnie małej sumie 80 milionów dolarów na swoim koncie. Z drugiej zaś strony, po tej konferencji, powinien działać szybciej tam, gdzie jest potrzebny. Fundusz Przetrwania ma także szansę w końcu stać się rzeczywistością (Szwecja już jest chętna przekazać na jego konto 200 milionów dolarów). Do tej pory jednak nie mamy do czynienia z niczym konkretnym. System Transferów Technologicznych został powołany do życia, ale poprawa tego działania leży jeszcze bardziej niż teraz w rękach GEF - Globalnej Infrastruktury Środowiskowej, która jest mocno krytykowana przez Globalne Południe z powodów silnych wpływów "Północy".

Pomimo odmiennych deklaracji medialnych, COP 14 nie osiągnął jasnego porozumienia w kwestii sekwestracji dwutlenku węgla - CCS. Pokazał jednak, że strategia ta, wraz z bliźniaczą energetyką nuklearną (obie te technologie są centralistyczne, niedemokratyczne i przekładają problemy na przyszłość) nadal są brane pod uwagę. WWF skrytykował brak włączenia kwestii bioróżnorodności i praw ludności rdzennej podczas debaty "leśnej" poznańskiego szczytu - a trudno uznać te problemy za mało istotne i nie warte tego, by brać je na poważnie. Globalna Koalicja Leśna bardzo negatywnie (i właściwie) oceniła, że COP "nie doprowadził do odrzucenia handlu emisjami jako potencjalnego źródła finansowania konserwacji obszarów leśnych", mając problem w spostrzeżeniu różnicy między biologicznie różnorodnymi lasami a monokulturowymi plantacjami drzewnymi.

Ta ostatnia kwestia jest kluczowa, jeśli chodzi o zdrowe środowisko i o społeczności lokalne. Australia, Kanada, Japonia, Rosja i Arabia Saudyjska zasługują na szczególne wymienienie za swe nieludzkie zachowanie. Kraje te otrzymały Skamielinę Dnia, daną krajom najbardziej blokującym negocjacje (Warto nadmienić, że Unia Europejska również dostała swoją!). Co ciekawe, kraje Globalnego Południa zaskoczyły własnymi politykami klimatycznymi. Niestety, żadna z nich samodzielnie nie jest w stanie uratować planety, ani nawet przekonać UE i USA do tego, że Południe również walczy ze zmianami klimatu.

Nowy prezydent Stanów Zjednoczonych, Barack Obama, wysłał Johna Kerry'ego (mylnie nazywanego "specjalistą ds. klimatu" przez niektóre media) do Poznania. W swym przemówieniu - tak jak całym Szczycie transmitowanym na żywo w Internecie - powiedział, że USA wezmą udział tylko w takim porozumieniu klimatycznym, w którym również wezmą udział kraje takie jak Chiny. Nie jest to najbardziej konstruktywna, aczkolwiek zrozumiała pozycja. Piłka jest teraz po stronie Południa, co oznacza, że przyjdzie nam czekać co najmniej do spotkania G20 w tym roku w Londynie, by zobaczyć kolejny etap. W tym samym czasie unijni przywódcy spotykali się, by podważać jakikolwiek postępy w Poznaniu. Zamiast objąć przywództwo, Unia i jej strategia klimatyczna zupełnie się załamała.

W Brukseli szczególnie Niemcy i Polska (ale nie tylko) pokazały, w jaki sposób nie należy się zachowywać w walce ze zmianami klimatycznymi. Patrząc się przez pryzmat niemieckich wielkich, trujących samochodów "Deutsche Sonderweg" i świętego "polskiego węgla" rządy te zmiękczały ambitne pomysły dla własnej korzyści. Niech nikt z Niemiec nie krytykuje już samobójczych taktytk negocjacyjnych Polski! Głowy państw europejskich zdecydowały się na obronę "zagrożonych sektorów ekonomicznych" poprzez danie im większej ilości darmowych certyfikatów węglowych. Zapomniały o tym, że niedawno stały murem za wolnym rynkiem. Były francuski minister, Pascal Lamy, dziś szef WTO, zdecydował się nawet na poprowadzenie prostej linii między protekcjonizmem a II Wojną Światową!

"Kiedy statek idzie na dno, każdy myśli wpierw o sobie" - tak w skrócie można opisać politykę unijną pod koniec 2008 roku. Będzie ciekawie zobaczyć, jaki wpływ na rozwój wypadków będzie miała nowa ekipa w Białym Domu - z Obamą może być łatwiej Ameryce objąć przywództwo w walce ze zmianami klimatu. Na razie jednak, zamiast wyścigu o przywództwo mieliśmy do czynienia z ochoczą rezygnacją z walki o lepsze jutro na rzecz krótkoterminowych interesów narodowych. Grudzień 2008 był hańbą dla Europy. Wnioski, jakie należy z tego wyciągnąć, są dwojakie. Na gruncie politycznym muszą zmienić się dwie kwestie:

1. UE musi zerwać z rzekomą grą o sumie zerowej i zacząć zachowywać się zgodnie z ciążącą na niej odpowiedzialnością. Konsensus obejmuje nowe porozumienie klimatyczne, co wymaga ratyfikacji traktatu lizbońskiego, a na końcu - nowej konstytucji unijnej, bowiem potrzebne jest silne i wspólne, rozsądne stanowisko Europy.
2. Stany Zjednoczone muszą skończyć z wewnętrznymi różnicami, jeśli chodzi o strategię walki ze zmianami klimatycznymi. Traktaty międzynarodowe przechodzą przez Kongres.Radykalni konserwatyści i biznesmeni naftowi nie mogą stać na przeszkodzie ponadpartyjnego porozumienia w sprawie Zielonego Nowego Ładu.
3. "Grupa skamielin", np. Australia, Kanada, Japonia, Rosji i Arabia Saudyjska, będą coraz bardziej wchodzić w rolę chłopców do bicia, gdy w 2009 roku Stany Zjednoczone zaczną zachowywać się bardziej odpowiedzialnie. Inne kraje rozwinięte, podobnie jak i grupy nacisku, muszą wysuwać coraz śmielsze żądania.
4. Gospodarki rozwijające się, takie jak G-5 mają rację w domaganiu się włączeniu w nowe porozumienie kwestii długu historycznego. Głosy te będą jednak słyszalne jedynie wtedy, gdy skończy się podążanie zachodnią ścieżką rozwoju, a zacznie - własną.

Stabilizacja emisji do roku 2020-2022 będzie stabilizacją w samą porę. Dla nas - aktywistek i aktywistów - ważne są dwie kwestie, o których musimy pamiętać:

1. Musumy być radykalne i radykani. Udawanie klaunów może być fajnym sposobem na budowanie grupy i na zwiększenie zainteresowania. Blokada lotniska w angielskim Stansend przez mniejszą grupę ludzi była bardziej efektywna jeśli chodzi o medialną uwagę. Czemu - po udanym "Zablokuj G-8" w 2007 roku nie spróbować "Zamknąć COP 15" na takiej zasadzie, że nikt nie wyleci z Kopenhagi, zanim nie zostanie osiągnięte porozumienie?
2. Nie dzielmy się na podgrupy ideologiczne. Przygotowania do Kopenhagi idą pełną parą, ale zbyt wielu "starych socjalistów" chce wejść w ogólne dyskusje (np. "Czy Zielony Nowy Ład nie jest zbyt kapitalistyczny?"). Samemu będąc krytykiem handlu emisjami, mówię - nie dyskutujmy, tylko działajmy na rzecz udanego rozwiązania!

Poznań pokazał, że rośnie kolejna fala młodych aktywistek i aktywistów. Jest szansa, że w Kopenhadze pójdzie lepiej - dają ją dwa mniejsze spotkania w Bonn. Chcemy być znów dumni z Europy!

***

Wymiana Klimatyczna FYEG 2008 w Berlinie odbyła się z udziałem 50 osób z 11 krajów - w tym np. Rumunii, Szwecji i Cypru - od 27 listopada do 5 grudnia. Z dala od zgiełku, w lesie w obrębie miasta czekały na nich długie dyskusje o zmianach klimatycznych. Goście i gościnie - polityczki i politycy, osoby uniwersyteckie i eksperckie w dziedzinie środowiska opowiadały o tematach takich jak sekwestracja dwutlenku węgla i energetyka odnawialna. W programie było też spotkanie z posłankami i posłami do Bundestagu z Berlina i miejski konkurs fotograficzny, a także gra RPG symulująca przebieg obrad w Poznaniu i przygotowanie własnego porozumienia Kioto-2. W ostatni dzień grupa pojechała do Polski, by wziąć udział w Marszu Klimatycznym, spora jej część przebrała się za klaunów i celebrowała międzynarodowe porozumienie dusz. Wymiana ta pomogła wzmocnić FYEG i poprawiła niezbędne współdziałanie międzynarodowe w sprawie walki ze śmiercionośnymi zmianami klimatu.

23 lutego 2009

Ecosprinter: Kolejny kamień milowy?

