30 listopada 2009

Komuna daje nadzieję

Ostatni dzień działania Komuny Otwock w dotychczasowym jej kształcie zrobił na mnie naprawdę niesamowite wrażenie. Mniej tu poczułem smutku, więcej zaś - nadziei, że nowy początek, a więc transformacja w Komunę Warszawa, będzie czymś więcej niż tylko symbolem klęski poprzedniego projektu, jak często zdaje się mówić sama załoga Komuny. Trudno dziwić się rozgoryczeniu, kiedy czyta się "manifest pogrzebowy" - niestety, interwencje artystyczne w postpolitycznym świecie mają niewielki wpływ na rzeczywistość, no, chyba że ktosia lub ktoś ma status Dody. Jako że w teatrze eksperymentalnym w ostatnim czasie nikt takiego statusu nie posiadł, nic dziwnego, że dawna wiara w oczyszczającą moc rozumu i anarchii nieco przyblakła. Być może to wcale nic złego i doświadczenia 20 lat działalności przysłużą się nowej inicjatywie znakomicie - bardzo bym zresztą sobie tego życzył.

Cóż jednak sprawiło, że z końca Komuny Otwock wyszedłem z nadzieją? Cóż, dwa interesujące przedstawienia plus film dokumentalny Magdy Mosiewicz to całkiem zacne danie pożegnalne. Danie bardzo wymowne, przygotowane przez anarchistów, Komunę i cenioną (i zieloną) dokumentalistkę. Na pierwszy ogień poszedł występ grupy anarchistycznej z Poznania, blisko związanej z KO, zakończony efektywnym wybuchem petardy. Najważniejsze jednak działo się w trakcie - to diagnoza końca buntu, spowodowanego jego zdławieniem przez system i skonformizowaniem się części dawnych buntowniczek i buntowników. Przypomniano o Górze Świętej Anny, kiedy to ekolodzy i ekolożki walczący z budową autostrady zostali objęci anatemą przez media i stali się obiektami ataków za "hamowanie modernizacji", a także zamykanie granic w roku 1999, będące elementem "powrotu do Europy".

To wszystko to ta piękna, wyśniona, polska transformacja, którą doskonale zdaje się puentować Komuna Otwock. Aktorki i aktorzy, którzy najpierw wchodzą na gigantyczne schody, a następnie z nich spadają w pozycji leżącej doskonale pokazują wiarę i nadzieję wielu z nas na to, że nowe stosunki społeczne pozwalają na swobodne przesuwanie się w górę drabiny społecznej. Owszem, na początku takie możliwości mogą się przed nami pojawiać, po czym, kiedy nie jesteśmy już do niczego potrzebni, jesteśmy wypluwani, rozgoryczeni i bez narzędzi do tego, by swój gniew przełożyć na jakiś alternatywny pomysł na świat.

Słowa manifestu powołującego do życia Komunę Otwock 20 lat temu, czytane dziś, wydają się wzniosłe, patetyczne, ambitne. Życie zweryfikowało możliwości ingerencji w rzeczywistość w sposób prezentowany przez ekipę Grzegorza Laszuka, co nie znaczy, że należy podzielić pesymizm ekipy. Koniec KO, który odbył się w ich siedzibie na praskiej ulicy Lubelskiej pokazuje, że tak naprawdę wiele jeszcze przed nową, warszawską Komuną nadziei i szans. Chciałbym wierzyć, że wraz z nią kończy się symbolicznie epoka polskiej transformacji i wszystkie "dobrodziejstwa", jakie była w stanie zapewnić sporej ilości grup społecznych. Zmiany nie zajdą od razu, co chyba najbardziej uświadamia się wtedy, gdy pamięta się, że fantastyczny dokument Magdy Mosiewicz oglądało kilkadziesiąt osób na Lubelskiej, a nie miliony w telewizyjnej Jedynce. Mimo to jednak wyszedłem stamtąd pokrzepiony wiarą, że tu - między Odrą a Bugiem - już wkrótce zacznie się polityka. Obym się nie mylił, bo od 2005 roku trudno jest mi uwierzyć, że zaszliśmy tak nisko pod tym względem...

27 listopada 2009

W zielonej sieci - odc. 11

Blogi:

- Jim Jepps pisze o stowarzyszeniach, poszukujących ponoć zaginionej męskiej tożsamości. Bywa ostry, ale nawoływania do bycia sobą, a nie rolą społeczną nigdy dosyć. Pokazuje też nieco kuriozalną desperację konserwatystów, którzy w urzędach publicznych w Brighton - mieście, w którym kandyduje do parlamentu Caroline Lucas, zabronili używać w rozmowach w pracy... przymiotnika "zielony", argumentując, że przyczynić się on może do wzrostu poparcia dla Zielonych...

- Przemysłowa produkcja biopaliw tworzy niebezpieczne napięcie między potrzebami żywnościowymi a produkcją energetyczną - dylemat opisuje Glenn Vowles.

- Ponieważ, jak zwykle, polskie media robią z hakerskiej igły widły, warto zaprezentować wykresy, które pokazują, że działalność człowieka i ostatnie zmiany klimatu to nie przypadek - Richard Lawson służy pomocą. Na temat samej afery komentarzu udziela Charlie Bolton.

- Na naszych antypodach, a właściwie w Nowej Zelandii, trwa dyskusja, w której rząd prawicowy, za pomocą mniejszości maoryskiej chce przygotować prawo, które karać będzie podatników, a nie trucicieli. Nandor Tanczos komentuje sytuację.

- Molly Scott-Cato o pieniądzach i sporcie.

Partie:

- Niemcy: Rośnie członkostwo w Zielonych.

- Austria: Kongres Przyszłości, czyli innowacyjna inicjatywa programowa.

- Europa: EPZ ma mieszane uczucia co do nowych liderów kontynentu, z kolei Zieloni/Wolny Sojusz Europejski w PE cieszą się z postępów w pakiecie telekomunikacyjnym, zapewniających ochronę praw internautów i internautek.

- Anglia i Walia: Adrian Ramsay, wiceprzewodniczący Partii Zielonych, rozpoczyna swoją kampanię do Westminsteru.

- Australia: Lewica i prawica porozumiewają się dla dobra trucicieli, przeciwko ludziom jeśli chodzi o politykę emisji gazów szklarniowych. Zieloni walczą z tym porozumieniem.

- Holandia: Tofik Dibi, deputowany Zielonej Lewicy, ogłasza manifest w sprawie debaty o polityce imigracyjnej tego kraju.

26 listopada 2009

Transformacja nie jest kobietą...

Lektura publikacji na temat kobiet w okresie transformacji ustrojowej w Europie Środkowo-Wschodniej była jednym z ciekawszych doznań intelektualnych, jakie spotkały mnie w ostatnim czasie. W dyskusjach na temat zmian, jakie zaszły przez ostatnie 20 lat, kobieca perspektywa nie przebijała się do głównego nurtu. Kongres Kobiet Polskich nieco zmienił ten stan rzeczy, jednak nadal przeważająca część politycznej dyskusji toczy się głównie wokół kombatanckich wspominek bohaterskich mężczyzn. perspektywa zwykłego zjadacza chleba i zmian, jakie zaszły w jego/jej życiu, usuwane są w cień, a sensowność wyboru takiego, a nie innego trybu transformacji (a właściwie nie wyboru, wszak promuje się tezę o bezalternatywności dla ówczesnych planów dostosowawczych) uzasadnia się obrazkami młodych, korzystających z życia, zamożnych i ambitnych ludzi, mogących jeździć zagranicę i kupować w Złotych Tarasach. To, że świat nie kończy się na takich ludziach, bardzo dobrze widać w w publikacji, dostępnej już w Internecie po angielsku - wersja polska pojawi się na dniach.

Układ książki jest oparty na wypowiedziach trzech kobiet, reprezentujących 3 pokolenia - pierwsze to osoby, które swoje dorosłe życie spędziły w okresie "realnego socjalizmu", drugie - te, które wchodziło w dorosłe życie podczas transformacji, a na koniec - osoby, które zdecydowaną większość swej świadomej egzystencji odbyły już w liberalnej demokracji rynkowej. Dopuszczenie do głosu tak zróżnicowanych osobowości, jak w wypadku Polski Bożeny Umińskiej-Keff, Agnieszki Graff i Sylwii Chutnik, daje fascynujące rezultaty, wymykające się prostym, czarno-białym schematom. Różna bywa nie tylko treść, ale i forma, w której obok tekstów publicystycznych pojawiają się bardziej literackie. Traktowane jako równorzędne formy wypowiedzi, pozwalają one zdać sobie sprawę z politycznego wymiaru kultury, o którym pisałem zresztą niedawno przy okazji omawiania książki Igora Stokfiszewskiego.

Już na samym wstępie słyszymy apel, który na pierwszy rzut ucha może brzmieć prowokacyjnie - kobiety, odzyskajmy traktory! Kiedy jednak wczytamy się we wcześniejszą argumentację Bożeny Umińskiej-Keff, takie rozwiązanie okaże się dla nas wręcz oczywiste. Nie dlatego, by komunistyczna wizja emancypacji była ideałem - zawierała w sobie bowiem zachęcanie kobiet do pracy bez zdejmowania z nich obowiązków domowych, a sam traktor, jako pojazd, który nie porusza się zbyt szybko, nie mógł być tak silnym symbolem kobiecej niezależności, jak np. automobil. Mimo to stał się on solą w oku konserwatystów, dla których stanowił odwrócenie tradycyjnych hirarchii i przekonania, że kobieta bliższa jest naturze, zaś to mężczyzna ma trzymać w swych rękach klucze do technologii pozwalających utrzymać mu dotychczasowy stan rzeczy. Kto czytał teksty Ariel Salleh, ten z łatwością odnajdzie stosowne analogie w tekście, w angielskim mającym wdzięczny tytuł "Reclaiming the Tractors".

Nie brakuje tu krytyki obecnego stanu rzeczy i przekonywujących dowodów na to, że nowa rzeczywistość wcale nie przyniosła li tylko zwiększenia przestrzeni wolności. W Polsce transformacja przyczyniła się do olbrzymiego rozwarstwienia społecznego i usztywnienia ustawy aborcyjnej, na Słowacji z kolei doprowadziła do powstania przestrzeni dyskursu, w której nawet sprzeciwiająca się dominacji kościoła katolickiego i narzucaniu przez niego własnego światopoglądu do świeckiego systemu prawnego polityczka wcześniej czy później pojawia się u lokalnego biskupa, po czym wydają wspólne oświadczenie o braku punktów sprzecznych, o czym pisze Lubica Kobova. Mirjam Hirsch z perspektywy Niemiec Wschodnich dekonstruuje przekonanie o tym, że wszystkie przyjęte z zachodu kraju rozwiązania są bardziej postępowe niż legislacja NRD, zwracając uwagę na ograniczenie praw imigrantek i imigrantów, upadek sieci placówek opiekuńczych i mentalną presję na to, by kobieta nie pracowała na pełen etat i raczej zajmowała sie domem.

Nikt nie zamierza jednak mówić, że w poprzednim systemie było idealnie - co więcej, demony przeszłości potrafiły atakować nawet po upadku poprzedniego systemu. Realny socjalizm i patriarchat nierzadko szły ze sobą w parze, tworząc spójna płaszczyznę dyskryminacji kobiet w przestrzni publicznej i prywatnej, mimo formalnej równości. Anna Gruskova pokazuje to nad wyraz dosadnie, opowiadając o przemcy domowej, rolach płciowych, dzięki którym jej pozostawało myć naczynia i szorować buty, podczas gdy jej brat mógł montować motocykl, a następnie jej zmagania z opresyjnym reżimem Husaka. Co ciekawe, jedynie poprzez znajomości udało się jej przezwyciężyć efekty swojego "nieprawomyślnego pochodzenia" i pójść na studia i jedynie ona i druga osoba w podobnej sytuacji, które trafiły na krytykę teatralną, pracują dziś w zawodzie. Nawet w 1995 roku, kiedy walczyła o doktorat, postkomunistyczny beton uczelniany robił naprawdę wiele (włącznie z manipulowaniem wynikami głosowań), by nie uzyskała tego tytułu. Nic zatem dziwnego, że mając tego typu doświadczenia w pamięci, można zachowywać sceptycyzm co do dawnego ustroju...

