30 czerwca 2010

Raport sondażowy - czerwiec 2010

Jak widać na załączonym obrazku, jeśli chodzi o poparcie dla poszczególnych partii politycznych w czerwcu, w przeciwieństwie do sporych wahań w poparciu dla ich prezydenckich kandydatów, nie zmieniły się w znaczący sposób. Największy wzrost odnotował SLD, w drugiej połowie miesiąca był on jeszcze bardziej zauważalny i w jakiejś mierze wyglądał na skorelowany z coraz lepszymi wynikami Grzegorza Napieralskiego. Poza tym wieje nudą, zmiany w poparciu rzędu poniżej jednego punktu procentowego niespecjalnie skłaniają do jakichkolwiek, głębszych analiz. Wygląda na to, że katastrofa smoleńska co miała zmienić, to zmieniła, a jeśli gdziekolwiek jeszcze będziemy mogli spodziewać się zmian, to w powolnym wzroście sondażowych słupków Sojuszu Lewicy Demokratycznej.

Na chwilę obecną, chociaż dystans między PO a PiS uległ zmniejszeniu, to jednak nadal sięga on 10 punktów procentowych. Oczywiście, po 20 czerwca, możemy być niemal pewni, że istnieje jakiś poziom niedoszacowania partii Kaczyńskiego i (bardziej wyraźne) przeszacowanie formacji Tuska, wpływające z kolei na niższe notowania lewicy, jednak wrażenie polaryzacji wokół tych dwóch formacji - z niedużą, ale liczącą się grupą osób ją kontestujących nadal się utrzymuje. Po 10 kwietnia Prawo i Sprawiedliwość notuje rekordowe wyniki, zaś PSL ma coraz większe problemy z przekraczaniem progu 5% - problemy, które mogą wzrosnąć wraz ze słabym wynikiem Waldemara Pawlaka. Mimo wszystko Platforma Obywatelska utrzymuje się powyżej 40% poparcia i na razie niewiele wskazuje na to, by miało się to zmienić.

Kwestie błędów pomiarowych i niższego od zakładanego poziomu ufności wobec osób ankietujących będą miały coraz większe znaczenie, co widać, gdy spojrzy się na projektowany podział mandatów. Wahnięcia rzędu trzech punktów procentowych w poparciu mogą odebrać PO możliwość samodzielnego tworzenia rządu. Również przekroczenie przez PSL wyborczego progu pokomplikować może sytuację w roku 2011 - tym bardziej, że doniesienia z aktualnej koalicji nie świadczą o kwitnącej między partiami współpracy. Nawet powyższych wynikach istotny będzie podział głosów w samych okręgach wyborczych, który może znacząco fluktuować między poszczególnymi rejonami kraju. Już teraz zatem można dość śmiało powiedzieć, że za rok powinno być ciekawie, a jeśli nie uda się Platformie zdobyć samodzielnej większości, to emocji nie zabraknie także po wieczorze wyborczym.

28 czerwca 2010

Kurs na skreślanie

Po odsłuchaniu pierwszej debaty przed zbliżającymi się wyborami rośnie moje poczucie alienacji od osób, które sytuują się w samym środku debaty publicznej w Polsce. To, co zaprezentowali sobą podczas debaty Bronisław Komorowski i Jarosław Kaczyński, pozostaje niesamowicie daleko od tego, jak wyobrażam sobie kraj moich marzeń. Nie spodziewałem się cudów, ale odpowiedzi na pytania (mniejsza już o ich język, tradycyjnie daleki od neutralności ideologicznej, w stylu "przywilejów emerytalnych") zarówno w wersji PO, jak i PiS były głęboko rozczarowujące i zdumiewająco do siebie podobne - nawet tam, gdzie po każdej z opcji można by się spodziewać istnienia choćby symbolicznej różnicy ideowej i pozyskania sympatii elektoratu wrażliwego społecznie i postępowego obyczajowo. Rzekomych umizgów do lewicy ani widu, ani słychu, co tworzy chyba grunt pod to, by Grzegorz Napieralski nie poparł żadnego z pozostałych na placu boju kandydatów. W debacie liczyło się to, czy koniunktura za rządów Prawa i Sprawiedliwości była efektem zasług Jarosława Kaczyńskiego czy może globalnego kontekstu, kto jest lepszym katolikiem, lepiej zna radość rodzicielstwa i kto będzie inwestował w armię. Tu nie było "Polski Liberalnej" i "Polski Solidarnej" - co najwyżej wyliczanka, kto lepiej wyleczy prawicowe kompleksy.

Warto zwrócić uwagę na co ciekawsze "smaczki" (szkoda, że w słowniku języka polskiego nie ma jakiego negatywnego odpowiednika tego słowa, w rodzaju "obrzydzaków") tej debaty, w rodzaju zapewnień o tym, że rozdział kościoła od państwa ma się dobrze, po czym kwestia wpływu wiary na legislację pojawia się zaraz potem, gdy Komorowski i Kaczyński prześcigać się zaczęli w poszukiwaniu legendarnego "kompromisu z wiarą" ws. in vitro. Lider PiS wytykał marszałkowi z PO zwiększanie kontyngentu wojskowego w Afganistanie, wcześniej ciesząc się, że w wyniku tej ekspedycji wzrosły doświadczenia bojowe Wojska Polskiego. Komorowski opowiadał, jak to nie należy "polskiego oręża" automatycznie angażować w "kolonialne wojny", po czym deklaruje - jakże niekolonialnie - że należy cenić krew polskiego żołnierza (bo już zabitych Afgańczyków i Afganek - niekoniecznie). Przewodniczący Prawa i Sprawiedliwości powraca do motywu "zrównoważonego rozwoju", którego kompletnie nie rozumie - a właściwie wybiera z niej to, co mu pasuje, bo już redukcja emisji CO2 uznaje za barierę dla rozwoju Polski, zamiast szansę na modernizację z prawdziwego zdarzenia.

Narzekanie na to, że kandydaci nie reprezentują zielonych wartości politycznych, mogłoby się przeciągnąć w nieskończoność, zatem można zaproponować alternatywę - inną wizję odpowiedzi na postawione przez dziennikarki TVP, TVN i Polsatu pytania, na które mógłby odpowiedzieć potencjalny zielony kandydat - albo jeszcze lepiej, zielona kandydatka, na urząd prezydencki:

1. Polityka społeczna

Cieszę się, że Jarosław Kaczyński nie boi się mówić o zrównoważonym rozwoju, bowiem faktem jest, że jest to dziś najbardziej przekonująca alternatywa dla "modelu polaryzacyjno-dyfuzyjnego", a więc naiwnej wiary, że bogactwo ścieka w dół. Szkoda tylko, że pan premier zatrzymuje się w pół drogi - PiS-owska wersja rozwoju bowiem tak naprawdę skutkuje równym prawem do betonu i chorób cywilizacyjnych, podczas gdy zielona modernizacja to lepsza jakość życia, czystsze środowisko i bardziej równe społeczeństwo. Jedna Polska, o której mówi marszałek Komorowski, musi być krajem równych szans, który nie zostawia ludzi samym sobie z problemami i nie jest obojętne na ludzkie marzenia i aspiracje. W przeciwieństwie do obu kandydatów rozumiemy, że gdy dwójka dorosłych ludzi - świadomie i z miłości - pragnie prawnego uznania statusu ich związku, to niezależnie od płci ma do takiego uznania prawo. W sprawie in vitro nie ma miejsca na kolejny, zgniły kompromis - ludzie mają prawo do szczęścia, a dogmaty religijne nie mogą być podstawą tworzenia świeckiego prawa. Nie ma nowoczesnego państwa bez rzeczywistego rozdziału kościoła i państwa, a ten można osiągnąć tylko wtedy, gdy skończymy z kościelnymi przywilejami finansowymi oraz religią w publicznych szkołach.

2. Gospodarka

W Polsce realnym problemem nie jest w tym momencie niski wiek emerytalny - choć zgadzam się, że potrzeba nam jego zrównania dla kobiet i mężczyzn - ale przede wszystkim niska stopa aktywności zawodowej Polek i Polaków. Jej zwiększenie poprzez tworzenie nowych miejsc pracy, możliwości łączenia ról zawodowych i rodzinnych, a także legislację, gwarantującą równy status kobiet i mężczyzn, powinno być absolutnym priorytetem każdego rządu. Dogmatyczne obniżanie podatków spowodowało zmniejszenie dochodów budżetowych, co w kluczowym momencie niedawnego kryzysu uniemożliwiło przygotowanie ekonomicznego pakietu stymulacyjnego z prawdziwego zdarzenia. Podobne odpowiedzi panów Komorowskiego i Kaczyńskiego pokazują, że tak misternie przez nich tkane narracje o rzekomych, nieprzekraczalnych różnicach pokazują, jak niewiele dzieli ich pod względem kontynuowania dotychczasowej, neoliberalnej polityki ekonomicznej. Niedaleko pada Boni od Gilowskiej, panowie.

Polskie miraże o potędze bywają niesłychanie irytujące dla zwykłego człowieka. Ledwo pojawiły się doniesienia o potencjalnych złożach gazu łupkowego, a już chcemy zmieniać stosowne umowy z Rosją. Mamy opcję, która na stole jest już od dawna - to efektywność energetyczna, zwiększająca konkurencyjność gospodarki, 2,5 raza bardziej energochłonnej od unijnej średniej, i zmniejszająca koszty życia bez obniżania jego komfortu, a także inwestycje w odnawialne źródła energii, z których już dziś - technologicznie i opłacalnie ekonomicznie - jesteśmy w stanie pokryć ponad 40% zapotrzebowania naszego kraju na energię. Dałoby nam to nie tylko większą niezależność energetyczną, ale też dałoby szansę samym konsumentkom i konsumentom na większą niezależność od energetycznych monopoli.

3. Polityka zagraniczna

Tragedia w Smoleńsku musi zostać wyjaśniona, ale nie może na niej kończyć się lista naszych priorytetów w polityce zagranicznej. Miło słyszeć to, o co apelowaliśmy od lat - o wycofanie wojsk z Afganistanu. Kraj ten zasługuje na pokój, a nie da się go osiągnąć bez międzynarodowej współpracy i zmiany podejścia z militarnego na cywilne. Afganistan niczym w soczewce odbija problemy anachronicznego, polskiego podejścia do polityki międzynarodowej. Prezes Kaczyński chce Polski w G20, ale nie mówi już, co właściwie mielibyśmy światu do zaproponowania z tego tytułu. Nie słyszę nic o podatku Tobina, o zwiększaniu żenująco niskiego wskaźnika pomocy rozwojowej, który wedle międzynarodowych ustaleń powinien wynosić 0,7% PKB. Słyszymy o modernizacji armii, a nie słyszymy o wsparciu dla zielonej modernizacji europejskiej gospodarki - o Zielonym Nowym Ładzie, chroniącym środowisko i dającym nowe miejsca pracy. Polska za rządów partii marszałka Komorowskiego wolała blokować pakiet klimatyczny, zamiast wykorzystać to wielkie, cywilizacyjne wyzwanie do żabiego skoku w XXI wiek. Pokazuje to, że wizje modernizacji obu kandydatów odpowiadają wyzwaniom nie wieku XXI, ale XIX, i o tej smutnej prawdzie należy powiedzieć.

27 czerwca 2010

W zielonej sieci - odc. 35

Blogi:

- Na
blogu New Economics Foundation mnóstwo komentarzy wokół bardzo ostrych cięć budżetowych koalicji konserwatystów i liberalnych demokratów. Jest zatem o... cytrynach, wiśniach i sektorze publicznym, rewitalizacji Keynesa i reformie bankowej.

- Derek Wall przybliża artykuł na temat tego, że w czasie kryzysu lepiej podnosić świadczenia, niż ciąć wydatki. Notkę na podobny temat można przeczytać także u Richarda Lawsona.

- Adrian Windisch przypomina obietnice wyborcze Liberalnych Demokratów, a właściwie ich ostrzeżenia przed ryzykiem podwyżki VAT, którą teraz współfirmują.

- Jane Watkinson zapewnia - pogłoski o śmierci Zielonych w Leeds są zupełnie przedwczesne.

- Jim Jepps na temat wyborów szefa związku zawodowego UNISON.

Partie:

- Niemcy: Krótka historia zielonej młodzieżówki.

- Austria: Rusza kampania "Precz z ropą".

- Europa: Europejska Partia Zielonych wspiera internetową petycję anty-GMO, zaś Zieloni w Europarlamencie o szansach europejskich ekopodatków.

- Anglia i Walia: Raport o tym, że budżetowe cięcia są zbędne.

- Irlandia: Partia Pracy walczy z prawami zwierząt.

- Kanada: Bieda jest niedopuszczalnym zjawiskiem - mówią Zieloni.

- Australia: Zmiana na fotelu premiera - stanowisko obejmuje kobieta.

- Nowa Zelandia: Prawa człowieka? Tylko wtedy, gdy chińska delegacja nie patrzy...

- Czechy: Prawica bawi się granicami obwodów wyborczych w Pradze.