Reguły używania pestycydów w Unii Europejskiej będą znacząco zaostrzone - nowe regulacje zabraniają użytkowania 22 substancji szkodliwych dla ludzkiego zdrowia i dla zwierząt. Ochrona środowiska idzie tu w parze z interesami ekonomicznymi - pestycydy zagrażają zapylającym znaczącą część produktów żywnościowych pszczołom. Potrzeba innowacyjności w sektorze chemikaliów - innowacyjność tą wspierają właśnie tego typu akty prawne. Wnioskodawcy uznają legislację unijną w tym sektorze za prawdziwy kamień milowy.

Pojawiają się jednak także i głosy krytyczne - że prawo to nie idzie za daleko, zbyt silne reprezentowane są w nim interesy lobby chemicznego, a natychmiastowy zakaz znacznie większej ilości pestycydów powinien być wprowadzony natychmiast. Krytyka ta, obecna w grupach konsumenckich i ekologicznych, jest cenna w procesie demokratycznym - powinniśmy jednak dbać o to, by słuchać wielu różnych głosów w tej debacie. Nie wchodziło bowiem w grę całkowite zastąpienie niebezpiecznych chemikaliów rozwiązaniami organicznymi. Oznacza to, że nadal będziemy stykać się z zanieczyszczeniami i nie podoba mi się to. Zakazane będą jedynie najbardziej szkodliwe substancje, podczas gdy wolałabym widzieć je wszystkie poza rynkiem. Mimo to cieszę się, że choć niektóre z nich będą zakazane. Polityka oznacza też i kompromisy.

Podobnie, a nawet jeszcze bardziej widać to w debacie o przyszłości Unii Europejskiej. Nawet pomimo faktu, że traktat lizboński nie ma jednoznacznych stwierdzeń, dotyczących bardziej socjalnej Europy i nie zawiera wszystkich zmian, potrzebnych do zmierzenia się z deficytem demokracji UE, to jednak zawiera reformy, tak bardzo potrzebne poszerzonej Unii. Rozwiązanie wszelkich problemów od razu czasem może nie być możliwe - czy ma to sprawić, że nie dokonamy chociaż małego kroku naprzód? Co odpowiedział/a/byś w referendum na ten temat, które w wielu krajach byłoby sporym osiągnięciem? Każdy krok naprzód jest krokiem do społecznej zmiany.

Nie oznacza to jednak, że musimy akceptować wszystko - tak jak np. osiągnięcia szczytu w Poznaniu - nie wszystko bowiem jest rzeczonym krokiem naprzód. Umiejętność cieszenia się z drobnych sukcesów oznacza również jednak zdolność do stania się osobą aktywną, zamiast wiecznego narzekania! Nieakceptowalna jest postawa pt. "zmiany, jakie chcemy przeprowadzić, nie są dość radykalne". Porzućmy retorykę kamieni milowych! Jest wiele rzeczy wymagających reform, ale musimy też tolerować drobne kroczki jako pośrednie etapy zmian.

22 lutego 2009

Zielone działania, zielone zaproszenia

Warszawskie koło Zielonych skrytykowało działania Zarządu Transportu Miejskiego, który nie zgodził się na umieszczenie na stołecznych autobusach reklam Manify, corocznego marszu w obronie praw kobiet. Zieloni wysłali także list otwarty do Prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz, z prośbą o interwencję.

- Tegoroczna Manifa, czyli organizowany od lat marsz w obronie praw kobiet, poświęcona będzie zdrowiu kobiet i polityce społecznej. W ostatnim roku nazbierało się sporo spraw, które wymagają nagłośnienia i wielu przypadkach prawa kobiet zostały naruszone: kontrowersyjne standardy opieki okołoporodowej opracowane przez Ministerstwo Zdrowia, które zalecają odmowę znieczulenia przy porodzie, zamknięcie izby porodowej w Lędzinach, pomysł wprowadzenia obowiązkowego rejestru ciąż, żeby walczyć z podziemiem aborcyjnym, dramatyczny brak żłobków i przedszkoli, ściganie kobiet przez ZUS, który po latach funkcjonowania wadliwego prawa postanowił od kobiet wyegzekwować zaległe składki na ubezpieczenie społeczne wraz z odsetkami, mimo iż wcześniej sami pracownicy ZUS informowali kobiety, że składek tych nie muszą płacić – powiedziała Agnieszka Grzybek, przewodnicząca Zielonych i członkini Porozumienia 8 Marca, które organizuje Manifę. – Rozumiem, że władze miejskiej spółki prawa kobiet uznały za kontrowersyjne i postanowiły relegować je z przestrzeni miejskiej, bo tylko w ten sposób można odczytać decyzję ZTM nie zezwalającą na umieszczenie plakatów na atobusach miejskich. Miejska spółka, finansowana w połowie z podatków warszawianek, powinna zadbać o podniesienie jakości świadczonych usług, a nie zabawiać się w cenzora wyznaczającego przestrzeń debaty publicznej – dodała.

- Gratulujemy ZTM dobrego poczucia humoru – ironizuje przewodniczący stołecznego koła partii, Bartłomiej Kozek. - Jeśli „silny czynnik socjalizujący, który ma wpłynąć na mentalność i osobowość odbiorcy, a więc w konsekwencji prowadzić do rozważań”, to jedyny argument przeciwko umieszczeniu reklam w stołecznych autobusów, to jest absurdalne zaprzeczenie wolności słowa. Gdzie, jeśli nie w przestrzeni publicznej, powinna się odbywać dyskusja na najważniejsze problemy polityczne, społeczne i cywilizacyjne naszych czasów? Czy publiczny przewoźnik nie chciałby przypadkiem ograniczyć komunikacji zbiorowej w Warszawie, bowiem tego typu transport – poprzez swą masowość – również jest swego rodzaju „silnym czynnikiem socjalizującym”, co, jak wiadomo z pisma ZTM do organizatorek Manify, może być niebezpieczne.

- Nie zabraknie nas na Manifie 8 Marca i zachęcamy Warszawianki i Warszawiaków do tłumnego przyjścia – dodaje Irena Kołodziej, przewodnicząca warszawskich Zielonych. - Mamy nadzieję, że wspólnie z trzeźwo myślącymi radnymi i z zaciekawionymi sprawą mediami uda się nam zachęcić ZTM do zmiany swej decyzji. Panie i Panowie – nie bójmy się dyskusji! - dodaje Kołodziej.

***

LIST OTWARTY

W imieniu koła warszawskiego partii Zieloni 2004 zwracamy się do pani Prezydent z prośbą o interwencję w sprawie odmowy ze strony Zarządu Transportu Miejskiego zgody na publikację reklam planowanej na 8. marca Manify, organizowanej przez Porozumienie Kobiet 8 Marca.

Tegoroczna Manifa, marsz w obronie praw kobiet, organizowany rokrocznie już od 2000 roku, poświęcona jest zdrowiu kobiet i polityce społecznej. Wezmą w niej udział kobiety i mężczyźni z różnych środowisk, sprzeciwiający się dyskryminacji kobiet w Polsce, weźmie w niej udział tysiące warszawianek i warszawiaków.

Uważamy, że miejska spółka komunikacyjna nie powinna odmawiać organizatorkom dostępu do przestrzeni publicznej. To właśnie tego typu przestrzeń nadaje się najlepiej do umożliwiania swobodnej debaty na najważniejsze tematy polityczne, społeczne i cywilizacyjne naszych czasów. Ograniczanie tego prawa poprzez cenzorskie metody działania uznajemy za niezgodne z samą istotą przedsiębiorstwa publicznego.

Dziwi nas postawa władz ZTM, spółki miejskiej, finansowanej z podatków warszawianek i warszawiaków, której celem jest świadczenie usług, a nie decydowanie o tym, jakie powinny być tematy debaty publicznej. Uważamy za niepokojące krępowanie dyskusji na temat roli instrumentalnego wykorzystywania religii do bieżących spraw politycznych, co w ostatnim czasie przejawia się w szczególności w kwestiach praw kobiet i stosunku do osób, które nie mogąc mieć dzieci, decydują się na skorzystanie z procedur in vitro. Uzasadnienie odmownej odpowiedzi władz ZTM tym, że „projekt ma w sobie silny czynnik socjalizujący, który ma wpłynąć na mentalność i osobowość odbiorcy, a więc prowadzić do rozważań”, nie wystawia najlepszego świadectwa władzom spółki. Przestrzeń publiczna powinna pełnić taką właśnie funkcję – powinna pobudzania do myślenia.

Zwracamy się z prośbą o przekonanie władz Zarządu Transportu Miejskiego do zmiany decyzji. Jest to test na prawdziwość zapewnień posła Stefana Niesiołowskiego o „europejskości” Platformy Obywatelskiej, która w tej chwili z mandatu udzielonego jej przez wyborców sprawuje władzę w Warszawie. Mamy nadzieję, że Pani Prezydent zadba o to, aby w warszawskiej przestrzeni miejskiej była możliwa swobodna debata, a prawo pasażerów do rozważań było poszanowane.

Z poważaniem

Agnieszka Grzybek – przewodnicząca Zielonych
Bartłomiej Kozek – przewodniczący koła warszawskiego Zielonych
Irena Kołodziej – przewodnicząca koła warszawskiego Zielonych

***

Warszawa: Jaka polityka narkotykowa

W dniu 22 lutego (niedziela) ma miejsce kolejna już edycja „Spotkań Liberałów”. Tematem przewodnim jest odpowiedź na pytanie "Jaka polityka narkotykowa". Goście zaproszeni do dyskusji panelowej: Marek Balicki (były minister zdrowia), Marcin Celiński (Forum Liberalne), Krzysztof Bosak (prawy.pl), Janusz Sierosławski (Instytut Psychiatrii i Neurologii), Adam Fularz (Zieloni 2004).