Nawet jednak w wielkich chwilach, takich jak praska Aksamitna Rewolucja, na platformach mówców brakowało kobiet. Z powodu atmosfery rywalizacji bardzo często wycofywały się one z życia publicznego, a pamięć o nich ulegała zapomnieniu. Te, które pozostały na scenie, jak ukraińska premier Julia Tymoszenko, musiały dostosować swój wizerunek, stając się jednocześnie - jak pisze Natalia Śniadanko - Barbie i Berehynią, matką narodu i obiektem pożądania. Wszystko to działo się w przestrzeni politycznej, w której odczuwało się tęsknotę i kompleksy za "zachodnią wolnością", która, gdy przyszła, okazała się nieść więcej rozczarowań, niż myslano. Jana Simon, która latami pragnęła stać się Włoszką, kiedy już wybrała się tam po upadku żelaznej kurtyny stwierdziła, że wcale nie jest tam tak rożowo. To wszystko to dzieje codzienności, o których w dyskusjach nad Wisłą się zapomina, by przypadkiem nie zakłóciły dobrego samopoczucia politycznym elitom.

Niestety, ale tekst czeskiej Zielonej, Kateriny Jacques, jedynie utwierdził mnie w moich przekonaniach co do źródeł klęsk tego niegdyś obiecującego projektu. To prawda, że historia naszego regionu różni się od tej którą doświadczyła Europa Zachodnia i feminizm, jeśli chce odnosić sukcesy, musi zdawać sobie z tego kontektu sprawę. Jednocześnie jednak nadal wiele osób ulega postpolitycznej wizji centrowości i braku własnego zdania. Kiedy więc przeczytałem Jacques mającą pretensję o "lewicowy odchył" organizacji feministycznych w Czechach i o to, że przy okazji debaty na temat amerykańskiej instalacji radarowej nawoływały posłanki do sprzeciwu wobec tego pomysłu, złapałem się za głowę. Szczęśliwie nie będzie już ona kandydować w kolejnych wyborach, więc jest szansa, że Strana Zelenych wyjdzie na prostą także pod względem patrzenia na rzeczywistość i przestanie czepiać się organizacji społeczeństwa obywatelskiego, że reprezentują zieloną politykę w sposób pełniejszy niż stworzona do tego celu partia...

Jak widać, podczas lektury nie zabraknie emocji, zatem polecam gorąco.

25 listopada 2009

To nie jest kolejna debata zastępcza

Brawo - wreszcie rozmawiamy o czymś istotnym. Nie oznacza to, że styl tej rozmowy sięga Wersalu, wręcz przeciwnie, Donald Tusk chciałby wręcz, żeby debata na temat zmian w konstytucji skończyła się, zanim się na dobre powinna zacząć, sądząc po pomyśle, by trwała ona rok czasu. Jestem też dość sceptyczny co do tego, czy niezrozumienie i niedopasowanie dwójki najważniejszych osób w państwie miało uzasadniać zmianę ustrojową. Aż do duetu Tusk-Kaczyński obecna konstytucja dawała całkiem niezła podstawę do solidnego funkcjonowania państwa, no ale skoro już puszka Pandory została otwarta, można tu podywagować na temat tego, które z pomysłów przedstawionych przez Tuska miałyby sens, a które niekoniecznie. Co ciekawe, tym razem moja opinia będzie zupełnie w poprzek pierwszym danym sondażowym, ale nie prowadzi mnie to do jakiegoś szczególnego niepokoju. Skoro na chwilę obecną ludzie potrafią uznawać zupełnie sprzeczne rozwiązania za oczywiste (np. jednocześnie chcemy ograniczenia prezydenckiego weta i utrzymania przez niego dotychczasowych prerogatyw), to mogę sobie pozwolić na prywatną opinię o nieco wyższym - przynajmniej moim zdaniem - poziomie spójności.

- Zmniejszenie ilości osób w Sejmie i Senacie: PRZECIW. Demokracja reprezentacyjna, jak sama nazwa wskazuje, wymaga reprezentacji, a więc możliwie szerokiego prezentowania istniejących w społeczeństwie opinii. 460 osób to liczba jak na Sejm i ilość ludności w naszym kraju dostateczna. Zmniejszanie tej liczby sprawiałoby, że trudniej byłoby o mandat nawet tym ugrupowaniom, które przekroczyły i tak całkiem wysoki wyborczy próg 5%. Rzecz jasna dalsza petryfikacja sceny politycznej i brak alternatyw dla PO to to, co Tusk & Co. lubią najbardziej, więc pluralizm nie leży im na sercu. Poparcie tego pomysłu przez społeczeństwo jest wyrazem nieufności do aktualnych elit politycznych, ale rozwiązanie moim zdaniem leży gdzie indziej - w czymś, co nazywam "upolitycznieniem partii politycznych". Realne pojedynki na wizje modernizacji i przemian społecznych, zamiast personalnych przepychanek i miałkich haseł z billboardów, pomogłyby w odbudowie sceny politycznej i jej ucywilizowaniu.

- Jednomandatowe okręgi wyborcze w Senacie: BEZ ZNACZENIA. W sytuacji, gdy już obecnie ich maksymalna wielkość to 4 osoby na okręg, JOW zasadniczo niczego tu nie zmieni. Tego typu zmianę można zresztą uczynić bez reformowania konstytucji. Jeśli już chce się majstrować przy ustawie zasadniczej, należałoby się wpierw spytać, czy Senat jest nam w dzisiejszych warunkach w ogóle potrzebny (jeśli nie, można pokusić się o jego likwidację, co jest dla mnie niegłupim pomysłem), a jeśli jest, to jak sprawić, by metoda jego wyboru była inna niż w wypadku Sejmu, dzięki czemu inne byłyby rezultaty takiego głosowania. Tu możliwości jest kilka, na przykład wprowadzenie ordynacji typu STV (irlandzkiej - Pojedynczy Głos Przechodni - w dużym skrócie: osoba wybiera na karcie wyborczej kandydatów zgodnie z kolejnością swoich preferencji, także z różnych partii albo niezależnych, co gwarantuje równowagę między głosowaniem na idee i na człowieka) albo uczynienie z Senatu izby samorządowej, do której delegatki i delegatów oddelegowałyby sejmiki wojewódzkie i rady miejskie największych metropolii i co dałoby większy wpływ samorządom na stanowienie prawa, które je dotyczy.

- Ordynacja mieszana do Sejmu: RACZEJ PRZECIW. Wprawdzie model niemiecki, który sugeruje Tusk, nie jest, jak się uważa, krzywdzący dla mniejszych partii, ale ordynacja proporcjonalna jest tą ordynacją, za którą opowiadają się Zieloni na całym świecie. Inną sprawą jest jej reforma, w której wiele pozostaje do zrobienia - chociażby uporządkowanie finansowania partii z budżetu państwa tak, by pieniądze szły na pracę programową, a mniej na plakaty czy telewizyjne spoty, ułatwienia głosowania dla osób z niepełnosprawnością czy chorych (głosowanie dwudniowe, korespondencyjne, przez pełnomocniczkę/pełnomocnika), dyskusja nad progami finansowania, progami wyborczymi (szczególnie krzywdzącymi dla lokalnych komitetów w wyborach samorządowych) czy parytetami na listach wyborczych. Także i do tego nie trzeba jednak zmian w Konstytucji.

- Prezydent wybierany przez Zgromadzenie Narodowe: RACZEJ ZA. Nie chodzi tu o moją opinie prezydentury Kaczyńskiego, ale o sam model urzędu. System prezydencki oznacza skupianie większej władzy w rękach pojedynczej osoby, co jak pokazują przykłady wyborów prezydentów czy burmistrzów miast prowadzi do znaczącego osłabienia roli parlamentu (na szczeblu lokalnym - rad gmin i rad miast). Tymczasem to parlament, jak wcześniej już wspomniałem, tworzy reprezentację ogółu obywatelek i obywateli - w obecnym zawiera się ponad 90% oddanych na partie polityczne głosów w wyborach parlamentarnych, podczas gdy w wyborach prezydenckich nawet w drugiej turze wynik powyżej 55% jest rzadkością. Taki tryb wyboru prezydenta siłą rzeczy wpływa na zmianę jego funkcji na reprezentacyjne - i chyba taki też trend warto wspierać, tak samo, jak w przedsiębiorstwach odchodzi się od modelu hierarchicznego na rzecz większej współpracy horyzontalnej. Pod dyskusję należy poddać wymóg większej niż zwykła większości, co zmusiłoby większość parlamentarną do szukania porozumienia wokół proponowanej kandydatury. W takiej sytuacji prezydenckie weto również mogłoby zostać zniesione (bo jego osłabienie faktycznie zrównywałoby je znaczeniem z trzecim czytaniem projektu danej ustawy), wtedy jednak większą rolę kontrolną powinna zyskać władza sądownicza, w szczególności Trybunał Konstytucyjny, zgodnie z modelem niemieckim.

24 listopada 2009

Ekofeminizm nową drogą. Relacja z debaty

W niedzielę, 15 listopada, w biurze Zielonych 2004, w ramach kursu feministycznej krytyki filozofii prowadzonego przez Think Tank Feministyczny, odbyła się debata „Ekofeminizm jako krytyka społeczna”. Spotkanie miało charakter seminarium, które poprowadziła dr Ariel Salleh, redaktorka wydanej w tym roku niezwykle ważnej książki ”Eco-sufficiency and Global Justice”.

Ariel Salleh jest australijską feministką i aktywistką, która naukowo zajmuje się m.in. teorią krytyczną, ideologiami ruchów politycznych, etyką środowiskową oraz globalizacją. Obecnie pracuje na Wydziale Ekonomii Politycznej Uniwersytetu w Sydney.

Punktem pierwszym dyskusji była próba eksplikacji ekofeminizmu, jego genezy, głównych tez oraz obecnie wykształconych typów ekofeminizmu. Specyficzna perspektywa nurtu polega na dostrzeżeniu powiązań między kobietami a naturą. Przyczynę tego związku stanowi fakt, że zarówno kobiety, jak i środowisko naturalne są przedmiotami opresji w patriarchalnym społeczeństwie. Co więcej, same kobiety utożsamiają się z naturą w znacznie większym stopniu, niż mężczyźni. Ekofeminizm nie jest jednak jedynie filozofią, ale także ruchem społecznym, którego celem jest poprawa, w sensie globalnym i lokalnym, sytuacji kobiet oraz stanu środowiska naturalnego. Od wczesnych lat 70-tych ubiegłego wieku, na kiedy to datuje się pierwsze manifesty ekofeministyczne wykształciły się, ogólnie rzecz ujmując, trzy jego nurty.

Pierwszy z nich główny nacisk kładzie na kwestie związane ze sprawiedliwością społeczną. Zwolenniczki i zwolennicy tego ujęcia tłumaczą patriarchalizm jako wynik korelacji pewnych faktów, a mianowicie tego, że mężczyna jest ujarzmicielem natury, a kobieta jest z naturą utożsamiana; w ten sposób mężczyzna staje się ujarzmicielem kobiety. Drugi z nurtów, szczególnie rozpowszechniny w Ameryce Północnej, przybrał bardziej „uduchowioną” formę. Naturze często nadaje się tu cechy bogini – matki. Trzecim z kolei nurtem jest stanowisko materialistyczne. Podkreśla się tu konieczność zrównoważonego rozwoju. Ariel Salleh, obok Marii Mies z Niemiec i Mary Mellor, należy do głównych przedstawicielek takiego spojrzenia na zagadnienia łączące feminizm z szacunkiem dla planety.

W tym kontekście Ariel Salleh postuluje przejście od ekonomii politycznej do ekologii politycznej. Kapitalizm bowiem, w sposób konieczny, determinuje powstawanie długów, na które składają się:

- dług społeczny, czyli to, co kapitalistyczni pracodawcy są winni pracownikom przemysłowym, usługowym, a także zniewolonym, ponieważ pozbawili ich wartości dodanej, pochodzącej z pracy ich ciał i umysłów (przedmiot zainteresowania socjalizmu);

- dług ekologiczny, czyli dług globalnej Północy wobec globalnego Południa, zaciągnięty przez bezpośrednie wydobycie środków produkcji lub zawłaszczenie środków do życia społeczności nieprzemysłowych (przedmiot zainteresowania polityki postkolonialnej i ekologicznej);

- dług ucieleśniony, czyli to, co Północ i Południe są winne nieopłacanym pracownicom reprodukcyjnym, które wytwarzają wartości użytkowe i odnawiają warunki produkcji, włączając w to przyszłą siłę roboczą kapitalizmu (przedmiot zainteresowania feminizmu).

Obecna sytuacja prowadzi, w każdej z wyżej wymienionych sfer (społecznej, ekologicznej, sytuacji kobiet) do postępującej eksploatacji i dalszej entropii.

