17 grudnia 2007

Zielony Pudelek prezentuje: Otwarcie biura - The Untold Story

Dawno nas tu nie było - wiemy, ubolewamy, ale czasu za wiele nie mamy. Demonstrujemy, spiskujemy i do tego wszystkiego staramy się zmieniać świat na lepsze. Niżej i wyżej piszący angażuje się w ciekawy projekt medialny i jest wyzywany od faszystów i trockistów na Salonie24 - niezależnie od tego, że są to zbiory wykluczające się. Ale nie o tym mowa. Mowa zaś o oficjalnym otwarciu biura Zielonych, które miało miejsce w piątek, 7 grudnia. Było gorąco, szał zakupów sprawił, że wcięło mi kartę bankomatową, a niedziałające płyty z muzyką kazały w trybie ekspresowym zastosować plan awaryjny. I, o dziwo, reszta przebiegła już grubsza bezproblemowo. Nie ma to jak wieczna i nieprzemijająca przyjaźń warszawsko - śląska. Dzięki nieocenionej pomocy przodowniczek (w tym wypadku Małgosi Tkacz - Janik) i przodowników pracy z krainy węglem i miodem płynącej późniejsza feta mogła przebiegać w przyjemnej atmosferze, obfitującej w tańce, śpiewy i plotki. Żeby jednak można ją było rozpocząć, należało przeciąć symboliczną wstęgę, stanowiącą symboliczną cezurę między bajzlem świeżo kupionego biura a jego pełną, polityczną dojrzałością.Możemy zaobserwować potęgę postury Łukasza Foltyna, twórcy Gadu-Gadu, Adriana Kołodziejczyka, dzielnie zmieniającego Górny Śląsk, piszącego te słowa, który zdecydował się na drobne odświeżenie wizerunku, a także prof. Ludwika Tomijałojcia i Mikołaja Malinowskiego. Niebezpieczne narzędzie zbrodni dzierżą Magda Mosiewicz i Darek Szwed, którzy zawczasu wygłosili odpowiednie słowo nieboże. Rzecz jasna bez drobnych prezentów od gości obejść się nie mogło - a wszystko utrzymane w odpowiednim, zielonym klimacie. Rośliny to inteligentne bestie, wymagające opieki dobrego traktowania. Dopełnimy zatem starań, by miały się dobrze. Całkiem nieźle mieli się także odwiedzający nas ludzie, którzy szybko, w atmosferze wzajemnej miłości, której nie jest w stanie pobić nawet sam Donald Tusk (patrz zdjęcie powyżej), potworzyli nieforemne kółka zainteresowań, napędzane ekologicznym czerwonym winem i wegetariańskimi przysmakami. Ola Kretkowska, nasza rzeczniczka prasowa miała problem, jak nie pominąć wszystkiego, co wydarzyło się na Pięknej 64A w relacjach dla mediów.Wbrew obiegowym opiniom można było znaleźć pewne oazy spokoju, wyciszenia i intymności. Jedni wykorzystywali je na wymianę najnowszych wieści ze świata towarzyskich cudów i dziwów, inni - na dyskusję na temat zdobycia władzy nad światem - dla dobra ludzkości rzecz jasna. Lambda i Krytyka Polityczna, ekolodzy i feministki, polityczki i politycy - wszystkich połączyło kilkadziesiąt metrów kwadratowych podłogi i pomieszczenia, których remont okazał się, wbrew obawom malkontentów możliwy. Być może Agnieszka Grzybek rozmawia o szczegółach planowanego na przełom lutego i marca kongresu partii, a Adam Ostolski - o szczegółach tworzonego, kompleksowego programu?Czymże jednak byłaby prawdziwa zabawa bez możliwości drobnych chociażby tańców i swawoli? Samozwańczy DJ Młada Faka tudzież Benny Kuleczka zapodawał swoje bity, a będąc pod wpływem... jakże szampańskiej zabawy postanowił rozruszać nieco towarzystwo. Chyba się udało...A potem... Potem było wielkie sprzątanie i Rada Krajowa, na której pojawiła się także ekipa z grodu Kraka. Mimo zmęczenia starano się walczyć z całych sił z imposybilizmem rodzimej sceny politycznej - i powoli, ale konsekwentnie iść do przodu. Mając młodych wojowników w postaci Oli Sowy i Piotra Wójtowicza w Krakowie, czy też Maćka Smykowskiego w Katowicach i Marcina Strębskiego w Olsztynie można mieć takową nadzieję. Raz jeszcze dziękujemy wszystkim za pomoc i przybycie - było miło!

16 listopada 2007

Dzień Toleracji

Dziś Światowy Dzień Toleracji UNESCO.

Z tej okazji kilka zaproszeń:

1. na nowopowstały portal www.multikulti.org.pl

2. do Poznania, na Marsz Równości (jutro)

3. do Warszawy, na konferencję z dobrymi panelistami (20 listopada):

EUROPA RÓŻNA, ALE CZY RÓWNA?

Centrum Konferencyjne Zielna, ul. Zielna 37, Warszawa

16.40 – 18.15 – Europa bez szans na równość?
  • Czy Unia Europejska ma szansę pozostać modelem społeczeństwa otwartego, które chroni i propaguje wolność jednostki, zapewnia ochronę przed dyskryminacją i równe szanse wszystkim obywatelkom i obywatelom?
  • Jak przeciwdziałać wstecznym tendencjom, kwestionującym zasadność polityki poszanowania różnorodności i respektowania praw mniejszości?
  • Jak w związku z kryzysem multikulturowości zapewnić przedstawicielkom i przedstawicielom różnych kultur warunki pozwalające im być pełnoprawnymi obywatelami i obywatelkami? Jakie są inne rozwiązania, które pozwolą realizować w praktyce zasadę różnorodności?
    • Gabriela Hrabanova – Open Society Institute – Republika Czeska, członkini Komitetu Sterującego Dekady Romów
    • Therese Murphy, członkini Zarządu European Women’s Lobby
    • Prof. Ireneusz Krzemiński – Instytut Socjologii, Uniwersytet Warszawski
18.30 – 20.00 – Różnorodność wobec homogeniczności
  • Jak niwelować napięcia wynikające z tradycyjnej homogeniczności społeczeństw w nowych państwach członkowskich i przemian społecznych zmierzających w kierunku większej różnorodności?
  • Jakie bariery leżą u podstaw nierównego traktowania obywateli i obywatelek odmiennych kultur, migrantów i migrantek. Czy należy i wystarczy niwelować tylko różnice kulturowe, żeby zapewnić równość wszystkim obywatelkom i obywatelom UE?
  • Jak zapewnić równy status kobietom i mężczyznom wywodzącym się z różnych środowisk?
    • Dr Iris Koall – Women’s Studies Uniwersytet w Dortmund
    • Konstanty Gebert publicysta, „Gazeta Wyborcza”
    • Prof. Magdalena Środa – Instytut Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego, była pełnomocniczka rządu ds. równego statusu kobiet i mężczyzn

14 października 2007

Tydzień do wyborów - Zieloni działają!

Zdjęcie z Indymediów najlepiej pokazuje, czym paraliśmy się ostatnimi czasy - manifestowaniem. Część z nas pojechała do Katowic wspierać naszą kandydatkę do Senatu - Monikę Pacę, kilkuosobowa grupa pojechała z kolei do Wiednia na zebranie Rady Europejskiej Partii Zielonych i towarzyszące jej warsztaty o ekonomii.

Ci, którzy zostali w stolicy również nie próżnowali. Wydaliśmy oświadczenie, w którym wzywamy do wzięcia udziału w nadchodzących wyborach. Poparliśmy też dwie konkretne kandydatki - kobiety pełne energii i politycznego zapału. Manuelę Gretkowską, szefową Partii Kobiet, a także Marię Longinę Kaczmarską, startującą do Sejmu pielęgniarkę z Białego Miasteczka. Efektem była wzmianka o nas na lewica.pl, a także na stronie głównej Partii Kobiet - tak więc mimo braku list warszawskich jesteśmy widoczni.

Byliśmy także obecni na sobotniej demonstracji antywojennej. Ostatnimi czasy media coraz bardziej rzetelnie szacują liczbę demonstrantów. Tym razem było nas ok. 150. Były płomienne przemowy i przemarsz od Pałacu Kultury i Nauki pod Sejm. Współprzewodnicząca koła warszawskiego Zielonych 2004, Irena Kołodziej szalała na ciężarówce, mówiąc, że nawet, gdyby tarcza antyrakietowa miała przynosić korzyści ekonomiczne (a nie przynosi, co skrzętnie dodała), to współpraca w jej tworzeniu byłaby nieetyczna. Nie ma to jak mocne, ale prawdziwe słowa.

A z innych wieści - założyłem sobie bloga na Salonie24, stąd mniej mnie tutaj. Zapraszam do lektury.

12 października 2007

Edukacja - trudne lata

11 października odbyła się prezentacja przygotowanego przez Społeczny Monitoring Edukacji raportu "Edukacja - trudne lata: Maj 2006 - Wrzesień 2007". Jest to efekt wielomiesięcznych obserwacji członkiń i członków owej grupy, której początki wywodzą się od internetowego protestu przeciw nominacji Romana Giertycha na ministra edukacji. Apel podpisało niemal 140.000 osób, a efektem przesłania tych podpisów do Kancelarii Premiera było... wydanie niemal po roku zawiadomienie, że Jarosław Kaczyński zapoznał się z jego treścią.

Podczas prezentacji raportu streszczano działania lidera LPR w dziedzinie oświaty. Paneliści uznali, że nowe zasady maturalne, które uniemożliwiają odwołanie się od wyniku egzaminu dojrzałości są ograniczeniem prawa dorosłego człowieka do informacji. Tego typu działania opakowywane są w retorykę sugerującą, że do tej pory uczeń miał zbyt dużo praw, a za mało obowiązków. Tymczasem statystyki nie potwierdzają wzrostu przestępczości wśród młodych, którym tak straszyli politycy.

Odnosząc się do statystyk MEN przypomniano, że do jednego worka postanowiono wrzucić samobójstwa i podstawienia komuś nogi. W ten sposób Roman Giertych mógł opowiadać o szalejącym bezprawiu. Jedna ze szkół, która nie miała jakichkolwiek problemów wychowawczych, została przymuszona do napisania programu naprawczego w tej dziedzinie. Tymczasem, według badań OECD, polska młodzież szkolna jest druga pod względem grzeczności wśród krajów należących do tej organizacji.

Prezentujący mówili także o homofobii, tłumacząc jej kontekst historyczny i wspominając o posunięciach kierowanego przez LPR resortu, takimi jak odsunięcie Mirosława Sielatyckiego z szefowania CODN za publikację podręcznika "Kompas". Jednocześnie skrytykowano rezygnację z wprowadzenia obowiązku szkolnego od 6 roku życia, a także fakt, że co dziewiąta gmina w Polsce nadal nie ma przedszkola. Amnestię maturalną określono jako działanie przeciw funkcji socjalizacyjnej egzaminu dojrzałości.