Spotkania mają miejsce punktualnie od godziny 18.00. Z uwagi na czasowe ograniczenie narzucone przez klub prosimy o punktualne przybycie.

Klub Chłodna 25, ul. Chłodna 25, róg Żelaznej, Warszawa. Spotykamy się na Dolnej Sali.

Organizatorzy: Polskaliberalna.net, Merkuryusz.pl
Partnerzy: Kreatura.net, Wspólnota Ras-Tafari Warszawa, Klub Chłodna 25

***

Wysłuchanie Obywatelskie: Zapłodnienie In Vitro – Szansa na Godne Rodzicielstwo

Podczas Wysłuchania głos zabiorą osoby dotknięte problemem niepłodności, eksperci, przedstawiciele/lki organizacji społecznych oraz parlamentarzyści. Przedstawiane będą problemy osób leczących się z powodu niepłodności, a także ich postulaty i oczekiwania pod adresem ustawodawcy i rządzących. Głos zabiorą m.in.:

Małgorzata Saramonowicz
dr Monika Adamczyk-Popławska
Michał Damski
Anna Krawczak
Piotr Pałasz

oraz

prof. Waldemar Kuczyński
dr.hab. Stanisław Obirek
Katarzyna Bratkowska, Stowarzyszenie Same o Sobie
prof. Zbigniew Szawarski

Wysłuchanie odbędzie się w poniedziałek 23 lutego 2009 r. w godz. 11.00 - 14.00
w Sejmie, sala 102 (wejście główne).

Izabela Jaruga Nowacka
Posłanka na Sejm RP

Marek Balicki
Poseł na Sejm RP

Barbara Szczerba
Stowarzyszenie Nasz Bocian

Wanda Nowicka
Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny

***

Warszawa: Inauguracja debat samorządowych "Przy otwartej kurtynie"

"Sprywatyzować mamę, sprywatyzować tatę? Co można sprywatyzować a co powinno pozostać publiczne w Warszawie?" - to tytuł pierwszej z debat współorganizowanych przez Zielonych i SDPL. Zapraszamy na Złotą 9/14 we wtorek o 18.15. Jednym z panelistów będzie przewodniczący Zielonych, Dariusz Szwed.

Czy wszystkie usługi świadczone do tej pory przez miasto można oddać prywatnym firmom?
Czy prywatne oznacza zawsze lepsze?
Czy można traktować prywatyzację jako "domykacz" budżetu?

Zaproszeni goście:
Bartosz Dominiak (radny Warszawy, członek Komisji Budżetu i Finansów, wiceprzewodniczący SDPL)
Dariusz Figura (radny Warszawy, wiceprzewodniczący Komisji Infrastruktury i Inwestycji, PiS)
Dariusz Szwed (przewodniczący Zielonych 2004)
Dorota Zbińkowska (radna Warszawy, członkini Komisji Polityki Rozwoju Gospodarczego, PO)

Prowadzenie: Karol Domański

21 lutego 2009

Świecko, ale w ostrogach

Jak żyje się w naszym kraju mniejszościom wyznaniowym, osobom agnostycznym i ateistycznym? Zależy gdzie i kiedy - no i z kim mają do czynienia na obszarze, w którym żyją. Z perspektywy wielkiego miasta i znajdujących się w nim mediów może wydawać się, że jesteśmy oazą tolerancji i, choć nieco nam do Zachodu brakuje, to potrafiło być gorzej. Kiedy jednak opuszcza się rogatki stolicy albo miasta wojewódzkiego na zachód od Wisły, ten nieco sielankowy krajobraz zaczyna pękać. Choć obyczaje potrafią się zmieniać i już np. coraz częściej konkubinat na wsi przestaje być aż tak palącym problemem dla lokalnej społeczności, to jednak obyczajowe wykluczenia nadal trzymają się mocno. Zmienia się tylko wykluczany podmiot - potrafię sobie wyobrazić sytuację, w której rodzimym gejom i lesbijkom będzie można się wychodzić z szafy w swoich wioskach i miasteczkach, kiedy zwiększy się ilość imigrantek i imigrantów wyznających islam. Zmieni się kategoria "swojego" i "obcego", ale sam mechanizm ma spore szanse - niestety! - pozostać.

Dla porządku - szanuję religijność. Będąc aktualnie bliżej agnostycyzmu (aczkolwiek z luterańskim zacięciem egzystencjalno-etycznym), pamiętam o okresie własnej pobożności i nie mam zamiaru wyprowadzać ludzi na siłę z kościoła. Chcę tylko, by życie polityczne było oddzielone od wpływów tego czy innego Kościoła, a państwo było przestrzenią dialogu, nie zmuszającego ludzi, nie utożsamiających się z katolicyzmem, do bycia poddanymi regułom tegoż wyznania. Tak bywa dziś, gdy mamy restrykcyjną ustawę aborcyjną i gdy próbuje się ograniczyć dostęp do zabiegów in vitro. Swobodny dostęp do tych usług pozwala osobie, będącej członkiem/członkiniom Kościoła katolickiego powstrzymać się od korzystania z ich zdaniem grzesznych możliwości życiowych. Dla tych, którzy nie podzielają takiego stanowiska, liberalne prawo umożliwiłoby dokonanie prawdziwego wyboru - dziś wszyscy zgadzamy się na ograniczanie praw osób myślących inaczej niż stojący na ambonach księża.

Również i w obrębie samych kościołów znaleźć można osoby bardzo wartościowe. Wśród osób duchownych nie brak takich, które widzą, że aktualne wtrącanie się Kościoła do spraw publicznych może długofalowo być samobójczą doktryną. Pokazuje to spadek ilości ślubów kościelnych w dużych miastach. Sekularyzacja, choć powoli, postępuje i jeśli będzie sztucznie powstrzymywana, skończy się to wcześniej czy później masowym buntem przeciwko próbom spajania tronu i ołtarza. Zdają się tego nie rozumieć ci księża, którzy z ambon na wsiach (autentyk) potrafią wyczytywać listę parafianek i parafian, którzy przeznaczyli pieniądze na budowę nowego kościoła albo piętnować żyjącą bez ślubu parę.

Spotykałem się i z przypadkami dużo bardziej ludzkimi - różnie bywało z osobami uczącymi religii, ale jednak dawało się z niej wypisać bez większych problemów na poziomie liceum. Obok politycznych agitatorów istnieją i duchowni, którzy rozumieją różnorodność opinii i mają na tyle taktu, by nie narzucać uczennicom i uczniom własnej. Nie może jednak być tak, że jest to kwestia szczęścia w oddelegawanej do religii osobie. Czas rozpocząć przechodzenie na religioznawstwo z elementami filozofii, które pozwoli młodym ludziom samodzielnie zdecydować o swoim światopoglądzie po zapoznaniu się z bogactwem wierzeń i przekonań, a nie utrzymywać sztuczną fikcję katolickiego narodu.

Swoją drogą taka mała dygresja - Zarząd Transportu Miejskiego w Warszawie odmówił organizacjom feministycznym umieszczenia plakatów, zachęcających do przybycia na organizowaną jak co roku 8 Marca Manifę. Bardzo zaciekawił mnie jeden fakt a propos całej tej sytuacji, o której więcej powiemy jutro. Zakwestionowano dwa projekty i - co ciekawe - większy skandal wywołał nie ten z hasłem "Chcemy zdrowia, nie zdrowasiek" (tu bowiem jeszcze da się wysnuć jakąś wątłą nić zrozumienia, chociaż i tak jest to skrajnie mało kontrowersyjna wypowiedź), a ten pod tytułem "Biskup nie jest Bogiem". Cóż, może to w jakiś sposób pokazuje, co trudniej wypowiedzieć w przestrzeni publicznej - przytyk z modlitwy - i tak bardzo neutralny i nadający się do umieszczenia w przestrzeni publicznej jest nieistotny w obliczu sformułowania oczywistego, a jednak przypominającego o istnieniu ziemskiej władzy kościelnej, uzurpującej sobie niekiedy więcej niż to, do czego została powołana.

Sądzę, że powoli społeczeństwo zaczyna się zmieniać - być może, paradoksalnie, pomoże w tym... kryzys. Sprawia on, że do Polski wracają osoby z Wielkiej Brytanii i Irlandii, które doświadczyły życia w bardziej tolerancyjnych, wielokulturowych społecznościach i nie pozwolą sobie tego odebrać. Koniec sztucznych, małomiasteczkowych autorytetów, zachwianych przez swój konserwatyzm i zaściankowość, zderzoną ze "światowością" migrujących za pracą zdaje się bliższy niż wcześniej. I bardzo dobrze - nikt ludzi chcących wierzyć nie będzie wyganiać z kościołów, ale też skończy się już czas, kiedy żyjących "na kocią łapę" zapędzać się będzie przed ołtarz, a geje i lesbijki przestaną może kiedyś być zmuszonymi do uciekania do wielkich miast po to, by móc wieczorem pójść gdzieś potańczyć.

20 lutego 2009

Ecosprinter: Kampanię czas zacząć!