Kolejnym niezwykle interesującym tematem poruszonym w dyskusji była relacja płci i stopnia obciążania środowiska naturalnego. Okazuje się, bowiem, jak przekonuje Salleh, że za zmiany klimatu w znacznie większym stopniu niż kobiety odpowiadają mężczyźni. To oni kupują więcej. Ponadto, ekologiczny odcisk kobiet w skali globalnej sięga zaledwie ¼ presji na środowisko generowanej przez mężczyzn. Mężczyźni znacznie częściej korzystają z samochodów osobowych;, podczas gdy kobiety wybierają transport publiczny. Co więcej, jak wynika z badań, mężczyźni odbywają dłuższe podróże w jednym celu, kobiety natomiast podróżują na krótszych dystansach, stawiając jednocześnie na wielozadaniowość. Mężczyźni także w znacznie większym stopniu skłonni są podejmować działania bardziej ryzykowne (również dla środowiska), jak np. budowa elektrowni atomowych. Preferują oni rozwiązania połowiczne, wolą raczej odsunąć problem na bok niż go rozwiązać, w przeciwieństwie do kobiet, które wybierają rozwiązania rozsądniejsze, logiczniejsze, bardziej przemyślane, skuteczniejsze w perspektywie długofalowej.

Obowiązujący patriarchalny system społeczno-polityczny doprowadził do nadmiernej eksploatacji zasobów planety. Spłata wcześniej dyskutowanych długów jawi się jako rozwiązanie obecnej sytuacji klimatycznej. Zaproponowana przez Ewę Charkiewicz ekonomia troski wpisuje się w ogólne ramy tego programu.

Dyskusja na temat sytuacji materialnej kobiet w Polsce, które często egzystują w granicach ubóstwa, zakończyła oficjalną część spotkania z Ariel Salleh. Część uczestników, wliczając Ariel, przeniosła się do pobliskiego klubu Mandala, gdzie przez kolejne trzy godziny debatowano m.in. o ekofeminizmie i technikach reprodukcyjnych, relacji technologii i implementacji postulatów ekofeministycznych, a także o organizmach modyfikowanych genetycznie.

Tekst - Paweł Bernat

23 listopada 2009

Inwestowanie poprzez wkluczanie

Brak pracy niezależnie od kontekstu kulturowego bywa stanem niepożądanym. Wbrew sączącym się z mediów hasłom o zadowolonych z życia "na państwowym garnuszku" bezrobocie degraduje zarówno osoby bezpośrednio nim dotknięte, jak i ich rodziny w lokalne wspólnoty. Wieloletnie wykluczenie społeczne owszem, potrafi doprowadzić do przyzwyczajenia się do takiego stanu, konstatacja ta nie powinna jednak oznaczać wycofania się z działań na rzecz zmiany takiego stanu rzeczy. W szczególności nie może ona być usprawiedliwieniem dla przeciwdziałania dziedziczeniu biedy i tworzeniu nierówności już na poziomie edukacji. Nie oznacza to - jak wielokrotnie pisałem - że aktualny system redystrybucyjny działa w Polsce bez zarzutu, wręcz przeciwnie.

Warto zapytać się o to, jakie są źródła sytuacji, w której system opieki społecznej działa tak fatalnie. Po pierwsze, przeznacza się na niego niedostatecznie dużo środków, wykorzystywanych w mało efektywny sposób. Nie da się inaczej powiedzieć o sytuacji, kiedy przeciętny zasiłek na dziecko w wieku 5-18 wynosi u nas 64 złote, nic zatem dziwnego, że to w naszym kraju dzieci są najbardziej w Europie narażone na biedę. Zasiłek dla bezrobotnych, do którego większość osób pozbawionych pracy nie ma prawa, to raptem nieco ponad 55% wysokości płacy minimalnej netto, podczas gdy w Danii, wzorcu flexicurity, wynosi 90% pensji pobieranej przez zasiłkobiorczynię/zasiłkobiorcę przez ostatnie 12 tygodni. Pytanie o to, czy zasiłek dla bezrobotnych nie mógłby stać się narzędziem, służącym jednocześnie wyciąganiu ludzi z bezrobocia i poprawy jakości życia w lokalnych społecznościach, dość często pojawia się w politycznych debatach w Wielkiej Brytanii. New Economics Foundation, dobrze znana czytelniczkom i czytelnikom tego bloga, przygotowała na ten temat publikację, którą postanowiłem pokrótce streścić i której główne założenie bardzo mi się podoba.

Zacznijmy, tak jak w "Benefits that Work - The Social Value of Community Allowance", od zarysowania obecnej sytuacji. Kryzys, tak w Polsce, jak i w Wielkiej Brytanii doprowadził do wzrostu bezrobocia, i to po raz kolejny wśród i tak ledwo radzących sobie z późną nowoczesnością grup społecznych. Mamy do czynienia z obszarami trwałego, strukturalnego bezrobocia, gdzie ponoszący porażkę w powrocie do pracy ludzie wpadają w marazm wraz z dotkniętymi problemem obszarami. Wystarczy w tym kontekście wspomnieć chociażby o terenach byłych PGR-ów czy na warszawskim polu - o Pradze Północ. Słaby poziom relacji społecznych i zaufania jeszcze bardziej utrudnia wyjście do ludzi i zmiany w swoim otoczeniu. "Kultura zasiłku" ma dwie strony - polega nie tylko na uzależnieniu się od pomocy, ale także na obniżce własnej samooceny, braku wiary we własne możliwości, towarzyszy jej także rozczarowanie działaniom instytucji państwowych, nierzadko jedynie symulujących pomoc.

Koncepcja NEF - zastąpienia zasiłku dla bezrobotnych tak zwanym "zasiłkiem wspólnotowym" ma za zadanie odpowiedzieć na te niewydolności systemowe. Dodatkowo wydaje się zasadna z powodu stagnacji na rynku pracy - trudno mieć do osób pozostających poza trwałym zatrudnieniem pretensje o to, że nie ma dla nich miejsc pracy, a jeśli chce się, żeby sami tworzyli własne firmy, należy zapewnić im odpowiednie szkolenia i dostęp do finansowania. Ponadto spore problemy ze znalezieniem pracy mają osoby starsze, młodzi, pozostający bez większego doświadczenia zawodowego, ale też i kobiety. Ich wiedzę i doświadczenia Aleksi Knuutila i Susan Steed, współautorzy raportu, proponują wykorzystać dla dobra lokalnej społeczności. Obudzenie wiary we własne możliwości, szansa zobaczenia realnych efektów własnego wysiłku, ale także uniknięcie sytuacji, w której z powodu ryzyka utraty zasiłku podjęcie pracy nie tylko się nie opłaca, ale wręcz może doprowadzić do pogorszenia sytuacji budżetu rodzinnego - to wszystko kwestie, z którymi raport stara się mierzyć.

W dużym skrócie - idea polega na tym, że na bazie wyliczenia ceny rynkowej pracy społecznej państwo przeznaczałoby środki na ściśle określone działania (pracę z osobami młodymi, opieka nad przestrzenią publiczną, ochrona zdrowia, edukacja lokalnej społeczności i jej animowanie) organizacją pozarządowym operującym na danym terenie. Te, na bazie dostępnych środków, tworzyłyby miejsca pracy w wyżej wymienionych sektorach w wymiarze pół etatu. Informacje na ten temat zbierałyby urzędy pracy, które mogłyby proponować osobom bez pracy (ale nie tylko - w działania te mogłyby być wciągnięte pozostające poza rynkiem pracy kobiety czy osoby niepełnosprawne) zatrudnienie się w danym NGO, w zależności od osobistych preferencji osoby biorącej udział w programie. Otrzymałaby ona nie tylko pensję i roczne, stabilne zatrudnienie, ale też szkolenia zawodowe, zwiększające jej kompetencje, a w końcowym okresie przygotowujące do pełnego powrotu na rynek pracy albo też prowadzenia samodzielnej działalności gospodarczej w obrębie lokalnej społeczności. Wymiar 15 godzin tygodniowo (zasugerowany w angielskiej wersji, w Polsce mogłoby to być np. 20h) miałby jednocześnie w sposób mniej "inwazyjny" pozwalać na powrót do rutyny pracy, jak również dawać czas na zajmowanie się formami płacy niepłatnej, w tym opieką nad domem i dziećmi, albo też np. studiowaniem.

Czemu przekazanie pieniędzy lokalnym stowarzyszeniom i fundacjom miałoby być lepsze niż np. prywatnym firmom? Twórcy publikacji uważają, że to właśnie trzeci sektor daje największe szanse na rewitalizację społeczną zdewastowanych brakiem pracy i perspektyw obszarów. Praca społeczna (która mogłaby być realizowana np. w formie spółdzielni społecznych) wydaje się dobrym wyjściem w obliczu chronicznego braku pieniędzy na inwestycje w kapitał społeczny polskich samorządów. Upodmiotowienie osób do tej pory pozostających bez pracy jest tu kluczowym zagadnieniem - oczekiwanie po osobie psychicznie zdewastowanej, że będzie w pełni gotowa do brania udziału w grze rynkowej jest nieludzkie. NEF proponuje, by urzędy pracy przestały być wyroczniami, a zaczęły bardziej słuchać potrzeb i oczekiwań osób bezrobotnych. Ba, proponuje się nawet, by kadra tych urzędów była szkolona przez osoby bez pracy, które dzieliłyby się swoimi spostrzeżeniami - pomysł zgoła rewolucyjny, ale po głębszym przemyśleniu dość oczywisty, jeśli usługi publiczne faktycznie mają realizować potrzeby społeczeństwa, a nie urzędnicze wyobrażenia o świecie.

Potrafię sobie wyobrazić, że Praga Północ rozkwita dzięki temu, że nagle daje się pieniądze osobom wykluczonym, a te sprzątają ulice i dbają o ich porządek albo przygotowują zajęcia dla młodzieży. W ten sposób zyskują kolejne niezbędne w CV doświadczenia, wraca im wiara w sens powrotu na rynek pracy, a kto wie - być może pewnego dnia zdecydują się na wolontaryjną pracę dla swojej dzielnicy w którejś z lokalnych organizacji? Badania w Wielkiej Brytanii wskazują na to, że podobne działania w zdeprawowanych bezrobociem obszarach kraju zwiększyły szanse zatrudnienia osób bezrobotnych o 32%, zaś osób z niepełnosprawnością - o 13%. Inwestycja w bardziej sensowną politykę społeczną zwróciłaby się dość szybko w najróżniejszych formach. Osoby wracające na rynek pracy przestają pobierać zasiłki i same zaczynają odprowadzać podatki, a do tego w mniejszym stopniu potrzebują np. opieki zdrowotnej, co również pozwala na konkretne oszczędności. Poprawa jakości przestrzeni publicznej czy też zwiększenie oferty kulturalnej rejonu zwiększa jego atrakcyjność turystyczną i biznesową, a także wpływa na poprawę jakości życia lokalnej społeczności.

To tylko krótki zarys tego, o czym możecie przeczytać w tym interesującym raporcie. W Polsce pomysł ten miałby szansę realizacji, należałoby się jednak zastanowić nad praktycznymi zagadnieniami związanymi z jego realizacją. Ponieważ nie wszędzie (w szczególności na obszarach wiejskich) byłoby łatwo zorganizować do działania lokalne organizacje pozarządowe, być może system "standardowych zasiłków" musiałby zostać utrzymany równolegle do nowego i stopniowo wygaszany wraz z jego popularyzacją. Ważną kwestią jest też odpowiedni poziom dochodów z pracy w takim wymiarze - wydaje się, że jeśli ma zachęcać do powrotu do pracy, powinien wynosić więcej niż dzisiejszy zasiłek w wysokości 538,30 zł. Wydaje się, że powinien on być na poziomie takim samym (lub przynajmniej zbliżonym), co wartość netto płacy minimalnej (w 2009, według Wikipedii to 954,96 zł). Oznaczałoby to rzecz jasna większe wydatki budżetowe, jednak wspomniane powyżej długofalowe wyniki takiego działania mogłyby zrównoważyć efekty bardziej proaktywnej polityki społecznej. Wedle konserwatywnych wyliczeń, w UK każdy 1 funt wydany na takie działanie może przynieść aż do 10 funtów w korzyściach wymienionych przeze mnie powyżej. A że wszystko opisane i wyliczone zostało z detaliczną precyzją, pozwalam sobie zaufać w możliwość i opłacalność takiego rozwiązania.

22 listopada 2009

Fałszywe decyzje energetyczno-klimatyczne

Koordynator grupy „mędrców” rządowych Paweł Świeboda w radiu 31 maja br. wygłosił dość znamienną, prawie już „narodową” tezę, znacznie odbiegającą jednak od tego co słyszymy z większości państw UE, że „rządowi eksperci doszli do wniosku, iż energetyka odnawialna jest nieopłacalna i nieefektywna, jeśli chodzi o pakiet energetyczno – klimatyczny. Natomiast jedynym rozwiązaniem jest budowa elektrowni jądrowych i technologie oparte na „czystym węglu”.