YouTube:

Pełne przemówienie kandydata Zielonych i SPD na urząd prezydenta Niemiec,
Joachima Gaucka.

26 czerwca 2010

Zdrowie rzecz cenna

Temat ochrony zdrowia - traktowany na serio, a nie w postaci obrzucania się komunałami - pojawia się w tej kampanii na marginesie publicznej debaty. Podczas prawyborów prezydenckich w Platformie Obywatelskiej Radosław Sikorski i Bronisław Komorowski usiłowali rozdąć do rozmiaru pokoleniowej przepaści różnicę w gruncie rzeczy podobnym swoim stanowisku wobec zapłodnienia in vitro. Bogusław Ziętek, przewodniczący Polskiej Partii Pracy-Sierpień'80 zaproponował danie samorządom większych możliwości w pozyskiwaniu funduszy na działanie opieki zdrowotnej za pośrednictwem podatków lokalnych, jednak postulat ten – podobnie jak i cała kampania notującego poparcie w okolicach jednego procenta kandydata – jest ignorowany przez media. Bardzo symptomatyczna na temat traktowania tematu przez polityków zdaje się być sytuacja, opisana przez dziennikarza Tomasza Machałę. Wizytujący Szpital Praski lider SLD miał mówić tam ogólniki na temat konieczności zapewnienia powszechnej dostępności opieki medycznej, jednak zapytany przez pacjentkę między innymi o składki i sposoby jej finansowania, nie potrafił udzielić odpowiedzi. Jednocześnie jego sztab, wraz z rozpoczęciem ostatniej fazy kampanii, planuje „mocne uderzenie”, którego składnikiem ma być właśnie program zdrowotny.

Skoro tak niewiele w gruncie rzeczy miejsca poświęcono w kampanii na temat, który wedle badań opinii społecznej jest w tej chwili tematem najważniejszym, kwestia zdrowia kobiet tym bardziej nie przebiła się do publicznego dyskursu. Praktycznie brak głośniejszych deklaracji co do kwestii związanych chociażby ze zdrowiem reprodukcyjnym – od edukacji seksualnej, poprzez dostępność leków antykoncepcyjnych, na stosunku do aborcji kończąc. Andrzej Olechowski, portretujący się jako kandydat liberalny, uznał obecną, restrykcyjną ustawę antyaborcyjną za „kompromis”, Marek Jurek z kolei, co ciekawe, stonował swoją antyaborcyjną krucjatę, skupiając się w zamian na szeroko pojętym promowaniu wartości chrześcijańskich i wspieraniu tradycyjnego modelu rodziny za pomocą systemu podatkowego. To bardzo mizerny bilans merytoryczny tej kampanii.

Uciekanie od uszczegóławiania poglądów kandydatów na urząd prezydencki na tak ważną sprawę, jaką jest ochrona zdrowia, ułatwia rozpowszechnione przekonanie na temat tego stanowiska. W oczach wielu osób łączy się wizja „pierwszej osoby w państwie” z założeniem o niskim wpływie na bieg wypadków politycznych i niewielkich kompetencjach. Sprzyja to tworzeniu warunków do czysto wizerunkowej polityki, pojmowanej w kategoriach nie sprawowania władzy czy realizacji jakkolwiek pojętego „interesu publicznego”, lecz abstrakcyjnej „godnej reprezentacji”. Tymczasem prezydent ma dwa niezwykle istotne narzędzia konstytucyjne, mogące mieć wpływ na kształt państwa. Po pierwsze, dysponuje prawem weta, które obecnie może być zostać odrzucone przez Sejm większością 3/5 głosów przy obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów, a więc większą, niż normalnie wymagana do przeforsowania projektów ustaw w Sejmie. W ten sposób Lech Kaczyński zablokował obligatoryjne przekształcanie szpitali w spółki prawa handlowego. Po drugie, ma także inicjatywę ustawodawczą, co daje możliwość opracowywania stosownych ustaw (jeśli osoba sprawująca urząd chce promować model „aktywnej prezydentury”), które – nawet jeśli nie zostaną przez parlament przyjęte – mogą pobudzić debatę publiczną na tematy czy spojrzenia na rzeczywistość do tej pory pozostające na marginesie. Poza tymi dwoma narzędziami ma także szereg innych możliwości, takich jak tworzenie nieformalnych ciał konsultacyjnych czy kierowanie trafiających na jego biurko projektów do Trybunału Konstytucyjnego. Wszystko to pokazuje, że poglądy osoby urzędującej w Pałacu Prezydenckim mają kolosalny wpływ na bieg zdarzeń w Polsce, także w obrębie zdrowia i dostępności usług publicznych.

Pomijane wyzwania

Do tej pory dysproporcje w dostępie do usług medycznych, jeśli w ogóle pojawiały się w medialnym obiegu, to głównie w kontekście tradycyjnie pojmowanego podziału na „Polskę A” i „Polskę B”. Przemiany cywilizacyjne sprawiają jednak, że coraz częściej w obrębie samych dużych miast, które mają być tym rzekomo „lepszym światem” pojawiają się coraz większe różnice w sytuacji zdrowotnej zamieszkujących je ludzi. Dodatkowym czynnikiem stają się różnice genderowe, pomijane w debacie na temat zdrowia, co prowadzi do nieadekwatnej do potrzeb alokacji zasobów i środków. W całej dyskusji pokutuje myślenie o „rozwiązaniach końca rury”, a więc skupianie się na kwestii szpitali i kosztów leczenia. Rola profilaktyki czy holistycznego spoglądania na zdrowie (a więc nie tylko „braku choroby”, ale dobrostanu, a także wpływu jakości środowiska, transportu zbiorowego czy też warunków pracy na jakość życia) pozostaje zupełnie zlekceważona w politycznym głównym nurcie.

Przykład „Raportu o stanie zdrowia mieszkańców Warszawy”, dotyczący lat 2004-2007, pokazuje, że współczesne miasto kondensuje w sobie społeczne nierówności. W wielu statystykach, które możemy wyczytać w tym przeszło 270-stronnicowym dokumencie, powtarza się specyficzna prawidłowość: na czele większości negatywnych zjawisk zdrowotnych w mieście przodują Praga Północ i Wola, zaś najkorzystniejsza sytuacja pod tym względem panuje w Wilanowie i Ursynowie. Gdy popatrzeć się na sytuację ekologiczną i społeczną tych dzielnic, zobaczymy, że są one na przeciwległych biegunach, jeśli chodzi o jakość życia. Warszawska „stara Praga” pozostaje symbolem bezradności kolejnych władz wobec istniejących tam nierówności społecznych, poprzemysłowa Wola z kolei po dziś dzień jest dzielnicą, w której nie ma zbyt wiele obszarów zielonych. Ursynów skorzystał na budowie linii metra i osiedlili się tam ludzie, tworzący zręby klasy średniej. Osoby, których nie stać na mieszkanie bliżej centrum zmuszone są do jego zakupu na Białołęce – odległość od centrum, kłopoty komunikacyjne i nadal niewielka oferta spędzania czasu wolnego towarzyszą wielu słabszym wskaźnikom zdrowotnym. Segregacja zdrowotna staje się kolejną, obok przestrzennej – tak jak grodzone osiedla grodzeniu ulega dostępność standardów medycznych. Osoby zamożniejsze mogą kupić sobie lepszą jej jakość, osoby, mające pecha, już niekoniecznie. Efekty bywają zatrważające – dla przykładu różnica długości życia między mężczyznami na Wilanowie a tymi na Pradze Północ wynosi w latach 2004-2007 aż 16,1 lat (odpowiednio 81,8 i 65,7), a kobiet - 14,1 (90,3 i 76,2).

Zdrowie obejmuje także dobrostan psychiczny, a wraz ze zmianą stosunków ekonomicznych, rozwojem usług i pracy umysłowej kosztem przemysłu i fizycznej, ciężar obciążeń z tym związanych przenosi się z chorób zawodowych na kwestie równowagi mentalnej, w szczególności między pracą a czasem wolnym. W ostatnich latach, przy ogólnie pozytywnych wskaźnikach zmian, jeśli chodzi o zakres leczenia ambulatoryjnego w tym zakresie, na czele czynników, zmuszających do skorzystania z opieki lekarskiej wdrapały się zaburzenia nerwicowe związane ze stresem. Zjawisko to stało się szczególnie widoczne wśród osób młodych (do 18 roku życia) i po raz pierwszy korzystających z opieki ambulatoryjnej. To także zjawisko częściej dotykające kobiety niż mężczyzn. Jak czytamy w podsumowaniu tej części raportu, tak Warszawianki, jak i Warszawiacy częściej niż reszta kraju ma problemy z substancjami psychoaktywnymi. Wszystko to wiąże się m.in. z szybkim tempem życia i potrzebą odreagowania. Choć zatem można liczyć na nieco lepszą jakość opieki zdrowotnej w stolicy, to jednak nie gwarantuje to automatycznie lepszego zdrowia.

Bardzo ważne i ciekawe są badania na temat samooceny stanu zdrowia, przeprowadzone na reprezentatywnej grupie i dzieci i młodzieży do 18 roku życia. Okazuje się, że dziewczęta dużo częściej niż chłopcy deklarują subiektywnie odczuwane kłopoty zdrowotne (poza bólem pleców i trudnościami z zasypianiem, gdzie minimalnie gorzej czują się chłopcy, największa różnica - 25 do 41,4% - widoczna jest w poczuciu zdenerwowania). Różnice występują także w nawykach żywieniowych, gdzie większym problemem dla młodych kobiet jest brak regularności w jedzeniu śniadania (problem dla 36,6% badanych dziewcząt i 22,6% chłopców), podczas gdy u młodych mężczyzn jest to kwestia jedzenia niedostatecznej ilości warzyw i owoców (71,2% jada rzadziej niż codziennie warzywa, a 66,4% - owoce, podczas gdy u dziewczyn wskaźniki te to odpowiednio 52,4 oraz 55,1%). Widać tu także mniejszą aktywność fizyczną dziewczyn, ale też mniejszą ich skłonność do podejmowania ryzykownych zachowań, z wchodzeniem w bójki włącznie. Widać tu, jak różne dla poszczególnych płci stają się skutki oceniania wychowania fizycznego w szkole (58% badanych dzieciaków nie uprawia wysiłku fizycznego przekraczającego, wliczając w to zajęcia WF, aktywności fizycznej przekraczającej 60 minut przez 4 dni w tygodniu), stawianiu na "orliki", braku powszechnego dostępu do stołówek szkolnych, mogących dbać o bardziej zbilansowaną dietę i zdrowe nawyki żywieniowe, a także petryfikowaniu "tradycyjnych ról płciowych", przez co przemoc młodych chłopaków wobec siebie znajduje sobie niszę do trwania.

Rozwiązanie wszystkich wymienionych powyżej problemów może zostać opracowane na szczeblu centralnym, a inicjatywa ustawodawcza prezydenta odegrać tu może niebagatelną rolę. Przykładem może tu być postulat zreformowania „janosikowego” tak, by w jego wyliczaniu brać pod uwagę np. współczynnik Giniego, mierzący stopień nierówności społecznych. W ten sposób „bogate”, a tak naprawdę przede wszystkim głęboko rozwarstwione samorządy zyskałyby narzędzia do rozwiązywania tego typu problemów. Ani widu, ani słychu o tego typu pomysłach, za to w internetowych ankietach kandydatów powraca pomysł przekształcania szpitali w spółki prawa handlowego, nakierowane na osiąganie zysku, nie zaś na leczenie pacjentki/pacjenta (pomysł wspierany przez Bronisława Komorowskiego) czy też na konkurencję ubezpieczycieli zdrowotnych (element programu Andrzeja Olechowskiego).

Przywracanie politycznego

Jeśli chodzi o zdrowotne „rozmowy niedokończone”, wiele kwestii pozostających poza sferą zainteresowania kandydatów można by przypomnieć. Przykłady ciekawych postulatów można zaprezentować poprzez przypomnienie pomysłów trzech głównych brytyjskich partii politycznych, należących do szeroko pojmowanego „obozu progresywnego”. W programie Zielonych Anglii i Walii znajdziemy postulaty zapewnienia darmowej opieki okulistycznej i dentystycznej, wzrost akcyzy na alkohol i wyroby tytoniowe czy też prawo do darmowej opieki społecznej dla osób starszych, znacznie tańszej, niż hospitalizacja i leczenie. Partia Pracy chciała doprowadzić do sytuacji, w której każda osoba między 40 a 74 rokiem życia miałaby prawo do corocznego, kompleksowego badania stanu zdrowia, a także gwarancji, że czas między skierowaniem na operację a zabiegiem nie mógł być dłuższy niż 18 tygodni. Liberalni Demokraci akcentowali z kolei konieczność powołania lokalnych rad zdrowotnych, dzięki którym lokalne społeczności i załogi szpitali miałyby większy wpływ na ich funkcjonowanie, a także szersze korzystanie z leków generycznych. Wspomniana przeze mnie na początku artykułu specyfika ustroju Polski sprawia, że postulaty, które powinny pojawiać się w programach zdrowotnych partii politycznych podczas wyborów parlamentarnych mają pełne prawo pojawiać się również podczas wyborów prezydenckich.