Pomiędzy 4 a 7 czerwca 2009 roku ponad 405 milionów Europejek i Europejczyków będzie miało możliwość wybrać nowe osoby do Parlamentu Europejskiego, a tym samym zdecydować o składzie politycznym jednej z najważniejszych instytucji unijnych. Wybory te, odbywające się w cieniu wielu ekonomicznych, społecznych i ekologicznych zmartwień, będą istotnym wydarzeniem, mającym wpływ na przyszłość Unii Europejskiej. Ponieważ dzisiejsza młodzież reprezentuje jutrzejszą przyszłość, jej uczestnictwo w wyborach ma tu kluczową rolę. Federacja Młodych Zielonych Europejskich przygotowała ekipę kampanijną, "Green On!".

Rozmaici młodzi ludzie z UE połączyli siły i wspólnie pracują nad treścią i rodzajem kampanii, która skierowana będzie do szerokiej opinii publicznej. Jej start został zainicjowany startem specjalnej strony, www.greenon2009.eu. Celem kampanii jest zwiększenie aktywności politycznej młodych ludzi, wymianę i dyskusję nad zielonymi ideami i umożliwienie (młodym) obywatelkom i obywatelom Unii wybór Zielonych. By zaangażować jak największą liczbę osób, wybraliśmy 6 kluczowych tematów ogólnounijnej kampanii: Europę Socjalną, Partycypacyjną, przyjazną młodym, Inkluzywną, Odpowiedzialną i Ekologiczną. Organizacje członkowskie mogą wybrać interesujące je tematy. By osiągnąć nasze cele przygotowujemy mnóstwo wydarzeń dla młodych Zielonych w całej Europie.

Zapraszamy do udziału albo wymyślenia własnych działań podczas wspólnej kampanii. Ale - co najważniejsze - chcielibyśmy, byście informowały i informowali nas o Waszych działaniach które później zawisną na wspólnej stronie. W ten sposób możemy pokazać Europie, że młodzi Zieloni są zjednoczeni i gotowi do zazielenienia kontynentu. Możecie także linkować naszą stronę internetową z Waszą, by Wasze członkinie i członkowie mogli łatwo znaleźć informacje o działalności innych organizacji członkowskich. Jeśli chcecie wiedzieć więcej na temat kampanii i działań z nimi związanych, zachęcamy do wysyłania maili na listę kampanijną: fyeg2009campaignteam@listi.jpberlin.de

Poniżej - podsumowanie naszych planów:

- Wędrowny Cyrk Odpadów Nuklearnych (grudzień 2008 - kwiecień 2009) - organizacje członkowskie organizują drobne aktywności związane z walizką pełną (zmyślonych!) odpadów radioaktywnych, która przemierzać będzie kontynent
- Pierwszy Tydzień Akcyjny Europy Partycypacyjnej (9-15 lutego 2009) - celem akcji jest włączenie organizacji członkowskich w przygotowanie działań na ten temat, np. wskazujących na to, jak młodzi Zieloni pracują wspólnie nad większym udziałem młodych ludzi w życiu politycznym. Pomysły mogą zawierać np. dyskusję panelową z polityczkami i politykami, akcję pisania listów protestacyjnych albo grę symulującą proces decyzyjny.
- Drugi Tydzień Akcyjny Europy Przyjaznej Młodym (20-26 kwietnia 2009) - jak możemy sprawić, by Europa była bardziej przyjazna ludziom młodym? Dobrym pomysłem może być impreza uliczna, przedsięwzięcie sportowe w szkole czy na uniwersytecie, pokojową demonstrację przeciwko krzywdzącym stereotypom.
- Trzeci Tydzień Akcyjny Europy Ekologicznej (1-7 czerwca 2009) - tu pomysłów jest bardzo wiele, od akcji czyszczenia miejskiego parku z lokalnymi młodymi po publiczną debatę o kryzysie gospodarczym i ekologicznym, albo też eko-impreza czy też odczyt na uniwersytecie.

- 60 rocznica NATO - kontrszczyty w całej Europie, od 3 do 5 kwietnia 2009
- Paneuropejski Tydzień Działania - wszyscy młodzi Zieloni są zaproszeni do udziału i do zorganizowania jakichś działań we własnej okolicy. FYEG może pomóc z ich organizacją.
- Zgromadzenie Ogólne 2009 w Maastricht - 25 i 26 kwietnia 2009, w ramach którego odbędzie się Konferencja Wiosenna "Zielona Europa albo żadnej Europy!"

19 lutego 2009

Ecosprinter: Pytanie o technologię

Kryzys daje wielką szansę - a zarazem jest wielkim niebezpieczeństwem dla zielonych technologii. Wybór należy do nas. Każdy kryzys sytemowy oznacza bowiem poza negatywnymi konsekwencjami także i szanse na zmiany w owym systemie. Dotyczy to także i aktualnych wydarzeń. Wiele osób wierzących w zielone idee obawia się jednak, że trudności finansowe mogą spowodować, że przedsiębiorstwa i rządy odsuną na bliżej nieokreśloną przyszłość zielone inicjatywy, o których tak chętnie mówili w czasie wysokich cen paliw.

W marcu 2008 roku, niezbyt daleko czasowo od dewastujących konsekwencji globalnego kryzysu finansowego, mającego wpływ na kondycję rynków, ceny ropy przekroczyły swoje maksymalne notowane wskaźniki z 1980, a następnie spadły czterokrotnie w ciągu kilku miesięcy. Choć natura dzisiejszego kryzysu jest inna od tych z roku 1974 i 1980, jego konsekwencje dla sektora zielonych i energooszczędnych technologii mogą być podobne - wiele rodzących się w czasach schyłku rewolucyjnych idei nie przetrwało w czasach prosperity (i wice wersa). Kiedy zatem przemysł i inne gałęzie gospodarki są stymulowane w pewnych momentach kryzysów do innowacji, nie decydują się na ich wdrożenie.

Przemysł motoryzacyjny z lat siedemdziesiątych XX wieku jest klasycznym przykładem tego fenomenu - koncepcyjnie nowe modele, takie jak VW Golf i Renault 14 zostały wypuszczone na rynek, gdy ceny paliw sięgały szczytów. Od innych modeli odróżniały się mniejszą wielkością, mocą silnika i zużyciem benzyny, będąc jednocześnie bardziej funkcjonalne i wygodne w porównaniu do garbusów. Gdy jednak ceny ropy spadły, a poziom zamożności wzrósł, wielkie, paliwożerne samochody odwojowały rynek, powiększając swoje udziały w nim.

Podobna sytuacja dotknęła przemysł petrochemiczny - ekologiczne regulacje w Europie i fala wzrostu zielonej świadomości w latach siedemdziesiątych wraz z wysokimi cenami paliw przyczyniły się do bardziej efektywnego wykorzystywania energii. Pojawiać się zaczęło coraz więcej i więcej produktów tej branży, takich jak plastiki, aerozole i inne dobra konsumpcyjne, które trafiały pod strzechy, które niepostrzeżenie zmieniły nasze życia. Być może, gdyby nie realne kryzysy, które nastąpiły, musielibyśmy je chyba wymyśleć, by przyspieszyć postęp energetyki odnawialnej.

Osiągnięcia techniczne czasów kryzysu doprowadziły też do odwrotnych zachowań w społeczeństwie. Dekady po kryzysie naftowym nazwane zostały "złotym wiekiem konsumeryzmu". Dziś stoimy przed zgoła innym kryzysem - złożoną katastrofą środowiskową, której konsekwencją jest globalne ocieplenie. Takie są fakty. Rozwiązanie tych problemów nie powinno zależeć od momentu cyklu ekonomicznego, w którym się znajdujemy. Lobby przemysłowe twierdzi, że przez kryzys i towarzyszący mu spadek produkcji i konsumpcji, spadać zaczęły także emisje CO2. Ale utożsamianie kryzysu z ratunkiem dla planety mija się z celem. Efekty zmian klimatycznych nie będą ani krótkoterminowe, ani też cykliczne, zatem w żaden sposób dzisiejszy kryzys finansowy nie odsuwa zagrożeń, czyhających na planetę.

Jeśli nie uda się nam przemyśleć ekonomicznego i społecznego układu w czasie recesji, nie będziemy mieli żadnych efektywnych narzędzi do kontroli nad zmianami klimatycznymi podczas kolejnego etapu cyklu gospodarczego. Spadające ceny ropy sprawiły, że technologie przyjazne środowisku są mniej efektywne kosztowo, a mniejsze stpy zysku zachęciły potęgi przemysłowe do ograniczenia funduszy przeznaczonych na programy efektywności energetycznej. Przeprogramowanie ekonomii w tych warunkach niskiej płynności i małej atrakcyjności inwestycyjnej zdaje się być niemal nierozwiązywalnym zadaniem dla władz i dla przedsiębiorstw.

Problem ten, jak wiele innych, dyskutowany był podczas Szczytu Klimatycznego w Poznaniu w grudniu 2008 roku. Delegatki i delegaci rozmawiali o zobowiązaniach finansowych związanych z walką z efektem cieplarnianym w krajach rozwijających się, uczynienia czystych technologii energetycznych dostępnych na całym świecie, powstrzymaniem wylesiania tropików i pomocy w adaptacji krajom biednym. Zgodnie z ustaleniami 40% światowej energii musi być w ciągu najbliższych 5 do 10 lat pozyskiwana z innych niż obecnie źródeł.

