19 stycznia 2010

Do czego przydaje się troska?

Kiedy zapowiadałem właśnie pisaną recenzję, napisałem, że to jedna z ważniejszych dla polskiego feminizmu i zielonej polityki książek wydanych ostatnimi czasy. Po przeczytaniu jej do końca nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Aż człowiekowi się przykro robi, kiedy myśli o tym, że nad "Genderem i ekonomią opieki" nie toczy się żywa debata w ruchu. Nieco to dziwi, bo stołeczna Cykloza przy okazji premiery publikacji pod redakcją Ewy Charkiewicz i Anny Zachorowskiej-Mazurkiewicz pękała w szwach. Kiedy słuchałem prelegentek, ogarniał mnie pewien smutek - mówiły kompetentnie i rzeczowo, w przeciwieństwie do osób obecnie zajmujących się rządzeniem w tym kraju. Rządzeniem, którego rezultaty dla jakości życia kobiet i mężczyzn w innych krajach książka opisuje w znakomity sposób. Smutek, że to nie one decydują o kierunku polityki ekonomicznej i społecznej w naszym kraju.

Staram się wręczać jak najwięcej egzemplarzy osobom, które wiem, że zrobią z nią coś dobrego. Tak to już jest - wszyscy w ruchu społecznym muszą radzić sobie z ograniczeniami finansowymi (wpływającymi np. na wysokość nakładów tworzonych w jego obrębie publikacji) i logistycznymi. Jednocześnie przy tego typu działalności wydawniczej, obejmującej tworzenie i upowszechnianie nowych idei zamiast wznawiania starych dzieł, łatwo popaść w kolejną mieliznę. Tak często bowiem dochodzimy do wniosku, że musimy przygotowywać "podręczniki", "elementarze" i inne "przewodniki" dla początkujących, że nie starcza czasu, pieniędzy i energii na samorozwój i twórczą reinterpretację wyznawanych idei. Ta pułapka często kończy się tym, że dostajemy do ręki książki, pisane z "wysokiego c" i tak naprawdę niewiele z nich pojmujemy. Szczęśliwie "Gender i ekonomia opieki" unika obydwu tych raf, będąc fascynującym wyborem tekstów, zajmujących się sporą ilością zagadnień. Osobom zaczynającym przygodę z genderem i polityką feministyczną może wydać się momentami trudny, ale do zrozumienia. Co więcej, pokazuje na empirycznych dowodach, że kwestie kulturowe i ekonomiczne są ze sobą nierozerwalnie związane, a bez zrozumienia tego faktu poszukiwanie realnych, emancypacyjnych alternatyw jest bardzo trudne, jeśli nie niemożliwe.

Na początek dostajemy teksty teoretyczne, zwracające uwagę na znaczenie opieki w ekonomii. Neoklasyczny jej model z założenia traktuje pracę niepłatną jako nieistotną (wszak nie zwiększa ona PKB), pomimo faktu, że bez zachodzącej w gospodarstwach domowych reprodukcji społecznej istnienie pracy płatnej i ekonomii w ogóle nie byłoby możliwe. Nie chodzi tu tylko o biologię, ale też i o cały proces wychowawczy, a nawet robienie zupy po pracy. Działania te w wyniku kulturowych uprzedzeń pełnią głównie kobiety, które w wyniku procesów restrukturyzacyjnych w gospodarce i braku równego podziału obowiązków w domu są coraz bardziej narażone na przemęczenie. Coraz bardziej obciążające nas tempo życia zagraża gospodarce, podmywając podstawy jej reprodukowania się. To właśnie tutaj - w tekście Daniela Engstera, znajdujemy interesujące rozważania powiązane z koncepcją wolności. Zamiast atomizacji proponuje on uznanie, że jako istoty społeczne jesteśmy ze sobą wzajemnie powiązane i powiązani, skąd wywodzi obowiązek opieki. To bardzo przekonywujący wywód, bowiem oparcie wolności na egoizmie wypacza jej sens i wykrzywia znaczenie, służąc do zalegitymizowania naszego dobrego samopoczucia pomimo istniejących nierówności.

Praktyczne znaczenie opieki widać na przykładzie pielęgniarek. To one opiekować się muszą osobami chorymi, w polskich warunkach za dalece niewystarczające pieniądze. Ich znaczenie społeczne będzie wzrastać, jak pokazuje Lise Isaksen. Neoliberalizm dąży do reprywatyzacji i ponownego utowarowienia usług publicznych, co w wypadku opieki nad dziećmi czy osobami starszymi oznacza przerzucanie odpowiedzialności z państwa na kobiety. Opóźnienie się okresu urodzenia dziecka i wydłużanie się czasu życia sprawia, że np. dla kobiet w okolicach 50. roku życia pojawia się presja na zajmowanie się zarówno wnuczętami, jak i własnymi rodzicami. Wyniszcza to fizycznie kobiety, a także zmniejsza prawdopodobieństwo podjęcia przez nie pełnoetatowej pracy. Jeśli zapewnienia o dbałości o "kapitał społeczny" miałyby mieć pokrycie, to rząd Donalda Tuska, mając na uwadze doświadczenia Zachodu, powinien zwiększać finansowanie opieki zdrowotnej.