Tekst ukazał się pierwotnie na lewicowym portalu wyborczym Rozgwiazda.

25 czerwca 2010

Europejscy Zieloni wobec kryzysu greckiego

Reprezentanci Partii Zielonych, zarówno w parlamentach narodowych jak tez posłowie i posłanki Parlamentu Europejskiego spotkali się 10.06.2010 aby omówić kwestię pakietów ratunkowych dla Grecji oraz planów polepszenia stanu finansów publicznych w krajach UE i możliwej roli Unii w obecnej sytuacji.

Wielu parlamentarzystów czuło się zagonionych w kozi róg, gdy zostali skonfrontowani z potrzebą podjęcia natychmiastowych decyzji, wiedząc ze te będą miały długotrwałe konsekwencje. Potrzeba tutaj koordynacji działań aby realizować pomysły w interesie wszystkich – ta uważa Phillippe Lamberts, poseł PE oraz rzecznik Europejskiej Partii Zielonych, który rozpoczął spotkanie nt. kryzysu w Grecji, dwóch pakietów ratunkowych oraz kwestii zrównoważonych finansów publicznych krajów unijnych.

W spotkaniu wzięli udział przedstawiciele parlamentów Austrii, Niemiec, Węgier, Estonii, Francji, Irlandii, a także posłanki i posłowie Parlamentu Europejskiego.

Parlamentarzyści z frakcji Zielonych w Bundestagu odczuli potrzebę złożenia wyjaśnień w sprawie głosowań, które odbyły się w Niemczech nad pakietami ratunkowymi dla Grecji, jako że glosowali za pierwszym, a wstrzymali się od głosu podczas glosowania nad drugim. Posłanka Lisa Paus wyjaśniała, że pomimo zadania dodatkowych informacji nt. drugiego pakietu, nie uzyskano takowych, a sam pakiet został przedstawiony jako skromny dokument, co zaniepokoiło posłów klubu. Ostatecznym argumentem były silne glosy, że niemiecka konstytucja zostanie tym samym złamana. Zieloni obawiali się przyjęcia słabej reformy, która uderzy w interesy obu społeczeństw, greckiego i niemieckiego. Niemieccy Zieloni chcieli jednak podkreślić, ze czują sie w obowiązku wsparcia partnerów z Grecji i chcieliby, aby debata na temat reform i pomocy odbywała sie na arenie europejskiej.

Pascal Canfin nakreślił sytuację we Francji, podkreślając potrzebę przyjęcia europejskiej perspektywy podczas debaty na temat Grecji. Obydwa pakiety na pewno nie wyczerpują wszystkich dostępnych środków - są wystarczające by uratować euro, ale były raczej pakietem ratunkowym dla banków. Zieloni powinni zając stanowisko w tej sprawie, szczególnie biorąc pod uwagę interes podatnika. Potrzebujemy wizji długoterminowej, podkreślał Canfin, aby pomóc Grecji odzyskać konkurencyjność.

Dyskutując o pakietach ratunkowych, krytykowano sposób, w jaki podejmowane były decyzje w ciągu ostatnich dni - w panice i pod presja sektora bankowości. Jako wniosek stwierdzono, że należy wskazać na podmioty, które zyskały na kryzysie i sposobie zarządzania finansami, które przeważały podczas ostatnich dekad. Podmioty te powinno się obciążyć podatkiem od zysku.

Jako konkretne rozwiązania podano opodatkowanie płynnych źródeł dochodu (kapitału), by nie obciążać usług ważnych dla społeczności, w tym instytucji publicznych.

Głos z Irlandii był pełen zrozumienia dla sytuacji w Grecji. Wspomniano, że sytuacja w Irlandii nie tak dawno temu wyglądała gorzej niż w Grecji. Tak czy inaczej, podkreślano potrzebę koordynacji działań, tym bardziej, ze jeśli w jednym z krajów grupy PIGS (Portugalia, Irlandia, Grecja i Hiszpania) pakiet nie uratuje sytuacji, może nastąpić efekt domina, który pociągnie za sobą wszystkie kraje tej grupy.

W Austrii pakiety ratunkowe zostały przyjęte bez większych dyskusji, jednak podkreślano, że pakiety nie wystarczą i na pewno nie są lekarstwem na obecna sytuacje.

Część otwarta zakończyła się wystąpieniem Svena Giegolda, który przedstawił pakiet propozycji długoterminowych, a także podkreślił jeszcze raz potrzebę głębszych dyskusji także z konkretnymi krajami. Propozycje zawarte w pakiecie oparte są głównie na zrównoważonym planowaniu wydatków publicznych, ale także połączeniu poziomu płac w danym kraju z poziomem produktywności – nasuwa się oczywiste pytanie, jakimi czynnikami będzie ona mierzona?

Relacja ze spotkania autorstwa Marty Mendec (Federacja Młodych Europejskich Zielonych)

23 czerwca 2010

Przeżycie na gorąco

Komentowanie wydarzeń wyborczych między I a II turą nie jest sprawą łatwą. Co godzina otrzymuje się nowy pakiet informacji, który ma potencjał do przeorania politycznej sceny o 180 stopni. Przykład wyborczych wieczorów, które ostatecznie w dużej mierze analizowały wyniki zupełnie innych wyborów (telefonicznych zamiast realnych) powinien tu dawać dość sporo do myślenia i skłaniać do nieco większej pokory. Najciekawszym elementem tej układanki w tym momencie - przynajmniej z mojego punktu widzenia - stają się szanse na budowę jakiejś formy progresywnego aliansu politycznego, siłą rzeczy opierającego się na Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Gra toczy się nadal, a Grzegorz Napieralski uczestniczy w niej całkiem sprawnie.

Ponieważ nie wygląda na to, by lider SLD dał się przekonać do bezwarunkowego popierania Bronisława Komorowskiego, a nawet - o zgrozo - nie myśli o rządowych tekach, komentatorzy zaczynają się wściekać. Zaczynamy nagle słyszeć o "kogucie", któremu "woda sodowa uderzyła do głowy", a jeszcze tuż przed I turą przerażony redaktor naczelny "Polski" przestrzegał przed "Polską Zjednoczoną Partią Socjalistyczną", święcącą tryumfy, gdy - jego zdaniem - należy zaciskać pasa. Nic to, że coraz więcej środowisk ekonomicznych wskazuje, że taka polityka może doprowadzić do drugiego, jeszcze głębszego kryzysu, z neoliberalnych dogmatów zejść nie jest tak łatwo. Napieralski, z "czerwonego konia" staje się "czarnym charakterem", bo ma odwagę domagać się realizacji postulatów społecznych i ekonomicznych, których nie kwestionowała nawet centrystyczna "trzecia droga", takich jak in vitro, parytety czy płaca minimalna.

Przerażenie komentatorów wydaje się demaskować ich oczekiwania wobec jakiejkolwiek lewicowej formacji - bycia drobną przystawką, nadającą nieco bardziej współczujący wyraz rządom z PO, w ten sposób blokującą przepływ elektoratu socjalnego do PiS i gwarantujących takiemu aliansowi władzę na wieki. "Radykalne" (a tak naprawdę lokujące się po prostu w europejskim głównym nurcie politycznym) postulaty zbywa się metką "populizmu" i straszy się powrotem Prawa i Sprawiedliwości. Aż dziw bierze, że w 2005 roku nie było tak wielkiego lęku przed przejęciem władzy przez POPiS - koncepcję, za którą nadal niktórzy tęsknią. Czyż wtedy stanowcze hasła partii Kaczyńskich dotyczące bezpieczeństwa publicznego brzmiały może inaczej? Czy nie było wtedy możliwości zagłosowania na koncepcje, mogące zastąpić SLD na politycznej scenie po lewej stronie, jak chociażby alians SDPL, UP i Zielonych? Mam wątpliwą przyjemność pamiętania tamtej kampanii i dzisiejsze wybrzydzanie na PiS wydaje mi się momentami nawet zabawne.

Jest wiele powodów, by nie lubić Jarosława Kaczyńskiego. Obniżył podatki, tak mocno, że teraz trudno myśleć o jakichkolwiek gospodarczych pakietach stymulacyjnych. Miał nieciekawą koalicję, przez którą trzeba było wysłuchiwać historie w rodzaju "intronizacji Chrystusa", walczyć z pomysłami na zaostrzenie legislacji aborcyjnej i wysłuchiwać intelektualnych wynurzeń Romana Giertycha na temat Witolda Gombrowicza. Atmosfera strachu i podsłuchów była absolutnym kuriozum kraju, uważającego się za demokratyczny. To wszystko prawda. Pytanie jest dziś jednak inne - o co dziś toczy się gra? Od tego, jak zdefiniujemy stawki zależy, czy w ogóle będziemy w stanie udzielić prawidłowej odpowiedzi na pytanie fundamentalne - co robić?

Wydaje mi się, że odpowiedzi na tak postawione pytania są dwie - grać o odbudowę samodzielnego bytu lewicy i o powrót polskiej sceny politycznej do kształtu odzwierciedlającego europejską normę. Skoro tak, to czy pomysły w rodzaju zamiany ról i zastąpienia PSL w roli koalicjanta PO wydają się mieć wyjątkowo krótkie nogi. Platformie zależałoby na tym zapewne bardziej niż Sojuszowi - wiedzą bowiem, że jako silniejsza partia mogłaby zablokować jakiekolwiek postulaty, mogące przywrócić wiarygodność socjalnym hasłom Sojuszu, a poparcie dla jakichś drobnych ustępstw w tzw. "obyczajówce" pozwoliłoby PO nadal chodzić z łatką partii "liberalnej" i "europejskiej". Zagrożenie z lewej flanki zostałoby zatem zażegnane. By taki scenariusz miał miejsce, najlepiej zbywać lekceważąco jak najbardziej słuszne stwierdzenia w rodzaju tych Bartosza Arłukowicza, mówiących o potencjale 25-30% poparcia dla lewicy w Polsce.

Inną sprawą staje się straszenie nawrotem IV RP. Często odbywa się ono z lekceważeniem jakichkolwiek zasad logiki - np. jednocześnie pragnie się stworzyć wizerunek "żyrandolowego" modelu prezydentury i opowiadać o rychłym nawrocie Kamińskiego i Ziobry. Jedną z dziedzin życia, w której autentycznie bałbym się powrotu Prawa i Sprawiedliwości do władzy, są służby specjalne. Wystarczy jednak szybki rzut oka na ich spis w Wikipedii (wszak ulubionemu narzędziu zdobywania wiedzy także wśród wielu polskich polityków) by zobaczyć, że żadna z nich nie podlega prezydentowi, tylko premierowi albo szefowi ministerstwa obrony. Nawet zatem, gdyby Jarosław Kaczyński wpadł na idiotyczny pomysł przekreślenia swojego zmienionego wizerunku poprzez wzięcie tych panów ze sobą do kancelarii, nie mieliby oni żadnego wpływu na te sektory polityki, w których mogliby uczynić szkodę. Prezydent ma za to prawo weta, kierowania ustaw do Trybunału Konstytucyjnego i inicjatywy ustawodawczej, a tu zatrzymywanie niektórych co odważniejszych pomysłów, mogących pojawić się w gabinecie Donalda Tuska, bardzo by się przydało. Kaczyński w pałacu prezydenckim byłby mniej niebezpieczny niż jako lider, wiodący PiS do wyborów parlamentarnych w 2011. Bez niego partia ta ma do wyboru albo stawiać na grę do centrum i dalszą rezygnację z radykalnego przekazu, albo np. postawić na Ziobrę i przestraszyć na tyle dużą grupę wyborców, by przegrać z kretesem. Rząd PiSu jest zatem dużo mniej ciekawą (i dużo bardziej realną w wypadku zwycięstwa Komorowskiego) perspektywą, niż prezydentura lidera Prawa i Sprawiedliwości.

Od 2005 roku istniało wiele dróg, by zapobiec udziałowi PiS we władzy. W 2005 roku można było głosować na SDPL i Partię Demokratyczną, które miały realne szanse na wyniki w okolicach 10% i stworzenie bądź to skutecznej opozycji, bądź to stanie się koalicjantami PO, mniejsza już o to, czy byłyby to słuszne posunięcia, czy nie. W 2007 roku to LiD mógł dostać 35-40% i rządzić z PSL, a nie PO, w której pomysły na powrót do POPiSu nadal drzemią, na chwilę obecną głównie na marginesach tej partii, ale któż wie, czy idea ta się nie odrodzi? W czym niby koalicja PiS-SLD miałaby od niej być gorsza? Wolałbym szczerze, by nigdy nie powstała, ale by opcja progresywnych rządów w ogóle była możliwa, lewica nie może dawać się marginalizować i być uważaną za kwiatek do prawicowych, bardzo już niemodnych kożuchów. Jednym z pierwszych testów będzie tu stosunek SLD do środowisk, które do tej pory trzymały się raczej z dala od tej partii, takich jak Partia Kobiet i Zieloni. Jeśli pojawi się na tej linii partnerstwo, a nie chęć dominacji, może dojść do odświeżenia wizerunku partii Napieralskiego (który już w tych wyborach miał elektorat w ok. 45% składający się z osób poniżej 35 roku życia, co wydaje się równie ważne, co niezły wynik), a to z kolei otworzy szanse na dalsze sukcesy. Po raz kolejny powtórzę zatem - pożyjemy, zobaczymy.