Unia Europejska także zaczyna działać. 26 listopada zeszłego roku Komisja Europejska przygotowała wart 200 miliardów euro plan ratunkowy, w którym znaleźć można inwestycje w redukcje emisji dwutlenku węgla jako ratunek dla borykającej się z gospodarczym spowolnieniem Europy. Plany Baracka Obamy również zawierają bezprecedensową ilość inwestycji w zielone sektory gospodarki. Zwolenniczki i zwolennicy tych działań mówią, że pomoc finansowa może postawić gospodarki na nogi i pomóc w wyjściu z kryzysu. Nawet zakładając słuszność tych działań, nie powinniśmy zapominać o tym, że koniec końców służyć będą wzrostowi konsumpcji. Niezależnie od tego, jak wydajne będą to technologie, trudno wyobrazić sobie wzrostu krajów rozwijających się bez zwiększenia zapotrzebowania na energię i surowce.

Wszystko to budzi obawy, że działania tego typu nie zapobiegną kolejnej zniżce w koniunkturze i że nie przerwiemy związku między wzrostem gospodarczym a wzrostem ilości zanieczyszczeń. Mniej prawdopobobne rozwiązanie uwzględnia opcję porzucenia modelu opartego na konsumpcji, co może z kolei doprowadzić do upadku współczesnych nam bytów politycznych i instytucji biznesowych. Ponieważ to mało prawdopodobne, by tak się stało, musimy pomyśleć o przejściu w nową erę bez turbulencji, których jesteśmy świadkami już dziś. Potrzeba stworzyć nowe gałęzie gospodarki, które mogą przyczynić się do walki ze zmianami klimatycznymi, jak i tworzyć miejsca pracy.

Moim zdaniem to ostatnie nie jest możliwe bez wdrożenia nowych porozumień międzynarodowych, które rozpoznają prawo do życia w czystym środowisko jako jedno z praw podstawowych. Choć Powszechna Deklaracja Praw Człowieka z 1948 roku, ogłoszona po zakończeniu najbardziej tragicznej wojny w historii ludzkości, nie uratowała od razu wszystkich od cierpień, ale ukształtowała na lata kierunek polityki międzynarodowej. W ten sam sposób działać powinna nowa, ramowa konwencja środowiskowa, inicjująca globalną transformację ekonomii i technologii. Artykuł 25 Deklaracji już dziś wspomina o prawie do standardu życia odpowiedniego dla zdrowia i odpowiedniej jego jakości tak dla jednostki, jak i jej/jego rodziny.

Deklaracja ta ma jednak dość ogólny charakter i nie mówi o sposobach jej realizacji, szczególnie we współczesnym kontekście. Innymi słowy - nic nie zostało powiedziane o prawie do życia w bezpiecznym środowisku czy też prawie do czystego powietrza, wody czy żywności. Potrzebujemy oświadczenia podobnego do Europejskiej Konwencji Praw Człowieka czy też innych ramowych dokumentów, mogących efektywnie wpływać na politykę dotyczącą ochrony środowiska przez zobowiązania - wewnętrzne i międzynarodowe - państw-sygnatariuszy. Bez tego typu porozumienia kraje rozwinięte będą kontynuować zagraniczne zakupy i konsumpcję towarów powstałych z ciężkim naruszeniem regulacji ekologicznych. Nie będzie też motywacji do inwestowania w zielone technologie w krajach rozwijających się.

Przemiana technologiczna i ekonomiczna nie powiedzie się, bez zmainy naszych systemów wartości. XX wiek pokazał, że technika może zmienić społeczeństwo. Tym razem przyszła kolej na społeczeństwo, żeby zmieniło technikę.

18 lutego 2009

Ecosprinter: Zmiana - a co potem?

Recesja - mocne słowo, które tłum osób zainteresowanych kwestiami zrównoważonego rozwoju dzieli na grupy mocno różniące się w opiniach. Istnieje szkoła pt. "mniej znaczy więcej", popularna wśród cyników, która twierdzi, że im mniej pieniędzy w portfelach konsumujących, tym mniej niszczenia planety. Optymistki i optymiści mogą woleć twierdzenie o "powrocie do starych, dobrych czasów", w którym zredukowanie zdolności nabywczych będzie prowadzić konsumentki i konsumentów do zaangażowania się w zrównoważone praktyki, takie jak uprawa własnego jedzenia czy naprawy odzieży.

Większość z nas nie zgadza się jednak z żadnym z tych podejść. Optymizm zdaje się irracjonalny. Zmierzamy do globalnej zapaści ekonomicznej, a wcale jeszcze nie osiągnęliśmy jej dna. Konsumentki i konsumentki ograniczają swoje wydatki. Chodzenie pieszo, jazda rowerem i korzystanie z transportu publicznego w Irlandii dla wielu staje się koniecznością z powodu braku pieniędzy. Wkrótce recykling powróci do łask, a instalacja żarówek energooszczędnych zmieni się w prawdziwie międzynarodowe działanie ochotnicze. Wraz z przekazem reklamowym i rozlicznymi apelami decyzje konsumenckie coraz częściej uwzględniać będą rozwiązania przyjazne dla kieszeni i dla środowiska.

Wygląda na to, że czas już na mocną politykę ekologiczną, która ochroni nasze zasoby naturalne, zanim zaczniemy cofać się w rozwoju. Nadszedł już czas, kiedy możemy zmienić naprawdę wiele. Używając instrumentów finansowych, zachęcających ludzi do myślenia "na zielono", to jedynie leczenie symptomów naszych dolegliwości. Tego typu metody wykorzystują mentalność, która doprowadziła do kryzysu. Musimy zaatakować samo źródło kryzysu - ludzkie przekonanie o potrzebie akumulacji.

Przejawiamy przekonanie, które wykracza daleko ponad zbieranie zasobów na własne przetrwanie - zdobywając żywność, ziemię i dobra materialne dla czystej przyjemności ich posiadania. Żądamy zysku dla nas samych, naszej społeczności i naszego narodu. Gdy sięgamy po więcej, zapominamy o byciu obywatelkami i obywatelami świata, a kiedy coś otrzymujemy, zapominamy, że musimy coś otrzymać od kogoś. Jeśli chcemy zapewnić przetrwanie naszemu gatunkowi, w szczególności przyszłym pokoleniom, linearny do tej pory proces dawania i brania musi zmienić się cykliczny.

Jeśli człowiek jako gatunek biologiczny ma zamiar utrzymać swoją głowę ponad poziomem wody przy obycnym kryzysie klimatycznym, musi zacząć wnosic pozytywny wkład w globalny ekosystem, zamiast być jedynie destruktywnym, ostatnim elementem łańcucha pokarmowego. Musimy wykorzystać tę szansę by zmienić coś więcej, niż tylko opinie ludzi na temat żarówek energooszczędnych i oznaczeniach zużycia energetycznego ich urządzeń domowych. To prawda, że nie jest to proces przebiegający w sposób naturalny - instynktownie bowiem bardziej konsumujemy niż oszczędzamy. Czy powinniśmy spełniać wszystkie nasze zachcianki, zachowując się, jak dawniej i pozwalając na wymknięcie się spod kontroli zmian klimatu? Koniec końców przeżyją "najlepsi", a jeśli nie mieścimy się w tym określeni, to widocznie tak być musiało...

Dla większości ludzi jest to perspektywa, z którą nie mogą się zgodzić. Nasz podstawowy instynkt to ten, chcący naszego przetrwania. Jak inne zwierzęta, w obliczu zagrożenia walczymy lub uciekamy. W sprawie przyrody, znając zagrożenie dużo wcześniej, zanim się pojawia, wydawałoby się logicznym, że powinniśmy walczyć. Znaleźliśmy się na szczycie łańcucha pokarmowego dzięki naszym zdolnościom do świadomych zmian w naszym zachowaniu - możemy przetrwać tylko wtedy, kiedy korzystamy z tej zdolności.

By zachować nas samych i planetę, na której żyjemy, potrzebujemy wszystkich rąk na pokładzie. Nie żyjemy jedynie w Irlandii, Francji, Włoszech czy jakimkolwiek innym kraju, ale na ziemi - i musimy ją bronić tak samo mocno, jak bronilibyśmy swoje narody, dla dobra globu. Ta globalna siła musi być napędzana przez zwykłych ludzi. Jak pokazuje przypadek Muru berlińskiego, zwycięstwa ruchów praw człowieka i innych oddolnych inicjatyw tkwią we wspólnej sile ludzi ich tworzących.

W czasach kryzysu ludzie potrzebują nadziei. Zrównoważony rozwój i etyczne życie mogą zmienić ową nadzieję w rzeczywistość. Możemy zmienić recesję w sytuację, na której wygrywamy wszyscy. Osoby indywidualne oszczędzają pieniądze, lokalne ekonomię odbudowują się, a wszyscy przygotowujemy się na globalne zmiany. Nie potrzeba nam do tego jakiejkolwiek globalnej hierarchii, ale potrzeba nam - nas wszystkich. Jeśli nie staniemy się częścią rozwiązania problemu, problem pozostanie. Apeluję zatem o skok w nowy rok recesji i, zgodnie ze słowami Gandhiego, o wykorzystanie szansy do bycia zmianą, którą chcecie zobaczyć na świecie. Jeśli się uśmiechacie, świat uśmiecha się z Wami, czy tak samo będzie i ze zmianą?