Wiele wskazuje na to, że teza ta jest intensywnie wprowadzana w życie przez rząd. Istnieje szereg argumentów przeciwko czynieniu z elektrowni jądrowych (EJ) głównego lekarstwa Polski na problemy energetyczno- klimatyczne:

Argumenty społeczne:

1. Decyzja została podjęta woluntarystycznie o budowie 3 EJ bez otwartej konsultacji i jakiejkolwiek dyskusji społecznej (przypomnieć trzeba , że na początku 1982 r. w stanie wojennym ówczesny rząd rozpoczął budowę pierwszej elektrowni atomowej w Żarnowcu - na zdjęciu. Pewnie i wtedy gen. Jaruzelski i jego „mędrcy” byli przekonani, że to jedyne rozwiązanie na deficyt energii w „mrocznym” czasie ).

2. Sondaże mówią, co najwyżej, o zgodzie połowy Polaków na energetykę atomową

3. Nie ma mowy w dyskursie publicznym o współczesnych zagrożeniach bezpieczeństwa ze strony. Poważne katastrofy mają miejsce: np. w EJ Paks na Węgrzech 10.04.2003, EJ Kruemmel k Hamburga- 2007 i 2009. (Diagnoza się powtarza:„niewybaczalne błędy konstrukcyjne, niedbały nadzór, błędne instrukcje obsługi, błędne oceny sytuacji pod wpływem stresu, jak również i naiwna wiara w możliwości wysoce czułej techniki…”)

4. Trwałe miejsca pracy można zdobyć szybciej, łatwiej i taniej w innych dziedzinach (oszczędność energii, energie odnawialne) – niż w EJ.

Argumenty bezpieczeństwa energetycznego i ekologicznego:

1. Awaryjność EJ powoduje stałe zagrożenia bezpieczeństwa ludzi oraz niekiedy trwałe wyłączenia bloków.

2. Kolejne zcentralizowane źródła energii - wzrost zagrożeń i ryzyk - większa podatność na nie w związku z awariami, terroryzmem (w systemie energetycznym jest oczywiste porównanie co jest bezpieczniejsze 1 blok 1000 MW w stosunku do np. 250 elektrowni wiatrowych czy biogazowni po 4 MW).

3. Uzależnienie się od ograniczonych zasobów uranu, które musimy importować oraz fakt, że większa część tego paliwa jest wydobywana w krajach niestabilnych politycznie, o dużym ryzyku.

4. Nierozwiązany problem zagospodarowania i składowania odpadów atomowych - śmiercionośny prezent dla naszych prawnuków (w ub. wieku radzono sobie przez zatapianie beczek z odpadami jądrowymi w morzach np. w Północnym lub porzucanie reaktorów atomowych z łodzi podwodnych na brzegach k. Murmańska, to się skończyło, teraz składuje się w kopalniach soli)

5. Energetyka atomowa nie ma większego wpływu na ochronę klimatu (Konkluzja Komisji Bundestagu: „Zmiana paliwa kopalnego na uran nie oszczędza atmosfery. Jedynie całkowita zmiana systemu energetycznego: oszczędność energii plus odnawialne źródła oraz decentralizacja zaopatrzenia i produkcji energii jest odpowiedzią na problemy ocieplania klimatu Ziemi”)

Argument opłacalności elektrowni atomowych:

1. Niepewność co do kosztów, to bariera budowy EJ z prywatnych źródeł. Zawsze koszty rzeczywiste były wyższe od planowanych - konkluzja prof. Steva Thomasa (Energia Jądrowa: Mit i Rzeczywistość - oprac. Fundacji H. Boella, Warszawa 2006). Uznawana za najnowocześniejszą na świecie EJ, powstająca w Oilkuiloto w Finlandii jest już dużo droższa niż oczekiwano. Opóźnienie budowy będzie kosztowało inwestora 2 mld. Euro. Powstaje ona tylko dzięki sowitemu patronatowi rządów ( podatników ) z Niemiec , Francji i Finlandii.

2. Rzeczywisty (prawdopodobny, ale nie ostateczny) koszt wyliczony przez prof. Władysława Mielczarskiego z Politechniki Łódzkiej na podstawie doświadczeń światowych wynosi obecnie 4,5 mln Euro/MW i jest dużo większy niż podaje rząd (koszt ten nie uwzględnia kosztów składowania odpadów promieniotówrczych, którymi zostaniemy obciążeni my, nasze wnuki i prawnuki; obecny koszt energii wiatrowej: na lądzie- 1,2 mln Euro/MW, na morzu- 2,5 mln Euro/MW)

3. Kto pokrywa koszty zagospodarowania i składowania odpadów w tym wariancie polskim – rząd – podatnicy jak we Francji i RFN? To deklaracja rządu dotowania EJ (tzw. eufemistycznie kosztów zewnętrznych) przez dziesiątki i setki lat z budżetu!?

4. Bez udziału Państwa i naszych podatków ten rodzaj energetyki nie wychodzi! Dlaczego mimo zachęt prezydentów nie buduje się EJ w USA i W. Brytanii ?

Pytania polityczno-strategiczne:

1. Przy braku jakiejkolwiek dyskusji zdecydowano o zadłużaniu się państwa na dziesiątki i setki miliardów zł na niesprawdzoną i ryzykowną technologię, której większość świata unika. Można sądzić, że tzw. „afera hazardowa” jest dziecinadą wobec „afery jądrowej”? Kto stał za decyzjami rządu Tuska ?

2. Gonienie „króliczka jądrowego” podważa szanse na realizację zobowiązań 3 x 20 % przyjęte przez prezydenta i rząd RP na szczycie UE w 2007r (zablokowano ustawę o efektywności energetycznej, rozwój odnawialnych energii grzęźnie na kolejnych barierach biurokratyczno- lobbystycznych).

3. Wybór strategii węgiel + energetyka jądrowa jest wyborem skazanym na niepowodzenie wobec świata, który będzie chronił klimat w XXI w.

4. Strategia ta jest także antymodernizacyjna ze względów ekonomicznych - zmniejszania konkurencyjności naszej gospodarki, która jest 2,5 razy bardziej energochłonna od krajów 15 UE. (Czy „mędrcy” rządowi tego nie wiedzą proponując elektrownie atomowe mające dolać energii do dziurawej polskiej beczki? Małe dzieci bawiące się w piasku nad morzem łapią w lot, że dziurawe wiaderko trzeba uszczelnić, aby nosić w nim wodę. Jeśli marnotrawimy więcej energii w stosunku do krajów starej UE to prościej i efektywniej wydać pieniądze na oszczędzanie energii - załatanie dziur i efektywne energetycznie technologie niż proponować terapię dolewania energii jądrowej do marnotrawnej gospodarki).

5. Dlaczego nie wybieramy strategii energetyczno- klimatycznej sąsiadów Niemiec, Danii (oszczędność energii, zdecentralizowane źródła odnawialne, kojarzenie energii, przejściowo zmodernizowany – „czysty” węgiel brunatny i kamienny)?

Notatka Radosława Gawlika, członka Rady Krajowej Zielonych i byłego wiceministra środowiska.

21 listopada 2009

Zieloni za parytetem

21 listopada odbędzie się wielka akcja obywatelska Kongresu Kobiet

„OGÓLNOPOLSKI DZIEŃ ZBIERANIA PODPISÓW”.

Celem akcji jest zebranie jak największej liczby podpisów pod projektem wprowadzającym parytety płci na listach wyborczych. Dzięki niej więcej kobiet będzie mogło znaleźć się na listach wyborczych do samorządów, Sejmu i Parlamentu Europejskiego.

Ogólnopolski Dzień Zbierania Podpisów rozpoczyna się o godz. 12:00. Kilkaset wolontariuszy będzie na terenie całej Polski zbierać podpisy w galeriach handlowych, sklepach wielkopowierzchniowych (m.in. Auchan, Tesco) oraz w wielu teatrach, galeriach, kawiarniach, w siedzibach organizacji pozarządowych. W Warszawie podpisy będą zbierane m.in. w Galerii Mokotów oraz w Złotych Tarasach.

Adresy miejsc, w których zbierane są podpisy można znaleźć na stronie internetowej www.kongreskobiet.pl (klikając na wybrane województwo).

Akcję wspiera wiele osób, reprezentujących różne środowiska, które połączył wspólny cel – aby kobiety w Polsce miały równe szanse i możliwości uczestniczenia w życiu politycznym kraju. Swoje poparcie dla akcji wyraziły m.in. Henryka Bochniarz, Ludwika Wujec, prof. Magdalena Środa, prof. Małgorzata Fuszara, Krystyna Janda, Kora Jackowska, Teresa Kamińska. Podpisy pod obywatelskim projektem złożyli, między innymi, Andrzej Wajda, Henryk Wujec, Michał Boni, Maciej Płażyński, Doda – Dorota Robczewska, prof. Lena Kolarska-Bobińska.

Inicjatywę Kongresu Kobiet - wprowadzenie parytetów płci na listach wyborczych poparli także polscy politycy, m.in. Prezydent RP, Lech Kaczyński, Premier Donald Tusk, a także Przewodniczący Parlamentu Europejskiego, Jerzy Buzek, który jest za tym, aby w UE więcej kobiet brało czynny udział w życiu politycznym.

Do tej pory, w wyniku wspólnych działań kobiet z całej Polski udało się już zebrać kilkadziesiąt tysięcy z wymaganych 100 tysięcy podpisów.

***

Komitet Obywatelski „Czas na Kobiety” został oficjalnie zarejestrowany 23 września 2009 r. i nabył osobowość prawną. Inicjatywa Obywatelska pozwala zbierać podpisy WSZĘDZIE z wyjątkiem obiektów i instytucji zmilitaryzowanych. Ruszyła wielka, ogólnopolska akcja zbierania podpisów pod projektem ustawy! Zieloni aktywnie włączają się w tę akcję!

Projekt ustawy o parytetach jest realizacją jednego z głównych postulatów, które powstały podczas czerwcowego Kongresu Kobiet Polskich. Zakłada on zmianę ordynacji wyborczej – do Sejmu, Parlamentu Europejskiego oraz rad gmin, powiatów i sejmików wojewódzkich, i zapewnia co najmniej 50 procentową obecność kobiet na listach wyborczych.

Po zebraniu co najmniej 100 tysięcy podpisów jeszcze w tym roku projekt trafi do Sejmu.

POBIERZ FORMULARZ I ZBIERAJ PODPISY

WYPEŁNIONE FORMULARZE NALEZY PRZESYŁAĆ LUB PRZEKAZAC DO BIURA

Siedziba Komitetu "Czas na kobiety" znajduje się pod adresem:
ul. Noakowskiego 4 lok. 8
00-666 Warszawa

- Treść projektu ustawy
- Kobiety, mężczyźni i parytety. Dla Instytutu Spraw Publicznych pisze prof. Małgorzata Fuszara
- Dunin, Środa: Jak bronić parytetów?

20 listopada 2009

W zielonej sieci - odc. 10

Blogi:

- O protestach przeciwko cięciom w budżecie jednego z londyńskich szpitali możecie przeczytać na blogu z Chadwell i Seven Kings.

- Ben Duncan donosi o konserwatywnej kandydatce, której ekologiczna twarz ma zapobiec w następnym wyborom sukcesowi Caroline Lucas, szefowej Zielonych Anglii i Walii. Szczerze wątpi, czy to się jej uda...

- Greenman odsyła do kolejnej publikacji o zielonych miejscach pracy.

- Joseph Healy opowiada o rozmowach z ruchem boliwariańskim...

- U Richarda Lawsona można przeczytać o alternatywnej metodzie na sukces w Afganistanie, odmiennej od tej wojskowej.

- Doskonałe dla angielskich Zielonych dane sondażowe przytacza Peter Cranie. Partia, która w wyborach do Westminsteru osiąga mniej niż 2% poparcia tym razem może zdobyć go aż 6%.

- Zbliża się konferencja klimatyczna w Kopenhadze, a nastroje zaprzeczające zmianom klimatycznym zdają się przyjmować coraz bardziej irracjonalne rozmiary. Dwaj Doktorzy piszą na ten temat na swoim szkockim blogu.

Partie:

- Niemcy: Cem Oezdemir przemawia do protestujących studentek i studentów.

- Austria: Zieloni podsumowują bilans redukcji emisji tego kraju - nie jest dobrze...

- Europa: Europejska Partia Zielonych apeluje do jadących do Kopenhagi przywódców, a grupa Zielonych/Wolnego Sojuszu Europejskiego wyraża radość z powodu przyjęcia kryteriów budynków niskoemisyjnych.

- Anglia i Walia: Dlaczego mowa Elżbiety II uznana została za straconą szansę?