Uczestniczący w dyskusji pracownicy oświaty zwracali uwagę na to, że zniszczono jakościowy rozwój szkół, na przykład uniemożliwiając nadawanie certyfikatów przez kuratoria. Chwalono z kolei decentralizację, podkreślając, że w ciągu dwóch lat odpowiedzialności gminnej zbudowano osiem razy więcej obiektów edukacyjnych takich jak sale komputerowe, pracownie czy też obiekty wychowania fizycznego co przez 10 lat centralnego sterowania. Jedna z zabierających głos zauważyła z kolei, że zapewnienie dostępu do oświaty to za mało - należy zapewnić równy dostęp do edukacji na najwyższym poziomie, by zwalczyć spowodowane przez biedę nierówności.

Anna Dzierzgowska wyraziła swój sprzeciw wobec wliczania lekcji religii na świadectwie szkolnym. Kolejną po przerwie część spotkania poświęcono prezentacji programów wyborczych partii politycznych w dziedzinie oświaty.

8 października 2007

Polska OBCHODZI Europejski Dzień Przeciw Karze Śmierci

Przypominamy, że - wbrew pogłoskom rozpowszechnianym przez rząd RP - Polska obchodzi Europejski Dzień Przeciw Karze Śmierci.

9 października o godz. 13.00, przed Pałacem Prezydenckim my, obywatele tego kraju, będziemy manifestowac na rzecz zniesienia kary śmierci we wszystkich państwach świata. Demonstrację organizuje Stowarzyszenie Otwarta Rzeczpospolita.

10 października, o 19.00 w warszawskim klubie Plan Be, na Placu Zbawiciela (róg Alei Wyzwolenia), Zieloni zapraszają na spotkanie z prof. Andrzejem Rzeplińskim, z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Po spotkaniu projekcja "Krótkiego filmu o zabijaniu" Krzysztofa Kieślowskiego.

Zapraszamy!

5 października 2007

Wybór Warszawy - starcie na górze

Gazety okazują się być przydatnymi mediami. Demokracja sondażowa kwitnie, a, jak ktoś przytomnie zauważył na Salonie24.pl, różnice sięgające nawet 10% nie przeszkadzają nam wcale w oczekiwaniu w napięciu na wyniki kolejnych badań. "Gazeta Wyborcza" i "Polityka podniosły poprzeczkę niezmiernie wysoko. W dzienniku Agory codziennie możemy zobaczyć nowe, aktualne badania. Czekam, aż TVN 24 zdecyduje się na badania cogodzinne...

Mniejsza z tym jednak. Warto zajrzeć do wydania piątkowego, by zobaczyć, co w trawie (czyli w naszym wypadku w Warszawie i okolicach) piszczy. A dzieje się u nas ciekawie, co tylko potwierdza moją wcześniejszą tezę o tym, że wybory wygra PiS. Dowód? Jeszcze niedawno partia Donalda Tuska prowadziła ok. 10 punktami procentowymi nad formacją Jarosława Kaczyńskiego, a teraz stopniała ona raptem do 3%? Jeśli w wielkich aglomeracjach, które miały być forpocztą neoliberalnej kontrrewolucji górą okazuje się formacja, która przynajmniej werbalnie od takiego modelu się dystansuje (co nie znaczy, że go nie realizuje), a w innych miejscowościach ma zdecydowaną przewagę (np. w Rzeszowie ma 53%), to o czym tu jeszcze dyskutować?

Za dwójką głównych graczy (PO - 39,81%, PiS - 36,83%) ciągnie się LiD, który w stolicy z badania na badanie traci swoją pozycję - głównie na korzyść "wielkiej dwójki". Mimo wszystko mogą być spokojni, że 21 października osiągną wynik raczej w zakresie 20% niż obecnego 15,37%. Jeśli się nie uda, głowa Olejniczaka może spaść z hukiem.Niedoszacowanie lewicy (choćby nominalnej) nie jest w sondażach niczym niespotykanym. Na tym kończy się lista partii, które mogłyby liczyć na mandaty. PO i PiS zgarnęłyby po 8, a Lewica i Demokraci - trzy.

W okręgu podwarszawskim jest z grubsza podobnie - choć różnica między PO a PiS jest jeszcze mniejsza. Słabszy o ok. 4,5% jest LiD, za to 5% przekracza PSL. Niewiele to jednak daje, gdyż mandatów do podziału jest niewiele i znów, tak jak 2 lata temu, mimo dobrego wyniku może nie wystarczyć na miejsce w Sejmie dla Janusza Piechocińskiego. Póki co badania nie wskazują na duże szanse Łukasza Foltyna w Warszawie, chociaż, jeśli faktycznie PSL dzięki liderowi PSD uzyska w stolicy wynik na poziomie 2,17%, to byłoby to podwojenie poparcia w stosunku do poprzednich wyborów.

Praktycznie niezauważalne jest wsparcie Warszawianek i Warszawiaków dla LPR (1,22% w stolicy i 2,6 wokół) i Samoobrony (odpowiednio 0,48 i 1,13%). Tej ostatniej nie pomógł nawet dość spektakularny alians z Piotrem Ikonowiczem. Warto z kolei zwrócić uwagę na Polską Partię Pracy. W 2005 roku udało się jej zdobyć poparcie na poziomie 0,77% w skali kraju. Teraz, w samej Warszawie mogą liczyć na 0,91% (podwojenie w stosunku do wyborów samorządowych), a pod nią - 1,22, w obu wypadkach wyprzedzając formację Andrzeja Leppera. Dodajmy, że w Bydgoszczy mają 3,11, na Podlasiu - 2,2, a w Bielsku-Białej i Katowicach - po 1,7%, w tym ostatnim mieście będąc czwartą siłą polityczną. Widać zatem falę wznoszącą dla tego ugrupowania, które, wbrew pozorom, nie reprezentuje tylko robotników. W Kielcach na przykład, przy poparciu w ogóle populacji na poziomie 0,6%, wśród osób z wykształceniem wyższym wzrasta ono do 3%! Czyżbyśmy mieli się doczekać nowej inkarnacji PPS?

Póki co, jeśli chodzi o kwestie lokalne konkretów za wiele nie ma. Nie mam o to pretensji - wybrane przez nas posłanki i posłowie mają reprezentować nas wszystkich, niekoniecznie tylko tych, mieszkających w lub pod Warszawą. Mimo to niepokoi to, że kwestie tak ważne dla zielono myślących są w dużej mierze pomijane. O ekologii mówiło PSL, zapowiadając przy okazji prezentacji zagadnienia, że każdy z jej kandydatów i kandydatek zasadzi drzewko. Wojciech Olejniczak opowiada o szybkiej kolei, która powstanie tak czy siak, oby tylko była polityczna wola. Minister transportu myśli o płatnych drogach ekspresowych, zamiast wspierać je jako tańszą alternatywę dla wiecznie powstających, płatnych autostrad.

Tak więc wybór nie będzie łatwy i sam chyba do ostatniego dnia będę się zastanawiał, przy kim postawię krzyżyk. Nie przyjdę raczej w rękawiczkach, ale pewnie coś na swej karcie do głosowania namaluję. Trzeba pomyśleć, co. Póki co - zapraszam do zapoznania się z wynikami sondażu, a ja kończę już, kontynuując obserwowanie kampanii wyborczej.

1 października 2007

Rekomendacje książkowe

Jestem dość świeżo po spektaklu wyborczym pt. starcie Kaczyński - Kwaśniewski. Teraz jestem pewien, że wybory wygra szef PiS, a LiD, mimo, że Kwaśniewski wypadł miałko i nijako (choć wydawać by się mogło, że wygra w cuglach), raczej zbliży się do okolic 20%. Po raz kolejny okazało się, że profesor Bartoszewski, niezależnie co zrobi, jest nietykalny, a jedynym zbawieniem dla Polski jest podatek liniowy. Oczywiście ze wszystkiego po 1989 roku powinniśmy być dumni albo i nie, że jedni i drudzy wywlekali pielęgniarki, jedni prowadzili politykę zagraniczną na kolanach, a inni pełną agresji itd. itp. Standard. Ciekawe, czy prawdą są doniesienia tygodnika Wprost, że sztaby obydwu polityków nie będą dążyć do debaty z Donaldem Tuskiem. Będzie się działo - najbliższe 20 dni będzie obfitowało w wydarzenia, a publikowane już niemal codziennie sondaże będą kształtować sferę publiczną i społeczną wyobraźnie bardziej niż wizje polityków, których najzwyczajniej w świecie nie ma. Mimo wszystko smutno, bo liczyłem na merytoryczną debatę, a już pierwsza dziennikarka - Joanna Wrześniewska - Zygier z TV Biznes zgasiła me nadzieję, dając popis neoliberalnego pojmowania gospodarki, którym to działem miała się opiekować.

A propos neoliberalizmu - polecam serdecznie książkę Przemysława Wielgosza - "Opium globalizacji", która swoje lata już ma, nadal jednak pozostaje aktualna. Redaktor naczelny polskiej edycji miesięcznika "Le Monde Diplomatique" pokazuje w niej mechanizmy globalizacji, która w swej obecnej formie prowadzi do rażącego rozwarstwienia społecznego, już nie tylko na lokalną, ale też na globalną skalę. Przybliża także czytelnikom proces, który doprowadził do odwrotu z powojennego welfare state i stosunków międzynarodowych, które zaczęły doprowadzać do eliminacji głodu na świecie i umacniania się klasy średniej w społeczeństwach Zachodu. Z powodu rozwoju konserwatywnych think-tanków, hojnie sponsorowanych przez wielki biznes, pojawiła się przestrzeń publiczna do obniżania podatków i zadłużania państwa, charakterystyczna dla Stanów Zjednoczonych w epoce Reagana i Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher.

Historia neoliberalizmu to historia sponsorowanych przez USA zamachów stanu, obalających lewicowe rządy Ameryki Łacińskiej. Trwającego po dziś dziej wyzysku dalekowschodnich pracowników, którzy potrafią pracować po 16 godzin dziennie 7 dni w tygodniu za kilkanaście centów stawki godzinowej. To nachalna promocja wolnego rynku dla krajów globalnego Południa, połączona z protekcyjną polityką na własnym poletku, której przykładem są rolnicze dopłaty. To, że ponad połowa z najbogatszych jednostek gospodarczych to już nie państwa, ale wielkie korporacje, poziom nierówności bije wszelkie rekordy, a kilkunastu najbogatszych ludzi ma łączny majątek większy od 70 najbiedniejszych państw świata świadczy dość wyraźnie o tym, że pozytywny obraz firmowanych przez "specjalistów" reform gospodarczych jest, delikatnie mówiąc, mocno podkolorowany.