17 lutego 2009

Trochę władz, trochę nas

Miło wiedzieć, że nie jest nam wszystko jedno. Społeczeństwo obywatelskie powoli, ale skutecznie rozkwita w naszym mieście. Plac Wilsona, kwestia wszechobecnych billboardów i walki z nimi, park na Kabatach - podobnych spraw można wymieniać dużo, dużo więcej. Nietrafiona propozycja inwestycyjna, niepokojące zmiany w otoczeniu czy też po prostu chęć zmiany otoczenia na lepsze - ożywić debatę na temat wyglądu najbliższej okolicy może naprawdę sporo. Uczestniczkami i uczestnikami mogą być nawet dzieciaki, które wywalczyły sobie skwerek "Berek" na Pradze Południe. Kolejne inwestycje, takie jak rewitalizacja centrum miasta czy też szokujące skądinąd pomysły na postawienie 118-metrowych wieżowców na Białołęce będą sprzyjały obywatelskiej mobilizacji. Ba, nawet na swoim osiedlu zobaczyłem kartki, na których jakaś bezinteresownie działająca kobieta zachęca do zapisania się na forum okolicy.

Wszystko to piękne i cudne - nie da się bowiem ukryć, że niski poziom kapitału społecznego nie ułatwia tworzenia warunków do tworzenia kwitnących społeczności lokalnych. Żeby jednak obywatelska aktywność miała ręce i nogi, musi mieć realne możliwości współkształtowania przestrzeni społecznej, którą jest zainteresowana. Inaczej poziom rzeczonego kapitału społecznego może spaść niczym kurs złotówki, kiedy spory wysiłek lokalnej społeczności odbija się o beznadziejną bezduszność decydentów. Konsultacje społeczne nie mogą być zatem metodą legitymizowania postanowień już zaklepanych, ale muszą pozwalać na twórczą zmianę w planach zagospodarowania przestrzennego.

Jest jeszcze jedna istotna kwestia - mieszkanki i mieszkańcy muszą mieć we władzach partnera. Nie mogą zatem rozbijać się o dwie skrajne pozycje, spośród których jedna jest gorsza od drugiej. Paternalizm został już przeze mnie omówiony, ale jest też możliwość zupełnego lekceważenia przez miasto swoich obowiązków. Wolna amerykanka, planowanie miasta na zasadzie czysto merkantylnej licytacji pt. "kto da więcej za grunt/lokalizację/budynek" może skończyć się absolutną anarchią, z wieżowcem w środku lasu włącznie. Obywatelska rebelia, nawet, jeśli tkwić w niej będzie znacząca energia, nie zabuduje samodzielnie Placu Defilad, a samodzielnie zaprojektowany park może zostać rychło sprzedany inwestorowi, który będzie miał zgoła inne plany.

Jak widać, między tymi skrajnościami należy pilnie znaleźć złoty środek. Tym środkiem może stać się większe wykorzystywanie mechanizmów demokracji partycypacyjnej. W wielu miastach Ameryki, Europy i Azji władze miejskie rezerwują określoną część budżetu na specjalny fundusz, w ramach którego miasto finansuje lokalne inicjatywy obywatelskie. W ten sposób metropolie finansują np. lokalne centra kulturalne albo zagospodarowanie podwórek. Możliwe są i większe inwestycje - wszystko zależy od kreatywności mieszkanek i mieszkańców i od rozsądku miasta. W ten sposób lokalne społeczności otrzymują inwestycje, dostosowane do swoich potrzeb, a władze wykonują swoje zadania. Z tego, co mi wiadomo, podobny program ma zacząć funkcjonować i w Warszawie.

Temat wydał mi się na tyle ciekawy, by na jeden dzień zawiesić publikowanie nowych artykułów z "Ecosprintera". Jest ich jeszcze trochę i - choć nie są na szeroką skalę promowane, a i poruszana przezeń tematyka może wydawać się nieco hermetyczna, to jednak są one czytane. Po zakończeniu tłumaczeń liczę na to, że wrócę trochę bardziej na poziom spraw lokalnych - na przykład poprzez artykuł o tym, co z ambitnych i ciekawych pomysłów Zielonych z Londynu można by spróbować przenieść na grunt stolicy Polski. Będzie ciekawie - zapewniam.

16 lutego 2009

Ecosprinter: Co z tym kryzysem?

Kryzys kredytowy, nazwany największym od czasów depresji lat 30. XX wieku, króluje na czołówkach gazet i prowadzi do państwowych interwencji na bezprecedensową skalę. Początkowo głównymi poszkodowanymi były wielkie banki i giełdy - instytucje, które nie cieszą się wielkim zainteresowaniem młodych, idealistycznych Zielonych. Sytuacja zmieniła się jednak i widać, że recesja dotknie kieszeni każdej i każdego z nas w ciągu najbliższych lat.

Tego typu przeobrażenie przewidywanej skali wypadków nie zdarzyło się z dnia na dzień. Głównymi oskarżonymi nie przestały być chciwość i brak regulacji, a wszystko, co pozostaje nam robić, to ratowanie publicznymi pieniędzmi słabnących sektorów. Kiedy to już zrobimy, wszystko ma wrócić do normy. Jednak trzeci w kolejności kryzys pokazuje raz jeszcze, że neoliberalne działania wpływają negatywnie na jakość życia, a "wartość" ulega w tej logice inflacji. Spośród wszystkich istniejących rynków, ten finansowy jest najbardziej abstrakcyjny, a zarazem - najbardziej dominujący.

Koncept "rynku" wziął się z placu wymiany dóbr, tak, jak jeszcze niekiedy dzieje się w miastach. W wymianie finansowej, której symbolem może być Wall Street, wymieniane są jednak nie realne dobra, lecz wirtualne cząstki wielkich korporacji Wartość danej firmy maleje lub rośnie w zależności od wyceny osób handlujących. Paliwa kopalne są szkodliwe, jednak bardzo pożądane, co wpływa na wartość ich samych i przedsiębiorstw, które kontrolują ich zasoby. Posiadanie udziałów w Shell czy BP mogłoby być gwarancją pewnych zysków, gdyby nie bajzel na Bliskim Wschodzie, kwestie wyczerpywania się zasobów i niełatwe stosunki z Rosją.

Operacje finansowe to wielomiliardowe procesy, bardzo czułe na geopolitykę i zdarzenia losowe z całego świata. Złożoność zaczyna się właśnie tam. Istnieje wielki rynek tzw. obligacji, których właściciel ma prawo oczekiwać refundacji swojej pożyczki. Wraz z powstaniem nowej klasy instrumentów finansowych, zwanych "derywatami", rynki finansowe zostały spuszczone ze smyczy. Derywaty potrafią być umiarkowanie logiczne, potrafią też być szokujące. Ich wartość brana jest z wartości czegoś innego, albo też czegoś innego w innym okresie czasu. Prymitywnym, ilustrującym to przykładem jest rolnik, sprzedający swe przyszłe zbiory na podstawie cen z dzisiaj, przerzucając na kupującego ryzyko związane z ewentualnym spadkiem ceny w międzyczasie.

Air France-KLM długo utrzymywały cenę paliwa na niskim poziomie poprzez jego zakup pół roku w przód, podczas gdy innych przewoźników uderzyły rosnące ceny. Taki sposób używania derywat nazywa się "hedgingiem". Inną metodą jest spekulacja - obstawianie wyników giełdowych (niezależnie od tego, czy pójdą one w górę, czy też w dół). Charakterystyczną różnicą między derywatami a innymi typami inwestowania jest możliwość zarobku nawet, jeśli giełda pójdzie w dół. Jest to możliwe dzięki wyrafinowanym, aczkolwiek kontrowersyjnym właściwościom derywat.

Po pęknięciu bańki internetowej w 2001 (7 bilionów dolarów strat) amerykańskie stopy procentowe zostały ustalone na historycznie niskim poziomie 1% w celu stymulowania inwestycji. Pozwoliło to na akumulację kapitału spekulacyjnego w nieruchomościach. Inwestycje finansowano z zadłużenia (często zagranicznego), a nie z własnego kapitału, a ceny mieszkań rokrocznie szły w górę bez realnego powiększenia się ich wartości. Właścicielki i właściciele domów czuli się bogaci, do tego szaleńczo wydawali pieniądze i napędzali tym ekonomię. Nie byli jednakże zdolni spłacić swych wierzytelności hipotecznych, a zapotrzebowanie na nieruchomości opierało się na spekulacji. W tym samym czasie hipoteki bywały ponownie sprzedawane, podczas gdy ich posiadacze nie byli świadomi ryzyka z tym związanego - że wierzyciel nie będzie w stanie spłacić wierzytelności.

Dopóki można było na tym zarobić, dopóty interes ten się kręcił. System pozwala na tego typu sytuacje. Sprytne użycie derywatstworzyło rynek spekulacyjny wart, uwaga, 45 bilionów dolarów (globalne PKB wynosi 50 miliardów). Obrazuje to ekstremalny przykład bańki finansowej, rosnącej na innej bańce, stopniowo przerastającej wszelkie inne znane nam rynki. Cały problem polega na tym, że inwestorzy używają pieniędzy, których realnie nie mają i.lub inwestują je w różne rynkowe wydarzenia i przetasowania. Jak duży to problem? Derywaty szacuje sie na szokujące 516 bilionów dolarów.

