31 marca 2008

LiD - R.I.P.

Staram się tu raczej nie pisać o konkurencji, na cóż bowiem informować o działaniach innych, kiedy tyle dzieje się wokół nas? Trudno jednak nie przejść obojętnie wobec wielkiego show, zaserwowanego nam przez Wojciecha Olejniczaka, który ogłosił koniec współpracy SLD z PD w takiej formie, jakiej była do tej pory. Wydawać by się mogło, że to dość jasna sytuacja, ale okazuje się, że niekoniecznie. W tym momencie nikt nic nie wie poza tym, co ogłosił walczący o przywództwo w SLD lider, który rzecz jasna nie wpadł na pomysł poinformowania o swojej decyzji liderów pozostałych formacji, stawiając ich w lekko ambarasującej ich sytuacji. Swoją drogą całkiem niezłe tempo - dostrzec po niemal 2 latach współpracy fakt, że Demokraci mają nieco inne przekonania polityczne, które są efektem ich liberalnej tożsamości, zupełnie inaczej patrzącej na świat.

W tej sytuacji powstają zgoła niesamowite teorie - włącznie z tą, wedle której to Sojusz powinien wystąpić z klubu LiD, a SDPL, UP i PD winny kontynuować współpracę. O ile w dotychczasowych ramach łatwiej było powiedzieć, jaka byłaby rola Demokratów (strojącego fochy kwiatka do kożucha), o tyle przy takim aliansie względna równowaga sił byłaby tak nieznośna, że trudno byłoby znaleźć jakieś realne, ideowe spoiwo. W tej sytuacji jedynym względnym zwycięzcą staje się SLD - pokazuje, że to nadal ono ma największe siły i struktury i nawet, jeśli miałoby dostać te 5-8% w wyborach, to próg przeskoczy, dostanie dofinansowania, miejsca w Sejmie i po raz kolejny będzie odgrywać rolę jedynej lewicowej formacji w parlamencie.

Mniejsza w tym momencie o to, ile w tym prawdy, a ile pozy - to już Czytelniczki i Czytelnicy ocenią. Dramatyczna wydaje się w tej sytuacji sytuacja SDPL. Ponowne przyczepienie się do SLD grozi im bycie taką samą przystawką, jaką w 2001 było UP. Unia Pracy, w wyniku kolejnych rozłamów obecnie została sprowadzona do podobnej roli, jaką przeznacza się dla związku działkowców. Wielka szkoda, gdyż w 1993 to właśnie jej wejście do Sejmu pokazało, że istnieje jeszcze miejsce dla ideowej lewicy, która wierzy w mechanizmy redystrybucyjne państwa i walczy o świeckie państwo. SDPL miał szansę w 2005 pełnić tę samą rolę, ale jego działaczki i działacze wyszli z Sojuszu z powodu korupcji przeżerającej wówczas tamtą formację - nie zaś posiadania spójnego, ideowego spoiwa.

Takowe spoiwa powstają w poprzek przynależności partyjnej - jest to np. "Nowy Nurt", odwołujący się do środowiska "Krytyki Politycznej". Problem polega na tym, że inicjatywa ta nie przejęła jeszcze władzy w żadnej z formacji. Jak na razie toczyć się w SLD ma bój o przywództwo w osłabionej partii, natomiast nikt nie wie, co będzie dalej. Brakuje sił i pomysłów, co grozi im zupełną marginalizacją. Być może jednak wydarzenia ostatnich dni pokazują, że istnieje możliwość powstania niszy do budowy alternatywy, która przejmie rolę i funkcję nieudanego projektu Lewicy i Demokratów.

Na pewno jest to trudne. Czy niemożliwe? A czy ktoś 10 lat temu spodziewał się Donalda Tuska na fotelu premiera ze strony partii, której wówczas nie było, a także Lecha Kaczyńskiego jako prezydenta? Od tego czasu zdecydowano się na przyjęcie dyskryminującej małe ugrupowania ordynacji wyborczej i metod finansowania formacji politycznych, które miały sprawić, że dotychczasowi gracze polityczni zachowają swoje miejsca w Sejmie i wpływ na rzeczywistość. Przy takim rozdrobnieniu formacji dotychczas zajmujących środek i lewą stronę sceny politycznej może powstać dojmujące poczucie wśród elektoratu reprezentującego tego typu postawy (ponad 40% Polek i Polaków) potrzeby partii, której kwestie sprawiedliwości społecznej, świeckiego państwa i zdrowego środowiska życia będą stawiać w centrum swojej działalności.

Coś mi się wydaję, że znam taką partię - a Wy?

30 marca 2008

Tarcza i Tybet, czyli Zieloni przeciw imperializmom

Ostatnimi dniami w mediach było nas całkiem sporo. Gazeta Stołeczna zdecydowała się opublikować nasze niedawne oświadczenie jako głos w sprawie Dotleniacza. Irena Kołodziej, której powróciła wena pisarska i zaręcza, że od czasu do czasu coś naskrobie, wypowiadała się w sprawie Ekonu do Życia Warszawy - a że teraz to już nie tylko samodzielny tytuł prasowy, ale też i wkładka do "Rzeczpospolitej", więc doczekaliśmy się dnia, kiedy nasze zdanie jest słyszane w najważniejszych sprawach dotyczących miasta, w którym żyjemy.

Nie brakuje też naszego głosu w sprawach, które elektryzują opinię publiczną w całym kraju. Nasze reprezentantki i reprezentanci pojawili się wczoraj w Słupsku, by protestować przeciw planowanym amerykańskim instalacjom wojskowym. Jednocześnie rozszerzamy akcję "pomarańczowej wstążeczki", czyli solidarności z prześladowanymi Tybetankami i Tybetańczykami. Zachęcamy do jej umieszczania na Waszych blogach, forach i stronach internetowych, a także przypinania do ubrań. Ktoś mógłby powiedzieć, że wkładanie do jednego worka tych dwóch spraw jest zbyt daleko idące. Uważam, że tak nie jest - działania USA i Chin pokazują, że dążą przede wszystkim do dominacji nad światem, a nie do tworzenia polityki międzynarodowej opartej na współpracy i poszanowaniu praw człowieka. Oto nasze oświadczenia w tych sprawach:

Z tarczą? Na tarczy? BEZ TARCZY!


Ponad 1000 osób wzięło udział w demonstracji w Słupsku w ramach Międzynarodowego Dnia Akcji przeciwko umieszczeniu elementów amerykańskiej tarczy antyrakietowej w Polsce. Uczestników i uczestniczki do wygłaszania płomiennych przemówień zagrzewały energetyczne bębny.


Dariusz Szwed, przewodniczący partii Zieloni 2004, powiedział na demonstracji:


„Coraz częściej ekonomiści na świecie wskazują, że największym wezwaniem najbliższych dziesięcioleci jest zapobieganie zmianom klimatu, które mogą spowodować globalną katastrofę społeczną, ekologiczną i ekonomiczną. Odchodząca administracja Georga W. Busha próbuje „wcisnąć” Polsce tarczę antyrakietową, której koszty mogą sięgnąć nawet biliona dolarów, a jednocześnie do tej pory nie włączyła się w globalne działania na rzecz ochrony klimatu. To one w dużo bardziej skuteczny sposób przyczyniłyby się do budowania pokoju i zapewnienie zrównoważonego rozwoju na świecie niż kolejne instalacje militarne”.


Dodał też: „W jednym z niedawno opublikowanych raportów na temat zmian klimatu szacuje się, że jeśli nie podejmiemy natychmiastowych globalnych działań efekty zmian klimatu będzie można porównać do efektów społecznych, ekologicznych, ekonomicznych I i II Wojny Światowej!”.