22 czerwca 2010

Zieloni a sprawa polska

Ekologia nie jest postmaterialistycznym wyborem. Przykład Zielonego Nowego Ładu jest, moim zdaniem, ukoronowaniem wieloletnich, żmudnych działań Zielonych na rzecz "materializacji" swoich politycznych postulatów. Wszak "zielone miejsca pracy" to nie tylko edukacja i opieka zdrowotna, ale np. energooszczędne budownictwo, czyli działka jak najbardziej niebieskich kołnierzyków, klasy robotniczej czy też jak tę grupę społeczno-ekonomiczną zwał, tak zwał. Oczywiście że to nadal tylko część zielonego elektoratu, ale mimo wszytko rosnąca w skali europejskiej. Jeśli sami siebie zaczniemy przekonywać do tego, że nie mamy w ogóle szans do tego typu grup dotrzeć, to będzie to samospełniająca się przepowiednia. Przykładem jest tu właśnie energia - wystarczy poczytać wyliczenia Instytutu na rzecz Ekorozwoju by zobaczyć, że są przesłanki ku temu, by odrzucić przekonanie, że "zielona" równoznaczna jest z "drogą", i to na bazie twardych, ekonomicznych danych.

Zielona polityka w Polsce ma takie oblicze, jakie sami i same jej nadamy. Oczywiście, media będą nam przypinać różne łatki, ale łatki można z siebie mniej lub bardziej udanie zedrzeć. Przykład Caroline Lucas w Wielkiej Brytanii pokazuje, że Zieloni mogą być uznani za kompetentną siłę, mówiącą o systemie bankowym czy opiece zdrowotnej. Od lat zresztą zielony przekaz w Europie świadomie odchodzi od utożsamiania "zielonej polityki" z "zielonym stylem życia" - są to zbiory w dużej mierze wspólne, ale nie równoznaczne. Sukcesem często jest mniejsza ilość palenia, mniejsze spożycie mięsa czy rzadsze korzystanie z samochodu, a nie totalna rezygnacja z dotychczasowych nawyków. Sam nie wyobrażam sobie znając własną dietę, bym teraz mógł bez zagrożenia dla własnego zdrowia, przy tym tempie życia czy ilości wolnego czasu móc zapewnić sobie dietę równowartościową do mięsnej, ale z przyjemnością jem go teraz znacznie mniej, niż kiedyś.


Jeśli chcemy, by zielona polityka w tym kraju nas reprezentowała, musimy mówić jasno o naszych potrzebach życiowych, inaczej trudno będzie nam dostosować ją do nadwiślańskiego kontekstu. Co zresztą jest dla nas tym czynnikiem, dzięki któremu nadal chcemy działać - wycofanie wojsk z Afganistanu czy sprzeciw wobec komercjalizacji opieki zdrowotnej? Prawa kobiet czy dobra edukacja? Które postulaty są ważne dla nas, a które dla osób, które mogłyby na nas głosować? Bez odpowiedzi na to pytanie trudno tworzyć dobry program i spójny przekaz.

Wielu moich znajomych o prawicowych poglądach w zachodnich demokracjach byłoby zielonym elektoratem, ale na wschód od Łaby nie miały szczęścia otrzymać narzędzi do przyjęcia zielonej polityki jako polityki idącej w ich własnym interesie. Głosują zatem np. na PO, ryzykując wprowadzenie opłat za studia, nawet nie na SLD, o mniejszych partiach, ze względu na zabetonowanie sceny, nie wspomniawszy. Czy tego chcemy czy nie, czeka nas długi marsz, i to bardzo skomplikowany, wiodący po wielu dziedzinach, które Zieloni na Zachodzie mogą sobie darować (np. analiza dziedzictwa literackiego, niezwykle istotna, a praktycznie pomijana po lewej stronie politycznej sceny, mimo, iż już dość stara jest teza Jedlickiego o tym, że w Polsce mamy "cywilizację literatury", a nie techniki jak na Zachodzie).


Nie traktuję siebie jako jakąkolwiek elitę, ostentacyjnie odrzucam próby przyporządkowania mnie do jakiejś inteligencji, pragnę pozostać statecznym drobnomieszczaninem (o wielowiekowym chłopskim pochodzeniu) i nie zamierzam się tego wypierać. Także z własnymi, klasowymi resentymentami i antyelitaryzmem, który sprawia, że nie jestem w stanie stanąć z "wykształciuchami" po stronie osób najeżdżających na Jarosława Kaczyńskiego zanim jeszcze w ogóle cokolwiek powie - widziałem warunki, w jakich żyją ludzie i w jakich tworzy się poparcie dla takich poglądów i zgodnie z zieloną zasadą profilaktyki wolę poprawiać jakość życia ludzi niż tworzyć wokół nich mentalny kordon sanitarny. Czasem nie jest łatwo, ale iść do przodu - jak sądzę - warto.

21 czerwca 2010

Gorączka wyborczej nocy

Na chwilę obecną komentarze wyborcze są dość siłą rzeczy gorące. Trudno zresztą o jednoznaczne opinie w momencie, kiedy sondażowe wyniki, podane w TVP i w TVN różnią się od siebie dość znacznie. Jeśli założyć, że bliższe prawdy będzie badanie robione "twarzą w twarz", jak w telewizji publicznej, niż nawet bardziej rozszerzone telefoniczne w ośrodkach komercyjnych, to wyborcza różnica między dwójką kandydatów nie jest znowu tak wielka. 40,7% Komorowskiego i 35,8% Kaczyńskiego dają różnicę raptem 5 punktów procentowych. Niezależnie od ośrodka wyborczego "czerwonym koniem" tych wyborów, jak określił go w studiu TVN 24 Jarosław Kuźniar, otrzymał dobry, a co najważniejsze - dwucyfrowe poparcie od 12,4 do nawet 14%. Poza tymi kandydatami żaden inny konkurent nie zdołał sforsować granicy 3%, aczkolwiek dobry wynik Janusza Korwin-Mikke może być niezłym kapitałem do budowania swojej libertariańskiej Wolności i Praworządności. Czas zatem na krótki przegląd powyborczego pola bitwy.

1. Czy Bronisław Komorowski wygra? Z całą pewnością jego szanse są spore. Wedle wszelkich badań przedwyborczych elektorat Grzegorza Napieralskiego (jak widać - dość spory) jest skłonny raczej do głosowania na kandydata Platformy Obywatelskiej. Słowa marszałka Sejmu, gratulującego liderowi SLD i mówiącemu, że silna lewica jest Polsce potrzebna, wydają się brzmieć niewiarygodnie - a jednak takich gestów w ciągu najbliższych 2 tygodni będziemy słyszeli całkiem sporo. Druga tura może być - jak zauważyliśmy już 5 lat temu - znacznie bardziej nieprzewidywalna, wtedy jednak, obok lewicowego Borowskiego, równie duże znaczenie odgrywał Andrzej Lepper. Tym razem innego, równie silnego kandydata nie ma, więc mało prawdopodobne, by - może poza Waldemarem Pawlakiem, który zdobył poparcie w okolicach 2%, ale jednak jest liderem partii parlamentarnej - Bronisław Komorowski zawracał sobie nimi głowę. Bardzo dużo zależy też od tego, jaka rzeczywiście będzie różnica głosów między wiodącą dwójką - czy 5, czy może jednak, jak sugerują TVN i Polsat - 12-13 punktów procentowych. Jeśli jednak ta druga liczba, to - jeśli Komorowski utrzyma swój dotychczasowy poziom wpadek - raczej nie powinien przegrać.

2. Jak interpretować wyniki Jarosława Kaczyńskiego? 33 do 36% - to dość spójny wynik szefa Prawa i Sprawiedliwości. Czy dało się więcej? Patrząc się na przedwyborcze sondaże, wydaje się, że nie. Wygląda też na to, że porażka sądowa w sprawie prywatyzacji szpitali zablokowało dalszy wzrost poparcia dla Kaczyńskiego. Granie kartą zdrowotną, wedle sondaży niezwykle ważną dla Polek i Polaków, było bardzo ryzykowne, szczególnie, że PiS już raz, w 2007 roku, taki proces przegrał. Nic to, że reformy Platformy umożliwiają prywatyzację szpitali, a już samo działanie szpitali na zasadach komercyjnych, w praktyce, przesuwa ich działanie z troski o osobę chorą na dążenie do finansowania zysków - wrażenie medialne pozostało. Rysa na wizerunku "narodowej zgody", lansowanego przez Jarosława Kaczyńskiego, może w ciągu najbliższych 2 tygodni skończyć się wyborczą porażką. Jak widać, lider PiS ma przed sobą trudne zadanie, jeśli chce podjąć wyrównaną walkę. Ważne pytanie związane z wynikiem wyborów związane jest z frekwencją - czy początek wakacji rozleniwi elektorat PO albo tej części elektoratu lewicy (wedle TVN 24 - 2/3), która byłaby skłonna poprzeć Komorowskiego, czy wręcz przeciwnie - zmobilizuje przed - rzekomą lub rzeczywistą - groźbą nawrotu IV RP? To pytanie chyba równie ważne co faktyczne, ewentualne poparcie od innych kandydatów.

3. Co z tą lewicą? Chyba dobrze. Napieralskiemu wszyscy wieszczyli klapę i wynik w granicach 3%. Zapracował na 12-14%. To wzrost co najmniej czterokrotny. To jednocześnie lepszy wynik, niż 5 lat temu uzyskał Marek Borowski, i - jeśli potwierdzą się te dane - przekonał do siebie więcej osób, niż w 2007 roku cała koalicja Lewicy i Demokratów. To bardzo ważna kwestia - wszak tym razem lider SLD miał przeciwko sobie połowę własnej partii, niemrawych zwolenników spośród lewicowych tuzów (np. Aleksandra Kwaśniewskiego) i dużo głośniejszych deklaracji innych z nich, wspierających innych kandydatów - czyli Tomasza Nałęcza i Włodzimierza Cimoszewicza, wspierających Bronisława Komorowskiego, a także Marka Borowskiego i Dariusza Rosatiego, zerkającego na Andrzeja Olechowskiego. Napieralski nie tylko przeżył te ciosy, ale wyszedł z tego pojedynku obronną ręką, przekonując do siebie chociażby szefostwo Partii Kobiet i Zielonych. Transformacja z osoby uważanej za aparatczyka w pełnokrwistego polityka, jeśli okaże się trwała, może rozpocząć mozolną, ale konsekwentną budowę nowej, politycznej alternatywy dla duopolu PO i PiS.

4. Scena polityczna nadal jest zabetonowana? Niestety tak. W tych przyspieszonych wyborach wystartowały tylko te siły, które mogą jeszcze liczyć się na politycznej scenie i mieć szanse na ogólnopolski, samodzielny start. 2-3% Janusza Korwina-Mikke to wynik spory, zobaczymy, czy znajdzie swoje potwierdzenie w oficjalnych wynikach. Wolność i Praworządność miała szansę na poprawę swojej rozpoznawalności, i kto wie, czy nie zechce zawalczyć o wynik bliski progu dofinansowania budżetowego. Trudno powiedzieć, czy słaby wynik Waldemara Pawlaka oznacza zejście PSL z ogólnopolskiej sceny politycznej i docelowy alians wyborczy z PO przy zachowaniu własnej pozycji w samorządach, czy też po prostu nie odnalazł się jako kandydat w wyborach, opierających się na wyrazistych osobowościach. Pawlak miał w ostatnich tygodniach wiele do zarzucenia Platformie Obywatelskiej, więc możliwe, że ludowcy będą teraz przychylniej patrzeć na Prawo i Sprawiedliwość. Klapa Andrzeja Olechowskiego pokazuje wyraźnie, że żadne eksperymenty w centrum sceny politycznej (nawet z puszczaniem oka do lewicowego elektoratu) na chwilę obecną nie znajdują posłuchu. Wyborców przekonały jednak bardziej lewicowe hasła Napieralskiego niż kolejną wariację na temat "trzeciej drogi". Analogicznie - Marek Jurek i bardziej radykalna prawica poniosła klęskę, która poważnie ogranicza jej szanse na sukcesy w nadchodzących wyborach samorządowych. Bogusław Ziętek, oscylujący wokół zera, powinien poważnie zastanowić się nad polityczną przyszłością swojej formacji.