Dlatego, by poznać szczegóły, gorąco zachęcam do przeczytania tejże książki. Jest napisana prostym, zrozumiałym językiem i nie wymaga długiego studiowania. Można ją także nabyć w REDakcji Krytyki Politycznej, która wypuściła swoje nowe dzieło. Jacques Ranciere popełnił w swym życiu wiele esejów na temat sztuki i jej wpływu na rzeczywistość. Nasi niezłomni lewicowcy postanowili przybliżyć kilka z nich, a do tego opatrzyli ja przedmową Artura Żmijewskiego (autora świetnych rozmów z artystami - "Drżących ciał") i posłowiem Slavoja Żiżka - efektem "Estetyka jako polityka". Ale ostrzegam - tutaj lektura już tak prosta nie będzie. To w końcu dział "Idee" Krytyki, a więc dzieła, jak na razie, dość hermetyczne. Jednak dla chcącego nic trudnego, tym bardziej, że można będzie przyjśc na Chmielną 26 i nie tylko ją sobie kupić, ale też posłuchać dyskusji na jej temat - w środę, 3 października o godz. 18.00 rozmawiać będą Anda Rottenberg, Łukasz Gorczyca, Joanna Rajkowska i Artur Żmijewski, poprowadzi zaś Paweł Mościcki. Serdecznie zapraszamy!

28 września 2007

Wybór 2007 - wektory zmian

Nie jest łatwo być prorokiem w kraju nad Wisłą. Tak naprawdę, patrząc się na szaloną rozbieżność wyników różnych badań sondażowych, spodziewać można się wszystkiego. Chociaż, jeśli opanować nieco panikę i zauważyć, z jakimi aktorami mamy do czynienia po zakończeniu rejestracji komitetów przez PKW, możemy pewne prawidłowości wysnuć. Po kompromitacji Partii Kobiet, która wystartuje raptem w sześciu okręgach, nie ma już w praktyce siły pozaparlamentarnej, która mogłaby wedrzeć się do Sejmu. Jedyny ogólnopolski komitet tej rangi, Polska Partia Pracy, będzie miała spore szczęście, jeśli przekroczy wynoszący 3% próg finansowania. Jeśli ta sztuka im się uda (a imają się różnych środków, by ten cel osiągnąć - od zaproszenia na swe listy Racji, UL, KPP po wystawianie na pierwsze miejsca list panów o takich nazwiskach, jak Borowski, Ziobro czy Oleksy, licząc na wprowadzenie konfuzji wśród wyborców), to za 2 lata, w wyborach do europarlamentu, mogą sprawić sporą niespodziankę. Jeśli nie, prawdopodobnie jeszcze przez długie lata pozostaną na marginesie rodzimej polityki.

Ale bądźmy szczerzy - wynik PPP nie jest tym, co rozpala obecnie wyobraźnię wyborców. Ważnym jest, kto wygra. Niezależnie od tego, że koniec końców tak PO, jak i PiS reprezentują ten sam, neoliberalny program gospodarczy, przy czym partia braci Kaczyńskich pudruje go socjalną retoryką. Wszystko wskazuje na to, że po 21 października będziemy mieli coraz wyraźniej upodabniający się do Wielkiej Brytanii system trójpartyjny, przy czym bez ordynacji większościowej (na szczęście). Proces już się rozpoczął, przy czym aktorzy nie mają jeszcze ściśle przypisanych ról. Ale o to już dba Jarosław Kaczyński, kreśląc główną oś sporu między PiS a LiD. Mamy już zatem Partię Konserwatywną i Partię Pracy, na dodatek także rozmyta w kierunku centrum blairyzmem i mariażem z Demokratami Onyszkiewicza. PO, mająca pełnić rolę przystawki do PiS, swego rodzaju Liberalnych Demokratów (pomińmy, że w Wielkiej Brytanii są oni bardziej na lewo od laburzystów), musi stracić te 10-15 punktów poparcia i tyle też musi zyskać LiD, by scenariusz ów stał się rzeczywistością.

Czy tak się stanie? Do wyborów zapewne kolejność popularności zmianie nie ulegnie. Bo to, że PiS wygra wybory jest dla mnie oczywistością. Nie dlatego, że jest to opcja mi bliska - wręcz przeciwnie. Po prostu znaleźli klucz do kanalizowania ludzkich frustracji i przywracania im podmiotowości, o czym najlepiej świadczy ich reklamówka pt. "Salon". Jak tu bowiem, po jej obejrzeniu, nie grzmieć na nowobogackich i oligarchów, kiedy samemu nie ma się oszałamiających funduszy na koncie. Teraz Kaczyński marzy o scenie dwupartyjnej, gdzie będzie odgrywał rolę CDU, a PO - FDP. To nad wyraz możliwe. Platforma w wypadku przegranej pozbędzie się Tuska z roli jej szefa i wejdzie w alians z PiS. To spowoduje odpływ wyborców, głosujących na nich tylko po to, by Prawo i Sprawiedliwość nie wróciło do władzy. Takie tąpnięcie sondażowe spowoduje odpływ tych, którzy byli zwolennikami koalicji z braćmi do PiS, a to podzieli scenę polityczną w kierunku pożądanym przez demiurgów rodzimej sceny politycznej.

LiD spokojnie zdobędzie minimum 15%, a jeśli Kwaśniewski 1 października stoczy wyrównany pojedynek radiowo-telewizyjny z Kaczyńskim, może nawet zdobyć 20%. Kosztem znaczącego przesunięcia się do centrum, wspieranego przez media, chcące widzieć ich nie jako ideową lewicę, ale kolejną inkarnację Unii Wolności. Zamiana prof. Szyszkowskiej na Roberta Smoktunowicza, jednego z założycieli Unii Polityki Realnej jest tu wymownym przykładem. Marginalizowana Unia Pracy już przebąkuje o odejściu z tego sojuszu po wyborach, ale wydrenowana z sił i środków niewiele będzie w stanie zdziałać. PO-LiD, mimo bliskości programowej i coraz większego zbliżania się tych dwóch formacji do siebie jest mniej prawdopodobny, ze względu na opory estetyczne na linii PO-SLD, osobiste PO-PD i na wprost encyklopedyczne niezdecydowanie liderów Platformy. Zresztą nawet i taki alians oznaczałby zatopienie PO (odejście elektoratu preferującego PiS), przy czym dawałby wątłą nadzieję na więcej miejsca dla lewicy ideowej.

Niewiadomą jest to, ile partii wejdzie do Sejmu. Choć jest to (wbrew zdecydowanej większości sondaży) najmniej prawdopodobne, wariant trzech ugrupowań w izbie niższej byłby najkorzystniejszy. Partie, które nie weszłyby do nowego Sejmu czekałby rozpad (może za wyjątkiem PSL, mającego silne struktury), natomiast po jakimś czasie obywatelki i obywatele zauważyliby, że nie reprezentują one pełnego spektrum poglądów, występujących w społeczeństwie. Populistyczną Samoobronę mogłaby w kolejnych wyborach zastąpić PPP, a pomiędzy tą formacją LiDem znalazłoby się dostatecznie dużo miejsca dla Zielonych. Bardzo zatem możliwe, że w kolejnych wyborach mielibyśmy wreszcie równowagę sił między lewicą a prawicą.

Ale będzie inaczej. Ludowcy wejdą, a jeśli mają już nawet w sondażach telefonicznych 5-6%, to gdy elektorat wiejski (często nie posiadający aparatów Telekomunikacji Polskiej) pójdzie do urn, zmęczony PiSem i Samoobroną, to 8-10% nie będzie liczbą nierealną. Co więcej, wraz z przyjmowaniem lokalnych polityków PO, a także wystawieniem Łukasza Foltyna w Warszawie, PSL ma po raz pierwszy od lat szansę na mandaty także w większych miastach. Pytanie, czy Samoobrona przekroczy próg jest dość ciekawe, ale kto wie, czy dzięki Ikonowiczowi, Wrzodakowi i przede wszystkim Millerowi ta sztuka im się nie powiedzie. LPR, choć traktowany jak plankton, zdobył twardy elektorat UPR, co może dać im paru posłów, ale też skończyć się poza Sejmem. Jeśli notowania jakiejś formacji wahają się od 2 do 7%, to trudno wyrokować. Dużo zależy od mobilizacji zwolenników, pogody, a także tego, czy zadziała efekt polaryzacji i elektorat będzie ciążył ku "wielkiej trójce" w obawie przed zmarnowaniem głosów.

My, ze swej strony, dziękujemy wszystkim tym, którzy zechcieli się podpisać pod wnioskiem o poparcie naszego kandydata, Dariusza Szweda na senatora. Niestety, konieczność zebrania 3000 podpisów w nieco ponad tydzień, gdy normalnie należy taką liczbę dostarczyć w miesiąc, okazała się nie do przejścia. Nie tylko do nas - PKW zarejestrowała tylko 7 ogólnopolskich komitetów, najmniej w historii od czasu upadku PRL. Udzielamy wsparcia naszej zielonej kandydatce w Katowicach - Monice Pacy, której ta trudna sztuka się udała. Zachęcamy do wzięcia udziału w wyborach. Polecamy się na przyszłość - za 2 lata na pewno się uda.

25 września 2007

Sobotnie prowokacje

Nie bez problemów, ale udało się. Zrobiliśmy nasz własny Dzień Bez Samochodu. Zapewniam, że nie jest łatwo nieść z trzema osobami baner szeroki na metr a długi na pięć. Jak widać, po skrzyżowaniach na Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej prowadziły go trzy osoby, przy czym niżej piszący postanowił skryć się przed obiektywem Magdy Mosiewicz. Idąc, jak to ma w zwyczaju, ze skrajnej lewicy.

Wydarzeń z tego tytułu było co niemiara. Ekipa koła warszawskiego, wsparta posiłkami z Gdańska, Olsztyna, Torunia i Górnego Śląska, dzielnie zbierała podpisy pod kandydaturą Darka Szweda do Senatu. Sam zainteresowany opowiadał o idei 22.9 ekipie telewizji Polsat, mówiąc o olbrzymim zanieczyszczeniu powietrza i wyrażając zdziwienie, że stolica nie zdecydowała się na wzięcie udziału w europejskich obchodach. Rozdawaliśmy ulotki, zapraszając na weekendową konferencję "Zielone miasto", na której mogliśmy usłyszeć o tym, jak uczynić metropolie lepszymi miejscami do życia.

Żeby życie miało smaczek, postanowiliśmy nieco zaszaleć. Z hasłem "Rower nie truje - a Ty?" przeszliśmy się na Nowy Świat, gdzie odbywała się wystawa motocykli. Dość kuriozalne powiązanie czasowe aż prosiło się o to, by pokazać ludziom, że te lśniące machiny zanieczyszczają świat, na którym przyszło nam żyć. Zbieraliśmy dzielnie podpisy, obstawiając ulicę Chmielną. Niestety, obok osób skorych do pomocy wiele było takich, które spieszyły się do pobliskich sklepów. Ale to temat na inny artykuł, który napiszę w nieco innym (aczkolwiek zaprzyjaźnionym) miejscu.