„Panie Premierze!” – zwrócić się Szwed w apelu do Tuska – „Polską racją stanu nie jest wracanie ze Stanów Zjednoczonych z tarczą, a tym bardziej wracanie stamtąd na tarczy! Jedyną polską racją stanu jest powrót premiera Donalda Tuska bez tarczy! Nie dla tarczy antyrakietowej!” – zakończył swoje płomienne przemówienie Szwed.


Uchwała Rady Krajowej Zielonych 2004 w sprawie łamania praw człowieka w Tybecie


Wyrażamy protest wobec brutalnego łamania praw człowieka w Tybecie przez władze chińskie. Solidaryzujemy się z narodem tybetańskim, wobec którego stosowana jest polityka systematycznego wyniszczania.


Domagamy się, aby rząd RP oficjalnie uznał Dalajlamę i rząd tybetański na wychodźstwie za legalnych reprezentantów dążeń i aspiracji wolnościowych narodu tybetańskiego.


Domagamy się natychmiastowego wycofania odpowiedzialnych za masakry lokalnej ludności wojsk chińskich z obszaru Tybetu i wysłanie w rejon sił rozjemczych ONZ.


Oczekujemy, że Polska włączy się czynnie w działania międzynarodowe na rzecz autonomii Tybetu i zagwarantowania przestrzegania tam praw człowieka.


Apelujemy do rządu polskiego i Polskiego Komitetu Olimpijskiego, aby udział Polski w olimpiadzie w Pekinie zostały wykorzystany do spektakularnego zamanifestowania polskiego poparcia dla aspiracji wolnościowych Tybetu.

29 marca 2008

Co ma piernik do wiatraka, czyli muranowskie podwórko do tarczy antyrakietowej

Moje podwórko na Muranowie jest dość szczelnie zastawione parkującymi samochodami. Nic nowego – tak jest wszędzie. Odkąd samochód z przedmiotu luksusowego stał się – dzięki bankowym kredytom – dostępny praktycznie każdemu, każdy centymetr kwadratowy powierzchni zajmują parkujące auta. Miasto przestało być miastem dla ludzi, stało się miastem dla maszyn. Groźne wizje futurologów stają się ciałem.

Nie jest wyjątkiem także i to, że wjazdu na podwórko broni z dwóch stron znak zakazu. Z wyłączeniem służb miejskich. Znak stoi – auta wjeżdżają i parkują. Pani z parteru od lat płacze, że ze względu na spaliny nie sposób otworzyć okno. I nic. Agresja samochodów jest silniejsza.


W końcu mi zajarzyło, że tak być nie musi. Po co w końcu, do licha, stoi ten znak zakazu? Trzeba go egzekwować! Poszłam do Straży Miejskiej.

Tam się dowiedziałam, że Straż w tej sprawie nic zrobić nie może, bo znaki oddzielają podwórko od wewnętrznej drogi osiedlowej, lokalnej, a Straż ma uprawnienia do działania tylko w rejonie dróg publicznych. Sposobem na pozbycie się aut – powiedziano mi - jest ustawienie szlabanu, co leży w gestii Zarządu Wspólnoty oraz administracji.

Postaram się do tego doprowadzić. Musimy odzyskać nasze podwórko zawłaszczone przez agresywne maszyny. Rzecz jednak w tym, że przy okazji wywiązała się następująca rozmowa:


Ja: - Myślę, że niezależnie od wszystkiego samochodów jest po prostu za dużo. Już niedługo wszyscy będziemy musieli pomyśleć o zmianie stylu życia, bo samochody z narzędzia, które miało nam je ułatwiać, zmieniły się w coś, co życie szalenie utrudnia. Jak widzę tych nieszczęsnych kierowców stojących w kilometrowych korkach, to ich po prostu nie rozumiem. Ja bym sobie w łeb strzeliła, jak bym miała tak stać!


Strażnik: - No tak, proszę pani, to prawda, a l e c z y m a j ą i n n e w y j ś c i e?


No właśnie. M a j ą! Wysiąść z samochodu i pojechać tramwajem, autobusem, metrem, rowerem. Nawet przy bardzo niedoskonałej jak na razie komunikacji zbiorowej przejazd z jednego końca miasta na drugi jest szybszy, gdy się z niej korzysta, niż gdy się pełznie autem. Rozumiem, że musi jeździć nim na co dzień właściciel firmy budowlanej, wożący narzędzia i materiały, ale urzędnik bankowy z Błękitnego Wieżowca? Albo policjant z Komendy Stołecznej? Czy – prawdopodobnie – strażnik, z którym rozmawiałam? Wożący siebie samego + powietrze?


Ale im po prostu dotąd nie przyszło do głowy, że może być inaczej. Że są ofiarą koncernów samochodowych i banków, które, aby podtrzymać swoje istnienie, status i dochody, wmówiły im, że bez auta żyć się nie da. Uczyniły zeń przedmiot aspiracji, symbol życiowego powodzenia, idola, bożka. Wszyscy nieustannie bijemy mu pokłony. Wydajemy mnóstwo kasy na jego utrzymanie, stoimy cierpliwie w korkach w drodze do i z pracy, wdychamy toksyczne wyziewy, szykując sobie prędzej czy później przyjemnego raczka. Nic to! Bóstwo wymaga ofiar. I nawet nie zauważamy, że to my służymy samochodowi, a nie samochód nam.


Tak jest z każdą pozorną oczywistością. Dopóki ktoś nie krzyknie: Eureka! Można inaczej!


No więc krzyczę: EUREKA! MOŻNA INACZEJ!


Poczytajcie sobie nasze „Zielone miasto nowej generacji”. Do pobrania w pdf z naszej strony
www.zieloni2004.pl Założę się, że w takim mieście każdy z nas chciałby żyć. A nie w takim, jakim jest obecna Warszawa.

A co ma tytułowy piernik do wiatraka? Ma. Bo i o tarczy, zbrojeniach, wojskowych „misjach” itp. wielu ludzi, skądinąd dobrej woli, myśli: No tak, to nie jest OK, ale przecież inaczej się nie da. Taki już jest ten świat.


Otóż da się! Wystarczy wyjść z myślowej koleiny i dopuścić możliwość, że ten świat może być inny. Że jego problemy można rozwiązywać na drodze pokojowej, a nie poprzez walenie w mordę (czytaj: spuszczanie bomb). Każda społeczna zmiana zaczynała się od tego, że ktoś, a w ślad za nim coraz większa liczba ludzi, doznał olśnienia: MOŻNA INACZEJ!


Popuśćmy wodze wyobraźni.


Wyjdźmy z myślowej koleiny.


Świat jest i będzie taki, jakim go sobie wymyślimy.


Na podwórku i w skali globu.

28 marca 2008

Boje o Ekon... i Dotleniacz

Mamy coraz większe poczucie, że miejskim urzędnikom odbiła palma - stąd Wikipedyczny jej wizerunek na naszym blogu. Joanna Rajkowska napracowała się niemało, by zintegrować społeczność Placu Grzybowskiego, a miejski urzędnik uznał, że Dotleniacz to robienie wsi w centrum miasta. Żeby broń Boże w naszej stolicy wsi nie było, większość placu pokryje się betonem, asfaltem czy inną kostką, natomiast resztę zajmie jakieś maleńkie oczko wodne i pomnik Polek i Polaków pomagających Żydówkom i Żydom w czasie II Wojny Światowej. Tak jakby pomnik przeszkadzał Dotleniaczowi, a jedyną funkcją przestrzeni publicznej było przypominanie o historii - niezależnie jakiej. Mam wrażenie, że coraz częściej tworzy się u nas nekromiasto, w którym życie ma polegać na celebracji miejsc pokrytych krwią przy jednoczesnym ignorowaniu potrzeb żyjących. Mieszkanki i mieszkańcy powiedzieli swoje zdanie, to teraz pragnie się ich uciszyć mówiąc, że pragną "zawłaszczyć przestrzeń należącą do całego miasta". Hmmm, z tego co pamiętam przy Dotleniaczu były tłumy - i to nie tylko "tutejszych", do tego z różnych miejsc, w różnym wieku, o różnym stopniu zamożności... Czyżby to tak bardzo przeszkadzało Platformie Obywatelskiej? Bardzo możliwe, w końcu bardziej niż na zrównoważonym rozwoju zależy im na dobrym samopoczuciu własnym, podczas gdy poziom inwestycji, który za rządów PiS miał być zaskakująco niski, teraz, przy rządach technokratów... spadł jeszcze bardziej!