5. Co dalej? Wszystko zależy od tego, czy wyborcza mobilizacja zostanie wykorzystana. Tego wieczora gwiazdą stał się nie Komorowski, ale Napieralski. Od tego, czy SLD w najbliższych miesiącach pokona wewnętrzne problemy i pokaże, że wyborcze hasła nie pozostaną pustymi frazesami. Słuchając zapowiedzi, że Napieralski zdecyduje o swoim zachowaniu po dyskusjach z wyborczyniami i wyborcami oraz w zależności od poparcia kandydatów dla jego propozycji programowych. Czy utrzyma równy dystans między PO a PiS, czy może wesprze Komorowskiego? Pierwsze opinie komentatorów zdają się skłaniać do tezy, że zdecyduje się pozostawić tę decyzję samym wyborczyniom i wyborcom. Zobaczymy, ile lewicowych haseł usłyszymy do 4 lipca - wszystko to będzie służyło poprawie notowań Sojuszu. Wygląda też na to, że kto chce realizować progresywną politykę w parlamencie, ten nie może lekceważyć partii Napieralskiego. To bardzo ważna kwestia, wobec których nie da się przejść obojętnie. Będzie co analizować w najbliższych tygodniach.

PS - update 1:30>> Wraz z napływaniem kolejnych wyników batalia szykuje się coraz ostrzejsza - polecam śledzenie ich na stronie PKW. Różnica między kandydatami PO a PiS, jak na razie, minimalna, co oznacza, że każdy z nich będzie musiał ważyć każde słowo, jakie wypowie, bo do końca wyniki wyborów mogą pozostać wielką niewiadomą. Prognozy zarówno Napieralskiego, jaki i mniejszych kandydatów pozostają aktualne.

20 czerwca 2010

Przyszłość już tu jest

Manifest wyborczy szwedzkich Zielonych 2010 na rzecz zielonej transformacji, tworzącej nowe miejsca pracy, gwarantującą sensowną politykę klimatyczną i globalną solidarność

Wybory, jakich dokonujemy dziś, mają wpływ na nasze przyszłe życie. Dzisiejsze inwestycje tworzą społeczeństwo jutra. Wiemy już, co jest nam potrzebne do zrównoważonego rozwoju. Zmiany muszą się rozpocząć tu i teraz.

Szwedzka Partia Zielonych apeluje o poparcie wyborcze programem zielonej transformacji, oznaczającej więcej pracy, więcej dobrobytu i silniejszą Szwecję. Chcemy stworzyć zrównoważone społeczeństwo , które potrafić będzie pokonać długofalowe wyzwania przyszłości.

Szwedzka Partia Zielonych chce większych inwestycji w zieloną transformację całego społeczeństwa - Zielony Nowy Ład. Chcemy, by ludziom łatwiej było dokonywać zrównoważonych wyborów w codziennym życiu. Koleje, tramwaje, ścieżki rowerowe, energia odnawialna i inteligentne sieci miejski - to wszystko to nasza przyszłość. My, Zieloni, chcemy inwestycji, które są potrzebne. Nie tylko przynoszą one zysk, ale też tworzą więcej miejsc pracy.

Chcemy zmodernizować Szwecję. Potrzebujemy więcej wysiłków w edukacji, badaniach naukowych i przedsiębiorczości. Ludziom musi być łatwiej realizować swoje pomysły i mieć odwagę by z zatrudnionych stawać się przedsiębiorczyniami i przedsiębiorcami. Chcemy zrezygnować z modelu społeczeństwa, które śmieci. Naprawianie zepsutych przedmiotów musi stać się opłacalne. Chcemy zmniejszyć VAT w sektorze usług, by zachęcić do zielonej konsumpcji i tworzenia nowych miejsc pracy. Wiele nowych miejsc pracy powstanie dzięki inwestycjom w politykę społeczną i sektor publiczny.

My, Zieloni, konsekwentnie bronimy przyrody tam, gdzie jest zagrożona przez żądzę szybkiego zysku. Zobowiązanie to czerpiemy z naszej miłości do natury, jak również z solidarności z ludźmi żyjącymi teraz oraz przyszłymi pokoleniami. Celem naszej polityki jest solidarny świat. Właśnie dlatego działamy na rzecz pokoju, praw człowieka i globalnego rozbrojenia.

Wolność jest podstawą dla naszej polityki. Chcemy stworzyć egalitarne społeczeństwo, w którym wszyscy ludzie traktowani są równo. To dla nas podstawowa wolność. Społeczeństwo staje się bogatsze i bardziej dynamiczne, kiedy uznajemy różnice w wartościach i stylach życia. Ludziom należą się nowe szanse życiowe. Systemy opieki społecznej powinny zostać naprawione i włączać wszystkich w swoje działania.

Wraz ze swymi przyszłymi partnerami koalicyjnymi, Szwedzka Partia Zielonych pragnie stworzyć czerwono-zielony rząd po wyborach parlamentarnych w 2010 roku.

Inwestycje w klimat i nowe miejsca pracy

1. Szwecja powinna przyjąć na siebie swoją część globalnej odpowiedzialności. Emisje gazów cieplarnianych muszą spaść w stopniu wskazywanym przez rekomendacje środowiska naukowych. Zwiększone podatki ekologiczne sprawią, że użycie paliw kopalnych będzie droższe.

2. Podwojenie przepustowości kolei. Ogólnokrajowa, efektywna polityka transportowa wymaga zwiększonych inwestycji w sieć kolejową. Przepustowość pasażerska i towarowa powinny ulec podwojeniu. Chcemy budowy kolei wysokich prędkości, łączącej najważniejsze szwedzkie miasta - Sztokholm, Gotenburg i Malmoe z Kopenhagą i Oslo. Chcemy także połączenia głównych linii krajowych z regionalnymi by wzmocnić powiązania między nimi. Podróż koleją powinna być tańsza od jazdy samochodem lub podróży lotniczej.

3. Poprawa transportu publicznego. By stworzyć bardziej przyjazne dla klimatu miasta, chcemy wzmożenia inwestycji w transport publiczny - tramwaje, pociągi regionalne, metro i autobusy. Chcemy podwojenia do 2020 roku udziału tych form transportu w rynku. Nie potrzeba nam więcej autostrad. Transport zbiorowy powinien być dostępny i użyteczny dla osób z niepełnosprawnością.

4. Nowe paliwo dla samochodów. Wiele osób w Szwecji pozostaje uzależnionych od auta. Paliwa kopalne muszą być wycofywane, zarówno z powodów ekologicznych, jak i ekonomicznych. Każda i każdy musi mieć szansę napełnienia swych baków paliwami odnawialnymi. Ich użytkowanie musi być tańsze niż benzyny. Krajowa produkcja i dystrybucja paliw odnawialnych powinna być wspierana. W całym kraju powinna istnieć możliwość załadowania samochodu biopaliwami bądź też naładowania elektrycznych samochodów.

5. Elektryczność - zrób to sam! Chcemy, by tworzenie własnej elektryczności było opłacalne. Coraz więcej ludzi chce inwestować w energetykę odnawialną i zmniejszać swój wpływ na zmiany klimatu. Oznacza to, że coraz więcej osób powinno mieć możliwość oddawania energii do sieci. Chcemy wprowadzenia systemu sztywnych cen energetyki odnawialnej i umożliwienia mierzenia mikrogeneracji.

6. Inwestycje w energetykę odnawialną i efektywność energetyczną. Chcemy zastąpić energię jądrową i paliwa kopalne energią z wiatru, biopaliw, fal morskich, słońca oraz za pomocą efektywności energetycznej. Chcemy inwestować w renowację budynków w celu zmniejszania zużycia energii. W ten sposób zmniejszymy jej koszty. Wydobycie uranu powinno zostać zabronione.

7. Zielone zmiany w "milionowym programie". Chcemy stworzenia funduszu inwestycyjnego w celu budowy nowych mieszkań, ale także rewitalizacji zdewastowanych budynków i obszarów handlowych, w szczególności na przedmieściach. Inwestycje te doprowadzą do poprawy środowiska miejskiego i zmniejszonego zużycia energii.

8. Więcej transportu dóbr koleją i statkami. Zwiększenie bezpieczeństwa na naszych drogach i redukcja emisji gazów cieplarnianych osiągnięta zostanie poprzez opodatkowanie ciężkiego transportu ciężarowego. Sprawi to, że bardziej opłacać się będzie przewożenie towarów koleją lub statkiem, a nie drogami.

9. Ochrona przyrody i różnorodności biologicznej. Bogactwo ekologiczne bagien i pól powinno być chronione, zaś ochrona wybrzeży i plaż - zwiększona. Szwecja powinna utrzymać na odpowiednim poziomie populacje czterech swoich największych drapieżników: wilka, rysia, niedźwiedzia i rosomaka. Zmniejszeniu ulec powinno rozprzestrzenianie się toksyn, na przykład poprzez zakazanie wytwarzania bromowanych środków zmniejszających palność oraz substancji zaburzających gospodarkę hormonalną. Chcemy utrzymania i odnawiania bagien oraz ochrony prawnej dla wód podziemnych, ważnych dla naszego zaopatrzenia w wodę.

10. Rolnictwo przyjazne dla zwierząt. Używanie pestycydów i nawozów sztucznych powinno ulec zmniejszeniu. Poprawić należy ochronę zwierząt, chcemy także zakazu hodowli futerkowej. Obszary uprawne powinny być chronione. Chcemy, by rolnictwo organiczne i zrównoważone przynosiło zyski. Szwecja powinna być liderką w zielonych sektorach, takich jak ekoturystyka i produkcja żywności w małych gospodarstwach. Chcemy bronić ziemi przed organizmami modyfikowanymi genetycznie.

Nowe miejsca pracy, przedsiębiorczość i małe firmy

11. Niższy VAT dla sektora usług. Chcemy jego wzrostu poprzez obniżkę VAT w szeregu dziedzin życia. Naprawa zepsutych przedmiotów, jedzenie poza domem, wizyta u fryzjera czy regulowanie roweru powinny być tańsze. Zrównoważona konsumpcja usług musi być stymulowana, chcemy uczynić pierwszy krok w tym kierunku podczas pierwszej kadencji rządowej.

12. Niższe podatki dla małych firm. Chcemy obciąć VAT o 10 punktów procentowych dla małych przedsiębiorstw. Chcemy, by jednoosobowe przedsiębiorstwa otrzymywały dodatkowe redukcje dla pierwszej osoby, zatrudnionej w pierwszym roku działalności.

13. Dostęp do kapitału podwyższonego ryzyka dla małych i średnich przedsiębiorstw. Chcemy utworzyć publiczny fundusz kapitałowy, by umożliwić dostęp do środków finansowych dla małych i średnich firm. Powinien on być finansowany za pośrednictwem dywidendy z firm będących własnością państwa.

14. Handel i przemysł pod szczególną troską. Kołem napędowym dla wielu nowych przedsiębiorców jest większa odpowiedzialność etyczna, społeczna i ekologiczna. Przyczynia się to do zrównoważonego wzrostu. Tego typu postawy powinny być wspierane. Chcemy zwiększenia grantów na innowacje, rozwój produktów oraz zielonych technologii w małych i średnich firmach. Firmy państwowe i komunalne powinny przyczyniać się do rozwoju nowych technologii ekologicznych i energetyki odnawialnej, a także być wzorcami dla innych w kwestii redukowania wpływu na zmiany klimatu. Przedsiębiorczość społeczna i spółdzielcza powinna być elementem zielonej polityki. Działamy na rzecz tworzenia większej ilości przedsiębiorstw na obszarach wiejskich. Chcemy poprawy możliwości włączania kwestii społecznych, etycznych i ekologicznych w proces zamówień publicznych.

15. Praca i szkolenia dla młodych. Chcemy wprowadzenia programów szkoleniowych w sektorze polityki społecznej. Potrzeba większych inwestycji w szkolenia. Więcej uniwersytetów powinno oferować współpracę z przedsiębiorcami i władzami jako element toku studiów.

16. Otwarte i bogate życie kulturalne - jest ono ważnym czynnikiem sukcesu w kwestiach takich jak zdrowie, jakość życia i rozwój społeczny. Chcemy inwestować w kulturę, by dać każdej i każdemu, a w szczególności dzieciom i osobom młodym, możliwość brania udziału w różnych aktywnościach kulturalnych, zarówno jako widownia, jak i twórcy. Szkoły kulturalne muszą być wzmocnione. Kultura to przyjazna dla klimatu alternatywa dla konsumpcji materialnej.

Poprawa jakości polityki społecznej, inwestycje w edukację

17. Nikt nie powinien pozostawać bez ubezpieczenia. Współczesna siatka ubezpieczeń społecznych powinna obejmować każdą i każdego. Opieka zdrowotna powinna być świadczona aż do wyzdrowienia, a limity czasowe ubezpieczenia medycznego powinny zostać zniesione. Społeczna odpowiedzialność za efektywną rehabilitacje jest niezmiernie ważna. Ubezpieczenie od bezrobocia powinno być powszechne.

18. Krótsze godziny pracy. Chcemy redukcji standardowego czasu pracy do 35 godzin tygodniowo, by dać ludziom więcej czasu wolnego i poprawić ich jakość życia. Jako pierwszy krok ku temu, chcemy wprowadzić wsparcie dla rodziców z małymi dziećmi, chcących pracować krócej, a także powrócimy do możliwości rocznego urlopu wypoczynkowego. Chcemy otwarcia się na wydłużony, bardziej elastyczny wiek emerytalny, a także zwiększenia możliwości skracania sobie godzin pracy przy zbliżaniu się do emerytury.

