31 stycznia 2008

Niezborne ruchy Platformy

Na sejmowym zdjęciu obok - Donald Tusk, co nie jest chyba niespodzianką. Obecny premier przewodzi drużyną, która nie do końca chyba potrafi wyrazić tego, czego tak naprawdę chce. Coraz częściej mamy do czynienia z prasowymi przeciekami na temat planów Platformy Obywatelskiej na zmiany w prawie, które zaraz potem są dementowane przez co bardziej trzeźwych graczy w partii (prym wiedzie Zbigniew Chlebowski), świadomych tego, że doprowadzą one do spadku notowań PO. Nic w tym dziwnego, skoro ostatnio słychać głównie o obostrzeniach i kosztach, które nie za bardzo pasują do formacji rzekomo liberalnej i "obywatelskiej".

Zupełnie niedawno, bo wczoraj, Donald Tusk wśród błysku fleszy ogłosił plan zniesienia obowiązku meldunkowego - pomysł, co do którego mało kto ma wątpliwości, że jest słuszny. W tej samej wizji zawarł jednak i inne pomysły, wśród których znajdują się zarówno te, które da się uznać za pozytywne (decentralizacja, bezpośredni wybór starostów), jak i inne, które choć realizują program PO mogą prowadzić do zmian na gorsze. Takim planem są okręgi jednomandatowe we wszystkich szczeblach wyborów samorządowych. Koalicyjny PSL, znający swą siłę w terenie zapewne się zgodzi i jeśli prezydent nie zawetuje tego pomysłu, zakonserwujemy na poziomie lokalnym obowiązujący system partyjny.

Zwolenników JOW-ów nie brakuje i nie przeszkadzają im sytuacje znane np. z Wielkiej Brytanii i Kanady, gdy w danym okręgu na partię X zagłosowało 30% ludzi, którzy nie będą mieli swego reprezentanta, bowiem partia Y zdobyła tych głosów 32%. Nie będzie też przeszkadzać fakt, że partia X może umówić się z Z, że w jednym okręgu jedna z nich "spasuje", a w zamian druga uczyni to w innym, przez co wyborcy nie będą zmuszeni do wybierania "mniejszego zła". Tak naprawdę pomysł ten, rzekomo wzmacniając społeczeństwo obywatelskie, w praktyce uczyniłby wybory samorządowe domeną lokalnych biznesmenów i partii politycznych jeszcze mocniej. Liczyliby się tylko ci kandydaci, którzy mieliby odpowiednie (finansowe) zaplecze promocyjne, zaś realnie działający lokalni społecznicy, pozbawieni funduszy, mieliby szanse jedynie przy poparciu jednej ze startujących formacji.

Oczywiście zdarzałyby się chwalebne wyjątki, tak jak w Wielkiej Brytanii czy Australii zdarzają się niezależni deputowani do parlamentu - przy czym zapomina się dodać, że ich liczba jest śladowa. Pomysł taki utrudniłby powstanie partii, mających realne zakorzenienie we wspólnotach lokalnych, które nie chciałyby powstawać odgórnie, ale właśnie oddolnie.Trudno mi zresztą wyobrazić to sobie w Warszawie, gdzie przy założeniu, że nadal będziemy mieć 60 rajców 1 przypadałby na 30-tysięczny okręg wyborczy. W takich warunkach prawdziwie niezależni mogliby dostawać nawet po 15-20% w okręgu i nie dostać ani jednego miejsca w Radzie Miasta, podczas gdy w wypadku stworzenia komitetu wyborczego wyborców już 5% w skali miasta dawałoby im większą nadzieję. Nie mówiąc już o tym, że mogłoby się zdarzyć, że przy zwycięstwie PO (czy na przyszłość jakiejkolwiek innej partii) na poziomie 40% zajęłaby ona 70% miejsc w Radzie. Dla mnie to nie jest demokracja...

Plany reformy służby zdrowia również nie napawają optymizmem - minister Kopacz nie chce słyszeć o wzroście nakładów na służbę zdrowia, mimo, że ich procentowy udział w PKB jest jednym z najniższych w Europie. W zamian pragnie zafundować konkurencję w postaci zdecentralizowanego NFZ, który może stać się tym, czym kasy chorych w Niemczech - tam nastąpiło ich "wyprofilowanie" i jedne służą biednym, a inne - bogatym. Zmiana ZOZ-ów w spółki prawa handlowego w żaden sposób nie gwarantuje, że zakłady te nie zostaną sprywatyzowane, jakoś managementu tychże wyjdzie w praniu (o ile rzecz jasna prezydent i LiD na to pozwolą). Już lepiej brzmiał projekt PiS, dążący do zwiększenia składki i określenia siatki szpitali, które na pewno nie zostaną sprywatyzowane, podczas gdy reszta trafi w prywatne ręce. Dałoby to więcej pieniędzy do systemu przy mniejszej liczbie publicznych placówek, jednak przy dobrym rozplanowaniu dającej nadal powszechną i bezpłatną służbę zdrowia. Pytanie tylko, czemu nie zaproponowali tych zmian podczas swoich rządów...

Dzisiejsza "Polska" doniosła z kolei o pomyśle na rozprawienie się ze związkami zawodowymi. Rzecz jasna nieustraszony Zbigniew Chlebowski zaprzecza, ale gdyby pewnego dnia do laski marszałkowskiej trafiłby tego typu projekt, wcale bym się nie zdziwił. Platformie udało się coś, co nie wyszło Unii Wolności - wmówić ludziom, jest reprezentantką interesów "wszystkich", niezależnie od statusu materialnego, podczas gdy tak naprawdę służy interesom tych, którzy na brak pieniędzy tak czy siak nie narzekają. Już przed wyborami w 2005 około 60% chcących oddać głos na tę partię uznało, że jest ona reprezentantką :solidaryzmu społecznego".

Dziś dowiadujemy się o pomysłach, by wyciągnąć związki zawodowe z miejsc pracy i zwiększyć z 10 do 20-30 ilość osób wymaganych do tego, by takowy związek założyć. PiS spychał pielęgniarki z jezdni - PO pragnie utrudnić związkowcom życie poprzez zmiany prawne. Zmiany, które mogą w wielu wypadkach uniemożliwić powstawanie organizacji pracowników tam, gdzie są najbardziej potrzebne z powodu nieprawidłowości i łamania praw pracowniczych, np. w supermarketach. Jeśli jednak sądzą, że tym samym osłabią górników, pielęgniarki czy nauczycieli - grubo się mylą, a takie pomysły doprowadzą jedynie do eskalacji protestów i ich stopniowego upolitycznienia. Tak oto działa partia "obywatelska", podczas gdy bariery proceduralne związane np. z zakładaniem stowarzyszeń czy fundacji jak były, tak są.

Przynajmniej w polityce zagranicznej nastąpiło uspokojenie. Nie ma już wielkich pohukiwań kończących się potulnym podpisywaniem. Wizyty w Moskwie dały zniesienie embarga na mięso - ekonomicznie to dużo bardziej praktyczny rezultat niż wypominanie zbrodni na narodzie przy jednoczesnym świętym oburzeniu na to, że niby jakim prawem mają oni mieć cokolwiek przeciwko naszej okupacji Kremla podczas Wielkiej Smuty. Mimo to nadal nie widać wyraźnego postawienia na Europę, a czekanie na koniec ekipy Busha zamiast rezygnacji z planów budowy tarczy antyrakietowej jest dość zabawne. Nagle dowiadujemy się bowiem, że Amerykanie zainwestowali w nasze wojsko 700 mln $, ale jakoś w praktyce tego nie widać, bo ugrzęzły gdzieś w piaskach Iraku i we wzgórzach Afganistanu, gdzie pomagaliśmy im toczyć katastrofalne dla miejscowej ludności wojny.

Tak więc stoimy w miejscu i nawet, kiedy nagle zaświta jakiś ciekawy pomysł jak z refundacją in vitro szybko okaże się, że to tylko taki plan, że może, że nie wiadomo, że trzeba się zastanowić i w ogóle po co kogokolwiek drażnić. Po cichu myśli się o płatnych studiach, podczas gdy oficjalnie powie się jedynie o "lepszym wykorzystywaniu środków". Oczywiście powie się, że to walka z dyskryminacją, nikt za to nie zajrzy na reguły przyjęć, gdzie wyraźnie widać, że za darmo mogą studiować ci, którzy mieli po prostu najlepsze wyniki, niekoniecznie zaś najbardziej zasobną kieszeń. I tak ze wszystkim. Nagle odkrywa się uroki prezydenta z przeciwnego obozu politycznego, który będzie na swe wątłe barki brał ocalanie resztek funkcji państwa przed cichymi prywatyzatorami. Ciekawe czasy nam nastały, nie ma co...