Brak mi słów, zatem poniżej - oświadczenie w tej sprawie, podobnie jak i wzór listu do władz miasta ws. Ekonu - wiele osób szuka i choć jest już mocno wyeksponowany na naszej stronie www, tak krajowej jak i warszawskiej, to jednak im łatwiej będzie odnaleźć, tym lepiej. Ratusz trzeba zalać mailami, tak, aby zastanowił się dwa razy nad łamaniem przyrzeczeń. Miastu grożą kary za niedostateczną segregacje odpadów, a problemy przeszło 400 osób pracujących w tym przedsiębiorstwie społecznym nadal pozostają dalekie od rozwiązania. Czasem aż trudno nam uwierzyć, że zajmujemy się tego typu sprawami naprawdę - że naprawdę jest tak dużo złej woli po stronie wybranych przez nas samorządowców...

Zieloni apelują - oddajcie miastu Dotleniacz!

Koło warszawskie Zielonych 2004 wyraża stanowczy sprzeciw wobec planów Ratusza dotyczących przestrzennego zagospodarowania placu Grzybowskiego. Plany te nie przewidują, wbrew obietnicom, powrotu Dotleniacza Joanny Rajkowskiej. W zamian oferuje się mieszkańcom bruk i miejsce martyrologii, a nie odpoczynku i integracji.

- Warszawa jest miastem brutalnie doświadczonym przez historię - przypomina Bartłomiej Kozek, przewodniczący koła - Nie może to jednak być usprawiedliwieniem dla tworzenia przestrzeni tylko dla umarłych, a zapominania o żywych. Plac Grzybowski, choć mały, z pewnością pomieściłby zarówno pomnik upamiętniający pomoc dla Żydówek i Żydów w czasie II Wojny Światowej, jak i oczko wodne, ozonujące lokalne powietrze. Tak mało mamy świeżego powietrza w zajeżdżonym niemal na śmierć samochodami centrum Warszawy!

- Słowa lokalnego urzędnika o "robieniu wsi w centrum miasta" uważamy za skandaliczne! - oburza się Irena Kołodziej, przewodnicząca koła. - Świadczy to, że pan Tomasz Gamdzyk nie ma pojęcia, jak ważne jest, by w miejskiej przestrzeni publicznej istniały miejsca sprzyjające spotkaniu, wyciszeniu, byciu razem. Instalacje artystyczne, takie jak "Dotleniacz", budują przyjazny klimat miasta, przyciągają turystów i ciekawskich z całej Warszawy. Dzięki niemu niepozorny, choć pełen znaczenia plac w końcu ożył i stał się atrakcją nie tylko dla lokalnych mieszkańców. Po co uśmiercać inicjatywę, która już się sprawdziła i zyskała ogólną aprobatę? Czy przypadkiem nie chodzi o to, aby wola urzędników znowu wzięła górę nad inicjatywą obywateli? Nie pozwolimy na to!

Zieloni domagają się uszanowania woli mieszkanek i mieszkańców okolic placu Grzybowskiego, którzy pokazali tłumnym uczestnictwem, że w pełni akceptują istnienie instalacji Joanny Rajkowskiej. W wypadku przeforsowania nieprzyjaznych ludziom rozwiązań będziemy ich zachęcali do protestów społecznych i walki o swoje. To kolejny dowód na to, że miasto interesują tylko pomniki i wieżowce, nie zaś - jakość życia i stworzenie unikalnego klimatu Warszawy.

Pamiętamy o pozostawionym na lodzie przez Ratusz EKONie - nie pozwolimy, by te sprawy uszły płazem ekipie Hanny Gronkiewicz-Waltz!

Bronimy niepełnosprawnych z przedsiębiorstwa społecznego EKON

9 kwietnia o godz. 10 przed Ratuszem na pl. Bankowym w Warszawie odbędzie się manifestacja w obronie miejsc pracy dla niepełnosprawnych ze Stowarzyszenia EKON, zajmującego się odbiorem i segregacją odpadów. Władze Warszawy chcą ich wyrzucić na bruk. Przyjdź, aby wraz z nami zaprotestować przeciwko bezprawiu!

Półtora roku temu Rada Warszawy przyznała EKON-owi działkę pod budowę sortowni odpadów. Prezydent miasta do tej pory zwlekał z podpisaniem umowy dzierżawnej, a teraz chce się z niej ostatecznie wycofać. Wszelkie rozmowy i pisma pozostały bezskuteczne.

Bez sortowni EKON, obsługujący południowe dzielnice Warszawy, nie może istnieć. 450 niepełnosprawnym grozi wyrzucenie na bruk. Zamiast zarabiać na swoje utrzymanie, znowu przejdą na garnuszek miasta, czyli nasz. Z ludzi, którzy dzięki pożytecznej pracy odzyskali godność i odnaleźli swoje miejsce w ludzkiej wspólnocie, sami na powrót zmienią się w odpady.

NIE POZWÓLMY NA TO!

POKAŻMY, ŻE LOS LUDZI NIE JEST NAM OBOJĘTNY!

Poniżej wklejamy list protestacyjny, który można skopiować i przesłać na adresy mailowe Prezydenta i Wiceprezydenta Warszawy:

gabinet.prezydenta@warszawa.um.gov.pl
ajakubiak@warszawa.um.gov.pl

LIST DO WŁADZ MIASTA

Szanowna Pani Prezydent,

Ja, ………………………………, wyrażam ostry protest przeciwko bezprawnej i bezdusznej postawie władz Warszawy, które od półtora roku odmawiają Stowarzyszeniu EKON przyznania działki pod budowę recykling-parku, oddanej w dzierżawę uchwałą Rady Miasta. Jest to równoznaczne ze skazaniem tego unikatowego w skali Europy przedsięwzięcia na zagładę.

NIE ZGADZAM SIĘ NA TO!

Dzięki EKONowi ponad 400 niepełnosprawnych nie tylko znalazło środki utrzymania i odciążyło miejski budżet, ale także odzyskało godność i wyszło ze społecznego wykluczenia. Obecnie grozi im ponowne zepchnięcie na margines egzystencji. Oznacza to zaprzepaszczenie skutków wieloletniej terapii, jaką stanowi wykonywanie pożytecznej, sensownej pracy, a dla licznych wspólnot i spółdzielni, które powierzyły EKONowi odbiór odpadów, utratę sprawdzonego, niezawodnego partnera.

NIE ZGADZAM SIĘ NA TO!

Władze Warszawy wykazują się skandaliczną nieznajomością realiów. Preferują inicjatywy, które zapewnią wiele szumu medialnego, natomiast nie dbają o zrównoważony rozwój miasta. Grożą nam unijne kary za zastraszająco niski poziom recyklingu odpadów (tylko 3% śmieci zostaje ponownie przetworzonych!), tymczasem ekipa Hanny Gronkiewicz-Waltz swoimi działaniami niszczy sprawdzoną inicjatywę, dzięki której Warszawa jest czystszym miastem.

NIE ZGADZAM SIĘ NA TO!

Dbałość o zdrowie mieszkańców i czystość środowiska nie jest ze strony władz miasta aktem łaski, tylko ustawowym obowiązkiem. DOMAGAM SIĘ, BY TEN OBOWIĄZEK REALIZOWAŁY!