Przez ostatnie dni myślimy głównie o podpisach. Zostały nam w gruncie rzeczy niecałe dwie doby - pomóżcie zatem! Wszelkie dane znajdziecie na tym blogu i na stronie Dariusza Szweda, którą podlinkowałem w poprzednich postach. Gra jest warta świeczki - zintensyfikowaliśmy zatem nasze eskapady. Byliśmy na Polach Mokotowskich, przemierzamy też stacje metra. Popołudniami dyżuruję w biurze, gdzie zbieramy i ewidencjonujemy podpisy. Doszło nam nieco mebli, zatem już wkrótce będziemy mogli tam ruszyć pełną parą.

Ale nie da się ukryć - będzie mi niezmiernie miło odpocząć po trudach kampanii:)

21 września 2007

Stolica bez samochodu?

Doczekaliśmy się ciekawych czasów. Przede wszystkim wybaczcie moje rzadkie pisanie, ale ferwor zbierania podpisów udziela się nam wszystkim. Walczymy jak możemy o to, by zebrać ich odpowiednią ilość i dzięki temu móc wziąć udział w wyborach do Senatu. Mimo wszystko pamiętamy o 22 września, czyli o Dniu Bez Samochodu. Wiemy, że to istotny dzień, mający zwrócić uwagę na problemy pieszych i rowerzystów w wielkim mieście. Tym bardziej zdumiał nas fakt, że oto władze Warszawy nie zechciały przyłączyć się do jego obchodów. Tłumaczenie dość pokrętne - będą korki...

Zapraszamy serdecznie na nasze małe obchody w sobotę o 13.00. Na rogu Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej. Będzie prezentacja naszego ślicznego banera, rozdawanie ulotek i przede wszystkim - zbieranie podpisów pod poparciem dla kandydatury Dariusza Szweda do Senatu. Obdzwoniliśmy pół miasta, nasze lotne brygady penetrują różne zakamarki metropolii po to, by zdążyć do środy i północy, kiedy przekonamy się, jaki werdykt usłyszymy w tej chwili prawdy.

To też zresztą świadczy o jakości demokracji w naszym kraju - ordynacja wyborcza za wszelką cenę pragnie uniemożliwić nowym i małym formacjom start. W Niemczech, przy wybitnie skrystalizowanej scenie politycznej poziom poparcia, od którego można liczyć na pieniądze budżetowe jest znacznie niższy niż nasze 3% (a 6% dla koalicji), podobnie jak i ilość podpisów niezbędnych do rejestracji. We Francji kandydaci nie mogą się reklamować w typowych blokach komercyjnych, a plakatowanie ogranicza się do ustandaryzowanych arkuszy. Podobnie jak i w Belgii.

Model przyjęty w Polsce ogranicza możliwość wybory i sprzyja oligarchizacji polityki. Staje się ona domeną starszych panów, pozbawionych poczucia więzi ze społeczeństwem. Nadal niewielki jest w niej udział kobiet, czyli połowy (ponad) polskiej populacji. Media podgrzewają atmosferę, promując model polaryzacji na osi PO-PiS. Które, nawiasem mówiąc, różnią się raczej stylem niż programem.

Ale mniejsza o to. Zapraszamy bardzo, ale to bardzo serdecznie jutro na 13.00 na skrzyżowanie Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej. Pomóżcie nam tak frekwencyjnie, jak i poprzez włączenie się do zbierania podpisów pod poparciem dla Szweda. Oddajemy w Wasze ręce formularze, czekamy cierpliwie i mamy nadzieję, że nasze wysiłki pozwolą Wam móc zagłosować na niego 21 października. Ach, oczywiście wydaliśmy oświadczenie w sprawie polityki komunikacyjnej Ratusza - warto poczytać.

Przyjdźcie, jeśli chcecie więcej kolei w mieście, ścieżek rowerowych, buspasów, a mniej korków, trujących gazów w atmosferze, hałasu i niewygody. Jeśli uważacie, że autobus jest lepszym środkiem komunikacji niż nadęty kabriolet, a drogę z domu do sklepu czy miejsca pracy można pokonać pieszo, jeśli wynosi ona pół kilometra. Będzie nam miło zobaczyć ludzi, myślących podobnie. Zielonym do góry!

17 września 2007

Wybory czas zacząć!

Ruszamy. Samodzielnie do Senatu. W czterech okręgach: Warszawie, Wrocławiu, Katowicach i Szczecinie. Po to, by kwestie ekologii, społecznej gospodarki rynkowej i równych praw dla wszystkich obywatelek i obywateli znalazły swoje miejsce w izbie wyższej. W Warszawie, mogąc postawić krzyżyki przed aż 4 nazwiskami, będzie warto uczynić to także przy Dariuszu Szwedzie - wpółprzewodniczącym Zielonych, ekonomiście, stałym gościu magazynu "Ekologia polityczna", nadawanym we wtorki o 23.00 w radiu TOK FM. Chcecie wiedzieć więcej? Wejdźcie na oficjalną stronę kampanijną, poniżej drobny skrót:

Działalność pozarządową rozpoczął na początku lat dziewięćdziesiątych jako uczestnik Federacji Zielonych. W latach 1996-1997 koordynator międzynarodowej kampanii Menu for the Next Millenium, której efektem było m.in. wprowadzenie zapisów nt. genetycznie modyfikowanych organizmów do Ustawy o ochronie i kształtowaniu środowiska.

W latach 1998-2004 zajmował się pozarządowym lobbingiem ekologicznym w Sejmie prowadząc Biuro Wspierania Lobbingu Ekologicznego. W latach 2000-2002 pracował jako zewnętrzny ekspert Ministerstwa Środowiska w zakresie kwestii dostępu do informacji i udziału społeczeństwa w podejmowaniu decyzji wynikających z ratyfikacji przez Polskę Konwencji z Aarhus.

Były doradca Grupy Zieloni/Wolny Sojusz Europejski w Parlamencie Europejskim. Współpracuje z Europejską Partią Zielonych - bierze udział w debatach politycznych dotyczących przyszłości Unii Europejskiej. Autor i współautor książek i publikacji z dziedziny zrównoważonego rozwoju i lobbingu ekologicznego.

W Zielonych 2004 koordynuje kampanie: "Zielona gospodarka" i "Zielona energia", można z nim się skontaktować drogą elektroniczną: e-mail.

By jednak tak się stało i 21 października można było zagłosować na Darka w wyborach, potrzebujemy Waszej pomocy! Do 26 września musimy zebrać ok. 3300 - 3500 podpisów z poparciem dla tej kandydatury. Podobną sztukę będą musieli wykonać: we Wrocławiu Radek Gawlik, w Katowicach - Monika Paca i w Szczecinie - Ewa Koś.

Tak więc, sympatyczki i sympatycy, członkinie i członkowie! Śledźcie uważnie stronę główną Zielonych, wkrótce powinien tam znaleźć się odpowiedni formularz. Piszcie do mnie, jeśli będziecie potrzebowali więcej informacji i zechcecie włączyć się w ten proces. Planujemy co najmniej jedno stoisko na ulicy Chmielnej. Przydałyby się nam także na Starym Mieście i przy stacji metra Centrum. Nie zrobimy tego bez Was!

Jeśli nie macie czasu na bezpośrednie stanie, wtedy czekajcie na formularze - będziemy je także mieli osobiście do udostępnienia. Będziecie mogli je pobierać i zbierać po znajomych, krewnych i przyjaciółkach/przyjaciołach. Naprawdę warto! Zapraszamy do włączania się w kampanię zazieleniania Warszawy - będzie się działo!

Będziemy na bieżąco informować o rozwoju wypadków na tym oto blogu, a także na stronach Zielonych 2004 - ogólnopolskiej i warszawskiej.

13 września 2007

Nie ma normalnych rodzin!

Skąd się biorą takie cuda i wianki, jak wystawa Stefana Lewandowskiego, doprawdy nie wiem. Niegdysiejszy działacz Platformy Obywatelskiej jest obecnie niestrawny dla swych byłych koleżanek i kolegów. Nic dziwnego, skoro przygotował wystawę "Pro Memoria". O rodzinie. Jeszcze niedawno krążyła po salkach parafialnych, gdzie było jej miejsce. Teraz heteronormatywny, patriarchalny model promuje przy wejściu do jednej z sal w miejskim ratuszu sam wojewoda z Prawa i Sprawiedliwości, Jacek Sasin.

Pytam się - dlaczego?

Czy stwierdzenia jej autora, że z rozbitych rodzin wyrastają pijacy i prostytutki, są tylko niewinną, uprawnioną opinią? Czy obiektywny fakt, że parom z różnych części kraju albo innych kręgów kulturowych jest z tego tytułu nieco trudniej pozwala stwierdzić (co uczynił Lewandowski), że mają one małą szanse przetrwania? Czy hasła typu "Trudno o wiarygodnych polityków wśród wielokrotnych rozwodników" mają coś wspólnego z polityką, czy też może są zaskakującą fuzją reakcyjnych poglądów i postpolityki?

To tylko niektóre pytania, jakie nasuwają się przy tej okazji. W obliczu zmiany znaczenia terminu "rodzina", która postępuje z różnym natężeniem w większości krajów bogatej Północy, należy zachować szczególną delikatność. Wolę matkę samotnie wychowującą dziecko niż pełną rodzinę, gdzie jest ona katowana przez męża-alkoholika. Nierzadko prezentującego się na zewnątrz jako przykładna głowa rodziny, nierzadko nawet ostentacyjnie chodząca do tego czy owego kościoła.

Ludzie powinni być szczęśliwi. Sami z siebie. Uszczęśliwianie ich na siłę jest karygodnym przykładem łamania ich wolności. Dziecko przebywające w domu dziecka ma prawo do miłości. Czy z powodu ideologii mamy zatem mu odmawiać pobytu z ludźmi, którzy będą w stanie zapewnić mu tak warunki finansowe, jak i najważniejsze - miłość? Czy bezduszne instytucje nadal mają racje bytu? Czy każda rodzina złożona z męża, żony i dzieci jest z definicji lepsza niż konkubinat, samotne wychowywanie etc.? Śmiem wątpić.

Ale nachalne propagowanie jedynej słusznej opcji odnosi skutki. Oczywiście, na temat wystawy można mieć różne opinie - można ją samemu obejrzeć w budynku Ratusza. Poruszający jest już sam fakt, że jest promowana przez władze. Bo z góry ucina dyskusje na temat alternatyw. Wprowadza podział "my" i "oni", o którym pisałem już przy okazji festiwalu na Próżnej. Czy warto dzielić jeszcze bardziej? Mało wam, szanowni politycy?

11 września 2007

Dom - Ogród - Miasto

Kto z Was wie, gdzie leży Podkowa Leśna? Albo inaczej, łatwiej: ile kilometrów od Warszawy leży.

Okazuje się, że dotarcie do Podkowy to trzydzieści minut podróży WKD (która, nawiasem mówiąc, świętuje w tym roku swoje osiemdziesięciolecie). Trzydzieści minut, to tyle ile jedzie się metrem z Marymontu na Kabaty. Starczy pół godziny, by znaleźć się w tej małej, podmiejskiej miejscowości...