30 stycznia 2008

Subiektywne wojaże warszawskie - odc. 2 - Wilanów

Jakoś tak wychodzi że kiedy już podróżuję, to niekoniecznie do ścisłego centrum miasta, tylko na jego obrzeża. O Starówce czy o Śródmieściu można przeczytać w niezliczonych przewodnikach turystycznych, zresztą nie zamierzamy unikać tych zacnych miejsc na naszym blogu. Tym razem postanowiłem zobaczyć dzielnice, która w przewodnikach owszem, pojawia się, ale głównie z powodu jednego, nie da się ukryć - imponującego obiektu, jakim jest pałac wybudowany przez Jana III Sobieskiego.

Żeby jednak nie było zbyt standardowo postanowiłem rozpocząć przygodę z Wilanowem od parku w Powsinie, leżącego na samym skraju dzielnicy i miasta. By tam dotrzeć, należy uzbroić się w cierpliwość - wprawdzie pospieszny autobus linii 519 zawiezie tam nas z poziomu Emilii Plater czy też Metra Politechnika, ale wystarczy spojrzeć na mapę by zobaczyć, że pokonanie takiego odcinka wymaga czasu. Samo miejsce odwiedzało niewiele, głównie starszych osób, co zważywszy na porę roku nie dziwi. Sam park usytuowany jest w naturalnym lesie, przez co czuć charakterystyczny chłód i wilgoć. Nie brakuje tam udogodnień, od basenu po kort tenisowy, w pobliżu do dyspozycji są ścieżki rowerowe, domki kempingowe i ścieżki rowerowe. Jest nawet amfiteatr na ok. 550 osób, usytuowany w malowniczym wąwozie. Po przejściu kilometra można natrafić na ogród botaniczny PAN, ale z tej przyjemności zrezygnowałem z powodu zbliżającej się nocy i mając solidne postanowienie, by powrócić tu letnią porą.

Epicentrum dzielnicy niewątpliwie jest pałac z przyległościami. Zacząłem nietypowo, bo od cmentarza. Mały i liryczny, zaczyna się parumetrowym korytarzem, w którym zostawia się codzienną gonitwę i można oddać się kontemplacji. Chociaż nie jest łatwo - zamurował mnie fakt, że raptem 30-50 metrów od tego miejsca beztrosko egzystuje sobie fast food. O ile poczta, kiosk czy przystanek autobusowy to element codzienności, o tyle oddział międzynarodowej korporacji żywieniowej niespecjalnie budzi mój entuzjazm.

Ale nic to, idziemy dalej. Spore wrażenie zrobił na mnie klasycystyczny kościół rzymskokatolicki św. Anny. Jest przykładem tego, jak odpowiednie zastosowanie kolorów sprawia, że żyje i wygląda na imponujący. Nie ma w nim barokowego przepychu, jest za to niemało obrazów - a mimo wszystko siedzenie w nim sprawia przyjemność dla zmysłów. Zaraz obok niego znajduje się zupełnie inny obiekt - mauzoleum, które wygląda niczym wyciągnięte z gotyckiej katedry. Nie jest to wartościowanie negatywne, po prostu wyróżnia się bryłą od kościoła i położonego tuż obok pałacu. Eh, żeby chociaż można było wejść na ten olbrzymi plac przy nim i po prostu móc patrzeć... Cóż, brama była zamknięta, podobnie jak i położone obok Muzeum Plakatu - z powodu zmiany ekspozycji. Jak pech to pech...

Wilanów to najmniej zaludniona dzielnica Warszawy - widać to nawet wtedy, kiedy jedzie się autobusem. Kiedy jest się jeszcze na Mokotowie, widzi się blok na bloku, ściśnięte dość blisko siebie. Wraz z dojazdem do pałacu kończą się przystanki, które nie są "na żądanie" i do kolejnego jedzie się przez pustkowia, które w przyszłości zapełnią się budowanymi przez deweloperów osiedlami mieszkaniowymi, Świątynią Opatrzności Bożej i ratuszem dzielnicy. Kiedy bliżej już do Powsina ma się wrażenie, jakby nagle znalazło się na wsi - bus jedzie przez wąskie uliczki, wokół zaś znajdują się domki jednorodzinne i kapliczki. Na zmysły działają takie nazwy ulic, jak Ponczowa, Czekoladowa czy Andrutowa. Sporym wrażeniem dla mieszkających przy ostatniej stacji metra metra może okazać się wizyta w Starych Kabatach, gdzie na dobrą sprawę jest niemal tak, jak tego pragnął pan Kononowicz - nie ma niczego...

Będzie ciekawie obserwować rozwój tego fragmentu Warszawy. Wraz ze zwiększaniem się ilości mieszkanek i mieszkańców przed jego władzami będzie stało ambitne zadanie stworzenia infrastruktury komunikacyjnej i rozbudzenia poczucia lokalnej wspólnoty. W przeciwnym razie skończy się na byciu kolejną sypialnią, której życie określałby pałac i Świątynia Opatrzności. Potrzeba będzie przyciągnąć w to miejsce stylowe knajpki, galerie, a nawet chociażby pizzerie - krótko mówiąc instytucje wspomagające rozwój i integrację. Nikt nie oczekuje tego w miejscach, gdzie znajdują się pola i domki jednorodzinne, obowiązkiem wynikającym ze zrównoważonego rozwoju jest jednak zapewnienie dobrego, szybkiego dojazdu tak na południe - do Powsina, jak i na północ - do przyszłego centrum Wilanowa (które wypadnie dość asymetrycznie przesunięte w kierunku środka miasta) i dalej do centrum. Będzie zatem ciekawie...

29 stycznia 2008

Niemcy nieco rozchwiane

Niedziela była czasem wyborów w dwóch zachodnioniemieckich landach - Hesji i Dolnej Saksonii. Do tej pory w obydwu rządziła CDU, partia obecnej kanclerz Angeli Merkel. Ogólnokrajowe sondaże dają tej formacji znaczącą przewagę nad drugim koalicjantem - SPD, jednak po tym weekendzie może okazać się, że proporcje nieco się odmienią.

W Dolnej Saksonii chrześcijańscy demokraci zdołali utrzymać znaczącą przewagę, zdobywając 42,5% głosów. Socjaldemokraci zdołali uzbierać jedynie 30,3%. Liberałowie z FDP minimalnie wyprzedzili Zielonych różnicą 0,2 punktu procentowego i mają szansę utworzyć powyborczą koalicję z chadekami, którzy będą prawdopodobnie chcieli uniknąć mariażu z SPD. Obie partie "wielkiej koalicji" starają się wyraźniej akcentować swoją odmienność, szczególnie od czasu zwrotu centrolewicy w kierunku demokratycznego socjalizmu. W Landtagu CDU będzie miało 68 reprezentantów i reprezentantek (-23), SPD 48 (-15), FDP 13 (-2), Zieloni 12 (-2) a Lewica 11 (+11). Chadecy są tu rozgrywającymi, jednak strata 5,8 punktu procentowego w porównaniu do poprzednich wyborów jest dość bolesna.

Jeszcze gorzej mają się sprawy dla partii Merkel w Hesji, gdzie faktycznie padł remis - 36,8% w porównaniu do 36,7% dla SPD. Tamtejsza przywódczyni socjaldemokratów, Andrea Ypsalanti, ma jednak dużo bardziej korzystną sytuację powyborczą - jej partia zyskała 7,6% wyborców, podczas gdy szermujący hasłami antyimigranckimi lider tamtejszych chadeków, Roland Koch może się pochwalić utratą aż 12 punktów procentowych. W tej sytuacji dwie najsilniejsze partie mają po 42 osoby w Landtagu (-14 dla CDU i +9 dla SPD) i kluczową rolę odgrywają tu mniejsze formacje - FDP zajmie 11 miejsc (+2), Zieloni 9 (-3), a Lewica 6 (+6). Wolni Demokraci wolą trzymać się chadeków i już wykluczają bycie jamajską przystawką do czerwono-zielonej koalicji, zatem dość realnym staje się scenariusz, o którym myśli spora część lewicowych publicystów. SPD, Zieloni i Lewica w jednym gabinecie? Jeśli nie będzie "wielkiej koalicji" - całkiem możliwe.