- Holandia: Polityka to także załatwianie prostych, konkretnych spraw - Zielona Lewica apeluje o wydłużenie ważności paszportów z 5 do 10 lat.

- Irlandia: Będzie oznakowanie produktów wolnych od modyfikacji genetycznych.

- Australia: Za dużo pracy w nadgodzinach, z którą pracodawcy nie płacą - Zielonym się to nie podoba.

- Nowa Zelandia: Kolejny rząd ignoruje Dalajlamę...

19 listopada 2009

Zieloni w pytaniach i odpowiedziach

Ponieważ często nie do końca jest jasne dla osób, z którymi rozmawiamy, czym jest zielona polityka i dlaczego składa się ona z takich, a nie innych komponentów, stwierdziliśmy, że przydałaby się "ściągawka", która krótko streściłaby nasz sposób myślenia i postrzeganie rzeczywistości. Mam nadzieję, że poniższy tekst spełni tak postawione kryterium i rozjaśni pewne dość często pojawiające się wątpliwości. Odpowiedzi udzielam na bazie już podjętych przez Zielonych w Polsce działań, a także prowadzonej przez siostrzane partie na całym świecie i przez Europejską Partię Zielonych polityki.

- Czym zajmują się Zieloni?

- Najlepiej na to pytanie zdaje się odpowiadać stosowny fragment naszego podstawowego dokumentu programowego - Zielonego Manifestu: "Jesteśmy grupą wywodzących się z różnych środowisk ludzi, dla których podstawowymi wartościami są poszanowanie praw człowieka i respektowanie zasad zrównoważonego rozwoju społecznego, ekologicznego i gospodarczego, a zwłaszcza: sprawiedliwość i solidarność społeczna, społeczeństwo i państwo obywatelskie, ochrona środowiska i jego zasobów dla przyszłych pokoleń, równy status płci i wieku, poszanowanie różnorodności narodowej, kulturowej i religijnej, poszanowanie praw mniejszości, rozwiązywanie konfliktów bez użycia przemocy."

- Co właściwie robimy? Co poza Rospudą?

Piszemy petycje, stanowiska, przygotowujemy własne dokumenty strategiczne - niekiedy całkiem kompleksowe, tak jak Stołeczna Polityka Klimatyczna. W naszym lokalu gościmy zaprzyjaźnione organizacje, bierzemy udział w debatach, wspieramy działania oddolne - długo by wymieniać. Hasła z Zielonego Manifestu nie są dla nas pustymi słowami - o prawa człowieka upominamy się na demonstracjach tybetańskich, o zrównoważony rozwój dbamy poprzez działania na rzecz zrównoważonego transportu i większej roli kolei, solidarność społeczna to dla nas równość szans - w tym kobiet i mężczyzn, o którą upominamy się, maszerując w Manifach, państwo obywatelskie to dla nas przestrzeń dialogu, a nie dominacji tego czy innego wyznania (stąd nasz postulat świeckiego państwa), ochrona środowiska nie zna dla nas granic - czy chodzi tu o powstrzymanie zmian klimatycznych, autostradę przez Rospudę czy ochronę Pola Mokotowskiego, równy status wiąże się z przekonaniem o konieczności przeciwdziałania dyskryminacji we wszystkich dziedzinach życia, a pacyfizm nakazuje nam sprzeciwiać się uznawaniu wojny za jedyny sposób rozwiązywania konfliktów w skali lokalnej i tłumaczy, dlaczego maszerujemy przeciwko "tarczy antyrakietowej" czy interwencji militarnej w Iraku. To tylko kilka z wielu przykładów na nasze działania. Jak widać, świat nie kończy się dla nas na Rospudzie.

- Czy przypinamy się do drzew?

- Raczej nie - chociaż o drzewa też zdarza nam się walczyć. Częściej jednak staramy się zapobiegać bezsensownym działaniom władz, chcąc wejść do polityki i zmieniać ją w takim kierunku, żeby żyło się lepiej ludziom, drzewom i innym istotom żyjącym. Petycje wysyłamy zresztą najczęściej drogą elektroniczną i mamy nadzieję, że więcej niż do tej pory urzędów będzie nam odpowiadać w ten sposób.

- Dlaczego musimy zajmować się gejami, feministkami i innymi tego typu tematami?

- Bo patrzymy na świat holistycznie. Nie wierzymy, że jesteśmy w stanie osiągnąć harmonii w stosunkach między człowiekiem a przyrodą, jeśli nie będziemy w stanie osiągnąć ją wewnątrz naszych ludzkich społeczeństw. Wierzymy w wolność, równość i sprawiedliwość społeczną, a czynnikiem sukcesu zrównoważonego rozwoju uznajemy pełne wykorzystywanie potencjału ludzkiego. Nie jest dla nas "tematem zastępczym" kwestia tego, że kobieta w Polsce za tę samą pracę otrzymuje 82% płacy mężczyzny, nie ma prawa do przystępnych cenowo metod planowania rodziny, a dominujące nastawienie społeczne "zachęca", czyli tak naprawdę zmusza ją do rezygnacji z własnych aspiracji na rzecz zajmowania się domem. Nie cieszy nas sytuacja, kiedy ktoś jest szykanowany i dyskryminowany - także prawnie - za to, że kocha, a do takich wypadków nadal dochodzi. W naszych działaniach kierujemy się empatią i zrozumieniem drugiego człowieka.

- Co z waszą polityką energetyczną - czemu sprzeciwiacie się energetyce atomowej?

- Atom dawał energię w XX wieku, tak jak węgiel był paliwem wieku XIX, my natomiast potrzebujemy skoku w wiek XXI. Nie chcemy wlewania wody do dziurawego wiadra polskiej energetyki - chcemy załatania wiadra i efektywnego wykorzystywania zasobów, którymi dysponujemy. Polska gospodarka jest 2,5 raza bardziej energochłonna niż europejska średnia, więc już sama poprawa efektywności energetycznej i oszczędzanie energii może znacząco zmniejszyć presję na budowę nowych bloków energetycznych. Energetyka odnawialna, wedle badań, jest w stanie już przy obecnych warunkach i możliwościach technicznych zapewnić do 40% zapotrzebowania na prąd. Trzeba tylko chcieć - a to wymaga politycznej woli.

Energia to dla nas nie tylko surowiec, ale też kwestia demokracji. Polski rząd wspiera działania antykonsumenckie, ograniczające nasz wybór i podtrzymujące energetyczne monopole. Wierzymy w demokrację energetyczną - przykłady z całego świata pokazują, że zdecentralizowana sieć energetyczna wspiera naszą niezależność od wielkich koncernów, pozwala ograniczyć koszty energii, poziom jej zużycia i poprawić jakość życia. To realne alternatywy - w Hiszpanii 8 listopada 2009 aż 53% zapotrzebowania energetycznego kraju była w stanie pokryć energetyka wiatrowa. Nowe technologie spalania biomasy, geotermia, energia ze słońca, wiatru czy pływów morskich - to przyszłość, która jest na wyciągnięcie ręki.

- Skąd w ogóle pomysł na politykę klimatyczną - ponoć zmiany klimatu to trend naturalny...

- Taką tezę głoszą najczęściej ci, którym zależy na trwaniu dotychczasowego, niezrównoważonego modelu rozwoju. Zgodnego stwierdzenia 95% badaczy klimatu, że wzrost stężenia dwutlenku węgla i innych gazów szklarniowych ma wpływ na wzrost średniej temperatury globu nie da się zamieść pod dywan i udawać, że cierpią na zbiorowe oderwanie od rzeczywistości. Nie znaleziono korelacji między wzrostem temperatury a cyklami aktywności słonecznej, wbrew pogłoskom wyziewy z wulkanów emitują do atmosfery znacznie mniej CO2, niż produkuje człowiek. Zmiany klimatu oznaczać będą pogorszenie sytuacji materialnej i zagrożenie dla życia setek milionów ludzi. Nie będą tez oznaczać prostego wzrostu temperatury, który sprawi, że Bałtyk będzie przypominał Morze Śródziemne, a winnice zakwitną nad Wisłą. Będą oznaczać rosnącą niestabilność pogodową, gwałtowne zmiany, takie jak wzrost ilości huraganów czy też podniesienie się poziomów wody w morzach, spowodowane topnieniem lodowców. Lekceważenie tych faktów jest błędem, na popełnienie którego zwyczajnie nas nie stać.

Adaptacja do zmian klimatu nie jest prostym wyrzeczeniem się luksusów i prowadzi do wzrostu jakości życia. Priorytet dla transportu zbiorowego to nie tylko mniejsze emisje, ale mniejszy poziom ruchu, hałasu i miejskich spalin, a w konsekwencji - niższe wydatki indywidualne i publiczne na opiekę zdrowotną. Termoizolowanie domów to także niższe rachunki za energię i tworzenie nowych, zielonych miejsc pracy. Już dziś w Niemczech ćwierć miliona ludzi pracuje w sektorze energetyki odnawialnej i nie ma przesłanek, by sądzić, że w Polsce nie mogłoby być podobnie. Łączenie kwestii polityki klimatycznej z rynkiem pracy i polityką socjalną to realna szansa na ekologiczną modernizację naszego kraju i jego "żabi skok" do XXI wieku.

- Co robimy w kwestii świeckości państwa? Czy aby nie przesadzamy?

- Wsparliśmy apel Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów w tej sprawie, opowiadamy się za lekcjami religioznawstwa zamiast religii i likwidacją Funduszu Kościelnego. Dominacja religijnego dyskursu stoi za ograniczeniem prawa kobiet do antykoncepcji i aborcji, lekcjami religii, na których dyskutuje się o polityce, braku szacunku dla państwa, którego funkcjonariusze podejmują decyzje o finansowaniu kościołów z publicznych pieniędzy. Nie walczymy z wiarą - w naszych szeregach są osoby wierzące różnych wyznań i denominacji. Wiemy jednak, że celebracja różnorodności, niezbędna do skutecznego działania państwa, wymaga stworzenia świeckiej przestrzeni publicznej, dostępnej nie tylko na sprzedaż dla bogatego, męskiego przedstawiciela klasy średniej z Warszawy, ale dla każdej i każdego z nas.

- Bujamy w obłokach i jesteśmy oderwani od rzeczywistości, a naprawdę ważne są inne problemy, edukacja, służba zdrowia...

- Żyjemy w określonym środowisku, od którego zależy jakość naszego życia i bez niego funkcjonowanie społeczności ludzkich jest niemożliwe. Co więcej, kwestie ochrony środowiska wpływają także na inne dziedziny życia. Dla przykładu ochrona zdrowia - wydajemy dziś miliardy na leczenie chorób i niewielki ułamek z tego na profilaktykę zdrowotną. Stara, ludowa prawda powiada tymczasem, że "lepiej zapobiegać niż leczyć". Wspomniane już fory dla transportu zbiorowego zmniejszyłyby ilość spalin, co skutkowałoby poprawą naszego stanu zdrowia - od skóry po płuca. Lepsza równowaga między czasem pracy a czasem wolnym zmniejszyłaby stres i również obniżyła koszty leczenia. Skumulowane efekty takich kosztów zewnętrznych naszego braku troski o środowisko, o czym rzadko się mówi, to olbrzymie kwoty, które bądź to obciążają państwo, blokując środki na rozwój, bądź też nasze kieszenie. Troska o środowisko to także troska o przyszłe pokolenia, które powinny mieć prawo do życia bez zanieczyszczeń - zarówno tych przyrodniczych, wpływających na ich stan zdrowia, jak i mentalnych, takich jak ograniczające możliwości samorealizacji, krzywdzące stereotypy. Jak widać, kwestie ekologiczne rozpatrujemy w znacznie szerszym kontekście niż tylko przykuwanie się do drzew jako sztuki dla sztuki...

- Co z polityką społeczną? Czy naprawdę musi ona zajmować się marginesem społecznym?

- Musi zajmować się maksymalizacją wolności i możliwości dla jak największej ilości ludzi. Tego typu założenie nie wyklucza z góry jakiejkolwiek metody pomocy. Nie daje się wędki osobom z połamanymi rękami. Brytyjskie badania wskazują, że potrzeba roku intensywnej pracy z osobą długotrwale bezrobotną, by ta była w stanie nabrać dostatecznie dużo wiary w sens ubiegania się o pracę. System redystrybucyjny działa w Polsce wadliwie - co do tego nie ma wątpliwości. Mówienie jednak o "rozdętym państwie socjalnym" w sytuacji, gdy zasiłek rodzinny dla dziecka w wieku od 5. do 18. roku życia wynosi 64 złote, a wydatki na służbę zdrowia w stosunku do PKB są poniżej europejskiej średniej, jest niepoważne. W Polsce mamy największe ryzyko narażenia dziecka na biedę - to realny problem dotyczący tego, czy faktycznie chcemy budować bardziej egalitarne społeczeństwo, czy też dalej pozwalać na jego rozwarstwianie się.