Z poważaniem,
.......

27 marca 2008

Swój i obcy

Jeśli dobrze rozumiem intencje Książki i Prasy, to seria "Biblioteka Le Monde Diplomatique" ma być czymś w rodzaju intelektualnych harlequinów. Nie mówię tego ze złośliwością, raczej z sympatią - cały cykl wygląda na nieco łatwiejszy niż spora część książek "Krytyki Politycznej", nie kosztuje przerażająco drogo (a i te 20 złotych na egzemplarz znikają, kiedy zamówi się roczną prenumeratę miesięcznika - wtedy otrzymuje się je za darmo), a każda z nich ma mniej więcej taką samą grubość, umożliwiającą ich przeczytanie w ciągu jednego wieczora. O ile KP poszło w biel, o tyle LMD preferuje czerń okładek i oba te rozwiązania tworzą bardzo stylowe kompozycje, których efekty można zresztą podziwiać na blogu. Tym razem lekturę postanowił nam dostarczyć sam dyrektor polskiej edycji tego międzynarodowego periodyku, Stefan Zgliczyński, który chciał w pigułce streścić źródła i przejawy polskiego antysemityzmu.

Chciałbym, żeby tego typu książki trafiały do szkół jako materiał dydaktyczny i ostatecznie rozprawiły się z mitem wiecznie cierpiących, bohaterskich Polaków i Polek czekających cierpliwie na ich powrót do domu. To szkodliwe i nieprawdziwe przeświadczenie nie pozwala nam po dziś dzień popatrzeć na naszą historię tak, jak uczyniono to w wielu innych państwach - pamięci tak o zbrodniach, jak i niewątpliwych osiągnięciach. Obywatelki i obywatele tego samego kraju dostawali nagrody Nobla, ale też krzyczeli "Wodzu, prowadź na Kowno" i entuzjazmowali się odbiciem Zaolzia z rąk umierającej Czechosłowacji. Podobnie było z traktowaniem własnych mieszkanek i mieszkańców narodowości żydowskiej, szczególnie podczas II Wojny Światowej. Jedni ich ratowali, inni darowywali im życie w zamian za ich pieniądze, jeszcze inni wydawali ich Niemcom bez litości. Dziwnym trafem pamięta się tylko o tych sprawiedliwych, a to nie daje pełnego obrazu rzeczywistości.

Przed tą prawdą bronimy się jak tylko możemy. Ilość Żydów zabitych przez Polaków już po zakończeniu działań wojennych szacowana jest na 1,5 do 3 tysięcy osób. O pogromach w trakcie II WŚ nie wspomnę. Dziś za wszelką cenę stara się wybielać tego typu "niewygodną prawdę", utożsamiając naród żydowski z komunizmem i masonerią i raportując o ich radości z powodu upadku II Rzeczypospolitej i wkroczenia wojsk radzieckich. Nikt nie zastanawia się rzecz jasna nad tym, dlaczego mieliby się cieszyć, zbywając to stereotypowym dążeniom do interesów, które mają cechować tę nację. Trudno uznać tego typu wytłumaczenia za satysfakcjonujące, szczególnie w obliczu zapominania o takich zjawiskach, jak pogrom w Przytyku czy też getta ławkowe na uniwersytetach.

Wszystko to było w dużej mierze efektem endeckiej propagandy, której główny twórca i ideolog - Roman Dmowski - wzywał do ustania strajków w 1905 roku, ponieważ prawa pracownic i pracowników miały przeszkadzać w walce o miejsca w rosyjskiej Dumie. Kolejne dzieła jego i jego stronników, w tym rodziny Giertychów, mówiących o zagrożeniach związanych z "zażydzaniem" i dziejową rolą Polski w tworzeniu ustroju radykalnie innego od faszyzmu, komunizmu i "zgniłej demokracji", który opierałby się, uwaga, na autorytaryzmie, mającym przynieść pełną wolność! Kto pokusił się o tak odważną wizję? Zapraszam do lektury.

Wiele miejsca Zgliczyński poświęcił na rozprawianiu się z mitami i oczywistymi sprzecznościami, jak zachwalaniem przez narodowców polskiej tolerancji przy jednoczesnym odmawianiu jej wszystkim, którzy nie pasują do wizerunku "aro-Lechity". Pomysły Macieja Giertycha o ścieraniu się na terenie naszego kraju dominującej kultury rzymskiej z mniejszościowymi - bizantyjską, turańską i żydowską można by było zbyć śmiechem gdyby nie fakt, że zasiada w ławach Parlamentu Europejskiego - chociaż być może już nie za długo. Ktoś go wybrał i byli to raczej ludzie, dla których tego typu wizja (którą Dmowski podciął artykulację interesów klasowych, kierując gniew nie na stosunki gospodarcze, ale na wyobrażonego wroga, na którego Żydzi nadawali się idealnie) wydaje się realnym przedstawieniem stanu świata.

Jest też o Izraelu i toczącej się debacie na temat dopuszczalności krytyki działań tego państwa i form tychże. Emocji jest tu niemało, gdyż niektórzy są gotowi uznać za antysemityzm każdą krytykę tego państwa i jego działań w stosunku do Palestynek i Palestyńczyków, inni zaś w ten sposób potrafią przeformułować swój antysemityzm tak, by wyjść na postępowców. Nierzadko zdarza się, że ci sami, którzy narzekają na Żydów w Polsce, na Bliskim Wschodzie traktują ich jak latarnię postępu. Wszystkie te skrajności nie pozwalają na rzetelną dyskusję na temat tego, jak trudne musi być życie mieszkanek i mieszkańców tak Izraela, jak i Palestyny, żyjących w ciągłej niepewności o swoje życie.

Nie pozostaje mi zatem nic innego, jak zaprosić do lektury

25 marca 2008

100 postów i... w poprzek!

Ani się nie obejrzeliśmy, a już minęło 100 postów pod adresem "Zielonej Warszawy". Za nami ponad pół roku pisania o tym, co dzieje się w mieście, Polsce i świecie, analiz, recenzji i komentarzy. Setnym postem okazał się ten poświęcony książce Elisabeth Dunn - chcemy w ten sposób stworzyć "zieloną biblioteczkę", która będzie pokazywać skutki dotychczasowych działań i poszukiwać alternatywy dla dotychczasowej polityki. Pokazujemy, że można myśleć i działać inaczej niż politycy w drogich garniturach, myślących tylko o przeżyciu do kolejnych wyborów. Informujemy o naszych działaniach i o naszych marzeniach - nawet, jeśli wydają się one nierzadko ambitne, a wielu uznaje, że nierealne. My wiemy, że są w pełni do zrealizowania i chcemy Wam to udowodnić. Zazieleniając wspólnoty lokalne, ale też sposób myślenia o polityce.

Właśnie teraz rusza nasze największe medialne przedsięwzięcie - nasze, ale nie partii, ale ludzi myślących "na zielono". Jest nas coraz więcej i dzięki temu udało się nam skompletować redakcję i ruszyć do boju na trudnym rynku medialnym, a prasowym w szczególności. Wielu wydawców zmaga się ze spadającymi nakładami i przechodzeniem czytelniczek i czytelników do Internetu. W takich warunkach szansę mają tylko wydawnictwa wyjątkowe. Sądzimy, że co miesiąc będziemy udowadniać, że należymy do tej grupy. Szerzcie wieść, informujcie o tej inicjatywie na blogach, forach, portalach. Odwiedzajcie naszą stronę i serwisy społecznościowe - może to tam znajdziecie ludzi, którym nie będzie trzeba udowadniać, że zmiany klimatyczne to fakt, a geje i lesbijki to ludzie.