Nie! Wybaczcie, nazwanie Podkowy Leśnej byle "podmiejską miejscowością" jest obraźliwe. Przecież szczyci się ona zasłużonym tytułem miasta - ogrodu.

Tytuł ten nie jest pustą etykietą. Podkowa robi wiele, by utrzymać i rozwijać swoją tożsamość. Jednym z takich działań jest Festiwal Otwarte Ogrody, którego trzecia edycja właśnie się zaczyna. Festiwal odbywa się w kilku miejscowościach (oprócz Podkowy jeszcze w Brwinowie, Komorowie, Konstancinie - Jeziornej i Milanówku oraz na warszawskiej Sadybie) ale to, co dzieje się w Podkowie zainteresowało mnie szczególnie.

Wydarzenie, o którym chcę w paru słowach wam powiedzieć, organizuje Stowarzyszenie Związek Podkowian (z partnerami, m.in.z Urzędem Miasta) i nazywa się Dom Ogród Miasto, styl życia na XXI wiek. W moje ręce, podczas spaceru po Podkowie, wpadła, wydrukowana na papierze z recyklingu, ulotka z jego programem. Już pierwsze akapity wstępu

W obliczu trendów rozwojowych na świecie i zmian klimatycznych(...)twórcy Programu Otwarte Ogrody zdecydowali(...)położyć nacisk na zagadnienia związane ze zrównoważonym rozwojem(...)

spowodowały szybsze bicie zielonej części mojego serca. Wczytałem się w program i wśród wielu ciekawych propozycji (dominują takie formy jak warsztaty, konferencje, prezentacje firm związanych z zieloną energią czy architekturą krajobrazu, wystawy, akcje artystyczne i turystyczne) znalazłem takie perełki jak:

- warsztat dla nauczycieli pod tytułem Dekada Edukacji dla Zrównoważonego Rozwoju,

- warsztat dla pracowników samorządów o takim samym tytule jak podkowiański festiwal,

- konferencje o domie pasywnym i oszczędności energii,

- wystawę ogród ekologicznych technologii,

- ciekawe wycieczki Szlakiem Architektury Drewnianej - piękno ginącego detalu (zaplanowane są także warsztaty o ginącej architekturze),

- czy pokazy filmu Niewygodna Prawda Ala Gore'a.

I, przepraszam, czy to jest coś, czego spodziewalibyście się po festiwalu ekologicznym w małej miejscowości? To wykracza wysoko, wysoko ponad poziom. Dlatego szczerze zachęcam do odwiedzenia Podkowy podczas trwania festiwalu (od 13 do 16 września) a przynajmniej do zapoznania się ze szczegółami programu, chociażby dla inspiracji do własnych działań.

Pierwsze zdanie na stronie internetowej festiwalu brzmi: otwieramy ogrody, miasta, umysły...

Podkowa Leśna? Ja do poprzedniego weekendu nie miałem pojęcia. Takiego "otwierającego" wydarzenia nie można nie zauważyć. I nie można szczerze się nie cieszyć, że gdzieś, trochę po cichu ale z wielką klasą, ża takie wydarzenia dzieją się w naszej "aglomeracji". Jeszcze raz zachęcam Was do wzięcia w nich udziału, a organizatorom życzę powodzenia. I gratuluję.

10 września 2007

Szalom na Próżnej

Miałem wczoraj przyjemność (razem z Ireną) uczestniczyć w bardzo ciekawym przedsięwzięciu. Poszliśmy na Wolę, na ulicę Próżną, by zobaczyć trochę starej, przedwojennej Warszawy. Tym razem nie tylko w teorii, bowiem poza miejskim ciałem, złożonym z budynków, na chwilę pojawił się i duch - a to za sprawą festiwalu "Warszawa Singera", który miał miejsce w miniony weekend. Sam nie planowałem wyjścia, ale propozycja Ireny był nie do odrzucenia. Wieczorny spacer okazał się bardzo dobrym sposobem niedzielnego odpoczynku.

Już sam widok wiernych, wychodzących z synagogi Nożyków robił wrażenie. Tłumy kobiet i mężczyzn udawały się w kierunku Teatru Żydowskiego i Próżnej, by wziąć udział w reaktywacji międzywojennej wielokulturowości. Przy okazji kolejnej rocznicy wybuchu Powstania w Gettcie pamiętnego 1943 roku informowano w ulotkach młodych ludzi, że oto, gdyby do tragedii wojny nie doszło, co trzeci mieszkaniec Stolicy byłby Żydówką bądź Żydem, a w radiu mielibyśmy spore prawdopodobieństwo wysłuchania hip-hopu w jidysz. Już wtedy zrobiło mi się żal, że to tylko marzenie, a nie rzeczywistość.

Bo w muzycy żydowskiej jest ukryte pewne rzewne piękno. Nostalgia towarzyszy szczególnie dźwiękom skrzypiec. Kiedy z kolei nastrój się poprawia i zapraszają do tańca, dźwięki brzmią zgoła egzotycznie. A przecież jeszcze 70 lat temu nie było to niczym niesamowitym. Dziś nie ma już rzesz ortodoksyjnych Żydów, kramików, biznesów małych i dużych. Wszystko zniknęło w szaleństwie Holokaustu. Dobrze, że choć przez chwilę można było wskrzesić ten nastrój, w czym na wielkiej scenie, filmowani przez ekipy TVP, pomagały aktorki i aktorzy z pobliskiego teatru.

Ale poza ucztą dla ducha było też i co nieco dla ciała. U "Śpiewających Kelnerów" można było spróbować na przykład sałatki chłopa. To zaskakujące, jak przy pomocy ziemniaków, cebuli i kiełbasy można stworzyć kulinarne arcydzieło. Na ulicy skosztowałem pyszne pierożki z pieczarkami, a także tradycyjne, ciemne ciasto o nazwie Lekah (mam nadzieję, że piszę prawidłowo), w którym czuć było miód i bakalia. A przecież nie spróbowałem wszystkiego - koziego sera, pańskiej skórki, smalcu...

Za to nalewka wiśniowa - pierwsza klasa. Nie powiem na jej temat dużo więcej, by nie siać zgorszenia. Za to pochwalę się, że zakupiłem kalendarz na żydowski nowy rok. Już w środę, idąc kalendarzem księżycowym, Żydzi będą świętować Rosz-Haszana. Były mapy stylizowane na stare, a także kowale, kujący podkowy na szczęście. Nie sposób zliczyć i wspomnieć o wielu innych stoiskach, które położone wśród starych kamienic, pozwalały przenieść się w czasie. Kto nie był, niech żałuje.

I tylko flagi lekko nas zdziwiły. Biało-czerwone. W sobotę pasowały z powodu futbolowego meczu Polska-Portugalia. W niedzielę z kolei zaczęliśmy się nieco lękać. Że nie chodzi tu o to, że to nasza wspólna ojczyzna. Tylko o to, że rodzi się (kolejny raz) sztuczny podział "my" i "oni", gdzie ci "oni" (w domyśle - Żydzi) są nastawieni wrogo i chcą odebrać to, co "nasze" (w domyśle - polskie kamienice). Mam nadzieję, że to tylko nadinterpretacja. I że te flagi są dowodem na to, że jest coś, co nas wszystkich łączy. Oby...

6 września 2007

Drzewa kontra plakaty

Widmo billboardu krąży nad Warszawą. Billboard ów jest zły, kłuje w oczy i nadgryza drzewa, usiłujące go powstrzymać. Ów billboard jest zazdrosny, mimo, że sam dość często zmienia twarz. W jeden dzień ważniejszy jest dla niego samochód, w inny - nowa nieruchomość, w jeszcze inny - sklep RTV AGD. Czasem nawet schodzi z tej swej tablicy i rozpłaszcza się po ścianach bloków. Pokrywa go wtedy jak bluszcz, odcinając dość sporą ilość światła. Zabierając je tylko dla siebie, choć chlorofilu w sobie nie posiada.

Ostatnie wydarzenia i notki prasowe przelały czarę goryczy. Na co dzień przyzwyczailiśmy się już, że reklamy, niezależnie od swojego poziomu artystycznego, anektują coraz większy obszar, który znajduje się w naszym polu widzenia. Kolejne, nietypowe formy reklam mogą oznaczać kinowe krzesła na przystanku albo małe gadżety, rozdawane przechodniom na ulicy. W efekcie niemal niczym nie regulowanych zwycajów Warszawa, miast upodabniać się do metropolii Europy Zachodniej, zaczyna przypominać stolicę jakiegoś odległego państwa postkolonialnego.

Nie chodzi tu już tylko o estetykę - wielkie formaty reklamujące wiekuiste szczęście w zamian za kupno produktu X zaczynają coraz poważniej zagrażać ludziom i przyrodzie. Kilka miesięcy temu głośną była sprawa powieszenia powierzchni reklamowej na jednym z akademików Politechniki Warszawskiej. Dzięki temu manewrowi w kasie uczelni przybyły pieniądze, za to studenci musieli przez czas jakiś nauczyć się żyć w półmroku. Nie jest to odosobniony przypadek - proceder, któremu właściciele nieruchomości się nie sprzeciwiają, obniża poziom życia wielu Warszawiankom i Warszawiakom.

Na całe szczęście dla ludzi (a nieszczęście dla roślin) nikt nie przycina typowego homo - rzekomo - sapiens z powodu tego, że zasłania plakat. Drzewa na Mokotowie i Ursynowie powoli stają się ofiarami takiego podejścia. Proceder, wykonywany pod osłoną nocy, okalecza osobniki i zagraża ich życiu. Za to pozwala na dalsze czerpanie zysków z tytułu wynajmu treści reklamowych. Smutne? Owszem. Prawdziwe? Jak najbardziej...

Znajomy całkiem niedawno pokazał mi taką oto notkę na jednym z blogów. Poznajecie to miasto? Ja szczerze powiedziawszy po pierwszej fotografii nie zdałem sobie sprawy z tego, że jest to to samo miejsce, w którym funkcjonuję. Pustka uderza i daje do myślenia.

Nie chodzi o to, by zlikwidować wszystkie reklamy outdoorowe w mieście. Należy jednak przyjąć pewne ograniczenia w procesie jej rozwoju, potrzebne dla zapewnienia spoistości tkanki ludzkiej, miejskiej i przyrodniczej. Istnieją rejony miasta, w którym rozwój tego biznesu - zarówno wielkich firm reklamowych, jak i chałupniczej chałtury - musi zostać zahamowany. Bez przyjęcia założenia, że człowiek i natura są ważniejsi od pogoni za zyskiem niewiele w tej materii się zmieni, a kolejne drzewa będą cierpieć przez ludzką chciwość.

Mamy pewne pomysły - zawarliśmy je w oświadczeniu, które przesłaliśmy do prasy. Zapraszam do lektury, komentowania i podsyłania własnych propozycji. Informujcie media o wszelkich wypadkach, kiedy reklamy utrudniają Wam życie albo przyczyniają się do niszczenia przyrody. Razem możemy więcej!