Ciekawie w obu landach są wyniki mniejszych partii. Kolejność zostaje zachowana - liberałowie przed Zielonymi i socjalistami. W Hesji Zieloni spadli dość mocno(tylko 7,5%), tracąc 2,6%, podczas gdy FDP zyskało 1,5%. Przepływy elektoratu są tutaj jasne: wolnościowcy skorzystali na porażce chadeków, natomiast Zieloni/Sojusz'90 ucierpieli na byciu ściśniętymi między rosnącą w siłę SPD i Lewicę. W Dolnej Saksonii udało się uniknąć tego trendu (zdołali nawet zyskać nieco wyborców, dochodząc do 8%), tyle że tam zyskały wszystkie mniejsze partie. Prawdziwy triumf odnieśli jednak rozłamowcy z SPD, którzy sprzymierzyli się z postkomunistyczną PDS i w ten sposób stworzyli Lewicę. Die Linke właśnie wchodzi do dwóch kolejnych Landtagów na Zachodzie Niemiec, zdobywając odpowiednio 5,1% głosów w Hesji i aż 7,1% Dolnej Saksonii, jeszcze do niedawna będąc tam zupełnie nieobecna.

Regionalne wybory są zatem ciosem dla chadeków Angeli Merkel. W jednym z landów będą musieli podzielić się władzą, w drugim zaś mogą ją zupełnie utracić - i bardzo możliwe, że socjaldemokraci właśnie do takiego scenariusza będą dążyli. Opinia publiczna w Niemczech przechyla się na lewo - dużo w tym zasługi Die Linke, która zaczęła podbierać wyborców SPD i Zielonym. Obydwie partie zostały tym samym zmuszone do powrotu na bardziej wyraziste pozycje. Dla socjaldemokratów oznaczało to pożegnanie się z trzecią drogą, dla Zielonych z kolei - dążenie do wycofania wojsk z Afganistanu i przyjęcie bardzie socjalnego kursu w polityce gospodarczej. Od wydarzeń w Hesji zależy także to, czy zostanie przełamana historyczna niechęć SPD do postkomunistów i dojdzie do formalnego aliansu (tak jak w Berlinie), czy też zdecydują się na jakąś mniej śmiały scenariusz typu "wielka koalicja" albo rząd mniejszościowy z Zielonymi. Warto obserwować ten land, albowiem może stać się prawdziwym poligonem doświadczalnym przed przyszłorocznymi wyborami ogólnokrajowymi.

28 stycznia 2008

Ekon w mediach

Z niekłamaną satysfakcją prezentuję spis linków z ostatnich dni dotyczących sprawy Ekonu, o której pisałem niedawno. Zieloni 2004 aktywnie włączyli się w walkę o ocalenie zielonych miejsc pracy dla osób, które w ten sposób dochodzą do zdrowia. Od piątku w lokalnych mediach trwa prawdziwa burza - z rozmową między prezeską Ekonu a wiceprezydentem Warszawy na antenie TOK FM włącznie. Oto, co udało mi się wyszperać w Internecie:


Organizacje ekologiczne wsparły stowarzyszenie Ekon w staraniach o nową działkę. - Pomagamy, bo robią kawał dobrej roboty - mówi Sławek Brzózek z fundacji Nasza Ziemia

Jedno pismo podpisane przez fundację trafiło na biurko prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz, drugie wystosowane przez partię Zielonych do Rady Warszawy. - Napisaliśmy je, bo uważamy, że Ekon powinien dostać przyznaną ziemię. Dzięki temu stowarzyszeniu mamy czystsze miasto - mówi Magdalena Mosiewicz, współprzewodnicząca partii Zielonych. Wspomniana ziemia to 4,5 ha niedaleko lotniska Okęcie.

Rzeczpospolita: Czy niepełnosprawni zostaną bez pracy


Sortowni odpadów grozi zamknięcie. Stowarzyszenie Ekon od miesięcy nie może się porozumieć z miastem.


Echo Miasta: Miasto nie dba


Ciężka praca, jaką wykonują "mrówki", jest nie do przecenienia - uważają mieszkańcy Ursynowa, Stegn i Służewca, czyli terenów, na których działa Ekon. O tym, jak bardzo stolica potrzebuje takich inicjatyw, mogą poświadczyć także statystyki.


TVP Warszawa: Telewizyjny Kurier Warszawski z dnia 25 stycznia


Z tego, co widziałem był też wielki artykuł na ten temat w piątkowej "Polsce", ale redakcja nie zdecydowała się na jego umieszczenie w Internecie.

27 stycznia 2008

Wesoła i jej woda

Na moją skrzynkę pocztową przyszedł artykuł, który pozwalam sobie wkleić po to, by mogli się z nim zapoznać wszyscy czytający tę stronę. Polecam bardzo gorąco, bo widać w nim prawdziwą troskę o zachowanie dzielnicy wolnej od skażonego powietrza i zanieczyszczonej wody. Bez tych podstawowych dóbr trudno jest sobie wyobrazić szczęśliwe i zdrowe życie - zostawiam Was zatem z tekstem, który pobudza do myślenia zapraszając do pisania kolejnych artykułów na temat miejsc, w których żyjecie, uczycie się i pracujecie.

A źródła pod ziemią ukryte jak skarb bezcenny... Artykuł z cyklu „Zobaczcie, co możecie stracić!”


Motto:Zachowajmy klimat, wodę i urodę Wesołej przyszłym pokoleniom”


Określenie źródło w dzisiejszym zurbanizowanym świecie ma wiele znaczeń, lecz pierwotnie oznaczało naturalny wypływ wody podziemnej na powierzchnię ziemi - początek rzeki, strumienia. Najczęściej przywodzi nam na myśl kryniczną, czystą źródlaną toń - szemrzący strumyk zachowany w pamięci jako wspomnienie najpiękniejszych chwil z wakacji, witalności przyrody i życiodajnej funkcji wody. Ludzie pierwotni, aby przetrwać, musieli osiedlać się w pobliżu rzek i innych zbiorników wody słodkiej lub nauczyć się kopać studnie. Słowo rywal oznaczało wówczas człowieka pijącego z tego samego źródła.


Większość mieszkańców dzisiejszej Europy, mając do dyspozycji osiągnięcia nowoczesnej techniki, korzysta z wody dostarczanej bezpośrednio do domu. Wystarczy odkręcić kran i...


Ta łatwość powoduje często brak właściwej i oszczędnej gospodarki wodnej.


W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat byliśmy świadkami galopującej industrializacji, która zamieniła wiele rzek w płynące ścieki, wiele jezior w biologicznie martwe sadzawki. Nadmorskie plaże, zamiast cieszyć złotym piaskiem i bliskością morskich bałwanów zaczęły straszyć widmem zatrutej przestrzeni. Przekonaliśmy się na własnej skórze, że człowiek zaburzył równowagę systemu przyrodniczego, przekroczył możliwości odtwarzania i regenerowania wielu zasobów naszej planety. Niekorzystne zmiany powstały bardzo szybko. Tak szybko, że nasza świadomość nie nadążyła. Zbyt późno zrozumieliśmy, iż destrukcja przyrody to degradacja ludzkiego zdrowia i życia. Nie możemy oddychać zatrutym powietrzem, nie możemy pić zmienionej biologicznie lub chemicznie wody bez uszczerbku na zdrowiu.


Szczodrość przyrody, polegająca na tym, że w odróżnieniu od ropy naftowej i innych kopalin woda jest surowcem odtwarzalnym, daje szansę na utrzymanie dotychczasowego stanu zasobów wodnych, pod warunkiem, że odtwarzamy wodę o niezmienionej jakości. Brak odpowiedniej jakości eksploatowanych ujęć powoduje, że konieczne jest uzdatnianie wody lub szukanie innych wodnych zasobów. Jest o to coraz trudniej - z informacji umieszczonych na stronie Państwowego Instytutu Geologicznego (www.pgi.gov.pl) wynika, iż lokalne zanieczyszczenia wód naziemnych na Mazowszu sięgają głębokości nawet 60m.