Na obecnej sytuacji tracimy wszyscy - od wyborów politycznych, kiedy to spore poparcie otrzymują ugrupowania populistyczne, aż po marnowanie talentów, które nie były w stanie objawić się w młodym wieku z powodu ograniczeń finansowych rodziców. Wysokiej jakości usługi publiczne, dobre szkoły i zadbane szpitale, służące wszystkim niezależnie od zasobności portfela, mogą prowadzić nie tylko do wkluczania osób żyjących poniżej minimum socjalnego (60% z nas!), ale też do poprawy jakości życia. Rewitalizacja zaniedbanych dzielnic pozwalają na likwidację niekorzystnych zjawisk, przyczyniających się do pogłębiania wykluczenia. Biedne dzielnice miejskie mają często zdewastowane środowisko przyrodnicze (co przyczynia się do pogorszenia stanu zdrowia) i niższy dostęp do transportu publicznego, co z kolei utrudnia proces poszukiwania pracy. Polityka ekologiczna nie tylko nie oznacza, że w zamian ogranicza się wydatki na cele socjalne, ale wręcz przeciwnie - tylko ona gwarantuje efektywne ich wykorzystanie i realną poprawę jakości życia i więzi społecznych. Odwracając się plecami do osób potrzebujących, podcinamy gałąź, na której wszyscy siedzimy - i zbyt często bezrefleksyjnie narzekamy potem, skąd bierze się poparcie dla PiS...

- Co oznacza zielona polityka dla Warszawy?

- Na przykład priorytet dla transportu zbiorowego, działania na rzecz włączania kolei w system miejskiego transportu zbiorowego, większą uwagę skupioną na jakości przestrzeni publicznej, na kulturę, poprawę dostępności żłobków i przedszkoli (zarówno pod względem rozbudowy infrastruktury dla dzieci, jak i kwestii finansowej), zwiększenie roli recyklingu... Długo by wymieniać, najlepiej zobaczyć na naszych stronach internetowych, co przez ostatnie 2 lata robiliśmy dla naszego miasta:)

18 listopada 2009

Transformacja kultury

Ponieważ staram się maksymalizować użyteczność czytanych przez siebie lektur, łącząc naukę, kulturę i politykę, to przeczytanie "Zwrotu politycznego" Igora Stokfiszewskiego uznałem za przydatne z punktu widzenia zrozumienia przemian w kulturze po roku 1989. Neoliberalizm, jak autor udowadnia, nie tyczył się li tylko sfery ekonomii, ale poprzez oddziaływanie na całość ludzkiego życia niemal dosłownie "przemielił" sposób myślenia o rzeczywistości. W sferze kultury - jak zauważa Stokfiszewski - przejawiało się to w latach 90. XX wieku w formie "sztuki dla sztuki", skupionej na indywidualnych doznaniach jednostki twórczej, świadomie odrzucającej tematykę społeczną i polityczną, upatrującej w zaangażowaniu kultury w debatę publiczną niemal zagrożenia indoktrynacją.

Tymczasem, jeśli popatrzymy na pojawiający się na przełomie wieków, tytułowy "zwrot polityczny", to dość trudno zarzucić mu mniejszą wartość artystyczną od dajmy na to poezji Świetlickiego. Wiem co mówię, bowiem wspomniany przez Stokfikszewskiego Daniel Odija cieszy się moją sympatią z powodu "Tartaku", a Dorota Masłowska - "Wojny polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną". Wcale nie dlatego, by były one mocno zaangażowane, to po prostu kawał niezłej prozy, podobnie jak w dziedzinie poezji wiele do myślenia potrafią dać na przykład "Mnemotechniki" Jarosława Lipszyca. Niezłej, bo nie oderwanej od życia, ani w kierunku abstrakcyjnego w dzisiejszych czasach klasycyzmu, ani też indywidualnych wynurzeń podmiotów lirycznych czy też innych narratorek/narratorów. I znowuż - nie chodzi mi tu o kompletne lekceważenie konceptu "sztuki dla sztuki", która może rodzić interesujące formalnie kompozycje. Problem w tym, że rzadko kiedy będzie ona niosła wiedzę i refleksję na temat rzeczywistości, a to właśnie ten czynnik sprawia, że kultura żyje.

Wiele tu interesujących spostrzeżeń, jak chociażby przytoczenie Nancy Fraser i jej porównania gejowskiej polityki tożsamości i queer do dwóch modeli polityki gospodarczej: redystrybucyjnej i rewolucyjnej, wpisując się w dyskusję na temat strategii działania ruchu LGBTQI. Dokonuje też rekonstrukcji rzekomej narracji środkowoeuropejskiej, ponoć odrębnej w stosunku do zachodniej i wschodniej, a tak naprawdę reprezentującej je obydwie w "węźle gordyjskim". Nie brakuje tu też uwag dotyczących współczesnego teatru i poezji. W tym pierwszym zagadnieniu zwraca uwagę na dominację dwóch dyskursów - liberalnego i konserwatywnego, które nie potrafiły do końca pogodzić się z nowym, bardziej krytycznym teatrem. Liberałowie potrafili nawet przyznać jemu artystyczną wartość, wpisując w cykl wielu innych "trendów" w tej dziedzinie sztuki, konserwatyści uznawali go za aberrację.

Koniec końców warto wspomnieć jeszcze o dwóch obrazach transformacji. Prawicowcy, tacy jak Ziemkiewicz, Wildstein czy Horubała pielęgnowali w swoich dziełach różne wariacje na temat spisków, postkomuny, tajnych służb i wszelakich zagrożeń dla "tradycyjnych wartości". To nadal jednak narracje sytych, podczas gdy opowieści wspomnianych wyżej Odiji, Masłowskiej czy Michała Witkowskiego pokazują tych przegranych naprawdę - biednych na wsi, zwulgaryzowane pokolenie blokowisk, nieatrakcyjni homoseksualiści rodem z PRL. Dla nich wolności nie starczyło...

Z tego, co mi wiadomo, fragmenty książki Stokfiszewskiego, złożonej z jego wielu, interesujących artykułów, są już czytane na Instytucie Kultury Polskiej UW. To chyba najlepszy dowód na to, że diagnozy autora uważane są za istotne i nawet, jeśli ktosia/ktoś się z nimi nie zgadza, to jednak trudno przejść wobec jego tez obojętnie. Przypominając o lesbijskiej twórczości Izabeli Filipiak czy o artystycznych interwencjach Katarzyny Kozyry, przypomina nam o żywotności sztuki i jej roli w tworzeniu nowej jakości debaty publicznej. Debaty znacznie bardziej otwartej, niż aktualny konsensus polityki bez polityki.

16 listopada 2009

Czy Zieloni mogą wybić się na niepodległość?

Pytanie tego typu chodzi mi po głowie już od jakiegoś czasu, do tej pory nie znalazłem jednak czasu, by o tym napisać. Lektura tekstu Ingolfura Bluehdorna na temat przetrwania sił zielonopolitycznych dał mi ramy myślowe do jego ostatecznego napisania i sformułowania problemu. Tekst ten dotyczy sytuacji w Niemczech i pewnego trendu w Europie Zachodniej, związanego z osłabianiem się Zielonych wraz z wchodzeniem do różnych koalicji rządowych. Można by zapytać, jak można pisać o zmierzchu zielonej polityki w roku 2001, kiedy 8 lat później udaje się nam, jako europejskiej rodzinie partyjnej, osiągnąć spore sukcesy w wyborach do Parlamentu Europejskiego, a w samych Niemczech Sojusz'90/Zieloni osiągają najlepsze w historii wyniki w wyborach do Bundestagu. Na początku wieku sytuacja faktycznie była jednak dość niewesoła, a partia ponosiła klęskę za klęską w lokalnych wyborach, przez co wspomniany wyżej Bluehdorn wieszczył koniec temu projektowi politycznemu.

Analiza ówczesnej sytuacji, potencjalnych dróg wyjścia z niej i podjętych wyborów politycznych może być niezwykle przydatna dla polskich Zielonych. Po 6 latach funkcjonowania, w trakcie których udało się nam wejść do debaty publicznej i odnieść pewne sukcesy, potrzeba zdefiniowania celu zdaje się być potrzebna bardziej niż kiedykolwiek. Trudności strukturalne nie ułatwiają sytuacji, podobnie jak i naturalne poczucie wypalenia i braku wymiernych rezultatów wyborczych. Obawiam się jednak, że bez realnie zdefiniowanej ścieżki dojścia do celu mobilizacja w celu przemożenia istniejących problemów zwyczajnie w świecie nie będzie skuteczna. Ideowe spoiwo umożliwia działanie w trudnych warunkach i bardziej efektywne adresowanie swojego przekazu, co również skutkuje w lepszym poznaniu potencjalnego elektoratu, poszerzanie bazy członkowskiej czy pozyskiwanie funduszy na działalność. Brak wyrazistości w ważnych dla wyborczyń i wyborców kwestiach i liczenie na to, że ktoś "w końcu" zacznie głosować sercem i poświęci swoje przekonania w innych kwestiach dla ochrony środowiska może skończyć się dalszymi porażkami i eskalacją frustracji. W sytuacji, w której się znajdujemy, niezwykle ważne jest rozpoznanie aktualnej sytuacji politycznej i nastrojów, bowiem niespójność przekazu w stosunku do społecznych oczekiwań jeszcze nigdy nikogo nie wyniosła do władzy. W niniejszym artykule będę posiłkował się spostrzeżeniami z Niemiec z roku 2001, które - jak mam nadzieję uda mi się wykazać - wcale nie są aż tak różne od polskiego podwórka, jakbyśmy mogli sobie wyobrażać.

"Nieefektywna struktura wewnętrzna, brak doświadczenia politycznego, umiejętności medialnych, wewnętrzna fragmentacja i spięcia, brak kompetencji w dziedzinach innych niż ochrona środowiska" - brzmi znajomie? To zarzuty, które na przełomie wieków pojawiały się w stosunku do Zielonych w Niemczech. Ich rozwiązaniem była wewnętrzna integracja, doprecyzowanie spornych punktów programu, a także mozolne budowanie swej wiarygodności w dziedzinach, nie uznawanych wcześniej za "zielone" w szerszym społecznym polu widzenia - w szczególności jeśli chodzi o edukację i politykę społeczną. Jeśli przeanalizować niedawne wystąpienie Jurgena Trittina, współszefa frakcji parlamentarnej partii, z okazji głosowania nad wotum zaufania dla nowego rządu Angeli Merkel, widać gołym okiem (ewentualnie z pomocą translatora), że kwestie środowiska zajmują istotną, ale nie dominującą jego część.

Dlaczego taka zmiana, oznaczająca w jakiejś mierze odejście zarówno od modelu "ani z lewa, ani z prawa, tylko z przodu", jak i skupianiu się stricte na wartościach postmaterialnych, zaszła i w ogóle miała miejsce? Dawna wiara z lat 80. XX wieku w bycie "partią antypartyjną" musiała ulec przewartościowaniu wraz z globalnymi przemianami społeczno-gospodarczymi. Transformacja, wbrew pozorom, to nie tylko zjawisko z Europy Środkowo-Wschodniej, ale globalne zagadnienie związane z ówczesnymi zwycięstwami neoliberalnego modelu globalizacji. Postmaterialne dążenie do samoświadomowści i samodeterminacji osłabło wraz z rosnącą elastycznością i niestabilnością życia - i wcale nie musi ono się wzmacniać wraz ze stabilizacją sytuacji ekonomicznej. W Polsce liczba osób przyznających się w badaniach socjologicznych do postmaterialnej postawy życiowej systematycznie spada w porównaniu do lat 90. XX wieku!

Tego typu sytuacja, mająca miejsce na globalną skalę, zmusza Zielonych do podejmowania wysiłku intelektualnego, który określiłbym mianem "materializacji" swoich programów politycznych. W celu głębszego zakorzenienia zielonej polityki w strukturze społecznej jest to niezbędny jak się zdaje kierunek, mogący zagwarantować przyszłą stabilność poparcia, tym bardziej palący na gruncie polskim, że wartości postmaterialne nie mają tu tak solidnej jak w Niemczech podstawy. Dodatkowym utrudnieniem jest przejmowanie haseł o jakości życia i indywidualnej samorealizacji przez większe formacje polityczne, żerujące na społecznej atomizacji i wykorzystujące ją do własnych celów. "Nową politykę" zastąpiła "postpolityka", sugerująca zainteresowanie społeczeństwem jako całością i ukrywającą partykularne, egoistyczne interesy przebranych za bezideowców polityków i ich koterii.