A my tu, na Zielonej Warszawie, nadal będziemy pisać o tym, co nas boli i z czego jesteśmy dumni. Czytania będzie zatem całkiem sporo - tak na papierze, jak i w sieci. Akurat czytelniczek i czytelników nam przybywa, chociaż mamy taką cichą nadzieję, że po świętach wielkanocnych wszyscy szybciej wrócą do klawiatur i monitorów, bo jakoś tak tęsknimy:)

Rusza nowy miesięcznik społeczno-polityczny "Zielono i w poprzek"

20 marca w Empikach i w całym kraju pojawił się pierwszy numer miesięcznika "Zielono i w poprzek", wydawanego przez Fundację "Zielone Światło". Tematem przewodnim premierowego wydania jest "Kiczpospolita", a więc różne odcienie kiczu, występującego w polityce, sztuce i kulturze.

- Nasze pismo pragnie zapełnić lukę na rodzimym rynku prasowym - mówi Bartłomiej Kozek, zastępca redaktora naczelnego "W Poprzek". - Nie ma liczącego się na rynku tytułu, który poruszałby jednocześnie tematy nam bliskie - ekologię, prawa kobiet i mniejszości, kwestie związane z polityką międzynarodową i stojącymi przed nami wyzwaniami cywilizacyjnymi. To także szansa dla wielu autorek i autorów do tej pory piszących "do szuflady" lub też udzielających się w Internecie do zaprezentowania się w tradycyjnym, papierowym magazynie.

- Tworzymy "W poprzek", bo nie chcemy robić kolejnego nudnego tytułu - dodaje redaktor naczelny, wieloletni dziennikarz prasowy, Jerzy Masłowski. - Będziemy gryźć, drapać i jątrzyć, wytykać niekonsekwencje i surowo osądzać. Mamy autorki z Brukseli i z Kanady, w pierwszym numerze pojawia się zarówno historia kiczu, jak i analiza zielonej gospodarki, historie małych krajów i poradnik chińskiej medycyny. Tacy też będziemy, bo dla nas nie ma spraw mądrych i głupich - są tylko te, które warte są uwagi i te, nad którymi warto spuścić zasłonę milczenia.

Nakład pierwszego numeru wynosi 2.500 egzemplarzy, ale wydawca zapowiada jego stopniowe zwiększanie. Wejściu tytułu na rynek towarzyszy kampania billboardowa, "W Poprzek" uruchomił także profile w serwisach społecznościowych, takich jak MySpace, Bebo i Grono. - Chcemy w ten sposób budować kontakt czytelniczek i czytelników z tytułem i jego twórcami - dodaje Masłowski.

Strona internetowa: http://wpoprzek.pl/
W Poprzek na MySpace: http://www.myspace.com/wpoprzek

24 marca 2008

Zrobić z człowieka robota

Kolejna książka którą przychodzi mi kończyć jest mi bliska terytorialnie. Mowa w niej bowiem o zakładach produkujących przetwory dla dzieci w Rzeszowie. Sam piłem tak soczki dla małych dzieci, jak i całkowicie szpanerskie na czasy ich premiery Frugo, jawiące się jako produkt idealny - zdrowy i smaczny. Warto poznać zatem historię działalności zakładów Alimy w czasach socjalizmu, momencie transformacji i trafienia w ręce prywatnego inwestora - firmy Gerber. Cała opowieść, niekoniecznie długa (nieco ponad 200 stron) czyta się sama, i chociaż nie jest tak łatwa w odbiorze jak ta Thomasa Franka, daje nieźle do myślenia.

Będąc socjolożką, Elisabeth Dunn przez kilkanaście miesięcy na własnej skórze mogła obserwować dostasawianie się pracownic i pracowników do wymagań zagranicznego inwestora i nowych realiów gospodarczych. Za czasów PRL był to zakład bardzo egalitarny, w którym nie było wielkich dysproporcji zarobkowych, natomiast samo przedsiębiorstwo było czymś więcej niż tylko zakładem pracy - a mianowicie organizatorem życia. Niedobory niezbędnych produktów nie prowadziły do zaprzestania produkcji, ale jedynie do zmiany asortymentu, zdarzało się zatem tworzyć w Alimie nie tylko soki, ale też i np. keczupy. Sporą część dystrybucji załatwiano poprzez system koneksji i znajomości. Całe to doświadczenie dla nowych właścicieli okazało się zupełnie bezwartościowe i jego dezawuowaniu poświęcili sporą część czasu.

Przyjęte rozwiązania zmierzały do jednoczesnego uelastycznienia wykonywanej pracy, jak i też do powstania trudnych do przeskoczenia kategorii pracownic i pracowników. Nastąpiło silne rozgraniczenie płciowe - do zajęć wymagających większego automatyzmu skierowano głównie kobiety, natomiast zadania analityczne (i - dodajmy - lepiej płatne) przeznaczono głównie dla mężczyzn. Lekceważąc doświadczenia własnych pracownic i pracowników na sporą część stanowisk kierowniczych skierowano ludzi spoza firmy. Tłumaczono to koniecznością odmłodzenia kadr, jednak większość osób pracujących bez problemu mieściła się w widełkach przyjętych przez Gerbera.

Symptomatycznym zjawiskiem była kampania reklamowa soków Frugo, rozpoczęta w 1996 roku i przyjęta z entuzjazmem przez speców od reklamy. Nic dziwnego - była odważna, kolorowa i świeża jak na ówczesne czasy. Kryło się za nią jednak drugie dno - opozycja między starymi, pasywnymi ludźmi z epoki Polski Ludowej, zadowalającej się burakami i plastikowymi owocami, a aktywnym młodzieżowym targetem, który pijąc nowocześnie podany sok miał w ten sposób wyrażać stworzony przez marketingowców styl życia. Była to kolejna kampania pokazująca przegranych transformacji, z których należało się śmiać, a nie szukać metod poprawy ich losu.

Wszystkie te fakty Dunn sprytnie i w przemyślany sposób wplata w opowieść o ogólnych zmianach w modelu produkcji. Według niej jedną z nielicznych różnic między systemem kapitalistycznym a komunistycznym był poziom planowania, wykonywany odpowiednio na szczeblu firmy i państwa. Porażka gospodarki planowej nastąpiła wtedy, gdy kapitalizm zrezygnował ze sztywnego, monotonnego modelu produkcji na rzecz bardziej elastycznych form - ZSRR i państwa pod jego wpływem swego postępowania nie zmieniły. Warto przeczytać całość, bo to dość wielki skrót tej opowieści o tym, jak jesteśmy uprzedmiatawiani bądź to dla wzniosłych idei, bądź też - dla przyziemnej chęci zysku za wszelką cenę.

23 marca 2008

Kansas a sprawa polska

Kontynuując prezentacje czytanych na bieżąco książek, podnosząc ilość recenzji kulturalnych na blogu i zapobiegając posusze świątecznej przechodzę do omawiania książki, z którą zapoznać się powinni wszyscy ci, którzy sprawili, że obecnie hegemonię polityczną w Polsce dzierżą dwie partie prawicowe. Thomas Frank, autor "Co z tym Kansas? Czyli opowieść o tym, jak konserwatyści zdobyli serce Ameryki" zdaje się odpowiadać nie tylko na kwestie związane z sukcesami konserwatystów w swoim rodzinnym stanie, ale też wszędzie tam, gdzie tradycyjna lewica porzuciła obronę interesów osób słabszych, kierując swój wzrok w stronę osób bardziej majętnych. Pozostawieni sami sobie, ludzie będący np. robotnikami stali się naturalnym gruntem działania skrajnej, populistycznej prawicy. A że grupy te działały przeciw obiektywnym interesom tych osób, osłabiając związki zawodowe, do których należały i obniżając podatki bogatym? To już zupełnie inna historia...