19. Różnorodność w szkołach. Dzieci mają w szkołach prawo do otrzymania przydatnych im w życiu narzędzi. Rodzice i dzieci powinny mieć wpływ i możliwość wyboru metod nauczania, które będą odpowiednie dla dziecka. Wszystkie dzieci powinny otrzymać uwagę, na jaką zasługują i spędzić dostatecznie dużo czasu z dorosłymi w szkole i przedszkolu. Poprawie musi zatem ulec jakość szwedzkich szkół i przedszkoli. Potrzebujemy poprawy stosunku ilości osób uczących do nauczanych, zmniejszyć wielkość klas i zwiększyć czas nauki. Chcemy chronić różnorodności szkół i metod nauczania, a także wpływu osób studiujących i inwestycji w szkolną opiekę zdrowotną.

20. Niech dzieci pozostaną dziećmi! Każda i każdy ma prawo do szczęśliwego i bezpiecznego dzieciństwa. Społeczeństwo dobre dla dzieci jest dobrym dla wszystkich. Chcemy wzmocnienia praw dzieci i włączenia Konwencji Praw Dzieci do szwedzkiego prawa.

21. Profilaktyka. Opieka, w tym medyczna, powinna kierować się zasadami profilaktyki i promocji zdrowia. Opieka zdrowotna powinna być bardziej równa i bliska obywatelkom i obywatelom. Charakteryzować ją powinien duch współpracy, a także kompetencji medycznej i psychospołecznej. Specjalne wysiłki są potrzebne dla poprawy opieki i jakości życia osób starszych. By zmniejszyć poziom nieprawidłowego użycia leków, powinna ulec wzmocnieniu kontrola i nadzór.

22. Dobre jedzenie. Chcemy poprawy jakości dań w szkołach, placówkach geriatrycznych i szpitalach. Dzieci, osoby starsze i pacjentki/pacjenci powinni dostawać świeżo przyrządzone posiłki, zamiast odgrzewanego jedzenia, transportowanego wiele kilometrów. Żywność organiczna i produkowana lokalnie powinna być celem, zaś prawo dotyczące zamówień publicznych powinno być zmienione tak, by pozwalało na promowanie lokalnych zakupów. Zdrowe i dobre jedzenie jest naturalną częścią dobrobytu.

23. Wzmocnione uniwersytety i zwiększenie dostępu. System edukacyjny ma kluczowe znaczenie w dzisiejszym, opartym na wiedzy społeczeństwie. Jakość nauczania na uniwersytetach powinna być poprawiona, z większą ilością czasu nauki na studentkę/studenta i większym skupianiem się na dobrych metodach nauczania. Chcemy dać ludziom drugą szansę w życiu i pozwolić im łatwiej studiować na wszystkich etapach życia. Chcemy zwiększenia grantów i kredytów studenckich, a także poprawy studenckiej siatki zabezpieczeń socjalnych. Współpraca między uniwersytetami, związkami zawodowymi i pracodawcami powinna ulec wzmocnieniu.

Równe społeczeństwo zwiększa wolność

24. Równość w rodzinie i radach nadzorczych. Obydwoje rodziców ma prawo zostać w domu z dzieckiem, a dziecko ma prawo do rozwoju z dwójką rodziców. Chcemy, by urlop wychowawczy dzielił się na trzy części, z czego każdy rodzic musi wykorzystać po jednej, a pozostały czas jest kwestią do uzgodnienia między nimi. Zwiększa to szanse na równe rodzicielstwo. Chcemy wprowadzenia prawa dotyczącego kwot płciowych w zarządach dużych korporacji i publicznych przedsiębiorstw.

25. Bezpieczeństwo kobiet to wolność. Chcemy zwiększenia środków do opieki nad kobietami zagrożonymi, przeznaczanych na utrzymanie schronisk przez organizacje pozarządowe. System sądowniczy musi traktować ludzi w duchu szacunku i kompetencji. Ustawodawstwo dotyczące gwałtów powinno zostać zaostrzone w celu zapewnienia integralności cielesnej. Dzieci, które były świadkami przemocy domowej, powinny być traktowane jako ofiary przestępstwa. Więcej uwagi poświęcić należy przemocy wobec mężczyzn, a także w obrębie relacji jednopłciowych. Więcej środków przeznaczyć należy na przeciwdziałanie prostytucji i handlu ludźmi.

26. Równe prawa dla wszystkich. Ustawodawstwo antydyskryminacyjne powinno ulec wzmocnieniu. Chcemy promować równe prawa w firmach i instytucjach publicznych. Lokalne agencje antydyskryminacyjne powinny ulec wzmocnieniu. Chcemy kontynuować działania na rzecz praw LGBT. Działania przeciwko zbrodniom nienawiści powinny być zintensyfikowane. Każda i każdy powinien mieć równe prawa do partycypacji. Chcemy, by niedostępność jakiegoś miejsca została prawnie uznana za przejaw dyskryminacji wobec osób z niepełnosprawnościami.

27. Język rodzinny. Jedną z najbardziej efektywnych metod poprawy wyników w nauce dzieci z innym językiem macierzystym niż szwedzki jest inwestowanie w nauczanie w tym języku. Chcemy rozszerzyć prawo do języka macierzystego w edukacji do całego cyklu obowiązkowego. Chcemy także nauczania większej ilości przedmiotów w języku macierzystym.

28. Edukacja i praca dla nowo przybyłych. Osoby nowo przybyłe powinny móc uczyć się szwedzkiego szybciej, by uzyskać uznanie lub uzupełnić swoją edukację i by znaleźć pracę. Chcemy, by zajęcia po szwedzku połączone były ze stażami. Chcemy poprawić jakość szwedzkiego jako drugiego języka, a także, by uniwersytety oferowały szwedzkie kursy językowe dla osób, które przyjechały do kraju.

29. Ochrona prawa do prywatności. Prawa te są obecnie ograniczane. Chcemy zaostrzyć reguły pozwoleń na nadzór kamerami, tak, by uwzględniały one prawa jednostek. Państwo nie powinno móc rejestrować ruchu internetowego w Szwecji. Chcemy zniesienia prawa, pozwalającego agencjom ochrony na monitorowanie ruchu w sieci.

30. Wolny Internet i równowaga w prawie autorskim. Chcemy chronić rządy prawa i bezpieczeństwo w sieci poprzez zmiany prawne, modernizację ustawodawstwa dotyczącego praw autorskich i dekryminalizację dzielenia się plikami na prywatny użytek. Neutralność sieci jest ważną zasadą, która powinna być chroniona.

Uczciwy i zrównoważony świat jest możliwy

31. Aktywna globalna polityka klimatyczna. Światowe emisje gazów cieplarnianych muszą ulec zmniejszeniu. Chcemy działać globalnie w celu wygaszenia wszelkich subsydiów dla węgla, ropy i energetyki nuklearnej. Chcemy opłat ekologicznych na paliwa kopalne w międzynarodowym lotnictwie i transporcie morskim, które sfinansowałyby działania klimatyczne w krajach biednych. Zwiększeniu musi ulec wsparcie takich działań w krajach rozwijających się.

32. Walka z biedą. Chcemy pracować na rzecz sprawiedliwego handlu, który lepiej odpowiada potrzebom ubogich krajów. W Szwecji poziom pomocy rozwojowej powinien wynosić co najmniej 1% PKB. Szwecja powinna działać na rzecz zapobieżenia wpadnięciu przez biedne kraje w pułapki ubóstwa i anulowania wszelkich, nieuzasadnionych długów. Zmniejszanie biedy powinno być centralnym elementem polityki zagranicznej, handlowej i rozwojowej.

33. Wygaszenie handlu bronią. Pierwszym krokiem powinno być usztywnienie reguł szwedzkiego handlu bronią. To niedopuszczalne, by była ona eksportowana do krajów łamiących prawa człowieka. Sprzeciwiamy się inwestowaniu miliardowych kwot w nową, ulepszoną wersję myśliwca JAS. Szwecja powinna pozostać poza NATO. Wysiłki na rzecz pokoju na świecie powinny zostać wzmożone. Chcemy wprowadzenia zakazu tworzenia min lądowych i bomb kasetowych w Szwecji.

34. Zatrzymanie przełowienia naszych oceanów. Wszelkie subsydia, przyczyniające się do przełowienia muszą zostać zniesione. Łosoś i inne gatunki ryb w naszych oceanach muszą być chronione, jeśli poziom łowisk spadnie poniżej bezpiecznych poziomów. Istotne działania wymagane są przeciwko nielegalnym połowom. Chcemy także rewizji szwedzkiej polityki handlowej, by zmniejszyć przełowienie w innych, światowych morzach.

35. Szacunek dla praw człowieka w polityce migracyjnej. Chcemy stworzyć więcej prawnych możliwości dla migracji do Unii Europejskiej. Bardziej humanitarna polityka w sprawie uchodźców jest potrzebna. Przez długi czas szwedzki proces migracyjny był wadliwy, przez co teraz potrzebujemy wprowadzenia amnestii dla osób pozostających bez dokumentów. Interesy dziecka powinny być najważniejsze w szacowaniu spraw osób migrujących. Osoby bez dokumentów powinny mieć prawo do opieki i edukacji.

36. Nie dla euro. Chcemy, by Szwecja zachowała własną walutę i nie wstępowała do Europejskiego Obszaru Monetarnego. Unia Europejska powinna być bardziej demokratyczna i mniej scentralizowana. UE nie powinna mieć wspólnej polityki obronnej.

19 czerwca 2010

Zakręcić i przesterować

Czasem mam wrażenie, że prostota jako cnota już dawno wylądowała w koszu na śmieci. Kończy się to tym, że spotykamy się w kawiarniach, dyskutujemy o coraz bardziej wyrafinowanych koncepcjach z dziedziny humanistyki, po czym włączamy telewizor na wieczorze wyborczym i szczękamy zębami, że znów rządzi nami prawica, "dziś prawdziwej lewicy już nie ma" i tak dalej, i tak dalej. By odreagować, idziemy potem do kina na jakiś inteligentny film, szlag nas trafia, że na świecie tyle niesprawiedliwości, zła i przemocy, a potem... cóż, włączamy telewizję, a tam szczękamy zębami na kolejną edycję "Tańca z gwiazdami". I tak w kółko...

Takie właśnie wrażenia przyszły mi na myśl po obejrzeniu "Metropii", skandynawskiej animacji o alterglobalistycznym zacięciu. W świecie filmu mamy rok 2024, świat ledwo radzi sobie ze skutkami wyczerpywania się surowców naturalnych, a jednym ze sposobów na to jest paneuropejska sieć podziemnej kolei, nazwana - jakże odkrywczo - metrem. Główny bohater jest sobie typowym klerkiem, coś tam robi, gdzieś tam pracuje, jakieś tam życie wiedzie. Opis ten dość dobrze streszcza jego sytuację życiową. Jednocześnie ma poczucie, że coś jest nie tak - zaczyna słyszeć głosy, a jego uwagę podczas podróży do pracy przyciąga pewna kobieca twarz, znana mu z opakowania szamponu do włosów. Żeby film miał ręce i nogi, od tego momentu musi rozpocząć się intryga, główny bohater ma z początku niczego nie rozumieć, a narracja filmu ma powodować analogiczne poczucie chaosu i dezorientacji u osoby oglądającej tę trwającą nieco ponad 80 minut produkcję.

W kinie science fiction trudno jest po kultowym dla wielu "Matrixie" wymyślić coś ciekawego względem motywu "poznania prawdy o świecie przez szarego człowieka". Ostatnimi ciekawymi pod tym względem produkcjami, moim zdaniem, były: niedocenione "Equilibrium", w którym światowy rząd zabraniał ludziom odczuwać emocje i tępił za pośrednictwem specjalnych jednostek paramilitarnych jakiekolwiek przejawy kultury i sztuki, a także "Ja, robot". Siłą tych filmów była ich holywoodzkość i masowość, przy jednoczesnych, mniejszych lub większych, ambicjach intelektualnych. Wydaje się, że przestrzenność, namacalna epickość alternatywnego świata jest jedną z lepszych metod na opowiedzenie o obecnych problemach cywilizacyjnych w futurystycznym kostiumie. Patent być może ograny, ale z drugiej strony bardziej bezpieczny niż usiłowanie tworzenia bardziej kameralnych wizji. "Immortel. Kobieta pułapka" na podstawie komiksów Enki Bilala, zdaje się być dobrym przykładem takiego przesterowania, gdzie estetyczne wojaże przesłaniać zaczynają przesłanie filmu.

"Metropia", niestety, poszła w kierunku "Immortela". Całe zagmatwanie fabularne, kiedy nie do końca wiemy, kto jest kim, z kim i dlaczego, zamiast potęgować napięcie, po prostu zaczyna po osobie oglądającej spływać bez większych emocji. Kobieta, która odkrywa przed bohaterem kulisy Wielkiego Przekrętu (kontrolowania ludzkich myśli za pomocą szamponu do włosów), jest tu ofiarą trendu kwestionowania podziału na czarne i białe postacie w filmach. Tutaj - tak jak krajobraz - wszyscy są niemal idealnie szarzy, z trudnymi do odróżnienia odcieniami tego koloru między nimi. Nie chodzi o to, by zastępować jedne kartonowe postaci drugimi, ale tym razem uniemożliwia to nie tylko identyfikację z kimkolwiek z "Metropii", ale wręcz wejście w strukturę tego antypatycznego świata. Szkoda to spora, bo dla przykładu warstwa wizualna skandynawskiego dzieła, mimo całej jej celowej szarości, wyszła całkiem zgrabnie.