System, który umożliwił tego typu rozwiązania był odpowiedzią na porażki współczesnego kapitalizmu. Pomiędzy 1945 a 1975 rokiem powstał system rynkowy, jaki znamy dziś. Po II Wojnie Światowej globalny rozwój był pożądany tak, jak nigdy. Z początku państwa były silnie zaangażowane w jego gwarantowanie, ale powojenna machina planowania stopniowo zaczynała szwankować i rynek został uwolniony. Tendencja kapitalizmu do tworzenia większej ilości produktów niż potrzebne do skonsumowania doprowadziła z kolei do "kryzysu nadprodukcji" i do stagnacji. Kryzys naftowy tylko dolał oliwy do ognia. Efektem tego stanu rzeczy był dynamiczny rozwój zderegulowanego kapitalizmu.

Poza wynalezieniem takich narzędzi finansowych, jak derywaty, państwowe ograniczenia nakładane na rynki były rozluźniane, a globalizacja stworzyła nowe możliwości rozwoju. Jeśli Północ jest za mała na zapewnienie wzrostu zysków, czemu włączyć do ich pozyskiwania reszty świata? Dawne zależności kolonialne, upadłe państwa i brak wytworzenia się społeczeństw obywatelskich w wielu krajach rozwijających się pozwolił koncernom z krajów rozwiniętych na wykorzystanie zdolności produkcyjnych Południa. Międzynarodowe instytucje finansowe, takie jak Bank Światowy i Międzynarodowy Fundusz Walutowy skupiały się na zwiększaniu globalnego handlu poprzez jego liberalizację, chociaż deklarowały dbałość o globalny rozwój.

Stymulowanie gospodarek krajów Globalnego Południa jest raczej produktem ubocznym neoliberalnej agendy niż ich głównym celem. Wzrost gospodarczy jest święty - co z kolei rośnie nie jest już tak ważne. W efekcie lokalne rolnictwo używane jest do zaspokajania zapotrzebowania wielkich latyfundystów i farmerów, którzy nie mają rozeznania w lokalnych potrzebach. Uprawy soi w Amazonii są wyraźnym zagrożeniem dla tamtejszego ekosystemu, ale skoro zapewniają wzrost zysków, czemu je przerywać? Zeszłoroczny kryzys żywnościowy jest w swym rdzeniu efektem tego samego procesu myślowego. Nigdy nie było niedoboru żywności, ale zawsze istniały nieprawidłowości w jej dostarczaniu.

Związku z kryzysem finansowym należy szukać w mmotywacji do zdobycia jak największej ilości pieniędzy w jak najkrótszym okresie czasu. Nie twierdzę, że jest to motywacja wśród wszystkich graczy rynkowych najsilniejsza, ale rynek ten dusi pozostałe i odgrywa niszczącą rolę, którą widzimy obecnie. Bańka derywatowa jest przykładem spekulacyjnej inżynierii finansowej, podczas gdy debata pt. "rozwój a liberalizacja handlu" jest przykładem niezdolności instytucji państwowych i rynkowych do rozpoznania tego, co naprawdę powinno rosnąć i co w ogóle ma znaczenie. Partie Zielonych i socjalistyczne wspominały o tym już od dawna.

Niewiele niestety pojawiło się propozycji, co z tym fantem zrobić. Brakuje wiedzy naukowej i empirycznej niezbędnej do zarysowania nowego ładu. Brakuje także przekazu do opinii publicznej, który o takim ładzie by poinformował - przekazu, który potrafił znaleźć Al Gore. Istnieje ryzyko, że kryzys ten może jeszcze bardziej zredukować szansę owego przekazu, jednak nagromadzenie kryzysów wokół nas (klimatyczny, żywnościowy, kredytowy) pokazuje jasno, że obecna globalna ekonomia nie wyprowadzi nas z kłopotów bez wprowadzania w kolejne. Kroki w celu stworzenia nowych społeczeństw mogą być uczynione poprzez pozostawienie własności i produkcji w rękach lokalnych społeczności, które najbardziej od nich zależą. Ludzie, owładnięci żądzą pieniądza nie mają prawa do decydowania o tym, dokąd jedzie żywność, a dokąd nie.

15 lutego 2009

Ecosprinter: Zielone technologie - następna rewolucja

Podczas aktualnego kryzysu gospodarczego rząd Irlandii podejmuje starania, by zachęcić do inwestowania w nowoczesne technologie. Inwestycje w tego typu działania będą mogły liczyć na specjalne przywileje podatkowe, znacząco obniżające koszty i umożliwiające większe zyski z tego typu działalności. Stawka podatkowa dla firm i związków firm wynosić będzie 15%, podczas gdy przedsiębiorstwa inwestujące w sektor high-tech zapłacą jedynie 12,5% - dużo mniej niż standardowy, 22-procentowy podatek od zysków kapitałowych. Tego typu działania są pozytywnym sygnałem, dawanym przez rząd by stymulować rozwój nowych przedsiębiorstw, wydaje mi się jednak, że potrzebny jest radykalny krok nieco w innym kierunku.

Moja propozycja to wyłączanie z podatku od zysków kapitałowych sum, które były reinwestowane w lokalne, irlandzkie, przyjazne dla środowiska miejsca pracy albo w badania i rozwój (R+D) w dziedzinie zielonych technologii. Ekonomie oparte na dużych inwestycjach w badania i rozwój mają dużo lepszą podstawę ekonomiczną i lepiej radzą sobie z gospodarczą recesją. Inwestycje w zieloną technologię i przyjazne środowisku przedsięwzięcia poprawiłyby konkurencyjność irlandzkiej ekonomii i przyczyniłyby do powstania zrównoważonego środowiska dla nas i dla przyszłych pokoleń.

Irlandia wiele zyskała na bezpośrednich inwestycjach zagranicznych w przeszłości, jednak nasza atrakcyjność w tym względzie spadła z powodu wzrostu kosztów pracy i produkcji w przeciągu ostatnich lat. Potrzebujemy zatem stymulowania rodzimego przemysłu i usług w zrównoważonych społecznie, ekologicznie i ekonomicznie sektorach. Doświadczenia w budownictwie jasno pokazują, że działania w sferze podatkowej są efektywnym narzędziem kształtowania polityki w danym kierunku. Potrzebujemy wesprzeć nasze inwestycje zagraniczne przyjmując aktywną politykę stymulującą rodzimą gospodarkę. Proces ten sprawi, że staniemy się bardziej samowystarczalni i zdolni lepiej bronić tego, co mamy, tak surowce, jak i ludzi, co jest koniecznością w obliczu obecnego kryzysu ekonomicznego i ekologicznego.

14 lutego 2009

Ecosprinter: Następna dawka

Trzy lata temu huragan Katrina spustoszył Nowy Orlean. Z powodu chaosu nieznana liczba osób uzależnionych od narkotyków została odcięta od źródeł ich pozyskiwania. Pomimo wielu niestrzeżonych sklepów w okolicy, pełnych potencjalnych łupów, nie było już w mieście dilerów, z którymi można by się było łatwo skontaktować w celu zdobycia kolejnej dawki heroiny. Wielu uzależnionych zdecydowało się zatem na włamywanie się do aptek, by ulżyć swej doli czymkolwiek, co znajdowało się w pobliżu, bez wątpienia jeszcze bardziej skracając swoją oczekiwaną długość życia.

Cóż za wspaniała okazja stanęła przed nimi - mogli pozbyć się uzależnienia i rozpocząć nowe życie. Zakładając, że przeżyliby powódź, gorąc i przemoc nawiedzającą miasto. Nie powinien nas jednak zaskoczyć fakt, że wygrał ich nałóg. Niewiele jest rzeczy, których osoba uzależniona od ciężkich narkotyków by nie zrobiła, by odwlec ból "dnia po".

Globalny kryzys finansowy stawia przed nami możliwość zerwania z uzależnieniem od wzrostu ekonomicznego. Wydaje się jednak oczywistością, że na tym poziomie rozwoju wydarzeń rządy robią wszystko, by roztrzaskać okna apteki, albo wytropić ostatniego dostępnego dilera narkotykowego, by od nowa nakręcić spiralę wzrostu i powrócić do degradacji naszego środowiska naturalnego. W krajach demokratycznych ich elektoratowi o to właśnie chodzi. Zwolennicy i zwolenniczki wzrostu (a to nadal zdecydowana większość ludzi, z którymi macie do czynienia) będą zwracać uwagę na fakt, że każde jego spowolnienie natychmiast prowadzi do utraty miejsc pracy i obniżenia się standardów życiowych. Wedle tego poglądu, jesteśmy "uzależnieni" od wzrostu tak samo, jak od jedzenia i picia.

Ale jaki poziom wzrostu jest wymagany, by zachować dotychczasowy poziom życia? W Finlandii bezrobocie wzrasta wraz ze spadkiem wzrostu PKB poniżej 3%, chociaż jest to założenie oparte na dawnych doświadczeniach, które nowy kryzys weryfikuje na naszych oczach. W Chinach wzrost przestał być wyrażany w wartościach dwucyfrowych i oficjele obawiają się poważnych zamieszek wraz ze spadkiem tego wskaźnika poniżej 7%. Innymi słowy, Chiny potrzebują pracować na 7% szybszych "obrotach" rocznie, by zamieść swe problemy pod dywan, podczas gdy Finlandia - tylko 3%.