Kto dziś pamięta o wspaniałej historii międzywojennego ruchu robotniczego w Polsce? O robotniczych uniwersytetach, kasach zapomogowych, samopomocy i grupach rówieśniczych, takich jak chociażby Czerwone Harcerstwo? Mało kto - a wszystko dzięki wyrafinowanej pracy prawicy, usiłującej skojarzyć lewicę li tylko z czasami PRL-u, dodatkowo mitologizowanymi jako kraina nie ułomnego egalitaryzmu, lecz siedlisko agentury i donosicielstwa. W ten sposób kradnie się przeszłość - także za oceanem. Dziś osoby, które jeszcze w latach 60. były twardym elektoratem domagającym się większej redystrybucji dziś głosują na kandydatki i kandydatów, którzy w swym programie mają totalną rozbiórkę państwa i zostawienie ludzi na pastwę losu. Dlaczego?

Odpowiedź jest prosta - poprzez pobudzenie jednych namiętności i wygaszenie drugich. Żeby dokonać otumanienia dość racjonalnie myślących wyborczyń i wyborców, należy usunąć z pola dyskusji tematy gospodarcze. Było to tym prostsze, że Partia Demokratyczna w USA zdecydowała się w latach 90. na zwrot ku centrum, co na lata pozwoliło jej zapomnieć o większości parlamentarnej. Demontaż państwa dobrobytu sprawiał, że łatwiej było skupić uwagę na kwestiach obyczajowych. Pojawił się podział my-oni, zdrowi mieszkańcy i mieszkanki interioru kontra zepsuci liberałowie ze wschodniego i zachodniego wybrzeża, którzy piją latte i nie rozumieją szarego człowieka. Brzmi znajomo? Powinno.

Tak więc żegnajcie progi podatkowe, a witaj aborcjo! Skoro Demokraci nie mieli już niczego do zaoferowania osobom uznającym się za klasę pracującą (temat klas jest za oceanem kwestią tabu, którą dużo lepiej potrafią rozgrywać Republikanie - tak jak w Polsce PiS), zabłąkanych obywateli przejęli konserwatyści, którzy zmarginalizowali skrzydło umiarkowane GOP i przejęli jako "ponownie narodzeni chrześcijanie" Partię Republikańską. Rozpoczęli walki na frontach, które zawsze budzić będą emocje mediów i wcale nie chodzi im o to, by zwyciężyć - w końcu w takim wypadku nie mieliby już nic do roboty. Chodzi o wieczne gonienie króliczka, narzekanie na demoralizację, homoseksualizm, ekologię i regulacje.

Pod zasłoną dymną upadku obyczajów udaje się rzecz dużo bardziej dla radykalnych liderek i liderów istotna - zmiany w funkcjonowaniu państwa wiodące do postępującego rozwarstwienia. Walczy się zatem z regulacjami dotyczącymi ochrony środowiska, obniża się podatki najbogatszym, niszczy się związkową niezależność. Wobec tego wszystkiego elektorat robotniczy pozostaje bierny, ponieważ nie ma dokąd pójść w swych politycznych wyborach (niestety, amerykański system wyborczy nie pozwala na rozwinięcie skrzydeł np. Partii Zielonych), a skoro nie otrzymuje chleba, odczuwa satysfakcję z dawania mu "igrzysk", które w wykonaniu fundamentalistycznych polityczek i polityków są całkiem niezłym show.

Tak kończy stan, który latami był synonimem progresji społecznej - i pewnego szaleństwa. To tu były możliwe sukcesy XIX-wiecznej Partii Populistycznej, to tu aborcja bywała dozwolona jeszcze przez historycznym wyrokiem Sądu Najwyższego. Zakłady przemysłowe były siedliskami związków zawodowych i do dziś tam, gdzie jeszcze się uchowały większość członkiń i członków jest uodporniona na pseudoreligijne ujadania fanatyków. Wraz z kapitulacją obrony "welfare state" przez tamtejszą lewicę otworzyły się drzwi dla radykałów, którzy bez skrupułów działają na szkodę stanu, a wszystko to pod płaszczykiem wolności od państwa.

Tak dzieje się wszędzie - w Austrii tylko Zieloni ratują kraj przed rosnącymi wpływami partii narodowych, żerujących na kapitulanckiej postawie tamtejszych socjaldemokratów. W Niemczech czy w Holandii podobna sztuka bardziej radykalnej lewicy jeszcze się udaje, ale i tam od czasu do czasu zdarzają się spektakularne sukcesy partii populistycznej prawicy. Szkoda, że przygotowujący wstęp Jacek Żakowski traktuje to jako naturalny proces, rozgrzeszając w ten sposób tradycyjne partie lewicowe z ich skrętu w kierunku centrum. Skrętu, który pragnie unieważnić polityczne różnice, a prowadzi do renesansu sił skrajnych, tyle że z drugiej strony politycznego spektrum.

Warto czytać - i wyciągać wnioski zanim skażemy się na trwałą dominację projektu konserwatywnego.

22 marca 2008

Europa wspólnych wartości

Okres wielkanocny jest dobrym czasem do spędzenia go przy niezłej lekturze, z dala od zgiełku codzienności. Rzecz jasna miło jest poświęcić go najbliższym, jednak kiedy już ilość rodzinnych plotek i ploteczek, a także spożywanych (tudzież pochłanianych) ilości jedzenia przekroczy pewną masę krytyczną, warto jest odciąć się lekko od całego zgiełku i zaszyć się w lekturze. Bez przesady rzecz jasna, co by nie stracić za wiele z klimatu tych dni - jeśli rzecz jasna owym klimatem jesteśmy zainteresowani. Mimo wszystko jest to niezły okres na lekturę niekoniecznie płytką, ale też niezbyt wyrafinowaną w dziedzinie języka - intelektualne czytadło. Książka Piotra Kuncewicza "Legenda Europy" nadaje się do tej roli idealnie.

Autor był postacią niezwykle barwną - dziennikarzem, publicystą i Wielkim Mistrzem Wielkiego Wschodu Polski, zatem mógł z pełną kompetencją przypominać burzliwą historię kontynentu. Na zjawiska z przeszłości bliższej i dalszej patrzył bez większych emocji - nie ma tu zacietrzewienia, jest za to analiza cech wspólnych Europejek i Europejczyków. XIX-wieczny model historiografii, oparty na rozbudzaniu animozji narodowych, wolał zacierać jakiekolwiek świadectwa wspólnoty duchowej niż je uwypuklać. Dopiero teraz, wraz z postępującym procesem integracji kontynentalnej można myśleć o takich pomysłach, jak wspólny podręcznik do historii czy też analizy takie jak ta Kuncewicza.

Zaskakuje fakt, że już na wstępie pochwala projekt Unii Europejskiej nie z powodu dopłat i wszelkich transferów finansowych, ale z punktu widzenia powrotu do rodziny cywilizacyjnej tworzonej przez mieszkanki i mieszkańców kontynentu. Ba, nie chce zamykać UE w sztywnych ramach 27 państw i wyznaje, że dla niego Europa nie tylko bez Turcji, ale i bez Rosji jest projektem niedokończonym. Kontynent Kuncewicza nie kończy się na Uralu i Bosforze, ale obejmuje też jego niegdysiejsze krainy - Azję Mniejszą czy też Afrykę Północną.

Europa to jednak nie tylko pojęcia geograficzne, ale też pewne wspólne zjawiska, które w ciągu dziejowym na nim występowały. Jednym z nich było miasto jako coś odrębnego od wsi, tworzące własną kulturę, handlujące i porozumiewające się z innymi. Począwszy od greckiej
polis państwo-miasto pojawiało się przecież nie tylko we Włoszech, ale również i w Rosji pod postacią republik Nowogrodu i Pskowa. Można gdybać, jak potoczyłyby się losy tego kraju, gdyby to ich model rozwoju zwyciężył nad tym przyniesionym przez Moskwę.