Przeczytaj stanowisko warszawskich Zielonych w sprawie reklam w przestrzeni publicznej.

4 września 2007

Powstanie w muzeum

"Ludność Warszawy przyjmuje wybuch powstania z entuzjazmem", mówi jedna z tablic w Muzeum Powstania Warszawskiego. Skojarzenie z językiem PRL-owskich kronik narzuca się. Te same rytualne frazy: obowiązkowo "z entuzjazmem", obowiązkowo (cała) "ludność". Przypomina mi się opowieść Cioci Stasi o jej ciotce, która zginęła zaraz na początku powstania. Na dworcu kolejowym. Razem z innymi ludźmi próbującymi na gwałt wydostać się z miasta. Niemcy otworzyli do nich ogień. No i była masakra.

To zdanie o ludności i entuzjazmie tkwi mi w głowie od ostatniej wizyty. Dyktuje kontekst odbioru. Rzuca światło na wywieszone beztrosko na ścianach fragmenty dokumentów z epoki. Zarządzenie władz powstańczych, zgodnie z którym dozorcy kamienic mają dopilnować, aby ich mieszkańcy własnym wysiłkiem zbudowali w podwórzach studnie głębinowe. Ot, taki dowód spontanicznego entuzjazmu ludności. Informacja o szkodliwości picia surowej wody: kto tak postępuje, nie tylko naraża własne zdrowie, ale szkodzi całemu narodowi. (Godny uwagi przykład powstańczej biopolityki.) Obwieszczenie, że lekarze, którzy nie zgłoszą się do powstańczej służby medycznej, będą po wojnie pozbawieni prawa wykonywania zawodu. Kolejny dowód spontanicznego entuzjazmu wobec powstania...

*

Nie wolno zapominać, że i entuzjazm ma płeć. Pisze Irena Krzywicka:

Pierwsi Tomaszewscy powiedzieli mi, że spodziewają się wybuchu powstania w niedługim czasie. Nikt jednak nie przewidział takiego absurdu, jak to, że powstanie wybuchnie o piątej po południu. Sam ten fakt obudził we mnie niesłychaną nienawiść do Bora-Komorowskiego, nienawiść, której się zresztą nie pozbyłam do dzisiaj.

Zaczęło się od tego, że zobaczyłam na ulicy (wyszłam w stronę Puławskiej) siedzące przy drodze płaczące kobiety. "Co się stało?" - zapytałam. "No, powstanie wybuchło. Niemcy nie puszczają". Okazało się, że miasto zostało podzielone na poszczególne rejony odcięte od siebie przez Niemców. Gdyby powstanie wybuchło o piątej rano, ludzie byliby w domach, u siebie, no i nie byłoby tak strasznie, podczas kiedy po południu wszyscy prawie z tych czy innych powodów byli na mieście i zostali odcięci od domów, od dzieci. Zaczęłam zbierać tych ludzi, zapraszać ich do siebie. W końcu zgromadziło się u mnie około piętnastu osób, których nie miałam gdzie położyć spać, więc leżeli pokotem na podłodze. Na szczęście miałam w piwnicy świniaka. To pozwoliło mi żywić przez dłuższy czas uciekinierów.

("Wyznania gorszycielki", Warszawa 2002, str. 384-385).

*

Próbuję poskładać sobie "chronologię" Muzeum. W jaką narrację wciąga, jaką opowieść snuje. Ale nie składa się. Tu nie ma narracji. Wszystko jest w czasie teraźniejszym. Nie ma wyraźnego zakończenia, domknięcia. To znaczy brak jednoznacznie zdefiniowanej ścieżki zwiedzania. Muzeum kończy się w rozmaitych punktach, w zależności od tego, jaką trasę obierze zwiedzający. Mnie kusi, by jedną z tych możliwych ścieżek uznać za najbardziej symptomatyczną. To porządek chronologii odwróconej. Pierwsza karta, jaką otrzymuje zwiedzający tuż za progiem Muzeum, dotyczy losów powstańców i pamięci o powstaniu w PRL: "W rządzonej przez komunistów powojennej Polsce Powstańców Warszawskich - tak jak innych żołnierzy Armii Krajowej - oskarża się o współpracę z Niemcami, nazywa faszystami". Dalej wojna, okupacja, powstanie, kapitulacja, Polska lubelska... Przez przypominający burdel korytarz poświęcony Polski lubelskiej przechodzi się do kawiarni Bliklego. I nagle można odetchnąć. Przedwojenny, konserwatywny kapitalizm... Jeśli jest w tym Muzeum jakaś zbawcza narracja, to prowadzi ona właśnie tutaj.

3 września 2007

Komu pizza, komu?

Uwaga, uwaga! Stawiam pizzę – nie w Pizza Hut (choć dają tam niezłą), o nie: w małej pizzerii „Na Nowolipkach”, jak sama nazwa wskazuje – na Nowolipkach, starożytnej warszawskiej ulicy, uwiecznionej w literaturze, która dzięki wspomnianej knajpce odzyskała cień cienia dawnego klimatu. Bo właśnie takie małe knajpki, z wystawionymi na chodnik stolikami, sprawiają, że ulica żyje. Przypomnijcie sobie ulice paryskie albo wiedeńskie: knajpka na knajpce. Ludzie siedzą, sączą kawę czy drinki, gadają, popatrują po przechodniach. Mają okazję i powód, żeby zatrzymać się w biegu, pobyć ze sobą, dostrzec świat wokół siebie, pomyśleć. A moje Nowolipki do tej pory były tym, czym większość warszawskich ulic, z wyłączeniem Starówki, Nowego Światu i Chmielnej: ciągami komunikacyjnymi dla samochodów i ludzi. Mijających się w pędzie.

No, jeszcze lokalni mieszkańcy, od lat zaopatrujący się w paru okolicznych sklepach, zatrzymali się czasem i pogadali. To na szczęście nie blokowisko, tu się ludzie znają. Ale poza tym – pustka. Szerokie chodniki, które w zamierzeniu powojennych projektantów miały prawdopodobnie dawać oddech, powietrze, przestrzeń, teraz są parkingiem dla niezliczonych dziesiątek blaszaków. (Czytaj: aut.) Samochody na chodnikach i samochody na jezdni wyparły życie społeczne z warszawskich ulic.

A tu takie coś. Pizzeria „Na Nowolipkach”. Ach, jak ja lubię małe swojskie knajpki z klimatem.

W tym momencie zdałam sobie sprawę, że robię właścicielowi pizzerii darmową reklamę. A, co tam. Niech ma. Więcej takich sympatycznych przedsięwzięć. I żeby ludzie mieli więcej kasy, tak by pójście do knajpki było na ich kieszeń. Bo na razie to większość z nas stać na chińszczyznę i falafela w budce. Nie mam nic przeciwko chińszczyźnie i falafelowi, przeciwnie, sama jadam. Ale miło byłoby móc częściej pójść na coś ździebko elegantszego. A nie będzie nas na to stać, jeśli będziemy, jak obecnie, społeczeństwem ekonomicznie rozwarstwionym i nadal się rozwarstwiającym. Trzy procent zamożnych, niewielki (nie pamiętam dokładnie jaki) – mających się umiarkowanie dobrze i armia ludzi żyjących skromnie, muszących się liczyć z każdym groszem. Oni do pizzerii „Na Nowolipkach” nie pójdą: nawet 20 zł to dla nich wydatek. Jak zauważyłam, siadują tam głównie młode japiszony, pracownicy pobliskich biurowców przy Jana Pawła. A sami sobie odpowiedzcie na pytanie, jak uniknąć dalszego rozwarstwiania. Ani partie promujące gospodarkę neoliberalną, ani te zajmujące się głównie pilnowaniem moralności oraz rozliczaniem za przeszłość (plus wzajemne wygryzanie się) wam tego nie zapewnią.

No i wyszło na to, że uprawiam nie tylko kryptoreklamę, ale i wyborczą propagandę. A tymczasem nie wiecie jeszcze nawet, za co i komu chcę tę pizzę postawić. Bo nie za friko, o nie. Tak dobrze nie ma:)

Otóż stawiam pizzę w pizzerii na Nowolipkach osobie, która przekonująco wyjaśni mi na tym blogu, jaki sens miało uchwalenie w swoim czasie przez Radę Warszawy uchwały o gospodarce odpadami w jej obecnej postaci. To znaczy dobrze, że w ogóle jakaś jest; coś się przynajmniej w tej sprawie ruszyło. Co do mnie, to od dziesięciu lat nosiłam segregowane w domu śmieci do odległych pojemników ulicznych, ale drugiej takiej wariatki czy wariata nie znałam w moim otoczeniu. Teraz ludzie, mając pojemniki na podwórku, powoli, z oporem zaczynają się uczyć oddzielania opakowań od śmieci organicznych. Powiedzcie mi jednak: dlaczego za wywóz odpadów segregowanych (tzw. surowcowych) wspólnoty i spółdzielnie są obciążane dodatkowymi kosztami????? Przecież wydawałoby się oczywiste, że aby zachęcić ludzi do segregacji, wytworzyć w nich właściwe nawyki, płacić należałoby wyłącznie za śmieci ogólne, a segregowane powinny być zwolnione od jakichkolwiek kosztów. Segregowaliby wtedy, że hej! Bodźce ekonomiczne są najskuteczniejsze: nikt z nas nie lubi być bity po kieszeni, nawet gdyby chodziło o grosze. A w tej chwili sytuacja jest taka, jaką łatwo można było przewidzieć: ponieważ za każdy kolejny pojemnik na odpady segregowane wspólnoty muszą płacić kolejne pieniądze, wstawia się – żeby uniknąć przewidzianej w uchwale kary - jeden symboliczny, który szybko się przepełnia, i większość odpadów i tak ląduje w pojemniku ogólnym. Takie daje skutki ulubiona przez obecną ekipę zasada oddziaływania na ludzi za pomocą straszenia i kar, a nie edukacji i zachęt. Segregacja odpadów musi się ludziom OPŁACAĆ!!! Inaczej w nosie będą mieli dobro planety.

Howgh. To czekam na wyjaśnienia.

2 września 2007

Co z tym Krakowskim?

Na całe szczęście obrazków takich jak ten (a wyjętych, jak większość, z Wikipedii) obok oglądać już nie musimy. Przynajmniej nie na tym odcinku. Kilkaset metrów nawierzcni od Świętokrzyskiej do terenu za Uniwersytetem Warszawskim uległo zasadniczej przemianie. Wygląda na to, że reprezentacyjna ulica stolicy po całościowym remoncie będzie mogła wreszcie słusznie nosić takie miano. Przy pomniku Kopernika postawiono planety, poszerzono chodniki, pokryte nowymi płytami - nic, tylko chodzić i chodzić. Na przykład do jednego z pubów, serwującego bodaj najtańsze piwo w stolicy. Nie zdradzę, który to, bywalcy wiedzą, a zainteresowani odnajdą. Kryptoreklamie mówimy stanowcze nie:)

Teraz, przechodząc uliczkami z nowymi, pięknymi latarniami i drzewami, nie pozostaje nic innego, jak tylko czekać na ostateczne zakończenie procesu remontu. Trochę to potrwa, o czym wiedzą szczególnie studencie. W tym piszący te słowa. Do tej pory podjeżdżali autobusami pod sam Kampus Główny i stamtąd biegli na zajęcia. Teraz zmuszeni są do wysiadania na przystanku Nowy Świat. Obecnie, po remoncie nie jest to już tak wielkim przeżyciem. Parę miesięcy temu błoto i leje kazały zastanawiać się, czy aby na pewno jesteśmy w środku stolicy środkowoeuropejskiego miasta.