Być może dzieło Tarika Saleha może pobudzić do dyskusji, mnie jednak przede wszystkim zasmuciło. Ważny problem (wyczerpywanie się surowców nieodnawialnych) zginął zupełnie, mało kto jest w stanie powiedzieć, jak w takim świecie udało się stworzyć liczącą wiele tysięcy kilometrów sieć metra. Mam wrażenie, że coraz trudniej jest wykrzesać u zaangażowanych twórców i twórczyń potrzebę tworzenia prostych, bardziej zrozumiałych historii. Co więcej, obiektami krytyki przy tej okazji pada np. tworzący zaangażowane dokumenty Michael Moore. Być może bywają one populistyczne, ale przynajmniej są oglądane i bywają obiektami debat. Chcąc ciągnąć ludzi w górę, "zjadaczy chleba w aniołów przemieniać", bardzo często przestaje się zwracać uwagę nas ludzkie potrzeby i zdolności intelektualne i emocjonalne. Kończy się to tym, że miliony oglądają "M jak miłość", nie zaś filmy krytykujące obecny model globalizacji. I - rzecz jasna - wszyscy przez to zgrzytają zębami.

Czytam sobie najróżniejsze opowiadania i powieści z XIX wieku. Można by stwierdzić, że trącą myszką, a jednak, przy bliższym z nimi spotkaniu, ujawniają swą świeżość i aktualność poruszanych w nich problemów. Dziś twórczyniom i twórcom (nie tylko zresztą na polu filmowym) zdaje się, że nadeszły złote czasy "racjonalnej dyskusji" i "wolności artystycznej", dzięki czemu można tworzyć dzieła coraz bardziej złożone, niemożliwe do krytyki z powodu "prawa artystki/artysty do własnych form wypowiedzi artystycznej". Lekceważenie ludzkich potrzeb, czasem wydających się kuriozalnych, jak wszelakiego rodzaju mity założycielskie, skutkuje tym, że w obliczu wydarzeń w rodzaju śmierci Jana Pawła II czy też katastrofy w Smoleńsku trudno przekonać o relewantności własnej postawy. Odbijanie "Matrixa" na potrzeby alterglobalistycznego czy genderowego przekazu tymczasem wydaje się czasem bardziej płodne, niż dobudowywanie kolejnych pięter do coraz bardziej pokręconych konstrukcji fabularnych. Po "Metropii" miejsca na refleksję zostaje niewiele, niestety.

18 czerwca 2010

Dlaczego Napieralski?

To chyba pierwsze w moim życiu wybory, w których niemal do ostatniej chwili zastanawiałem się nad tym, kogo poprzeć. Pewne wątpliwości będę miał zapewne aż do wrzucenia karty wyborczej do urny, ale zasadniczo wydaję mi się, że dokonałem wyboru. Wyboru dokonała także Rada Krajowa Zielonych, a jako że zasiadam w tym ciele i byłem jedną z osób proponujących taką decyzję, zatem biorę za nią pełną, polityczną odpowiedzialność. Zdecydowaliśmy się na wsparcie lidera Sojuszu Lewicy Demokratycznej, Grzegorza Napieralskiego. Jako że nasi przewodniczący już na ten temat się wypowiedzieli, zatem nie pozostaje mi nic innego, jak tylko opowiedzieć o własnej perspektywie I tury, powodów, dla których jednak warto oddać ważny, pozytywny głos w tę niedzielę.

Kiedy lider Sojuszu deklarował swój start, byłem co do tego faktu mocno sceptyczny. Wydaje się, że nie była to wyłącznie moja opinia - pierwsze, sondażowe wyniki nie mogły napawać kandydata optymizmem. Zmagać się musiał z medialnymi docinkami praktycznie od pierwszych momentów kampanii, kiedy to na przykład stawał w okolicach 6 rano z jabłkami przed fabryką. Zniechęcać mogły kolejne wyborcze piosenki, raczej niekoniecznie trafiające w obecne, muzyczne gusta. Powoli jednak coś zaczynało się zmieniać. W kampanii lidera Sojuszu zaczęły być silniej akcentowane hasła, które od dawna powinny pojawiać się w lewicowym głównym nurcie - i to zarówno obyczajowe, jak i ekonomiczne. Kwestia ubóstwa kobiet, prawa do aborcji, świeckości państwa i jego efektywnego funkcjonowania, a nawet budownictwa mieszkaniowego - wszystkie te sprawy pojawiały się nie tylko w bezpośrednich spotkaniach z wyborczyniami i wyborcami, ale też w przekazach medialnych.

Oczywiście zawsze możemy powiedzieć, że hasła hasłami, ale dotychczasowa wiarygodność SLD w tych kwestiach nie zawsze była taka, jaka być powinna. To prawda - nie każdy kandydat lewicy mógłby liczyć na nasze poparcie za to, co np. działo się za rządów Leszka Millera i Marka Belki. Sam Napieralski sporo jeszcze ma do zrobienia pod względem dojścia do socjaldemokratycznego, europejskiego głównego nurtu. Mimo to jednak nie sposób zaprzeczyć, że w ciągu 2 miesięcy kampanii przeszedł dość zdumiewającą metamorfozę, która daje nadzieje na wzrost znaczenia progresywnej polityki w Polsce. To tylko nadzieja, która może się nie ziścić, ale mamy podstawy sądzić, że zmiana ta jest trwała. To polityka jakościowo różna od wiecznego "zwracania się do centrum", która kończy się popieraniem przez Tomasza Nałęcza i Włodzimierza Cimoszewicza kandydatury konserwatywnego neoliberała, Bronisława Komorowskiego, któremu do ich pozyskania wystarczy parę współczujących mrugnięć w lewą stronę.

Sprawdziliśmy programy piątki kandydatów na urząd prezydencki - dwójki faworytów oraz kolejnej trójki, deklarującej zabieganie o elektorat "na lewo od PO". Wyniki naszego zielonego indeksu pokazują kilka faktów. Pierwszy i najważniejszy jest jednocześnie najbardziej przygnębiający - polska polityka daleka jest od dyskusji na tematy, które w europejskim dyskursie są w jej głównym nurcie. Ekologia i zrównoważony rozwój - w najlepszym wypadku - ograniczają się do paru ogólnych formułek, w najgorszym bywają zupełnie lekceważone, a przyroda - zamiast być traktowana poważnie - uznawana jest za hamulcowego rozumianego w XIX-wiecznych kategoriach "postępu". Grzegorz Napieralski wypadł - tak jak w całej kampanii - przyzwoicie, acz nie porywająco, trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że przyzwoitość ta, w obliczu dużo słabszych (poza Bogusławem Ziętkiem, jeszcze w jakiś sposób podejmującym wyzwania) wyników zaczyna wyrastać na całkiem pozytywny wynik. Nie oznacza to, że nie chcielibyśmy więcej - chcemy, jak najbardziej.

Osobiście nigdy nie uznawałem politycznej jedności środowisk progresywnych jako wartości samej w sobie. Nawoływania do takowej, jeśli polegały na mechanicznej kumulacji partii zamiast na wspólnym tworzeniu wizji zmian budziły - i nadal budzą - we mnie spory dystans. Ideałem zawsze były dla mnie pod tym względem Niemcy, gdzie współistnieją trzy silne partie - SPD, Zieloni i Lewica. Współpraca - jeśli miałaby mieć miejsce - musi opierać się na zaufaniu i słuchaniu swoich racji i argumentów. Poparcie Zielonych dla Napieralskiego nie oznacza naszego "hołdu lennego" - to nasza propozycja dyskusji na temat wzmacniania siły środowisk "na lewo od PO", oparta na merytorycznych przesłankach i pewnej bazie ideowej spójności. Jeśli ten gest miałby zmienić się w długofalową współpracę, to kwestie istotne dla zielonej polityki, takie jak efektywność energetyczna i odnawialne źródła energii zamiast energetyki atomowej, poważne traktowanie praw kobiet i mniejszości, rozwój transportu publicznego i polityka międzynarodowa oparta na dialogu, a nie militarnych eskapadach, stać się powinny obiektem autentycznego zaangażowania SLD. Dostrzegam szansę, by tak właśnie było i mam nadzieję, że deklaracje polityczne Grzegorza Napieralskiego znajdą swe pokrycie w działalności chociażby klubu parlamentarnego Lewicy w najbliższych miesiącach.

Jest jeszcze jedna ważna kwestia, ważna w kontekście aktualnej polaryzacji sceny politycznej. Lider Sojuszu jest aktualnie jedynym kandydatem poza Bronisławem Komorowskim i Jarosławem Kaczyńskim, który ma szanse osiągnąć wynik powyżej 10%. Im on wyższy, tym bardziej dwójka jego rywali będzie musiała w II turze zwracać uwagę na kwestie zrównoważonego rozwoju społecznego. Im on wyższy, tym również większa baza startowa do nowych pomysłów na rewitalizację lewicy w Polsce, co w obliczu pięcioletniej już dominacji populistycznej prawicy staje się coraz bardziej konieczne. Obecna ordynacja wyborcza, betonująca scenę polityczną, poważnie utrudnia pojawienie się nowych inicjatyw politycznych, budowanych zupełnie od zera. Skoro tak, to być może czas na pozytywne wpływanie na główny nurt polityki w Polsce w inny sposób. Czynniki estetyczne nie mogą tu nadal grać decydującej roli. Nie zapominamy o tym, co złego działo się w czasach, gdy SLD był u władzy - widzimy jednak chęć zmian, a także skutki dominacji PO i PiS - niekończących się swarów i anachronicznych wizji modernizacji. Zmiany zdaje się widzieć nawet szef Polskiej Partii Pracy - Sierpień'80, Bogusław Ziętek, skoro na kongresie Unii Pracy nie zaprzeczał lewicowości kandydata Sojuszu. Być może to znak, że coś dobrego zaczyna się dziać na progresywnej scenie politycznej w naszym kraju. Oby.

17 czerwca 2010

Notatki na boku nauki

Siedzę i czytam, czytam i obserwuję. Przygotowuję się do egzaminu z kultury polskiej w XIX wieku, w jednym oknie internetowej przeglądarki trzymam otwarte najnowsze doniesienia, w drugim - internetową bibliotekę, w której czeluściach zagłębiam się na długie godziny. Lektura co po niektórych dzieł wciąż budzi emocje, szczególnie, kiedy pomyśli się o szkolnych kanonach lektur i skrzeczącej za oknem rzeczywistości społecznej i politycznej. "Byt określa świadomość" - czyżby? Dziadzio Marks w czasach mediokracji, miast, mas i maszyn spotęgowanych do nieprawdopodobnych rozmiarów mógłby zacząć zastanawiać się nad tym, czy nadal jest to stwierdzenie adekwatne. Gdyby tak było, już dawno doszłoby do jakiegoś wielkiego, społecznego wybuchu - jak 60% społeczeństwa między Bugiem a Odrą żyło poniżej minimum socjalnego, tak żyje. Jak 20% dzieci wiedzie życie w ubóstwie, tak od lat już, mimo gospodarczych wzrostów, haseł o gonieniu Europy, drugiej Irlandii czy "zielonej wyspie na czerwonym morzu recesji" pozostaje. I co? I nic. Dlaczego?

Kto poznałby dokładną odpowiedź na to pytanie, ten miałby w swych rękach połowę sukcesu w drodze do zmiany społecznej i politycznej. Zatem siedzę i czytam, czytam i obserwuję. Przypominam sobie, jak naucza się o "wielkich poetach" w szkołach, jaki dobór lektur się proponuje i jak się je omawia. Jeśli trafi się na dobrą nauczycielkę lub nauczyciela, można jeszcze ten proces przeżyć. Jeśli jednak styczność z literaturą, coraz częściej ograniczająca się do ściągawek, skończy się na dywagacjach "co autor miał na myśli" i rozbiorze stosowanych środków stylistycznych, wtedy w głowach może zostać tylko grunt do "konserwatywnej modernizacji", z jakim mamy teraz do czynienia. Wystarczy tylko popatrzeć, jak w ciągu 3 lat liceum najwięcej miejsca przy rozszerzonym języku polskim (cały semestr) zajmował romantyzm, a pozytywizm, kierujący się innymi przesłankami, choć troszeczkę mogący nakierować na realne problemy współczesnego państwa, takie jak chociażby prawa kobiet, stosunek do mniejszości czy edukacja, ściśnięty jest między mesjanistyczne widzenia a młodopolskie miraże - oba stylistycznie ciekawe, jednak w sensie cywilizacyjnym dające XXI wiekowi dość niewiele.