Innym ważnym czynnikiem kształtującym kontynent stał się konflikt pomiędzy sacrum a profanum - tym, co świeckie i tym, co duchowe. W tej wielkiej rywalizacji chodziło o prawdziwą rywalizację między tym, co uniwersalne (w średniowieczu był to Kościół), a tym, co partykularne (lokalni władcy). Rzecz jasna na początku uniwersalizmów było więcej (cesarz), ale w wyniku jego osłabnięcia prawdziwy bój przeniósł się w inne rejony i do dziś trwa, tyle że w formie rywalizacji dwóch wizji Unii Europejskiej - uniwersalistycznego federalizmu i partykularnej "Europy ojczyzn".

Czytać, czytać, czytać - oto moja rekomendacja. Można rzecz jasna sięgnąć do "Europy" Normana Daviesa, ale już po jej objętości należy sądzić, że jest to lektura dość czasochłonna. Książka absolwenta KUL, zdumiewająco wyważona, prezentująca wielowymiarowe kwestie w sposób cudownie przystępny, daje do myślenia. Doskonale spełnia rolę "europejskiego wyznania wiary" pokazując, że wcale nie różnimy się tak bardzo od Niemców, Czeszek, Białorusinów i Litwinek jak zwykliśmy sądzić. Mając to na uwadze, można budować lepszą Europę - i lepszy świat!

21 marca 2008

Zazieleniając ulice

Prezentacji kolejnych zielonych publikacji ciąg dalszy. Całkiem niedawno do naszego biura przybyła kolejna, zajmująca się kwestiami zrównoważonego rozwoju miasta - tym razem z dalekiej Hiszpanii. Tam też odbyło się trzecie, ogólnoeuropejskie spotkanie radnych, włodarek i włodarzy miejskich z lokalnych partii zielonych. Obradowano pod hasłem zazieleniania ulic, co widoczne jest na samej okładce ponad 50-stronnicowej publikacji Zielonych z Katalonii i Hiszpanii. Lokalne działaczki i działacze wymieniali się doświadczeniami, zbliżającymi swoje miejscowości do ekologicznego ideału, o którym marzymy. W obliczu zmian klimatycznych zadanie to wymaga sporej pilności i traktowania jako priorytetu przejścia na drogę zrównoważonego rozwoju. Niestety, pozostałe, szare ugrupowania nierzadko te dążenia torpedują.

Lokalne formacje Zielonych wchodzą w rozmaite alianse - z różnym skutkiem. W niedawnych wyborach w HamburguDie Linke odniosło największe sukcesy w okręgach, w których CDU współrządziła z GAL (lokalną odnogą Zielonych/Sojuszu'90). Z drugiej zaś strony całkiem udanie układa się współpraca Katalończyków z ICV z lokalnymi siłami lewicowymi czy też Luksemburek i Luksemburczyków z tamtejszą formacją liberalną (lewicującą), dzięki czemu udało się odsunąć od władzy tamtejszych chadeków w stolicy. Wszystko zależy od siły danej partii, uporu w dążeniu do realizacji własnych haseł i uwarunkowań lokalnej sceny politycznej na poziomie lokalnym i krajowym. Inaczej wygląda bowiem prawica w Polsce, a inaczej dajmy na to w Finlandii, gdzie nie kwestionuje zdobyczy państwa innowacyjnego dobrobytu.

Warto o tym pamiętać, omawiając sukcesy i porażki Zielonych w europejskim wymiarze. Największą ich zasługą staje się promocja społeczeństwa obywatelskiego - już nie tylko jako konsultacji władz z lokalnymi organizacjami pozarządowymi, ale realnymi debatami z udziałem lokalnych społeczności. W coraz większej grupie miast wprowadza się mechanizmy demokracji partycypacyjnej, gdzie pewną część lokalnych budżetów przeznacza się na dyskusje wśród mieszkańców, którzy sami podejmują decyzję co do ich wydatkowania. Ku zdumieniu szarych partii nie trzeba wielkiego wykształcenia czy też wysokiej znajomości ekonomii by mieszkanki i mieszkańcy podjęli najlepsze dla siebie decyzje i by ich miejsca życia stały się lepszymi.

By być skutecznym, nie wolno się bać. Widać to na przykładzie Berlina - tam rządzący Zieloni chcieli wprowadzić prawo nakazujące montowanie określonej ilości paneli słonecznych. Gdy przedsiębiorcy zapowiedzieli, że zrobią to dobrowolnie, postanowili się z tego pomysłu wycofać. Owe panele nie powstały. Z kolei tam gdzie byli konsekwentni, czyli w budowie traktu turystycznego śladami Muru Berlińskiego, odnieśli sukces i poprawili wizerunek miasta, jego prestiż i poziom życia mieszkanek i mieszkańców.

Rządzenie to bardzo delikatna sprawa - szczególnie, jeśli chce się uczynić świat lepszym, a nie tylko przejmować kolejne synekury. Bez twardego kręgosłupa programowego i wierności mu nie ma mowy o prowadzeniu polityki poprzez "zazielenianie" sceny politycznej, a raczej grozi "zszarzenie" ruchu Zielonych, tak jak na początku I Wojny Światowej nastąpiła hańba socjaldemokratów, którzy wszędzie głosowali za pożyczkami umożliwiającymi rozpętanie krwawej pożogi. Nikt z nas nie życzy sobie powtórki z rozrywki.

19 marca 2008

Klik...

W ramach warszawskiej gościnności - tekst Zielonego ze Śląska, Adriana Kołodziejczyka, zabawny i pouczający zarazem. Polecam.

Jak każdy przyzwoity internauta w tym kraju siedzę sobie właśnie z piwkiem w ręku i buszuje po sieci. Jeden z portali, który przeglądam najwyraźniej instynktownie wyczuwa, że mój umysł krąży gdzieś między erotycznymi fantazjami, a wibrującymi i falującymi kobiecymi kształtami. Ten diabeł Internetu kusi mnie obrazkiem z roznegliżowaną kobietą namiętnie wijącą się ku wannie. Już prawie słyszę jak do mnie szepce... Choć, wejdź razem ze mną i pobiegnij za białym króliczkiem... Czuję na całym ciele dreszcze oraz nerwowe skurcze palców na myszce i...?? Uf... ostatnim wysiłkiem woli cofam jednak kursor, który wprowadziłby mnie do tajemniczej nory pełnej zamieszkałych przez przedziwne elektryzujące stworzenia o wyglądzie Dody Elektrody.


Zastanawiam się, czy to Duch Święty natchnął mnie przed pokuszeniem, czy też stało się to dzięki słowom naszego Anioła Stróża z ulicy Alternatywy 4, czyli nieomylnego wodza Jarosława ostrzegającego przed zgubną rolą dla Polski Internetu? Ponieważ jestem w dużej mierze racjonalistą odrzucam działanie siły boskiej i zdecydowanie stawiam na bramkę numer dwa. Co prawda i przez anioły przecie Pan działa - no, ale to wszak niezupełnie to samo... Uświadomienie sobie tego faktu sprawia, iż zaczynam mieć wyrzuty sumienia, że może nie jestem dobrym obywatelem, bo ten jak wiemy omija szatański świat netu z daleka, myśli swe kierując ku pobożniejszym mediom nadającym na nieco innej fali.


Wirtualny diabeł nie daje łatwo za wygraną i kusi dalej ... Kliknij i wejdź!


Ja już na szczęście jestem czujny, i mimo że pokusa jest zbyt silna by się oprzeć, to na wszelki wypadek sprawdzam kto za tym medium stoi i czy przypadkiem diabeł ten nie ma niemieckiego, lub innego sado-masońskiego oblicza. Na pierwszy rzut oka wszystko chyba jest w porządku, a czort wydaje mi się taki Borutowy, swojski i rodzimy. Zatem KLIK...