Teraz z kolei stołeczni włodarze zastanawiają się. Nad tym, co zrobić z autobusami. Mieszkańcy Kredytowej czy Mazowieckiej, małych, bocznych uliczek, mają już po dziurki w nosie kursów po maleńkich, nieprzystosowanych do tego uliczkach. Wyłączanie Nowego Światu z ruchu w weekendy dodatkowo komplikuje sprawę. Podobnie jak i remont kolejnego odcinka - od Hotelu Bristol po plac Zamkowy. Swoją drogą również rozkopany.

Tak więc pierwotna koncepcja deptaka ulega zmianom. Rezygnuje się z pomysłu ekoautobusów, które miały kursować od Placu Trzech Krzyży. A szkoda, bo była to ciekawa koncepcja. Niestety, nie wskrzeszono także świetnego, przedwojennego pomysłu. Na tramwaj. Odkopano szyny, które już nigdy nie zostaną wykorzystane. Wizja wielkiego, miejskiego miejsca spacerowego z dużo mniej uciążliwą trakcją pośrodku jest popularna w wielu zakątkach świata.

Tak więc stołeczny dodatek "Rzeczpospolitej" biadoli. Dość słusznie. Miasto, skoro już ma zamiar zdecydować się na powrót autobusów (dobrze, że nie prywatnych aut - być może widzimy jakiś zalążek spójnej polityki promocji transportu zbiorowego), powinno zapewnić, że reprezentacyjną ulicą nie będą jeździć rozklekotane wraki. Byłoby to ze wszech miar pożądane zjawisko.

Tak więc bardzo możliwe, że od października skróci mi się nieco droga na Uniwersytet. Jeśli tylko policja będzie przestrzegać zakazu wjazdu, to nie będę musiał z drżeniem serca przechodzić przez jezdnię. Tym bardziej, że w interesującym mnie miejscu świateł nie ma. Mimo to nadal sporo jest miejsc, które mają potencjał stania się wizytówkami miasta, ale póki co leżą zaniedbanie. Ale to już kwestia na inną opowieść.

30 sierpnia 2007

Świat zasługuje na odpoczynek

My, ludzie, dajemy naszej planecie w kość. W ostatnim poście Irena dała prosty przykład tego, jak bardzo nie szanujemy piękna przyrody, która jest nam dana - i zadana. Miast zostawiać ją w jak najlepszym stanie dla przyszłych pokoleń, zdajemy się stosować zasadę "hulaj dusza, piekła nie ma!". Efekty widać gołym okiem. Można o nich także poczytać w periodykach na całym świecie - inny przykład podaje na internetowych stronach brytyjskiego dziennika Guardian Derek Wall, współszef tamtejszych Zielonych. Najnowsze wojaże lotnicze Davida Beckhama, futbolowego bożyszcza tłumów, są tu dość symptomatyczne. O ile, by zachować równowagę w przyrodzie, przeciętny człowiek może wyprodukować do 2 ton dwutlenku węgla rocznie, o tyle nasz nieustraszony bohater serwisów plotkarskich swoimi lotami wypuszcza do atmosfery 8,5 tony. A lodowce znikają...

W takiej sytuacji każdy artykuł prasowy czy audycja telewizyjna, poruszająca te problemy, jest na wagę złota. Artykuł "20 uprzejmości, które każdy może uczynić dla natury" z najnowszej "Polityki" jest obok pierwszych artykułów na ten temat z "Dziennika" jednym z najlepszych w tej dziedzinie. I najbardziej praktycznym. Na 7 stronach prezentuje rady, dzięki którym każda i każdy z nas niewielkim kosztem może ulżyć wymęczonej Matce Naturze.

Najważniejszymi przewodnikami są tu współprzewodniczący Zielonych 2004 - Dariusz Szwed, dzielnie pozujący przed koszem do recyklingu, wypowiada znamienne słowa - "Trudno chronić środowisko w rozwarstwionym społeczeństwie". Dlatego warto pokazywać, że np. inwestycja w żarówki energooszczędne, pozornie droższe, kończy się oszczędnościami na rachunkach za prąd. Z kolei Magdalena Mosiewicz (rowerzystka walcząca z jadącymi po drogach tirami) pokazuje absurdy polityki względem odpadów, które najlepiej widać w stolicy. Gmina przerzuca na wspólnotę odpowiedzialność za kosze na śmieci, sama zaś nie nadąża ze sprzątaniem. Widok śmieci na ulicy Kinowej, leżących na chodniku przy ogródkach działkowych zaskakiwał mnie przez kilka miesięcy - dawno tam nie byłem, więc nie mogę powiedzieć, czy coś się poprawiło.

Zestaw rad jest prosty i klarowny. Nie ma tu niczego, co mogłoby wzbudzać zasadnicze kontrowersje. Warto zatem pamiętać o tym, że sprzęty ustawione na tryb czuwania nadal pożerają prąd (przez co cierpi natura i nasze kieszenie), chemikalia nie są niczym cudownym (na Zachodzie, by nie marnować wody i wszelakich oczyszczaczy promuje się nawet toalety kompostowe), butelka jest lepsza od puszki itp.

Bardzo ważne jest, by przede wszystkim kupować rodzime, lokalne produkty, których transport nie przyczynia się do zmian klimatycznych na tak wielką skalę jak przewożenie tego samego produktu z drugiego krańca świata. Powiązanie lokalnej produkcji z konsumpcją jest dla Zielonych z całego świata istotną wartością. Inną kwestią jest alterglobalizm - przejawia się on w promowaniu sprawiedliwego handlu i bojkotach konsumenckich produktów powstałych przy naruszeniu praw człowieka. Nie wierzycie w skuteczność takich akcji? Heineken zdecydował się po protestach na wycofanie się z rządzonej przez juntę wojskową Birmy, w której miał sprzedawać swoje piwo.

Niestety, nawet i w artykule Joanny Podgórskiej pojawiają się drobne zgrzyty. Mimo wszystko widać, że autorka wierzy w samoloty, a rodzime realia traktuje trochę jak alibi. Owszem, wszyscy wiemy, że koleje w Polsce są niedoinwestowane, ale to nie wina ekologów. Czas zatem przeznaczać mniej środków na autostrady, które pochłaniają olbrzymie pieniądze, by koniec końców nie powstawać, a więcej na unowocześnienie trakcji kolejowej i taboru. Ślimacząca się modernizacja "trasy Y" od Poznania i Wrocławia przez Łódź do Warszawy to absolutne minimum, podobnie jak i Rail Baltica od stolicy aż do Tallina. Miejmy nadzieję, że wkrótce powstaną warunki do tego, by nasze ślady ekologiczne były jak najmniejsze.

Polecam ten tekst - by przeczytać i wprowadzać te zasady w życie. Nie utrudniają one życia, a jednocześnie tworzą świadome obywatelki i obywateli świata. Choć po mrokach PRL-u wielu z nas pragnie nadrobić niedobory sklepowe z tamtych lat, to jednak bez odpowiedzialnej konsumpcji nie posuniemy się ani o krok. Świadomość efektów naszych wyborów pozwoli nam ograniczać się z własnej, nieprzymuszonej woli. Jeśli szał zakupów zaczniemy zastępować autentycznymi relacjami międzyludzkimi czy bogatszym życiem kulturalnym, wtedy z całą pewnością jakość naszego życia i stopień zadowolenia z niego ulegną wyraźnej poprawie.

Czyż nie warto mieć energooszczędnych żarówek i szczelnych kranów choćby po to, by zaoszczędzić nieco grosza i pójść na koncert albo kupić książkę? Zdrowie ludzkie i zdrowie planety są ze sobą powiązane bardziej, niż zdajemy sobie z tego sprawę.

28 sierpnia 2007

Moje marzenia

Mam w życiu dwa marzenia. Żeby woda w Wiśle wróciła do stanu krystalicznej czystości - albo przynajmniej takiej, aby mój pies mógł pić z niej wodę bez narażania życia i nie śmierdział, kiedy zdarzy mu się nie wytrzymać i pobrodzić. I żeby porastające wiślane brzegi zarośla nie były tak potwornie zaśmiecone. Mam nadzieję, że Siła Wyższa – kimkolwiek jest, jeśli jest – sprawi, że te marzenia ziszczą się jeszcze za mego życia.

Ale przecież Siła Wyższa – kimkolwiek jest, jeśli jest – nie działa sama przez się, ot tak: pstryk! – i zrobione. Ona ma zwyczaj współdziałać z człowiekiem – nieszczęsną, zaślepioną, obdarzoną wolną wolą istotą, zaciekle dążącą do zniszczenia swej kolebki, a razem z nią i siebie samej. W innych miejscach na globie ta istota trochę oprzytomniała i stara się szanować dzieło swego Stwórcy - swój dom. U nas na razie słabo widać oznaki podobnej postawy. Chociaż mówić o Bogu, owszem, lubimy.


Niedawno wybrałam się z psem na rowerową przejażdżkę wzdłuż Wisły. Koło Spójni zsiadłam z roweru i powędrowaliśmy piechotą przez dziki las łęgowy. To teren zalewowy, więc na szczęście raczej mu nie grozi, że zostanie ucywilizowany. W wielkim mieście – taka fantastyczna dzicz! Pachnie zielenią, ziemią, wilgocią, chmiel pnie się niczym liany po gałęziach, Zuźka węszy podniecona po krzakach, przeskakujemy zwalone pnie drzew... Co z tego? Jak okiem sięgnąć, wszędzie plastik. Plastikowe butelki, foliowe torby, dla urozmaicenia trochę kartoników po sokach, tu i ówdzie butelka po wódce. Puszek po piwie trochę mniej – płacą za nie na skupie. Przyjdzie wysoka woda, poniesie całe to dziadostwo do Bałtyku. A tutaj przyjdą nowe śmieci. Wędkarze nie zawiodą.


Pytam: co robi w tej sprawie Rada Warszawy, co prezydent(a)? Czy to tak trudno wpuścić raz na miesiąc na wiślane brzegi ekipę sprzątaczy? Nie potrzeba do tego planów, przetargów ani wielkich funduszy, wystarczy ogłoszenie w prasie i Urzędach Zatrudnienia. Bezrobotnych podobno już u nas nie ma (he he), ale paru czy parunastu chętnych emerytów na pewno by się znalazło. Mira Meysztowicz ze swoją coroczną akcją „Sprzątanie świata” (chwała jej za to!) nie załatwi problemu. Ale cóż, radni i prezydent widocznie zanadto są zajęci walką o to, aby w preambule do statutu miasta znalazło się słowo „Bóg”, żeby zawracać sobie głowę takimi drobiazgami. Boże! Dlaczego w Polsce musi być brudno?!