Coraz droższe jest uzdatnianie ujmowanych wód powierzchniowych. Coraz częściej sięgamy do wód głębinowych, a przecież powinny być traktowane jako absolutna rezerwa! Woda staje się coraz droższa i coraz bardziej staje się oczywiste, że jest to dobro deficytowe.


W tym kontekście szczególnie cenne powinny być zbiorniki wody pitnej w Wesołej dostarczające wodę, która jeszcze w dzisiejszych czasach nie wymaga uzdatniania lub jest uzdatniana w minimalnym stopniu. Jest przez to odczuwalnie smaczna i co najważniejsze – o chemizmie odpowiednim dla organizmu ludzkiego.


Dociekliwym Czytelnikom podaję, że na trasie planowanej Wschodniej Obwodnicy Warszawy znajdują się dwa obszary Głównych Wód Podziemnych- zbiorniki oznaczone numerami 215A i 222. Niestety – zbiorniki te są w wielu miejscach słabo chronione przed zanieczyszczeniami przenikającymi z górnych warstw gleby z powodu występowania okien hydrogeologicznych.


W pierwszych dniach lutego 2006 zbulwersowała nas wiadomość o zatruciu wody bakteriami coli w Ożarowie. Z powodu nie do końca wyjaśnionej przyczyny kilkutysięczne miasto przez kilka dni zdane było na racjonowane dostawy wody dowożonej w butlach. Równie dramatyczny jest fakt, iż Mieszkańców Ożarowa poinformowano o złym stanie wody w kranach o wiele za późno. Czy zawiódł monitoring sieci wodociągowej, czy zabrakło odpowiedzialności? Na co w takim razie można liczyć w razie katastrofy ekologicznej?


Od momentu zwrotu polityki gospodarczej w kierunku większej ochrony środowiska naturalnego cyklicznie powstają dokumenty o strategii zrównoważonego rozwoju. Jeżeli jednak papierowe plany nie zostaną poparte prawdziwą dbałością o środowisko naturalne, to po pewnym czasie zielone płuca Warszawy widoczne na wielu mapkach znikną jakby starte gumką myszką. Wbrew licznym zapewnieniom autostradowego „lobby” nie można spowodować, aby kwaśne deszcze spływały tylko do szczelnych rowów przydrożnych. Nie możemy też nakazać skażonemu powietrzu, aby pozostawało wyłącznie nad pasem drogi. Brak warstw ochronnych spowoduje, iż aktywne związki węgla, jako katalizatory innych niebezpiecznych związków chemicznych przenikną przez przepuszczalne warstwy gleby do zasobów wodnych - rozpuszczone węglowodory aromatyczne w wodzie to dyskwalifikacja wody pitnej!


Ropę naftową i inne kopaliny możemy próbować zastąpić innymi produktami – woda nie ma swojej alternatywy. Już w tej chwili w wielu miejscach na naszym glebie woda jest surowcem deficytowym. Polska też nie posiada zbyt bogatych zasobów wodnych. Słodkiej wody na ziemi nie przybywa, a z roku na rok zwiększa się liczba spragnionych i zgłodniałych... cytat z artykułu umieszczonego w tygodniku NEWSWEEK nr 11/2006 pt. „Woda w cenie ropy”, autorstwa Pani Joanny Kowalskiej – Iszkowskiej.


Wagę problemów związanych z wodą doskonale oddaje treść preambuły do Ramowej Dyrektywy Wodnej uchwalonej 23 października 2000r. przez Parlament Europejski i Radę Wspólnoty Europejskiej: „Woda jest nie tylko towarem komercyjnym, jak inne dobra, lecz w większym stopniu dziedzictwem, które musi być chronione, bronione i traktowane podmiotowo ...


Nie lekceważmy sygnalizowanych zagrożeń, abyśmy nie musieli przedwcześnie sięgać do strategicznych zbiorników wód oligoceńskich, nazywanych w artykule Pana Dr Zbigniewa Nowickiego skarbem podarowanym Warszawie i Mazowszu.


Pochylmy się zatem z troską nad bezcennymi źródłami wodnymi drzemiącymi pod ziemią i miejmy nadzieję, że nie spełni się katastroficzna wizja głoszona zgodnie przez naukowców i polityków, iż w XXI wieku konflikty zbrojne będą dotyczyć nie ropy – bo za 50-60 lat już jej nie będzie – lecz wody.


Zofia Olędzka
e-mail weseko@ans.pl

26 stycznia 2008

Uwolnić oprogramowanie!

W ostatni czwartek radni miejscy mieli wyjątkową okazję zetknąć się z dobrym i darmowym oprogramowaniem. Zawiązała się ciekawa, egzotyczna koalicja w słusznym celu - do przechodzenia na oprogramowanie Open Source zachęcali jednym głosem radni LiD i PiS. Bartosz Dominiak z SDPL mówił z grubsza to samo, co Maciej Maciejowski z formacji Jarosława Kaczyńskiego - nie ma sensu płacić grubych milionów, skoro istnieją darmowe i dobre alternatywy.

Większość informatyków potwierdzi - Open Office nie ma wcale mniej możliwości w stosunku do MS Office, a dodatkowo pozwoli zapisać dokument w formacie PDF. Używana przez co czwartego polskiego internautę Mozilla Firefox jest zarówno ładniejsza w stosunku do Internet Explorera, jak i wyprzedziła go w takich kategoriach, jak chociażby możliwość przeglądania kilku stron w jednym oknie. Monopolistyczny Microsoft coraz częściej musi nadganiać pomysły ambitnych informatyków. Wolne oprogramowanie tryumfuje w urzędach we Francji, Korei Południowej czy Wenezueli. Całkiem niedawno Rosja zapowiedziała, że do 2009 wszystkie szkolne komputery będą bez komercyjnego oprogramowania.

Badania wskazują, że przejście na otwarte oprogramowanie pozwoliłyby zaoszczędzić około 30% na kosztach informatyzacji. Rokrocznie Warszawa na płatne oprogramowanie wydaje 9 milionów złotych. Nawet zakładając koszty przeszkolenia pracowników i ewentualnego serwisowania trudno byłoby nie wyjść na plus. Nikt nie powie, że Windows jest systemem pozbawionym wad - warto przypomnieć niedawną sytuację, kiedy nowoczesny pociąg relacji Warszawa-Łódź miał problemy z dojazdem do tego drugiego miasta, bo... zawiesił mu się system operacyjny. Dodam dla rozjaśnienia sytuacji, że nie był to Linux...

A jest na co wydawać te 9 milionów. Chociażby na wprowadzenie miejskiego systemu dotowania oszczędności energetycznej. Powoli, jak donosi dziennik "Polska", mają powstawać zachęty finansowe do instalowania paneli słonecznych czy też uszczelniania domów tak, by nie uciekało z nich ciepło. Gdyby miasto dawało bezzwrotne dotacje dla mieszkanek i mieszkańców Warszawy, wtedy moglibyśmy szybciej zapewnić oszczędności w ich portfelach. O zapobieganiu zmianom klimatycznym nie wspominając. Przy założeniu, że przeciętna dotacja wyniosłaby 5 tysięcy złotych z tych 9 milionów można by pomóc rocznie 1.800 blokom i mieszkaniom indywidualnym w ograniczeniu rachunków.

Wystarczy popatrzeć - kocioł na biomasę kosztuje 5.000 złotych, kolektory słoneczne dla 4-5 osób - 10 tysięcy, wiatrak - 25 tysięcy. Przy jednoczesnym wsparciu państwa (oby poprzez bezzwrotne pożyczki, przecież to w naszym interesie jest spełnić warunek 20% energii ze źródeł odnawialnych do 2020 roku) domy jednorodzinne mogłyby stać się nawet domami pasywnymi, które oddają nadwyżki wyprodukowanej przez siebie energii - obecnie 1 megawatogodzina "schodzi" po 118 złotych. Nawet jeśli udałoby się jedynie zredukować wydatki za prąd, jak w wypadku większości bloków, byłaby to inwestycja opłacalna dla kieszeni Warszawianek i Warszawiaków dużo bardziej, niż jakaś szemrana elektrownia atomowa.