Przewartościowanie i kryzys dotychczasowej demokracji przedstawicielskiej przybiera różne formy i sugeruje się różne sposoby wyjścia z niego. Jednym z nich - co zdaje się sugerować Bluehdorn i co w praktyce realizuje w Polsce PO, to uznanie, że dalsze demokratyzowanie w sytuacji rosnącej komplikacji świata nie ma sensu i powinno oddawać się większy zakres działań w ręce "ekspertów". To moim zdaniem droga, która prowadzi nas do dalszego obumierania społecznej aktywności. Deideologizacja, brak realnych różnic programowych, jej krótkotrwałość zamiast myślenia perspektywicznego, polityczna agenda wyznaczana nie reformatorskimi projektami, ale powszednimi skandalami, a także jej redukcja do zarządzania zamiast podkreślanie "rządzenia" - to tylko niektóre ze zidentyfikowanych przez autora raportu z 2001 roku zjawiska związane z globalną transformacją. Odpowiedzią na nie musi być ponowna polityzacja, nie zaś odwoływanie się do rzekomo obiektywnej rzeczywistości i zawierzanie "bezstronnym ekspertom".

Nie trzeba nikogo przekonywać, że jest to działanie trudne. W Polsce bardzo silne piętno odcisnęła transformacja, w której wiele zjawisk publicznych (np. aborcja) zostało zepchniętych do sfery indywidualnego wyboru czy wręcz zdepolityzowanych. Bardzo często stykamy się na przykład ze zjawiskiem, kiedy Zieloni 2004 pojawiają się w mediach, nazywani "stowarzyszeniem". To nie tyle (albo przynajmniej - nie tylko) efekt dziennikarskiej niedbałości, ale też zakodowane przekonanie, że problemy, które są dla nas polityczne, szczególnie w skali lokalnej - transport zbiorowy, przestrzeń publiczna, przejścia dla pieszych i ich forma - uznawane są za "drobiazgi", którymi zajmuje się "trzeci sektor", nie są zaś tematami godnymi zainteresowania partii politycznej.

Tak samo bywa z ochroną środowiska. Pewnym rozwiązaniem jest przekaz skupiony na podkreślaniu zrównoważonego, trwałego rozwoju, ale i on łatwo bywa przez potrzebujące jasnych, zrozumiałych dla siebie przekazów rozbrajany. Poza tym pamiętajmy o dwóch kwestiach. Po pierwsze, według badań Instytutu na rzecz Ekorozwoju systematycznie spada odsetek osób, deklarujących bardzo ważną rolę ochrony środowiska w swoim życiu - dziś wynosi on 11%. Po drugie, mimo korzystnych badań, wykazujących spore deklarowane zainteresowanie tą tematyką, także przy ewentualnych wyborach politycznych, to jednak nie gwarantuje to automatycznego przełożenia na poparcie dla Zielonych. Bluehdorn uzasadnia to w sposób przekonywujące - nowoczesne narracje stworzyły obraz postekologii, która, po pierwsze, ogranicza się do indywidualnych, ludzkich wyborów, a po drugie, społeczne pojmowanie ekologii jest skomplikowane i ścierają się w nim różne wizje. Troska o recykling bez problemu może łączyć się z poparciem elektrowni atomowej na poziomie krajowym, albo obwodnicy w obrębie miasta na poziomie lokalnym. Atom czy obwodnica mogą być dla kogoś ważniejsze, a poczucie to wspiera przywołane powyżej myślenie krótkoterminowe, nie dostrzegające długofalowych skutków tego typu decyzji. Po zniesieniu terminu natura - pisze Bluehdorn - nie ma porozumienia dotyczącego tego, jaka natura powinna być chroniona albo rewitalizowana, a także tego, czemu miałaby to być priorytetowa kwestia.

Pojawia się w tekście "Further to Fall? Adverse Conditions for the Survival of the Greens" bardzo interesująca konstatacja: Zieloni to nie tyle, wbrew temu, co się o nich sądzi, partia eko-polityki, lecz ego-polityki, rozumianej jako skupianie się na indywidualnym rozwoju, w którym środowisko odgrywa rolę ostatniego bastionu modernistycznego myślenia o społeczeństwie i wspólnocie. Skupianie się na sprzeciwie wobec autorytaryzmu i kumulacji władzy (politycznej i ekonomicznej), decentralizacja, demokracja i jej wzmocnienie - także i te wartości, o których nie możemy zapominać, nie dają automatycznego poparcia. W późnym kapitalizmie istnieje olbrzymi rozdźwięk między jednostką a partiami politycznymi. Nie są już one źródłem pozyskiwania przez ludzi spójnego światopoglądu, jako że wyborczynie i wyborcy mają dziś własne, nierzadko bardzo eklektyczne przekonania, umożliwiające im dość spore przeskoki w preferencjach partyjnych. Skoki te, wraz z upodabnianiem się poszczególnych programów, przestają zresztą nosić znamiona wielkich wolt ideowych.

Płynna nowoczesność oznacza coś jeszcze - jednostki emancypują się z dawnych grup społecznych, jednocześnie nie tworząc równie trwałych jak dotychczasowe struktury. To ważne spostrzeżenie, bowiem pokazuje, że warto istniejące jeszcze, zwarte grupy interesu brać pod uwagę jako "grupy docelowe" zielonego projektu politycznego. Nowe formy społecznej samoorganizacji są takie, jak czasy, w których funkcjonujemy - płynne, oparte bardziej na zrywach niż na stałym działaniu, zagrożone, jak np. lokalne społeczności poddane presji mobilności zawodowej i coraz częstszej konieczności przeprowadzek. Z jednej strony ludzie chcieliby być reprezentowani, z drugiej zaś sami nie do końca mają zinternalizowane swoje interesy i potrzeby, często zresztą wraz z upływem czasu ulegają one przemianom. Tak stare, jak i nowe wspólnoty wymagają wzmożonej uwagi z powodu towarzyszącej indywidualizacji "desolidaryzacji społecznej", nad Wisłą (i nie tylko) przejawiającej się chociażby w podejściu do upośledzonych grup społecznych. Zasadę równości częściej niż jako równość rezultatów zaczyna realizować się w formie równości szans, a i ta jej forma bywa jedynie zasłoną dymną dla szczucia i stygmatyzowania. Brak solidarności międzyludzkiej jest w Polsce jednym z kluczowych problemów, wobec których Zieloni muszą się zmierzyć, jeśli chcą pójść chociażby o krok dalej.

Globalizacja i transformacja, z powodu towarzyszącego im procesu rozwarstwienia społecznego i zwijania funkcji państwa, deregulacji, prywatyzacji i cięć podatkowych, prowadzących do zmniejszenia możliwości realizacji zadań publicznych, doprowadziła do reakcji prawicowej, populistycznej i ksenofobicznej na scenie publicznej, a w spektrum tematów - prymat ekonomii, kwestii bezpieczeństwa socjalnego czy bezpieczeństwa nad ochroną środowiska. Wybory do Parlamentu Europejskiego w tym roku zakończyły się sukcesem Zielonych nie dlatego, że postawili na ten ostatni problem, lecz dlatego, że udało się przekazać spójną wizję Zielonego Nowego Ładu w dziedzinach, w której do tej pory wydawali się w społecznym odbiorze (który nie musi w dzisiejszych czasach mieć cokolwiek wspólnego z rzeczywistością) mniej kompetentni - gospodarce, tworzeniu miejsc pracy i polityce społecznej. W ten sposób zapobiegli wieszczonej przez Bluehdorna dezintegracji zielonej polityki, zmieniając jej ramy i dostosowując swój przekaz - bez zmiany wyznawanych przekonań - do deklarowanych potrzeb społecznych.

Dla Zielonych w Polsce bardzo ważnym jest pokazanie (zarówno sobie, jak i elektoratowi), że nie są partią ekologiczną, rozumianą jako zajmującą się jedynie tym jednym tematem. Jak widać nawet z listu fundraisingowego, istnieje zrozumienie dla konieczności takich działań, nadal jednak zbyt mało jest otwarcia się na realnie istniejące - a nie wyobrażone czy przeniesione z Zachodu - grupy interesów. Ludzie kultury, sektor edukacji i ochrony zdrowia to naturalne obszary prezentowania troski o demokratyczny dialog i w wysokiej jakości usługi publiczne. Wymagać to jednak będzie wyraźnego zabrania stanowisk wobec tych sektorach, co z pewnością prowadzić będzie do wielu kontrowersji w obliczu ścierających się wizji partii. Wejście do politycznego głównego nurtu - w szczególności w Polsce - nie uda się jednak poprzez zupełne odcięcie się od tego typu debat. Możliwe jest pójście kilkoma drogami, które pomogłyby dookreślić partię w oczach elektoratu. Wbrew pozorom nie są one rozłączne, natomiast kluczowe jest określenie jednej, konkretnej strategii postępowania na szczeblu centralnym. Poziom lokalny, ze względu na swą specyfikę, proporcje może przyjąć nieco inne, co będzie widoczne za chwilę.

Jedną ze strategii jest zakończenie "kopania się z koniem" i wyraźne określenie pozycji politycznej na osi lewica-prawica. Na bazie badań socjologicznych dość regularnie wychodzi, że ok. 40% pytanych w Polsce udziela odpowiedzi lewicowych (solidaryzm społeczny+permisywizm obyczajowy), a dalsze 10% - liberalnych (swoboda gospodarcza i światopoglądowa) na pytania dotyczące rzeczywistości. Projekt lewicowo-liberalny, dość podobny wizerunkowo do niemieckich Zielonych, w polskich warunkach siłą rzeczy znajdowałby się na lewo od SLD (przesunięcie na prawo rodzimej sceny politycznej jest faktem, po obraniu przez partie socjaldemokratyczne w Europie "trzeciej drogi" bardzo często mają one mniej lewicowy elektorat i program niż partie socjalliberalne, jak w Wielkiej Brytanii Liberalni Demokraci czy Demokraci 66 w Holandii), mniej jednak niż środowisko "Krytyki Politycznej", współpraca z którym może być zresztą bardzo interesującym doświadczeniem. Pewną alternatywą jest pójście bardziej w kierunku sporów kulturowych i obyczajowych, mających zachęcić do partii bardziej postpolitycznie nastawioną młodzież. Choć z powodu znaczącej akceptacji społecznej np. dla postulatów rozdziału kościoła od państwa nie może być mowy o rezygnacji z tego typu propozycji programowych, to jednak nadal niewiele wskazuje na to, by w najbliższym czasie polaryzacja światopoglądowa społeczeństwa miała mieć przełożenie na rozbicie duopolu PO-PiS. Przekonanie "ani z lewa, ani z prawa, tylko z przodu" zbyt często oznaczało sytuowanie się w centrum (co samo w sobie nie byłoby takie złe, tyle że polskie pojmowanie politycznego centrum skażone jest poziomem neoliberalizmu nie do pogodzenia z zieloną polityką), albo prowadziło do bierności w lęku przed uznaniem za "polityczne radykałki/radykałów" - bierności, którą ktoś przekornie określił jako "ani z lewa, ani z prawa, ani z przodu". Na tego typu łatkę nie możemy sobie pozwolić.

Innym tropem może być pójście w kierunku tworzenia wizji modernizacyjnych, co zdają się zresztą sugerować wyniki badań socjologicznych na potencjalnym zielonym elektoracie. Kwestia dalszego rozwoju kraju jest kwestią kluczową, i tak naprawdę to w jej obrębie tkwi szansa na umieszczenie ekologicznego komponentu programowego. Warto jednak pamiętać o pułapce związanej z tym, że często zielone rozwiązania uważa się za odpowiednie "na pewnym stopniu rozwoju" - np. rozwój koeli tak, ale autostrady najpierw. Przełamanie tej fałszywej bezalternatywności nie będzie należało do najprostszych zadań. Jednocześnie pojawia się opcja - co również sugerowane jest na bazie badań w publikacji "Polskie odcienie zieleni" - przybrania wizerunku pewnego politycznego oportunizmu. Może on jednak odnieść sukces tylko wtedy, kiedy wewnętrznie ustalone zostaną polityczne szczegóły i kierunki, inaczej może skończyć się to dekompozycją na miarę czeskich Zielonych, których zabiło prowadzenie działań będących z punktu widzenia pryncypiów zielonej polityki głęboce kontrowersyjnymi (podatek liniowy, opłaty za opiekę zdrowotną, tarcza antyrakietowa). Skupianie się na określonych kwestiach nie jest niczym złym, umożliwia bowiem wychodzenie ponad sojusze li tylko z lewą stroną sceny politycznej, wymaga jednak olbrzymiej politycznej dojrzałości i wyzbycia się podejścia "władzy za wszelką cenę". Do tej pory jedyną partią, która z aliansów z prawicą wyszła z tarczą, bez olbrzymich problemów z utrzymaniem elektoratu i wiarygodności, to Zieloni w Finlandii, plus na poziomie regionalnym w niemieckim Hamburgu.