Wraz z tymi różnicami między kapitalistycznymi gospodarkami staje się możliwe wyobrażenie sobie społeczeństwa, które pozostałoby stabilne bez wzrostu gospodarczego, a nawet spadku PKB gdyby było to konieczne dla zapewnienia długofalowej stabilności. możemy wkrótce się o tym przekonać.

Doszukiwano się różnych przyczyn kryzysu finansowego - od boskiej interwencji aż po lęk inwestorów przed Barackiem Obamą. Moim zdaniem ludzkość po prostu poznaje swoje (wspomniane już w Klubie Rzymskim) granice wzrostu. Wzrost PKB może wkrótce się skończyć, zostawiając nas z pytaniem, czy możemy sobie bez niego poradzić. Jeśli zaś jest on tym samym, co jedzenie i picie, musimy znaleźć sposoby na przerwanie tej zależności.

Niestety, istnieje znacznie więcej sposobów na niszczenie ziemskiego ekosystemu, włącznie z naszym gatunkiem, niż tylko wzrost gospodarczy - tak samo jak wiele jest dróg do zepsucia sobie życia poza heroiną. W tym momencie jednak wszyscy jesteśmy na owej heroinie i rzeczywistość zmusza nas do zaimprowizowanego odwyku. Dla osób pragnących zrównoważonego rozwoju potrzebne będzie wzajemne wsparcie. Musimy zapobiec temu, by kolejna dawka nie przesłoniła nam rzeczywistości, która nas otacza.

13 lutego 2009

Ecosprinter: Czym jest Zielona Ekonomia?

Wyzwanie, jakie postawiliśmy tradycyjnej ekonomicznej ortodoksji zdobywa sobie grunt na całym świecie, w tym w korytarzach władzy, chcącej rozwiązać problemy na dziś i na jutro, takie jak zmiany klimatyczne, gospodarcze recesje, ubóstwo i utratę bioróżnorodności. Chodzi tu o odzyskanie praktyk ekonomicznych i konkretnych rozwiązań dla wszystkich ludzi, dla natury, innych gatunków, planety i jej ekosystemów, a także o zapewnienie zaspokojenia potrzeb, ich wpływu na naturę i odpowiedzialności każdej i każdego z nas za naszą planetę.

Ekonomia głównego nurtu usiłuje dowieść, że istnieją konflikty interesów pomiędzy ekologią i ekonomią, a samą ekonomię używa się jako wymówki, usprawiedliwiającej bierność. Zielona ekonomia przypomina nam, że gospodarka istnieje jedynie jako część środowiska przyrodniczego i wklucza z powrotem ten zapomniany czynnik o nazwie "rzeczywistość" do samego środka ekonomii.

Źródłem "eko-nomii" jest greckie słowo "oikia", oznaczające "dom", dokładnie tak samo, co i "eko-logia". Te dwa terminy zostały jednak tak bardzo rozdzielone i postawione jako przeciwieństwa, że dziś ekonomia wyklucza gospodarstwo domowe, opiekę i pracę w jego ramach z Produktu Krajowego Brutto.

Ekonomia głównego nurtu odnosiła się głównie do zysku, wzrostu i cen, czego przykładem nawyki konsumenckie "homo economicus", racjonalnej jednostki ekonomicznej. Reprezentuje zatem jedynie połowę ludzkości - tych, którzy mają jakąkolwiek siłę nabywczą, by móc dokonywać owych wyborów.

Zielona myśl ekonomiczna pozostaje pod silnym wpływem teorii feministycznej, która wzywa nas do słuchania i do bycia inkluzywnymi, różnorodnymi i by w działaniach uwzględniać głosy wszystkich - osób starszych, młodzieży, niepełnosprawnych, mniejszości, skolonizowanych - opinie słabych bądź bezbronnych, aby mogły rozkwitnąć.

Wiele z ubogich tego świata to kobiety, wiele kobiet klepie biedę i wiele rolników to kobiety. Jedna piąta ludzkości, 1,3 miliarda ludzi żyje w zagrażającej ich istnieniu biedzie, a dalsze 900 milionów umiera z głodu z powodu konkurowania o ziemię pomiędzy żywnością dla ubogich a biopaliwami dla korporacyjnych zysków.

Ekonomia głównego nurtu używa do mierzenia wskaźników w cenami i wzrostem PKB, a nie np. poziomem równości, a także wybiera adaptowanie się do zmian dużo częściej niż zapobieganie globalnym zmianom ekologicznym czy też przechodzenie na zrównoważoną ścieżkę rozwoju na przyszłość. Nie bierze ona pod uwagę przyszłych pokoleń, które jej zdaniem będą będą motrzebowały mniej zasobów niż my.

Wiele osób zajmujących się zieloną ekonomią zajmuje się także innymi dziedzinami nauki. Przyjmują bardziej długofalową wizję rzeczywistości, pamiętając dużo lepiej o fizycznie istniejącej rzeczywistości niż o krótkoterminowym świecie arkuszy księgowości czy też cykli politycznych. Zdają sobie sprawę z faktu, że wzrost temperatury na naszej planecie o 5 stopni Celsjusza jest niezwykle niebezpieczne i rolnictwo takim, jakim je znamy nie przetrwa w takich warunkach.

Zielone ekonomistki i ekonomiści, wiedząc, że nie ma gospodarki bez środowiska, zapewniają, że ich rozwiązania działają w ramach ograniczeń przyrodniczych, z jakimi mamy do czynienia. Poszukują także alternatyw pożytecznych dla ludzi na całym świecie, planety i wszelkich jej ekosystemów. Ekonomia głównego nurtu lekceważy je, myśląc o chwilowych wpływach na chwilowy produkt i ignoruje długofalowe koszty zewnętrzne związane z podukcją, użyciem i składowaniem.

Żyjemy w czasie szóstego w dziejach Ziemii masowego wymierania gatunków. 1/4 wszystkich ssaków znajduje się na liście zagrożonych. Niewiarygodne koszty gwałtownego spadku bioróżnorodności są wstępnie szacowane na siedmiokrotnie wyższe niż te związane ze zmianami klimatycznymi.

W Chinach, wraz z zagrożeniem związanym z wymieraniem pszczół, droga metoda ręcznego zapylania zbiorów staje się koniecznością. Ekonomia głównego nurtu twierdzi, że kapitał ludzki i naturalny są "substytutami" i mogą być wymienialne kiedy tylko tego chcemy.

Zieloni przypominają, że musimy żyć w obrębie ograniczeń przyrody i planety, zamiast kontynuować pozbawianie jej wszelkich zasobów. Większość mainstreamowych ekonomistów zastanawia się nad "wartością uzytkową" - rynkową ceną towarów i usług i wprowadzeniem wyceny czystego powietrza, wody i lasów.

Jest jednak wartość w drzewach - wartość wewnętrzna - i potrzebujemy je z powodu roli, jaką odgrywają jako siedlisko dla licznych gatunków, filtry powietrza, obiekty użyźniające glebę i wchłaniające wodę. W roku 2008 świat obudził się, by zobaczyć korzyści płynące z zielonej ekonomii, a my - Zielony Instytut Ekonomiczny - wystartowaliśmy z Inicjatywą Zazieleniania Ekonomii razem z UNEP.

Europejski Szczyt Biznesowy i nawet Barack Obama, Nicolas Sarkozy, Ban Ki Moon, Międzynarodowa Organizacja Pracy i inni myślą o zazielenianiu ekonomii i zielonych miejscach pracy jako środku do wskrzeszenia słabnącej gospodarki. Stare, produkujące paliwożerne samochody firmy motoryzacyjne przestają mieć już sens i desperacko poszukują państwowej pomocy, gdy ich działalność staje się coraz bardziej anachroniczna, zbyt długo ignorując potrzeby większości mieszkanek i mieszkańców Ziemi na rzecz "Homo economicus".

Dogorywa nawet fordyzm, podstawa dwudziestowiecznego przemysłu i gospodarki, oparty na szkodliwych szablonach nadmiernej konsumpcji, ujednolicania i przenoszenia produkcji do krajów rozwijających się, dewastującego planetę, a w szczególności jej klimat i zasoby. Nowe, bardziej efektywne, mniejsze pojazdy i transport publiczny zastąpi stary ład.

W Demokratycznej Republice Konga, walki o zasoby dla wielkich korporacji, walki na rzecz zachodnich towarów luksusowych, takich jak telefony komórkowe, każą nam zastanowić się nad naszą własną rolą w tego typu konfliktach, bowiem każdy i każda z nas w jakiś sposób uczestniczy w tym szaleństwie. Musimy oszczędzać i dzielić się zasobami, umiejętnie nimi zarządzać, a także pamiętać o konsekwencjach naszych własnych działań. Zielona ekonomia pozwala nam praktykować zrównoważony rozwój dla wszystkich - wszędzie, także dla przyrody, innych gatunków, planety i tworzyć obfitość zasobów dla nas i dla przyszłych pokoleń.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...