Jak zatem nie być entuzjastą open source? Owszem, nie jest to rozwiązanie idealne, jednak mając własne doświadczenia mogę śmiało powiedzieć, że nie żałuję używania wielu darmowych programów, od przeglądarki po odtwarzacz muzyczny, a na Linuxa przesiadłbym się gdybym tylko potrafił samodzielnie skonfigurować do działania Internet. Popieram ponadpartyjną koalicję rękami i nogami, nie dziwiąc się wcale, że największymi sceptykami w tym względzie są radni PO. Któż inny zatroszczyłby się lepiej o Billa Gatesa i jego zyski?

25 stycznia 2008

Subiektywne wojaże warszawskie - odc. 1 - Wesoła

Niniejszym wpisem inaugurujemy nowy cykl na blogu, który poświęcony będzie miejskim impresjom. Często przechodzimy w pośpiechu drogę z domu do pracy, szkoły czy też sklepu, nie zastanawiając się zbytnio nad okolicą, w której mieszkamy. Rzadko też zdajemy sobie świadomie sprawę z tego, że zamieszkujemy olbrzymi organizm, w którym włącznie z obszarem metropolitarnym zamieszkuje 2,5 miliona ludzi. Warto zatem od czasu do czasu wybrać się nie do odwiedzanego milion razy centrum handlowego, ale wsiąść do tramwaju albo autobusu i wybrać się na drugi koniec miasta. Może się bowiem okazać, że parę godzin poza domem pozwoli odświeżyć umysł, rozruszać ciało i sprawić mnóstwo frajdy.

Tak też zrobiłem dzisiaj. Wysiadłem na stacji metra Politechnika i złapałem autobus linii 502, który zawiózł mnie do Starej Miłosnej, daleko na wschód miasta. Jadąc można wyraźnie zobaczyć linię zabudowy, oddzielającą miejską Pragę Południe od dalszych dzielnic. Przecina ona Trakt Lubelski, wąskie gardło komunikacyjne po prawej stronie Wisły, przez do cała podróż do ostatniego przystanku zajęła około 40 minut.

Przechadzając się uliczkami dzielnicy nie sposób zauważyć, że nie należy ona do najgęściej zaludnionych. Ma tylko nieco ponad 20 tysięcy mieszkańców i powstała jako spójny organizm administracyjny dopiero w 1968 roku, kiedy to stała się miastem. Wcześniej na jej obszarze znajdowało się kilka wsi, co zresztą widać po dzień dzisiejszy. Dużo tu zieleni, lasów i parków, natomiast osiedla ludzkie są dość rozproszone. Tereny te od 2002 roku są częścią Warszawy.

Brakuje tu centrum, które mogłoby zintegrować lokalna społeczność. Trudno, by taką funkcję miały spełniać rozliczne sklepy i przedsiębiorstwa wzdłuż Traktu Brzeskiego. Wokół Ratusza nie ma na przykład placu, na którym mogłyby odbywać się ciekawe eventy, środkiem dzielnicy jest bardziej hipodrom niż ten urząd. Mało jest (takie przynajmniej odniosłem wrażenie) klubów czy też restauracji - po drodze widziałem całkiem ładną pizzerię, a w dzielnicy jest też biblioteka i dom kultury. Trochę mało by nie być tylko sypialnią.

Nie da się za to ukryć, że pięknie położoną - wokół roztaczają się parki, lasy i obszary przyrody chronionej. Jest całkiem sporo ścieżek rowerowych, pozwalających na wygodną komunikację na krótkich dystansach. Na tych dłuższych, obejmujących skalę ogólnomiejską dużo dobrego robią miejskie autobusy, a także stacja PKP. Jako że teraz w obrębie Warszawy można jeździć pociągami, dysponując okresowymi biletami ZTM, droga do centrum nie jawi się jako pasmo męczarni.

Ciekawie jest też zobaczyć znane z innych dzielnic nazwy ulic - świadectwo niegdysiejszej odrębności administracyjnej. Mamy zatem Jana Pawła II, Armię Krajową i Dobrą, a to przecież nie wszystkie pokrewieństwa.

Nie da się ukryć, że nie czuć tu wielkomiejskości. Nie jest to nawet typowa satelita, jaką jest np. Pruszków ze swoją monocentryczną budową miejską. Można zaryzykować stwierdzenie, że to naturalne, że Wesołej lepiej jest w Warszawie. Oddalone od siebie enklawy teraz są lepiej zintegrowane z miastem niż do tej pory same z sobą. Pytanie tylko, czy dzielnica zechce zachować swój charakter, czy też pójdzie w kierunku oddawania deweloperom wszystkiego co popadnie ze szkodą dla piękna okolicy i dla samych mieszkańców. Mam cichą nadzieję, że tak tu nie będzie.

Zapraszam wszystkich obserwujących miasto i jego okolice do pisania o swoich przemyśleniach dotyczących tego, co widzicie. Stwórzmy razem subiektywną mapę terenu, który jest nam bliski, choć czasem nie zauważamy jego piękna. Niezależnie od tego, czy jesteśmy tu przyjezdni czy od lat. Piszcie na bartlomiej.kozek@zieloni2004.pl ,co najciekawsze wypowiedzi opublikujemy na blogu!

24 stycznia 2008

Zieloni 2004 apelują - Ekon być musi!

W związku z odświeżaniem wizerunku naszej strony partyjnej warszawa.zieloni2004.pl pozostaje chwilowo nieczynna - w związku z tym póki co najwięcej informacji o warszawskich Zielonych znaleźć można właśnie tutaj. Idzie to w parze z moim przekonaniem, że warto temu miejscu poświęcić nieco czasu i energii. Szerzcie wieść aby użytkowniczek i użytkowników tutaj nie zabrakło!

Zarząd koła warszawskiego Zielonych 2004 wyraża zaniepokojenie działaniami miasta w stosunku do przedsiębiorstwa społecznego EKON, które od półtora roku boryka się z bezwładem i złą wolą urzędników. Z powodu braku miejsca na sortownię śmieci setkom niepełnosprawnych umysłowo i chorych psychicznie - dzięki którym miasto było czystsze i bardziej zdatne do życia - grozi utrata pracy.

- Władze Warszawy ignorują zasadę ciągłości i dotrzymywania umów! - współprzewodniczący koła, Bartłomiej Kozek, nie szczędzi mocnych słów. - Po wyborach nowe władze samorządowe zaczęły piętrzyć problemy, by uniknąć przekazania ursynowskiej działki przy ul. Mortkowicza 5, przyznanej EKON-owi na mocy uchwały Rady Miasta z września 2006 r. Na tej działce miała powstać sortownia odpadów, dająca zatrudnienie osobom wykluczonym z rynku pracy. EKON sam zamierzał oczyścić teren z zalegającego tam azbestu i eternitu. Na mieście nie robi wrażenia fakt, że dzięki EKON-owi setki osób mają pracę i samorząd nie musi dopłacać m.in. do ich terapii; wedle wyliczeń, oszczędności miasta w ciągu trzech lat sięgnęły 11 milionów złotych. To przedsiębiorstwo to praktyczna realizacja idei zrównoważonego rozwoju – zyskują ludzie, środowisko i budżet. Jest ono wzorem dla innych tego typu inicjatyw na kontynencie. Dalsza egzystencja całego przedsięwzięcia wisi jednak na włosku z powodu braku dobrej woli urzędników, których obowiązkiem jest przecież dbanie o publiczne dobro!

- EKON robi kawał dobrej roboty także w dziedzinie ekologii - dodaje współprzewodnicząca warszawskich Zielonych 2004, Irena Kołodziej. – To stowarzyszenie odpowiada dziś za 37% recyklingu odpadów w Warszawie i jest niezwykle efektywne w stosunku do skromnych inwestycji. Proponowanie mu wydzierżawienia działki jedynie na 3 lata (zamiast na 25, co gwarantowała uchwała Rady Miasta) nie pozwala na wybudowanie koniecznej infrastruktury, co w praktyce oznacza upadek całego przedsięwzięcia. Jednocześnie władze Warszawy wmawiają, że nie mają żadnej innej pięciohektarowej działki, którą mogłyby zaproponować w zamian. Przedłużająca się sytuacja niepewności i stresu dla osób z zaburzeniami psychicznymi może oznaczać nawrót chorób i zaprzepaszczenie efektów wieloletniej terapii, jaką stanowi wykonywanie pożytecznej pracy. Beztroska i nieodpowiedzialność władz miasta wołają o pomstę do nieba!