Jak pokazuje w swym tekście Julia Kubisa, nic takiego nie ma miejsca. Owszem, nie jest już aż tak źle jak kilka lat temu, kiedy w szczycie chaosu związanego z reformami zdrowia w naszym kraju pielęgniarka zarabiała 900 zł na rękę. Nadal jednak istnieją spore dysproporcje zarobkowe (na rękę, w zależności od regionu i rodzaju szpitala, od 1,7 do 4 tysięcy) w zawodzie, kobiety często wyjeżdżają (np. do wspomnianej wyżej Norwegii, gdzie pomimo dobrych zarobków stykają się z uprzedzeniami etnicznymi) lub pracują na dwa etaty. Słabe inwestowanie w personel, szczególnie pielęgniarski, powoduje, że w Polsce na 1000 osób przypada 5 pielęgniarek/pielęgniarzy, podczas gdy w Czechach - 8,1, na Węgrzech - 8,6, a w Niemczech - 9,6. Historia protestów pracowniczych w tej dziedzinie, z głodówkami i okupacjami, robi naprawdę niezłe wrażenie w kontekście tego, że np. na polską obecność militarną w Afganistanie pieniędzy nigdy jakoś nie brakuje.

Ponieważ kwestie opieki łączy się z kobiecą troską, rzekomo "naturalną", zatem ich pracę często traktuje się jako "oczywistą", a więc nie zasługującą na dobrą płacę. Przykładem może być tu "globalny łańcuch opieki" - globalne zmiany ekonomiczne stworzyły warunki do demontażu instytucji państwa opiekuńczego, przez co chcące zachować swój status kobiety z Północy często wynajmują pochodzące z Południa au pairs. Rachel Kurian pokazuje to zjawisko na przykładzie Filipinek w Holandii, które z powodu lęku przed deportacją (w kraju tym panują surowe przepisy migracyjne) godzą się na wyzysk, a nawet na bycie ofiarami przemocy, w tym seksualnej. Wszystko dla swoich rodzin, którym transfery finansowe pozwalają nierzadko na przeżycie.

Neoliberalizm, w różnych formach, uderzył społeczeństwa na całym świecie, a ponieważ wiązał się on z likwidacją egalitarnych instytucji opiekuńczych, oznaczał pogorszenie jakości życia kobiet na całym świecie. W Chile dyktatura Pinocheta stworzyła nowy system ubezpieczeń medycznych, dzięki któremu - jak szczegółowo opisuje Christina Ewig - fundusz publiczny jest chronicznie niedoinwestowany, zaś fundusze prywatne potrafiły oferować kobietom fundusze o dużo wyższym poziomie opłat (nawet, jeśli w kuriozalny sposób wyłączano z niego kwestie związane z rozrodczością) niż mężczyznom. Niepewność sytuacji kobiet i ich słabsza pozycja ekonomiczna sprawiała, że w roku 2000 do funduszu publicznego należało 63,7% mężczyzn i 69,1% kobiet, podczas gdy do funduszy prywatnych już na początku ich funkcjonowania przeszło 48% ogólnej sumy składek.

Zmiany w takim systemie nie są łatwe, ale nie są też niemożliwe. W Chile ruchowi kobiecemu udało się doprowadzić, pomimo sprzeciwu konserwatywnej prawicy, do uchwalenia minimalnych gwarancji dotyczących świadczonych usług medycznych niezależnie od formy własności funduszu. W Kanadzie, w której konserwatywny rząd na przełomie lat 80. i 90. XX wieku przeprowadził ostre cięcia socjalne, feministki zaczęły otwierać się na tematy i grupy nie uważane do tej pory za typowe dla ruchu kobiecego, takie jak pacyfizm. Reorganizacja i przemyślenie strategii jest w tym momencie potrzebne na całym świecie - problemy, o których mówi książka, są bowiem problemami globalnymi, wpływającymi na naszą jakość życia i zdolność do przetrwania. Właśnie z powodu tego, że książka ta proponuje nowe podejście, opierające się na empatii i wywodząca z niej prawa człowieka - także te socjalne, jest mi tak bliska. Polecam lekturę, a część z tekstów znajdujących się w "Genderze i ekonomii opieki" znaleźć można na stronach Think Tanku Feministycznego, do odwiedzenia których serdecznie zachęcam.

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...