Ktoś mógłby rzec, że literaturę nie należy mieszać w politykę - zdecydowanie odrzucam to stwierdzenie. Jest ono kapitulacją wobec faktu, że literatura przekazuje treści epoki, reprezentuje lub kontruje dominujący światopogląd, zmienia ludzkie przeświadczenie o rzeczywistości. Na rzekomej "neutralności" tradycji literackiej zależy przede wszystkim dwóm grupom - neokonserwatystom, którzy chcą zachować korzystne dla nich status quo, oraz neoliberałom, dla których to, co dawne, może być albo źródłem zysku, albo co najwyżej dającym się ominąć balastem kulturowym, do zmiękczenia przez wolny rynek. Ani jedna, ani druga postawa nie gwarantuje znalezienia odpowiedzi na wyzwania współczesności, żadna z nich, mimo tworzenia pozorów, nie jest tak naprawdę "modernizacyjna". Co więcej, ich mieszanie się ze sobą, jak udowadnia kampania dwóch głównych kandydatów na prezydenta w tych wyborach, jest łatwiejsze, niż można by się spodziewać. Jerzy Jedlicki w swej książce, "Jakiej cywilizacji Polacy potrzebują?" tłumaczy, czemu tak jest. Nowoczesne, zachodnie społeczeństwa, to społeczeństwa techniczne, ze swej natury bardziej ekstrawertyczne, wkluczające, otwarte na racjonalizm. Społeczeństwo polskie, jego zdaniem, jest społecznością literatury, pielęgnującą własne wnętrze, zamkniętą i mistyczną. Wydaje mi się, że widać to na każdym kroku.

Można oczywiście zasłaniać się historycznymi zaszłościami, ale nie wszystko da się wytłumaczyć li tylko czynnikami zewnętrznymi. Oto "Ksiądz Marek" Juliusza Słowackiego, jednego z największych polskich twórców. Streśćmy fabułę - szlachta konfederacka, broniąca kraju (a dokładnie - przywilejów szlachty katolickiej, zagrożonej "równouprawnieniem" protestanckim i prawosławnym przez naciski Katarzyny Wielkiej na Stanisława Augusta Poniatowskiego), zastanawia się, czy nie opuścić Baru z armią i pieniędzmi, by udać się do Turcji i stamtąd kontynuować boje. Ksiądz Marek dzielnie oponuje, oskarżając wszystkich o zdradę i ciskając kośćmi jakiegoś zmarłego w zgromadzony w kościele tłum. W międzyczasie Żyd-rabin stereotypowo marzy o zyskach ze sprzedaży dywanów osób uciekających z miasta. W jego domu pojawia się szlachcic-półzdrajca. Córka rabina całuje mu nogi. W wyniku rozwoju wypadków rabin zostaje na rozkaz owego szlachcica powieszony, jego córka zbliża się do chrześcijaństwa, morderca jej ojca proponuje jej małżeństwo, a ona - stając po stronie jedynej słusznej, bo polskiej - przyczynia się do podpalenia szpitala, po to, by uciekający zeń ludzie pozarażali rosyjską armię. Atak przeciwko niej z początku prowadził ksiądz Marek, zadając cudem spore straty, potem zaś, pojmany i skazany za biczowanie, siłą woli (bo bałbym się ją określać jako siłę boską) doprowadza do zabiczowania się na śmierć rosyjskich żołnierzy, mających mu zadać cierpienie. Całość kończy się happy endem, dzielny Pułaski odbija bowiem Bar z rąk Moskali.

Teraz zagadka logiczna - jaką Polskę można budować, mając takie wizje w głowach? Ktoś powie, że mało kto "Księdza Marka" czytał. Nieważne. Nie liczy się w tym momencie to, ile osób go czytało, ale kim one były. Romantyzm przesiąknął sposób myślenia politycznych elit, a jego polska wersja, która rozwinęła się po powstaniu listopadowym, poszła w kierunku dalekim od emancypacyjnego charakteru. Pierwsze dzieła mogły wskazywać na chęć dowartościowania ludowości i stworzenia nowej, alternatywnej kultury, pozbawionej tak silnego balastu szlacheckiego dziedzictwa. Kiedy jednak zaczęło się "krzepienie serc", wtedy czar w dużej mierze prysł, a mistycyzm, graniczący z kompletną irracjonalnością, mającą tłumaczyć samobójcze decyzje cywilizacyjne i polityczne, stał się środkiem narracji dominującej kliki, trzymającej władze nad sercami i umysłami Polek i Polaków. O tym, jak silna była to władza, niech świadczy drugi biegun literacki, a zatem pozytywizm. W "Lalce" nie obywa się bez beznadziejnej miłości, nie brakuje wzmianek o politycznej naiwności w rodzaju wyczekiwanego przez Rzeckiego najazdu Napoleonidów. Wokulski na końcu wyjeżdża, zwiedza świat, co daje nadzieje. A jednak w nadziei tej czai się nuta lęku. A jeśli wróciłby on jako ksiądz Marek?

Jest jednak coś, co sprawia, że nie podpisałbym się pod niedawnym tekstem Cezarego Michalskiego. Jego wrażenia z lektury "Jądra ciemności" Conrada są dla mnie przerażające - nawet pomimo wszystkich zastrzeżeń i problemów, jakie mam z krajem, w którym żyję, mając w pamięci zło i cierpienie, nie napisałbym, że "bez mrugnięcia okiem zabiję „dzikusa”, a mojej „cywilizacji” będę bronił do utraty tchu". Wystarczy spojrzeć na karty książki Jana Sowy o globalizacji, by zobaczyć rezultaty takiej modernizacji - dziś Kongo nie wydaje się przypominać kraju Europy Zachodniej dużo bardziej, niż przed kolonialnymi zapędami belgijskiego króla Leopolda, co w ciągu 40 lat doprowadziło do wyeksportowania stamtąd ogromnej ilości kapitału i zmniejszenia się populacji kolonii o połowę z powodu stosowania przemocy jako pełnoprawnego środka do osiągania celu. Społeczne oburzenie po ujawnieniu tego faktu było tak duże, że w 1908 roku Kongo przestało być prywatnym folwarkiem Leopolda II i uzyskało status belgijskiej kolonii. Mroczne dziedzictwo tamtego czasu trwa do dziś, a jeśli ktokolwiek, z poczuciem wyższości chce opowiadać o obcinaniu przez rebeliantów kończyn maczetami, ten wiedzieć powinien, że to zwyczaj, który do serca Afryki przywlekli najmici "cywilizowanego" króla.

Marzenie o modernizacji za pomocą jaczejki jest wizją wśród sporej części rodzimych elit całkiem popularną. Wynika często z niezrozumienia prostego faktu - utwierdzając tradycyjne kanony społeczne, tego romantycznego "polskiego ducha", za jednym zamachem zapewnia się dwie kwestie. Oto tworzy się podmiot zbiorowy, w swej masie, jak wskazuje Jedlicki przy omawianiu tego wzorca, jednolity i nie dopuszczający zbyt wielu odstępstw, a z drugiej - pokorny i posłuszny, bo pozbawiony własnej, alternatywnej narracji. Być może to byt wpływał na to, że niemieccy chłopi w XVI wieku powstali przeciwko swym władcom, jednak bez świadomości i możliwości wyobrażenia sobie alternatywy bunt ten skazany był na porażkę. Tak jak protestantyzm ocalił druk, tak tylko spójny, uniwersalistyczny przekaz może walczyć o zmianę społecznych reguł gry. Mesjanizm, tworzenie zbitki "Polak-katolik", antysemickie uprzedzenia - wszystko to z jednej strony konstytuuje łatwą do rządzenia, opresywną wspólnotę, z drugiej zaś wytraca się narzędzia do wyobrażenia sobie innego jej porządku. Właśnie dlatego wojnę między PO a PiS można portretować jako walkę między zawsze dobrym indywidualizmem a wiecznie złą wspólnotą. Jakakolwiek "droga środka" - niekoniecznie politycznego centrum, bardziej jakiejkolwiek, kompleksowej alternatywy - zostaje w takim manichejskim sposobie widzenia świata zmiażdżona.

Narzekania na "ciemny lud", "nieoświecone mohery" etc. kontynuują niechlubną tradycję patrzenia się na innych ludzi z poziomu właściciela folwarku. O tym, jaką rzeczywistość umożliwia taki język i takie traktowanie człowieka, przeczytać możemy w "Ulanie", powieści Józefa Ignacego Kraszewskiego. Oto młody właściciel folwarku na Białorusi, niejaki Tadeusz, zaurocza się w tytułowej, lokalnej dziewczynie. Ta, ze względu na męża i dzieci, opiera się, ale siła przekonywania szlachcica (i jego możliwości czynienia krzywdy) zwycięża nad lękiem przed przemocą męża czy ostracyzmem lokalnej wspólnoty. Zgadza się na romans, co prowadzi do ciągu tragicznych wydarzeń. Ostatecznie, po powrocie Tadeusza do domu z wyjazdu, kiedy przyjeżdża z nową żoną, odtrącona, wiejska kobieta decyduje się na samobójstwo. To symptomatyczne, że w całej powieści jej najbardziej samodzielnym czynem staje się pozbawienie samej siebie życia, jak również ciekawie byłoby przyłożyć szlachcica Tadeusza do mickiewiczowskiego "Pana Tadeusza" - czyżby druga strona tego samego medalu? Patrząc się na komentarze VIPek i VIPów do aresztowania Polańskiego za gwałt sprzed lat, Ulena zdaje się być archetypem dla wszystkich osób, skrzywdzonych przez możniejszych od siebie.

Kiedy Manuela Gretkowska ogłaszała, że Polska jest kobietą, świadomie bądź nie zwerbalizowała prawdę o meandrach polskiej modernizacji. Jej wykonywanie przez elity często - zbyt często - przypominało postawę Tadeusza wobec Ulany. Pierwotne wspólnoty przemiany ekonomiczne silnie przeorały, a zanim powstałą w wyniku tych przeobrażeń alienację w jakikolwiek sposób mogły załagodzić samoorganizacja społeczna czy też wsparcie państwa, wydarzenia historyczne krzyżowały te plany. II Rzeczpospolita nie zrealizowała wielu marzeń i aspiracji, a osoby tworzące jej mit powinny odnieść się do żałosnych wskaźników nie tylko ekonomicznych, ale również socjalnych i edukacyjnych, przytaczanych chociażby w późnej twórczości Aleksandra Świętochowskiego. Smutnym, ale niezaprzeczalnym faktem jest to, że analfabetyzm ostatecznie wypleniła władza komunistyczna. Jej "modernizacja za pomocą jaczejki" skończyła się jej upadkiem, zdążyła jednak w międzyczasie dokonać wielu spustoszeń ekologicznych i zlikwidować społeczną, niezależną samoorganizację. Zdławienie "pierwszej Solidarności", a także protestów społecznych początku lat 90. (już przez nową władzę) postawiło kropkę nad i, jeśli chodzi o możliwość zaistnienia alternatyw - także intelektualnych. Wystarczyło nieco siły i sporo propagandy i ciach - oto chroniący ludzkie życie przed tragicznymi efektami zatrucia wody i powietrza ekolodzy stali się broniącymi żabek zacofańcami, osoby walczące o prawa kobiet - "radykalnymi feministkami" etc.

Rozdrobnienie uniwersalnych dążeń jest skuteczne - po dziś dzień, dla przykładu, znaleźć można ekologów, którzy "z pedałami nie rozmawiają" - nawet, jeśli wspólnymi siłami można by było zrobić dużo więcej dla społecznej zmiany. Polska odmiana romantyzmu, gdzie pojedyncze jednostki rościły sobie monopol na prawdę i słuszne odczytanie "patriotycznych poruszeń", objawia się także i tu. Tymczasem ani Spartakus, ani Jakub Szela, nie prowadzili wojen, które mogli wygrać - właśnie dlatego, że nie szła za nimi wizja i poczucie możliwości zmiany. Tymczasem samotne rzucanie się na barykady dla wielu nadal pozostaje wzorcem skutecznego uprawiania polityki - i to najlepiej, by w ogóle słowa "polityka" nie używać. Płonna to jednak nadzieja. Bez wsparcia innych Ulana jak odłożyła nóż, mogący ochronić ją przed żądzą Tadeusza, tak odłoży ponownie, gdy zechcą stawiać jej pod oknem elektrownię atomową, jeszcze bardziej zabronić aborcji czy też nakazać posyłać dziecko na religię do szkoły. Dopóki Ulana, Meir Ezofowicz, Stanisław Wokulski, rodzina Malinowskich i wiele, wiele innych postaci i postaw - tak literackich, jak i rzeczywistych - nie zaczną współdziałać na rzecz tworzenia progresywnej wizji zmian, otwartego społeczeństwa i zrównoważonego rozwoju, dopóty jedynym wyjściem dla nich będzie emigracja - wewnętrzna bądź zewnętrzna, a dla osób, takich jak Madzia Buczek z "Emancypantek", jedyną nadzieją na godne życie pozostaną działania w rodzaju wstępowania do klasztoru. Być może taki sojusz byłby naszym Rokiem 1968.

Siedzę i czytam, czytam i obserwuję.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...