Zieloni 2004 kierują list do prezydent Warszawy, Hanny Gronkiewicz-Waltz list z prośbą o przyznanie terenu przy Mortkowicza 5. Setki pracujących na swoje utrzymanie chorych i niepełnosprawnych niepokoi się przeciągającymi się przepychankami i chce mieć pewność, że nadal będą mogli spokojnie wykonywać swoja trudną do przecenienia pracę „ekologicznych mrówek”. Wiele wspólnot mieszkaniowych i osób indywidualnych pragnie powierzyć odbiór odpadów właśnie temu stowarzyszeniu.

Wierzymy, że sprawa znajdzie szczęśliwe zakończenie. W razie potrzeby zamierzamy rozpocząć protesty społeczne i szeroko informować warszawianki i warszawiaków o rozwoju wydarzeń.

19 stycznia 2008

Białołęka się nie da!

Wczoraj rano miałem telefon. Pan mieszkający na Białołęce opowiedział mi w nim, jak to mieszkając na terenie osiedla domków jednorodzinnych w tejże dzielnicy dowiedział się, że nagle wyrosną mu pod oknem blokowiska. Sprawa okazała ciekawa, bowiem sporo do powiedzenia mieli w niej mieć deweloperzy. Dzielnica planowała zachować unikalną zabudowę obszaru, tworzącą z niego pewne zacisze blisko natury, ale nagle okazało się, że tak nie będzie.

Zmieniony plan zagospodarowania przestrzennego okolicy zezwala na stawianie bloków, które w żaden sposób nie pasują do krajobrazu dzielnicy. Pochłania powierzchnie, które mogłyby stać się parkiem - miejscem odpoczynku po pracy i nauce. Co więcej, stwarza zagrożenie dla legowisk takich zwierząt, jak nietoperze czy też bobry, które znajdują się w pobliskim kanale.

Na niedawnym spotkaniu z mieszkańcami dzielnicy zjawili się osobnicy, którzy głośno chwalili sobie inwestycję. Przyciśnięci przez protestujących przyznali się, że są od deweloperów, którzy chcą wybudować tam swoje mieszkania i zarobić kosztem pogorszenia się jakości życia. Przecież jeśli w ciągu najbliższych lat Białołęce ma przybyć 30 tysięcy mieszkańców, zatem potrzebna jest tam im infrastruktura, taka jak np. drogi i szkoły. Wiele wskazuje na to, że bez powstrzymania tego typu zapędów kolejna dzielnica zakorkuje się niemiłosiernie.

A propos korków - wysłałem list do kolejnej redakcji - bezskutecznie. Dominuje linia taka, że podwyżki biletów mają być i już. Nawet, jeśli można ich uniknąć i zacząć przerzucać koszty nie na tych, którzy preferują bardziej ekologiczny transport, ale na prawdziwych trucicieli zgodnie z zasadą "zanieczyszczający płaci". Nic z tego.

Pozostaje zatem cieszyć się z tego, że udało nam się nagłośnić sprawę Białołęki, dać mieszkańcom głos i pokazać naszą troskę o zrównoważony rozwój - tak społeczny, jak i ekologiczny. Liczę na to, że załączniki pokazują to w wystarczający sposób.

Zobacz Telewizyjny Kurier Warszawski
Przeczytaj stanowisko koła warszawskiego

17 stycznia 2008

Pieniądze jeżdżą po ulicach

Poniżej wklejam tekst, który wysłałem kolejno do redakcji "Gazety Stołecznej" i "Życia Warszawy" - z tego co wiem żaden nie zdecydował się na opublikowanie chociażby fragmentów. Wielka szkoda, bo zamyka to debatę nt. podwyżek cen biletów, na czym zależy ZTM-owi i władzom miasta, nawet, jeśli mieliby na tym ucierpieć mieszkańcy. Zapraszam do lektury

Jadąc linią przyspieszoną pół godziny od Uniwersytetu na przystanek przy szpitalu Banacha, i to o godzinie 13.00 jakoś nie zauważyłem tych wielkich osiągnięć ZTM, którymi firma chwali się za pośrednictwem stołecznych dzienników. Podwyżka cen biletów przedstawiana jest jako jedyne wyjście dla zapewnienia miastu wysokiej jakości usług komunikacyjnych. Tymczasem zamiast sięgać do kieszeni osób, które wybierają bardziej ekologiczny i tani transport zbiorowy wystarczą trzy proste kroki, które szybko wpłyną na większe oszczędności i większe pieniądze dla ZTM.

Po pierwsze - bus pasy. Miasto powinno przyjąć zasadę, że gdy na drodze jest więcej niż jeden pas ruchu w danym kierunku, to jeden z nich należy przeznaczyć wyłącznie na przejazdy autobusów. W ten sposób nie stałyby one w kilometrowych korkach i spalałyby mniej paliwa, co byłoby z korzyścią zarówno dla kieszeni ZTM, jak i płuc Warszawianek i Warszawiaków.

Po drugie - winiety. Warszawa powinna rozpocząć poważną debatę na ten temat. Można przyjąć, że opłaty dotyczyłyby obszaru dzielnicy Śródmieście (z opcją na jej powiększanie w wypadku pogłębiania się problemów z drożnością ruchu) i byłyby identycznej wartości, co bilety komunikacji miejskiej. W ten sposób gdyby ceny biletów szły w górę, automatycznie byłoby podobnie z opłatami winietowymi. Bez ograniczenia dostępu samochodów osobowych do ścisłego centrum nie może być mowy o zrównoważonym rozwoju miasta, a sytuacja będzie się pogarszać z każdym nowym wieżowcem czy też centrum handlowym.

Po trzecie - parkuj i jedź. Dopiero niedawno miasto zaczęło robić coś więcej w tej dziedzinie. Do tej pory mieliśmy do czynienia z chybionymi lokalizacjami i słabym użytkowaniem tych parkingów. Powinny one z jednej strony powstawać przy końcowych stacjach metra i ostatnich peronach miejskiej strefy kolejowej, a z drugiej przy granicy ewentualnej strefy winietowej. W ten sposób miasto wyraźnie pokazałoby, że ma wizję tego, jak uczynić Warszawę miastem dla ludzi, a nie dla samochodów.

Pytanie jednak, czy ktokolwiek z rządzących miastem ma ową wizję. Trudno w to wierzyć po tym, kiedy o planach podwyżek nawet radni dowiadują się z prasy, a maile wysyłane w tej sprawie do Urzędu Rady Miasta pozostają bez odpowiedzi.

Bartłomiej Kozek
współprzewodniczący koła warszawskiego Zielonych 2004

11 stycznia 2008

Zielony niezbędnik

- W Waszym programie wiele uwagi poświęca się czystemu powietrzu, cyt. „Będziemy wspierać transport publiczny i energooszczędny". W jaki sposób?

Bartłomiej Kozek, wspólprzewodniczący koła warszawskiego Zielonych 2004: - Przede wszystkim polega to na uświadamianiu ludziom, jak wiele od nichzależy - od tego w jaki sposób poruszają się po mieście, w jaki sposób dokonują zakupów, każdy wybór w ich życiu wpływa na to w jakim środowisku żyjemy. Jeśli chodzi np. o Warszawę to czyste powietrze można osiągnąć poprzez np. zwiększenie udziału transportu miejskiego, opodatkowanie wjazdu do centrum samochodom osobowym, dawanie specjalnych buspasów na jezdni. Jest też zielona, ekologiczna reforma podatkowa związana z hasłem „zanieczyszczający płaci". Obecnie mamy też olbrzymie problemy związane z edukacją; teoretycznie już w programach szkół podstawowych mamy elementy wiedzy o środowisku jednak wystarczy pójść do lasu aby się przekonać, że świadomość Polaków w tej kwestii nie stoi na najlepszym poziomie i to oczywiście wpływa na jakość życia; tak więc reformy zmierzające w takim kierunku, że bardziej sprzyjamy środowisku - ale także ludziom, a więc inwestycje w infrastrukturę miejską pod względem komunikacji jak również inwestycje w to, żeby ludzie szybciej dostawali się do pracy. Jedno i drugie; tak środowisko jak i człowiek są ze sobą powiązane, nie ma tu konfliktu jak to się przedstawia: „człowiek albo żabki".