Niezależnie od obranej drogi, mimo początkowych, ewentualnych niepowodzeń schodzenie z niej przed wyznaczonym czasem sprawdzenia rezultatów może być katastrofą, o czym przekonuje trwające właśnie doświadczenie reaktywacji SD. Odpowiednia zdolność koalicyjna jest na tym etapie rozwoju Zielonych w Polsce niezbędna, jednak nie może przysłaniać długofalowego celu budowy silnej, samodzielnej partii w przyszłości. Jest jeszcze jeden, smutny scenariusz rozwoju zdarzeń znany z "Polskich odcieni zieleni" - to zahibernowanie działalności na "lepsze czasy". Nawet i on jednak nie rozwiąże problemów, które partia musi rozwiązać i na które musi odpowiedzieć, by móc liczyć się na politycznej scenie. Końcówka roku 2009 jest dobrym czasem ku temu, tak, by kolejny partyjny kongres w przyszłym roku mógł zaprezentować swoje wizje i tchnąć więcej wiary i siły, tak potrzebnej przed wyborami samorządowymi.

15 listopada 2009

Zielony fundraising

Ponieważ czasy są ciężkie i nie ma co tego ukrywać, zachęcamy wszystkie osoby, które mają nieco grosza przy duszy i dla których zielone idee, prezentowane m.in. na łamach tego bloga, to dobra alternatywa dla naszego kraju, do wsparcia finansowego. Poniżej list fundraisingowy, który pokazuje, że przez ostatnie lata nie próżnowaliśmy. Dziękujemy za wszelką pomoc.

***

Szanowni Państwo,

dzięki darowiznom od Osób, które chcą wspierać skuteczne działania na rzecz ochrony środowiska i zrównoważonego rozwoju, równości płci, sprawiedliwości społecznej, tolerancji i idei świeckiego państwa oraz rozwoju kultury i społeczeństwa wiedzy, już od ponad 5 lat utrzymujemy się jako partia Zielonych w Polsce. Jedyna – dodajmy - w Polsce partia włączona do struktur Europejskiej Partii Zielonych (EPZ) oraz ściśle współpracująca z Grupą Zielonych w Parlamencie Europejskim.

Jesteśmy dumni, że w tym czasie mogliśmy zorganizować i współorganizować kilkaset skutecznych akcji obywatelskich, debat, demonstracji, prezentacji oraz innych wydarzeń mających wielki wpływ na postępującą modernizację polskiego życia społecznego i politycznego.

Wśród naszych największych osiągnięć możemy wymienić:
- dramatyczną, ale i zwycięską obronę Rospudy,
- walkę z nietolerancją podczas Marszy Równości w 2006 roku,
- merytoryczną obecność w medialnej dyskusji o energetyce atomowej,
- udział w międzynarodowej konferencji nt. ochrony klimatu COP 14 w Poznaniu w 2008
roku,
- wspieranie społecznego oporu w sprawie tarczy antyrakietowej,
- sprzeciw wobec obecności polskich żołnierzy w Iraku i Afganistanie,
- wspieranie walki o bezpieczną żywność bez genetycznie modyfikowanych składników,
- obronę Pola Mokotowskiego w Warszawie oraz innych terenów zielonych
przed zniszczeniem;
- opór wobec hipokryzji i cenzury w kwestiach związanych z łamaniem praw człowieka, przemocą i niesprawiedliwością wobec kobiet oraz wszelkich mniejszości.

Bywamy w Sejmie i w Senacie, jesteśmy zapraszani do mediów regionalnych i ogólnopolskich, zabieramy głos na krajowych i międzynarodowych forach, gdzie często decyduje się o przyszłych losach Ziemi. Stawaliśmy także nieraz w obronie przyrody i zwierząt, współtworząc dokumenty, monitorując działania odpowiedzialnych urzędów, wspierając poczynania małych i dużych organizacji pozarządowych i grup nieformalnych i pomagając ludziom, dla których ważne jest czyste środowisko i życie przyszłych pokoleń.

Od 2004 roku startowaliśmy kolejno: w wyborach do Parlamentu Europejskiego, do polskiego parlamentu w 2005 oraz samorządu w 2006 roku, układając nasze listy parytetowo i na przemiennie umieszczając na nich kandydatki i kandydatów, wyrównując w ten sposób szanse kobiet i mężczyzn.

Liczba głosów oddawanych na nasze członkinie i członków stale wzrasta i jesteśmy niemal pewni, że najbliższe wybory samorządowe przyniosą nam sukces wyborczy w kilku okręgach w Polsce.

Z naszych list startowała profesor Magdalena Środa, Radosław Gawlik, Jacek Bożek, Kinga Dunin, oraz wielu znanych działaczy i działaczek ekologicznych i feministycznych, a także przedsiębiorców i biznesmenów. Zielone szeregi partyjne wzmacniają także osoby publiczne, m.in.: Kazimiera Szczuka, Olga Tokarczuk czy Krystian Legierski.

Zyskaliśmy sympatię artystów, takich jak na przykład Marek Raczkowski.

W naszych szeregach mamy delegatów Europejskiej Partii Zielonych oraz Bałtyckiej Sieci Partii Zielonych. Zabieraliśmy głos w ważnych sprawach wspólnie z eurodeputownymi w Grupie Zielonych w Parlamencie Europejskim.

Współpracujemy z Przedstawicielstwem Fundacji im. Heinricha Bölla oraz innymi organizacjami propagującymi zielone rozwiązania. Nasi ludzie piszą i współredagują artykuły, książki, kreują wydarzenia obywatelskie, współdziałając z tak istotnymi ośrodkami opiniotwórczymi, jak Krytyka Polityczna, Instytut Energetyki Odnawialnej, Klub Gaja, Fundacja Feminoteka, Komuna Otwock czy Kongres Kobiet Polskich.

Od dwóch lat wydajemy gazetę „Zielone Wiadomości” i prowadzimy gościnne, zielone biuro w Warszawie. Bezpłatna gazeta pomaga nam w kontakcie z ludźmi w całym kraju oraz w popularyzacji zasad zielonej polityki. Zredagowana w przemyślany sposób, w atrakcyjnej szacie graficznej, stała się najbardziej rozpoznawalnym materiałem promocyjnym i wizerunkowym Zielonych.

Z kolei skromnie wyposażone biuro na ulicy Pięknej w Warszawie służy nie tylko Zielonym, ale także stanowi zaplecze dla działań zaprzyjaźnionych z nami organizacji związkowych i pracowniczych, pacyfistycznych, ekologicznych oraz grup obywatelskich. Stanowiło m.in. bazę organizacyjną jubileuszu 90-lecia uzyskania przez Polki praw wyborczych w polskim Sejmie oraz służyło regularnym spotkaniom ATTAC Polska, a także jako miejsce konferencji prasowej głodujących rolniczek ekologicznych w proteście przeciwko wprowadzaniu na polski rynek żywności modyfikowanej genetycznie. Dzięki biuru mamy miejsce do pracy i spotkań koła warszawskiego oraz – kilka razy w miesiącu – cyklicznych obrad władz partii.

Biuro stanowi dla partii nieocenioną z punktu widzenia wydatków partyjnych bazę noclegową w Warszawie.

Jako partia pozaparlamentarna poza darowiznami od osób prywatnych utrzymujemy się jedynie ze składek członkowskich.

Przed nami kolejny rok działalności – rok, w czasie którego odbędą się ważne dla nas wybory samorządowe.

Już teraz pracujemy na przyszły sukces i możemy pochwalić się, że dzięki zainicjowanej przez nas mobilizacji społecznej obroniliśmy warszawskie Pole Mokotowskie, rewitalizujemy tereny postindustrialne na Górnym Śląsku, edukujemy i szkolimy w zakresie zrównoważonego rozwoju przyszły elektorat na terenie całego kraju.

Wspólnie z Europejską Partią Zielonych wydaliśmy publikację Zielone Miasto Nowej Generacji, który stał się podstawą serii debat samorządowych w całej Polsce. Posiadamy i utrzymujemy nowoczesną stronę internetową, na bieżąco aktualizowaną. Wykorzystujemy wszelkie formy komunikacji wirtualnej, tak aby jak najlepiej docierać i wspierać lokalne działania naszych członkiń i członków, sympatyczek i sympatyków. Na przykład w Warszawie i w Gliwicach wspieramy działania służące zrównoważonemu transportowi i rozwojowi kultury – współuczestniczyliśmy w obronie kina Iluzjon, wspieraliśmy działania na rzecz powstania Muzeum Pragi i rewitalizacji Fortu Sokolnickiego w Warszawie, opowiadaliśmy się za zwiększeniem ilości buspasów (postulat ten ma wkrótce zostać zrealizowany przez władze Warszawy). Przygotowany przez nas projekt jednolitego oznakowania i czytelnych opisów tras pociągów dla Kolei Mazowieckich i Szybkiej Kolei Miejskiej zyskał uznanie w oczach władz tych spółek. Z kolei na Śląsku bronimy gliwickich tramwajów, współinicjowaliśmy protest do Strasburga w sprawie budowy gliwickiego odcinka Drogowej Trasy Średnicowej. W Poznaniu stanęliśmy po stronie mieszkanek i mieszkańców Krzesin, walczących z hałasem powodowanym przez F-16. Współopracowujemy kompleksowe dokumenty, takie jak projekty miejskich polityk klimatycznych i rozwojowych.

W działaniach ogranicza nas tylko jedno – brak funduszy! Wsparcie finansowe pozwoli nam wygrać z szarą codziennością – koniecznością opłat za czynsz, media, prowadzenie strony, przygotowywania akcji i wydawnictw.

W chwili obecnej w bardzo pilnym trybie szukamy środków na dalsze utrzymanie biura i promocję partii. Będziemy wdzięczni za każdą kwotę, która pomoże nam kontynuować skuteczną działalność na rzecz społeczno-politycznej zmiany w kierunku zrównoważonego rozwoju Polski. Pragniemy także zintensyfikować działania związane z wydawaniem „Zielonych Wiadomości”: planujemy, aby gazeta ukazywała się co kwartał, a do realizacji tego ambitnego zadania potrzebujemy pomocy finansowej. Chcielibyśmy podkreślić, że wszystkie działania polityczne prowadzimy w całości jako wolontariuszki i wolontariusze.

Upoważnieni przez Zarząd Partii Zielonych 2004 prosimy o darowizny na rzecz partii. O ile to możliwe, prosimy o kwoty nie mniejsze niż 100 PLN. W razie jakichkolwiek pytań pozostajemy do Państwa dyspozycji.

Z poważaniem
W imieniu Zarządu Krajowego

Przewodniczący Dariusz Szwed
Przewodnicząca Agnieszka Grzybek

Informacje o zasadach przekazywania wsparcia na działalność Zielonych 2004

Wsparcie finansowe prosimy przekazać na konto partii Zielonych 2004
numer konta: 82 1020 1097 0000 7502 0099 8922
z opisem: darowizna na rzecz partii Zieloni 2004 „List Intencyjny"

Zieloni 2004 Partia Polityczna,
ul. Piękna 64 a, lok. 11, 00-672 Warszawa
PKO BP SA IX Oddział w Warszawie BIC (SWIFT): BPKOPLPW

Uwaga: Zgodnie z prawem środki finansowe dla partii politycznych w Polsce mogą być przekazywane w formie darowizny jedynie przez osoby fizyczne, będące obywatel(k)ami polskimi, tylko przelewem na konto, kartą płatniczą lub czekiem w dowolnej walucie.

Maksymalna suma wpłat w danym roku kalendarzowym od jednej osoby fizycznej na rzecz partii politycznej nie może przekroczyć 15-krotności minimalnego wynagrodzenia za pracę, tj. 19 140 zł w 2009 roku.

Prosimy o jak najpilniejsze dokonanie wpłaty! Z GÓRY BARDZO DZIĘKUJEMY!

Jeżeli to możliwe, prosimy także o przekazanie naszego apelu fundraisingowego na rzecz Zielonych 2004 życzliwym osobom, które chciałyby wesprzeć rozwój zielonej polityki w Polsce. Obecnie – przed wyborami do samorządowymi – szczególnie potrzebujemy tego rodzaju pomocy, a brak środków finansowych skutecznie utrudnia nasze działania.

Osoby kontaktowe w sprawach fundraisingowych:
Jakub Grabiec, skarbnik – + 48 501 233 917
Małgorzata Tkacz-Janik, fundraiserka – + 48 609 677 874
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...