W jakiś czas później, w ubiegły piątek, pojechałam z zaprzyjaźnionym dzieckiem nad Zalew Zegrzyński. Nieporęt, Białobrzegi, port jachtowy, rozfalowana, rozmigotana wodna tafla, mini-zoo... I znowu to samo: w nadbrzeżnych łozach, w miejscach weekendowych biwaków i codziennego wędkowania – jeden syf. Doszłyśmy groblą do plaży i zdjęłyśmy z Agnieszką buty, żeby pobrodzić. Brodzić, owszem, się dało, rzucać psu patyki do wody, puszczać kaczki... Ale stąpnąć nieco dalej od wody – strach. W piachu pełno kapsli od butelek, a kto wie, czy i nie szkła. O tak, błyszczy kawałek! Poniewierają się pudełka po papierosach, niedopałki, powiewają na wietrze foliowe torby. A co najdziwniejsze, na tym śmietniku leżą lub baraszkują z dziećmi nieliczni plażowicze – i nikomu to zdaje się nie przeszkadzać! Nikt się nie schyli i nie próbuje pozbierać tego dziadostwa! Żeby powiedzieć prawdę: na całej plaży ani jednego pojemnika. Trzeba by przyjść z własnym workiem.


W Anglii na plażach stoją tabliczki „Take your rubbish home”. I ludzie zabierają. To należy do dobrego tonu. A u nas?


Kto wie, czy nie skrzykniemy z Agnieszką paru innych nastolatków i nie urządzimy nad Zalewem mini-sprzątania świata. Ale póki co – pytam: dlaczego nic nie robią w tej sprawie władze gminy Nieporęt? One przecież nie muszą, jak warszawskie, walczyć o preambułę?

27 sierpnia 2007

Blogerzy wszystkich krajów, łączcie się!


Sprawa, którą chcemy poruszyć tym razem, jest krótka i rzeczowa. 15 października blogowiczki i blogowicze z całego świata wezmą udział w wielkim, ważnym i zielonym przedsięwzięciu. W ciągu tego dnia na tysiącach stron pojawią się posty o środowisku. Pod różnym kątem. Zielona Warszawa również weźmie w tym udział.

Zachęcam gorąco do przyłączenia się do akcji. Baner powyżej prowadzi do oficjalnej strony akcji. Zarejestrujcie się. Dostaniecie w jej trakcie dwa maile. Pierwszy przypomni o wydarzeniu na dwa dni przed nim. Drugi zaprosi do wzięcia udziału w podobnej akcji za rok.

Informujcie o tym krewne i krewnych, przyjaciółki i przyjaciół, znajome i znajomych. Nie warto być obojętnym w obliczu zmian klimatycznych. Już dziś widzimy ich efekty - nawałnice na południu Polski czy też pożary w Grecji. Do polityków powoli zaczyna docierać niewygodna prawda - jesteśmy odpowiedzialni za to, co dzieje się na naszej planecie. Pokażmy im, że nie jest nam obojętne topnienie lodowców (najnowsze badania wskazują, że do 2030 lód arktyczny przejdzie do historii) czy masowe ginięcie gatunków!

15 października bądźmy razem. W sieci. Po to, by temat wyszedł ze świata wirtualnego i stał się obiektem działań. Już jak najbardziej realnych. Wszelkie pomocne informacje znajdziecie po angielsku na stronie organizatorów. Szerzcie nowinę. Będzie warto!

25 sierpnia 2007

Sezon na remont

Lato jest cudowne. Z powodu wakacyjnych wojaży spora część mieszkanek i mieszkańców postanowiła uciec od spalin i hałasu w leśne głusze, górskie przełęcze albo nadmorskie plaże. Mimo wszystko jest gorąco. Nie tylko jeśli chodzi o temperatury. Ilość remontów zupełnie zmienia układ komunikacyjny miasta. Aleje Jerozolimskie, od pl. Zawiszy po Rondo Waszyngtona, doświadczają zmian trakcji tramwajowej. Ulica Puławska również cieszy się z powodu modernizacji drogi. Do tego niech dojdą zmiany kierunku jazdy autobusów i tramwajów i oto mamy obraz miasta lekko sparaliżowanego, by mówić delikatnie.

Mieszkańcy protestują przeciw zmianom proponowanym przez ZTM. W ten sposób linia 520, którą skrócono do Metra Politechnika, będzie znów jeździła na Żoliborz. Argument, że dubluje ona metro, uważam za niefortunny - już teraz kolej podziemna w godzinach szczytu jest przeładowana, a dodatkowe jej obciążanie byłoby udręką dla podróżujących. Z kolei bliska mi 515 w tamtym kierunku już nie pojedzie - chcą ją przerzucić na Ursus, żeby od wysokości ronda Wiatraczna na Pradze Południe dublowała się z 523. Tak więc sensowność niektórych rozwiązań staje pod znakiem zapytania.

Do tego mamy dwa nowe symbole komunikacyjnej modernizacji publicznego transportu w stolicy. Po pierwsze, miasto ma nowy, ultranowoczesny tramwaj z obniżoną podłogą. Jest wspaniały, do tego sfinansowany ze środków Unii Europejskiej. Problem polega na tym, że ma on kursować na trasie, która... nie istnieje! Tak więc miejscy włodarze głowią się, w jaki sposób wyjść z tego impasu. Wedle najnowszych informacji póki co ma jeździć na linii 36, a po remontach jakoś to będzie. Oby udało się to ustalić szybko, tak, jak na przykład decyzja o tym, że ze względu na postępujące remonty do niektórych linii tramwajowych dołączać trzeci wagon.

Dodajmy do tego nowy, opływowy pociąg na linii Warszawa-Łódź. Piękny, ciemny i pojemny. Kto lubi nowe składy Szybkiej Kolei Miejskiej, ten wie, czego się spodziewać. Szybciej póki co nie będzie. Więcej niż ok. 130 km/h nie wyciągnie - trakcja jest nadal nie zmodernizowana. Nie będzie zatem za szybko jechał w niecałą godzinę - póki co trzeba dwie i pół na dojazd. O ile, jeśli nie będzie jak przy inauguracji, nie zawiesi się Windows w pociągu albo zawiodą wysuwane schody...

Póki co transport publiczny tak w mieście jak i między aglomeracjami jest traktowany w dość specyficzny sposób. Tak jak w systemie "parkuj i jedź" - idea słuszna, ale wykonanie... specyficzne. Jeśli tworzy się parking w miejscu, do którego dojazd sam w sobie jest dość skomplikowanym zadaniem, to nie należy dziwić się, że sam program nie jest największym sukcesem.

Tak więc zobaczymy, co będzie po wakacjach. Być może uda się przeznaczyć więcej pasów jezdni w mieście dla transportu publicznego, a poranne i popołudniowe korki będą choć ciut mniejsze. Oby, bo wkrótce powrócą pielgrzymki z Tatr i Mazur, a to oznacza drastyczny wzrost ruchu kołowego. Dobrze, że chociaż w metrze nie ma zatorów... Jeśli oczywiście mówimy o szybkości przejazdu, a nie budowie kolejnych stacji...

24 sierpnia 2007

Warszawa w muzeum

Poniżej - kilka refleksji, jakie nasunęły mi się podczas niedawnej wizyty w Muzeum Historycznym Miasta Stołecznego Warszawy... Jeśli dobrze pójdzie - wkrótce następne notki, o innych warszawskich muzeach.

Zacznijmy od Żydów. Pierwszy ślad po warszawskich Żydach na tej wystawie dotyczy końca XIX wieku i ma charakter fotograficzny. Wśród innych zdjęć obiektów sakralnych zbudowanych w tym czasie w stolicy Kraju Nadwiślańskiego figuruje Wielka Synagoga na Tłomackiem. Tuż potem pierwsza wzmianka werbalna: skład wyznaniowy mieszkańców Warszawy w roku 1914 obejmuje wyznanie mojżeszowe. A właśnie w tym czasie Warszawa przestawała być największym na świecie żydowskim miastem. Po okresie, kiedy nim była - ani śladu.

W międzywojniu już lepiej. Najzabawniejsze (choć i najsmutniejsze zarazem) są ulotki wyborcze z lat 30. Ulotka endecka, atakująca Żydów, komunistów i p. Everta (kimkolwiek był), przestrzega jednocześnie, aby nie marnować głosów "rzucając je na beznadziejne, choć katolickie listy". Tuż obok, po polsku i w jidysz, ulotka prosanacyjnej listy żydowskiej przeciwko liście żydowskiej antysanacyjnej. (A przy tym zdjęcie długiej kolejki przed lokalem wyborczym w dniu głosowania - czyż to nie piękne?) A potem wojna, i wiadomo.

*

Odwykłem od takich muzeów: "antykwarycznych" raczej niż "monumentalnych". Muzeów, które nie nastawiają się na kreowanie wielkich emocji, lecz na prezentacje rozproszonego zbioru faktów i eksponatów. Przypomina mi to niektóre książki polskich historyków, które mają bardzo dużo przypisów, niekiedy nawet bardzo ciekawych, godnych najwyższej uwagi przypisów. Tyle że nie sposób powiedzieć, co jest tekstem głównym, dzięki któremu owe przypisy są przypisami. Jednym słowem: brak koncepcji.

Jaka szkoda, bo giną w tym lamusie prawdziwe skarby. Dokument wydany przez księcia mazowieckiego na początku XV wieku, po zbrojnym powstaniu drobnego mieszczaństwa przeciw patrycjatowi. Powstanie, zdaje się, stłumiono, ale książę przyznał sprawiedliwość buntownikom. Piękny ślad walki klasowej u schyłku średniowiecza. Albo mały, doprawdy zbyt mały kącik poświęcony zarazie z początku wieku XVI. Temat, który mógłby zaekscytować, gdyby był lepiej opracowany. Itp. itd.

Ale przyznajmy, bajzel ma swoje zalety. Niektóre części wystawy nie były chyba zmieniane od ponad 20 lat i przez to same stały się eksponatem. Ślady historii ruchu robotniczego budzą moje wzruszenie. Dziś już (dziś jeszcze) nie umieszczono by chyba zdjęcia Waryńskiego i towarzyszy na ścianie muzeum. Dziś by już (dziś jeszcze by) nie pisano o strajkach (chyba że o strajkach w PRL).

*

I jeszcze jedna zaleta niemonumentalnego charakteru muzeum. Część o powstaniu warszawskim przyrządzona ze smakiem, taktownie. Wpisana w historię miasta i jego okupacji. Wyprowadzająca na zniszczenie, życie mieszkańców w obozach przejściowych i powojenne odżywanie wśród ruin. Historia społecznych relacji ludzi i budynków. Tak bez tezy.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...