- Zastanawiam się czy w Polsce dałoby się coś takiego zrealizować tj. np. w niektórych krajach na Zachodzie, są dni bez samochodu, kiedy znaczna większość mieszkańców porusza się po mieście rowerami. Polacy mają swego rodzaju mentalny spadek po czasach PRL-u, i do wielu rzeczy podchodzą na zasadzie; co jest wspólne, jest niczyje (nie wiem co by się np. u nas mogło stać z tymi rowerami) i dopóki bezpośrednio nie odczujemy konsekwencji nie dbania o środowisko, doputy nawoływania o zaprzestanie pewnych działań będą dla nas pustymi hasłami, abstrakcyjnymi w zestawieniu z problemami z jakimi borykamy się na co dzień.

- Zgodzę się, że mentalność PRL-owska zrobiła swoje - nie ma u nas niestety takiej odpowiedzialności za dobro wspólne, z którego jak sama nazwa wskazuje wszyscy korzystamy. Pamięć o słynnych PRL-owskich kolejkach w sklepach sprawia, że ludzie nie mają nawyku zastanawiania się nad robionymi przez siebie zakupami, zresztą w naszych warunkach to zazwyczaj cena rozstrzyga większość tego typu dylematów. Moglibyśmy się oczywiście zastanawiać czy w Polsce można wprowadzać w.w rozwiązania już teraz ale mamy wiele do stracenia; już teraz giną wyspy na oceanie, zmienia się klimat. Dlatego powinniśmy robić co w naszej mocy a przede wszystkim edukować nowe pokolenia w duchu dbałości o środowisko.

- Jeśli już poruszyliśmy kwestię edukacji; ostatnio wiele się mówi o tzw. wyrównywaniu szans; Platforma Obywatelska ma jednak na to zupełnie inną koncepcję; aby wyrównać szanse zamierza wprowadzić płatną edukację wyższą a Wasza partia przeciwnie; studia mają być bezpłatne. Dlaczego Wasz program jest lepszy?

- Platforma Obywatelska, tj. cała grupa partii, które opierają się na programie liberalnym, neoliberalnym promuje jakiś sposób zachowania, który wbrew temu co oczywiście mówią, utwierdza pewne dysproporcje społeczne. I to jest m.in. program, który służy grupie docelowej tej partii, czyli osobom zamożnym, wiadomo przecież, że jeśli jakość edukacji jest niska to obywatele na pewno mają mniejszą orientację w tym co się dzieje wokół nich. Od edukacji bardzo wiele zależy. Ma ona tworzyć świadomych obywateli. Edukacja płatna to bariera, która zaprzepaszcza szanse dużej grupy zdolnych ludzi. Mówi się oczywiście o tym, że bezpłatnie studiują najczęściej osoby z zamożnych rodzin. Mogę temu jednak przeciwstawić przykład swojej klasy licealnej, obserwując swoich kolegów, na jakie poszli studia, stwierdzam, że wiele osób, które są obecnie na bezpłatnych studiach, nie miało by na nie realnych szans, gdyby były płatne. To nie jest wyrównywanie szans. Podobnie pomysł na wprowadzanie bonów edukacyjnych to wprowadzanie rynku do szkolnictwa, podczas gdy szkolnictwo jest dobrem, które nie może być obiektem gry; jest to bowiem „gra" o lepsze społeczeństwo, które będzie rozumiało zachodzące wokół niego procesy, które będzie potrafiło się obronić.

- A czy Polskę byłoby stać na wprowadzenie powszechnie bezpłatnej edukacji wyższej?

- W naszym programie, bezpłatne mają być studia dzienne, z możliwością uruchomienia takich dla osób studiujących wieczorowo lub zaocznie, aby mogły pracować.. Oczywiście żaden model nie jest idealny ale jeśli przyjrzeć się temu jak uczelnie skarżą się na brak pieniędzy a np. pewna uczelnia warszawska ma 200 obiektów i wciąż buduje nowe, jeżeli na studiach wieczorowych za jeden z kierunków płaci się rocznie 7000 złotych i studentów wieczorowych jest 2 razy tyle co dziennych, tzn., że skądś te pieniądze uczelnie biorą. I tak ogranicza się dostęp do studiów dziennych poprzez miejsca i dalsze ograniczanie dostępu do edukacji poprzez wprowadzenie studiów płatnych jest dyskryminujące.

- A propos sprawy z Doliną Rospudy - jakie macie propozycje dla mieszkańców Augustowa bo dla nich każdy dzień zwłoki to realne zagrożenie a zmiana trasy to minimum 2 lata opóźnienia..

- Sprawa Doliny Rospudy była o tyle niefortunna, że zabrakło tam woli także lokalnych urzędników z różnych partii politycznych, od Samoobrony po Platformę Obywatelską. Burmistrz Augustowa zapytany przez dziennikarzy programu „Uwaga"w telewizji TVN o to dlaczego miasto nie buduje kładek, nie tworzy sygnalizacji świetlnej itp., odpowiedział wymijająco, że miasto nie będzie się tym zajmować. A więc to oznacza, że nie ma tam wystarczającej woli zmian. Gdyby trasa była od razu wyznaczona wzdłuż wariantu łomżyńskiego, tak jak teraz postuluje PO już dawno nie byłoby takiego problemu, poza tym lokalna prasa mówiła o pewnych grupach interesów, którym zależy na tym, żeby autostrada nie przecięła ich działki itp. Najłatwiej jest zniszczyć przyrodę ale jeżeli najpierw jakiś obszar wyznacza się do sieci Natura 2000 i chce się go chronić później chce się go zdewastować bo tak jest najłatwiej...

Mówi się, że przyjadą tam ciężarówki, wybudują tą estakadę i na tym się skończy - na tym się nie skończy, ponieważ dla tych ciężarówek będzie trzeba np. wybudować drogi dojazdowe. Dolina Rospudy to podmokłe tereny i zmieniłby się tam cały system gospodarki wodnej, mogłaby tym samym zniknąć. Nie jest tak, że ekologia i społeczeństwo się wykluczają, to są dwie strony tego samego medalu. Żyjemy na tej planecie i musimy ją uszanować ponieważ jeśli ją zniszczymy to przekroczymy pewną masę krytyczną i życie dla nas będzie nieznośne. Poza tym jest też druga koncepcja linii Rail Baltica, drogi kolejowej, tylko że kolej jest bardzo dyskryminowana i nikt nie zainteresował się tym, żeby wprowadzić program t.j jest często w Austrii czy Szwajcarii, promowania transportu kolejowego przy tranzycie, wtedy cały problem znika. Dzięki Dolinie Rospudy można rozwinąć zieloną agroturystykę na której można zarabiać. Do wszystkich, zwłaszcza tak brzemiennych w skutki posunięć należy podchodzić z rozmysłem, sprawdzać wszystkie warianty i szukać tych najbardziej korzystnych, których realizacja czasem więcej od nas wymaga, zamiast iść na łatwiznę a bilans zysków i strat robić później z perspektywy czasu

- Czy wg Partii Zielonych umieszczenie tarczy antyrakietowej na terenie Polski wpłynęłoby w jakiś sposób na system ekologiczny? Jaki jest Państwa stosunek do umieszczenia tarczy w kraju?

- Zieloni to nie tylko ekolodzy. Zieloni to całe spektrum postaw, przekonań które się łączą i tworzą nasz program. Jedno z nich to pacyfizm. Jesteśmy partią pacyfistyczną, opowiadamy się za małą armią zawodową. Uważamy, że tarcza antyrakietowa, abstrahując już od kwestii ekologicznej, która także ma znaczenie ponieważ to musiało by zająć odpowiednio duży obszar, musiałyby się tam zmienić stosunki wodne itp. Ale tarcza antyrakietowa jest rozpętywaniem wyścigu zbrojeń. Polega to na tym, że nie słucha się społeczeństwa które w 70% mówi, że nie chce tarczy, nie patrzy się na to, że ona ze względów geopolitycznych nie ma znaczenia ponieważ patrząc na tory baalistyczne przechwytywanie rakiet z Iranu nie wchodzi w grę, jeśli już, lepiej byłoby to zrobić np. w Turcji. A trzecia sprawa to jak mówiłem rozpętywanie wyścigu zbrojeń; Rosja już teraz myśli o wycofaniu się z układu o nierozprzestrzenianiu broni a więc to działa właśnie w ten sposób; niszczy się tendencje które dążą do powolnego i sukcesywnego demilitaryzowania państw. Wiadomo, że świat jest trochę niebezpieczny i na pewno nie możemy sobie na dzień dzisiejszy pozwolić na natychmiastowe rozbrojenie ale docelowo należy dążyć do tego, żeby opierać stosunki międzynarodowe nie na sile ale na dyplomacji. Na tym co robią np. państwa skandynawskie angażując się w procesy pokojowe na świecie. Oczywiście ważne są również misje pokojowe pod auspicjami ONZ np. Czad czy ewentualna misja w Darfurze. Trzeba to jednak robić z głową. Irak to była zupełnie inna kwestia, widzimy co tam się dzieje, giną setki tysięcy ludzi a niestety nie zwraca się uwagi na tego typu problemy.

- Jaki jest Państwa stosunek do Systemu Integrowanego w rolnictwie? Czy Partia Zielonych byłaby za wprowadzeniem tego systemu?

- Partia Zielonych uważa, że rolnictwo powinno być ekologiczne, nie wielkotowarowe i wielkopowierzchniowe a więc mniejsze, rodzinne. Natomiast na skalę europejską, zmiana filozofii wydawania pieniędzy na politykę rolną, a więc nie bezpośrednio na produkcję tylko na rozwój obszarów wiejskich. Na tych obszarach są ogromne dysproporcje społeczne, jeśli patrzeć np. na liczbę osób posiadających internet, na liczbę przedszkoli, etc. Podobnie rozwój infrastruktury wiejskiej, tj. kanalizacja, drogi, to są rzeczy do których powinno się dążyć, ponieważ wieś to nie tylko rolnictwo ale także sklepikarze, osoby dojeżdżające, chcące żyć w zdrowym środowisku ale także na odpowiednim poziomie. Jesteśmy za tym żeby utrzymywać w takiej właśnie formie dopłaty dla rolników, ponieważ wiadomo, rolnicy nie są grupą zamożną ale jestjeszcze kwestia taka jak handel światowy i to, że nasze dotacje zabijają rolnictwo w krajach trzeciego świata. Należy wypromować takie metody dystrybucji pieniędzy, które zapewnią pomoc jak największej liczbie osób.

- Jaki jest Państwa stosunek do Greenpeace'u, bo jak wiadomo jest to organizacja przez większość uważana za nielegalną.

- Greenpeace jest organizacją w pełni legalną, międzynarodową, która robi mnóstwo wspaniałych rzeczy, tj. ostatnio kampanię na wodach Pacyfiku przeciwko rzekomym badaniom naukowym japońskich które polegają na zabijaniu wielorybów i późniejszym wykorzystywaniu ich w japońskiej kuchni - jest to nielegalne ponieważ podpisali konwencję, która zabrania tego typu działalności. Natomiast sam Greenpeace nie jest bezpośrednio związany z Partią Zielonych, jest to organizacja ekologiczna, stąd jest nam w jakiś sposób bliski, potrafimy organizować wspólne akcje, jak np. z Doliną Rospudy, natomiast Zieloni to partia polityczna. Chcemy, poprzez oddziaływanie na opinię publiczną i docelowo - miejmy nadzieję - wejście do parlamentu, zmieniać świat poprzez dochodzenie do władzy. Greenpeace jest organizacją NGO-sową, organizacją trzeciego sektora, która myśli o zmienianiu świata na innej zasadzie, bardziej indywidualnej i to jest zasadnicza różnica między nami.

- Czy nie uważa Pan, że niektóre elementy programu Partii Zielonych, tj. popieranie aborcji, antykoncepcji, środowisk gejowskich, uderzają w wartości na których zbudowana jest polska kultura, tożsamość? Czy te wartości są aż tak skompromitowane w dzisiejszej rzeczywistości?

- Należy oddzielić kilka rzeczy, zmienić język, popatrzeć na to kompleksowo. Istnieje teraz obecna, restrykcyjna ustawa antyaborcyjna, która jest tak naprawdę fikcją. Wiele osób, które na to stać odkłada odpowiednią sumę pieniędzy i dokonuje aborcji w kraju lub za granicą natomiast osoby biedne potrafią zrobić to po swojemu, np. wieszakiem. To katastrofa. Uważamy, że każda kobieta ma prawo do wyboru i nie chodzi tutaj o zmianę wyznawanych przez jednostkę wartości. Jeśli nawet aborcja nie jest restrykcyjna, osoba która uważa że to jest złe i tak tego nie zrobi. Liberalna ustawa aborcyjna daje możliwość dokonania wyboru ale to oczywiście nie rozwiązuje problemu. Aby aborcji było jak najmniej, państwo powinno wspierać dobrą edukację seksualną uczącą o świadomym macierzyństwie ale także ojcierzyństwie - a więc wspólnym wychowywaniu dzieci, jak również dotować pewne środki antykoncepcyjne.

Co się tyczy środowisk gejowskich, to jest to ta sama kwestia. To nie jest rozbieranie jakiejkolwiek struktury, która jest obecnie. Stosunki kapitalistyczne, zmiany, które dokonały się po '89 roku doprowadziły do zmiany pewnego stereotypu rodziny; z patriarchalnej na bardziej partnerską i proces ten trwa. My postulujemy aby osoby homoseksualne nie były dyskryminowane i miały pewne prawa a poprzez zalegalizowanie swych związków uniknęły komplikacji w razie konieczności odbierania korespondencji, odwiedzania w szpitalu itp. To są podstawowe sprawy. Jeżeli za przyznanie się do swojej orientacji seksualnej można być pobitym na ulicy to jest to problem - szczególnie jeśli przyznajemy się do tego, że mamy kulturę zbudowaną na chrześcijańskich wartościach, z których podstawową jest miłość bliźniego. Nikt nie karze wypierać się wartości, każdy ma swój światopogląd. Ważne aby te wartości nie dyskryminowały innych. O to nam głównie chodzi.

- Osobiście obawiam się tego, że jeśli nasze działania będą tak zdecydowanie dążyły do liberalizacji systemu, w pewnym momencie może się okazać, że zaszliśmy tak daleko, że akceptowalne jest już wszystko. Ludzie są tylko ludźmi, i nawet Kościół nie potrafi wyznaczyć takiej granicy, albo raczej boi się przesunąć ją dalej bo rozwój liberalizacji może być nie do przewidzenia ale też nie do zatrzymania..

- Pewne zmiany społeczne są nieuniknione natomiast sztuką jest zrobić je z głową. To nie jest tak, że idziemy na żywioł, robimy wszystko od razu żeby potem popatrzeć na to co z tego wyniknie. To byłoby nieodpowiedzialne. Liberalizacja pewnych obyczajów jest nieuchronna, tak jak nieuchronne było zniesienie niewolnictwa, czy równouprawnienie kobiet, które to przemiany początkowo również napotkały na społeczny opór, a teraz są dla wszystkich oczywiste. A więc jest to powolna ewolucja która właśnie się dokonuje. Chyba lepiej żeby dziecko było wychowywane przez dwóch ojców niż jakby miało dzieciństwo spędzić w domu dziecka. Nie można mówić, że związki homoseksualne są dobre albo złe. To jest tak jak związki heteroseksualne, jedne są udane inne nie. Nie można deprecjonować jednego kosztem drugiego.

- Ja bym się jednak obawiała, że dziecko wychowywane w rodzinie homoseksualnej może w jakiś sposób to odczuć, nikt przecież z tego co mi wiadomo, nie zbadał dokładnie czy może to mieć jakiś wpływ na psychikę.

- W Polsce nie robimy tego od razu, Robią to inne kraje, z których doświadczeń możemy się uczyć. Zgodzę się, że totalne zrównanie mogłoby doprowadzić do pewnych przykrości wśród dzieci, które mogłyby być szykanowane z tego powodu wśród rówieśników. To również należy robić z głową, zbyt szybkie zmiany w tak ważnej kwestii mogłyby zdezorganizować społeczeństwo. Natomiast były już przeprowadzone tego typu badania, z których wynikało, że nie ma przeciwwskazań dla wychowywania dzieci przez rodziny homoseksualistów. To nie jest tak, że przybrani rodzice „zarażają" homoseksualizmem swoje dzieci. Proszę natomiast spojrzeć jak wygląda sytuacja po drugiej, tej konserwatywnej stronie; są osoby które swoje stanowisko pokazują z klasą, jak np. pan Komorowski ale mamy też wypowiedzi Młodzieży Wszechpolskiej - to mowa nienawiści w czystej formie.

Rozmawiała: Aleksandra Mościbrodzka
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...