"PO: Żadnych ustępstw; Pis: Nikt się nie wyłamie", "Ksiądz biskup odarł mnie z godności", "Papież nie wie, co się dzieje w Tybecie", "Tajemnicze transfery", "Brutalny atak na Polaka", "Matka chciała udusić półroczną córkę".


Zaraz, zaraz... gdzie ja jestem?? A miało być przecież tak pięknie... Tymczasem zamiast namiętnej brunetki, lub strony dla współczesnego Sherlocka, na której trzeba rozwiązać tajemniczą zagadkę: Co zrobi Paris, gdy zabraknie benzyny - ja dostaje teraz taki pasztet... Ot masz ci los! Sam człeku chciałeś.


Potworny Matrix netu wciągnął mnie w swoje demoniczne wirtualne macki. Im więcej czytam informacji, tym bardziej zaczynam się czuć jak bohater jednego z odcinków Star Treka: kapitan Jean Luc Picard, który wciągnięty w intrygę nieistniejącej holograficznej postaci profesora Moriartego, zostaje przeniesiony do jego wyobrażonego świata. Wszyscy w nim udają. Moriarty udaje, że wydostał się do rzeczywistości, a kapitan Picard udaje, iż nie wie, że znalazł się w holograficznej symulacji statku, stworzonej by go oszukać.


Nic to, bo bajka o Star Treku, to tylko taka mała alegoria, gdzie w końcu uświadomiłem sobie, że sami przecież zachowujemy się podobnie i najlepiej wychodzi nam zwłaszcza udawanie. Udawanie owo uczyniliśmy częścią naszej wspólnej bajeczki i czasem może trzeba być tym złym obywatelem z piwkiem w ręku, który sięga do magicznego wirtualnego pudełka zwanego Internetem. Sięgnąć do niego właśnie po to, aby się dowiedzieć, że są rzeczy, które trzeba zobaczyć, by wiedzieć, że ich nie warto oglądać.


A więc obywatelu KLIK!


Orędzie Prezydenta: Prezydent udaje, że jest prezydentem wszystkich Polaków.
Plujmy sobie nawzajem w kaszę, to takie Polskie, to takie nasze...


KLIK:
Rząd udaje, że nasza misja "stabilizacyjna" w Iraku wciąż jeszcze jest potrzebna.
Kolejny rok, a Irak płonie. Obłędny taniec nad własnym grobem.


KLIK:
Dziennikarz udaje, że system wyrzutni rakiet, to "Tarcza antyrakietowa".
Co wiadomo komuś o Hawajach?


KLIK:
PiS udaje, że obchodzi go zabezpieczenie Traktatu z Lizbony.
Mąć, mąć Polską kadź, bo na to tylko cię stać.


KLIK:
Papież udaje, że nie wie co się dzieje w Tybecie. Naszyjnik z ludzkich kości. Czarka z czaszki pokryta srebrem. Trąbki z kości udowej. Bębenek z czaszki. Drogi Benedykcie XVI, witaj w Lhasie! A gdzie jest drogi Jan Paweł II?


KLIK:
Kościół udaje, że jest święty i nie ma w nim problemów pedofilii.
Nie nazywajmy nigdy szamba perfumerią...


KLIK:
Lewica w Sejmie, udaje że jest lewicą.
Cały nasz dowcip polega na tym: Wmówić pokrzywie, że jest pięknym kwiatem.


KLIK:
Komitet Olimpijski udaje, że Chiny są dobrym miejscem dla Olimpiady.
Nie zaglądaj w spraw kulisy, siedzą tam zawsze świnie i lisy.


KLIK: Awaria systemu operacyjnego Windows: Wskazuje kod zatrzymania...


Oh... dzięki za radę ukochany komputerku. Chyba masz oczywistą rację - w końcu nie ma to jak pokazać wszystkim olimpijski gest Kozakiewicza...


W tekście wykorzystano: Fraszki Jana Sztaudyngera, wiersze z "Antologia poezji buddyjskiej Ameryki", nauki Ojca Dyrektora, Utwór muzyczny KSU i inne.

Adrian Kołodziejczyk (Jogin z Bagien)

18 marca 2008

Ocalić od zapomnienia

Tybetanki i Tybetańczycy mają dość. Wynaradawiania, niszczenia własnej kultury i środowiska przyrodniczego. Wyzysku i polityki czyniącej z nich mniejszością w ich własnym kraju. Dla wielu to, co przy historii Polski było powodem do dumy, w kontekście Tybetu staje się powodem do tworzenia zupełnie niesprawiedliwej wizji świata. Nie będą solidaryzować się z walką o wolność, bo niszczą chińskie sklepy. Prawo własności staje się dla nich bardziej święte niż prawo do życia. Inni z kolei nie chcą wyrazić swojego potępienia dla postępowania chińskich sił militarnych po to, by nie stać w jednym szeregu ze znienawidzonym przez niech środowiskiem "Gazety Wyborczej". Podobne hasła budzą we mnie przerażenie, bowiem wychodzi z nich myślenie w konwencji "polskiego piekiełka" - można zatem przedstawiać kolby chińskich żołnierzy jako jutrzenkę wolności, niesioną do tkwiących w feudalizmie lokalnych mieszkanek i mieszkanek.

Tybetanki i Tybetańczycy mają za sobą wielowiekową tradycję i dziedzictwo kulturowe. Od 60 lat muszą zmagać się z ekspansywną polityką Chin. Na samym początku Tybet mógł liczyć na autonomię, która była szanowana, natomiast sam Dalajlama był członkiem partii komunistycznej. Przyszło mu jednak uciekać z kraju po zamieszkach w Lhasie i od tego czasu rozpoczęło się prawdziwe piekło. Jego kulminacją jest m.in. ostatnie posunięcia prawne, które dają komunistom (którzy z komunizmu wyprali już dawno wszelkie idee, pozostawiając w środku li tylko autorytarnego buta) kontrolę nad... reinkarnacją! Nie mówiąc już o tym, że schowali przed opinią publiczną Panczenlamę, rozpoznanego przez przebywającego w Indiach Dalajlamę.

Oficjalna propaganda ChRL przypomina partyjną nowomowę znaną z wydarzeń marcowych 1968Sinciangu wobec mniejszości muzułmańskiej i wielu innych grup etnicznych na terenie Państwa Środka. Bieżące wydarzenia jak na dłoni pokazują, że zapewnienia o poprawie jakości przestrzegania podstawowych praw człowieka są tak naprawdę farsą, bowiem pekińskim władcom zależy tylko na wzroście swej potęgi, a nie na jakichkolwiek prawom swych obywatelek i obywateli, nie licząc mającego łagodzić napięcia społeczne prawa do bogacenia się. Wpływy Pekinu są tak duże, że nawet marsz Tybetańczyków do granicy z ojczyzną został wstrzymany przez władze indyjskie.

Pojawiają się głosy wzywające do bojkotu, ale też i inne (Europejska Partia Zielonych chce uznania przez Pekin rządu Dalajlamy i wysłania w region pokojowego konwoju), mówiące o tym, że warto tam jechać i pokazać, że Tybetanki i Tybetańczycy nie są sami. Warto zatem już teraz pomyśleć, by jak największa grupa reprezentacji narodowych ubrała się jednolicie na ceremonię otwarcia i zamknięcia, np. w pomarańczowe spodnie i bluzy dresowe w kolorach flagi narodowej Tybetu. Niech dławiące wolność władze w Pekinie same dławią się ze wściekłości, widząc sukcesy sportowców wspominających na konferencjach prasowych o przykładach łamania praw człowieka w tym kraju. Sportowcy czynią dobro pod olimpijską flagą, przy przesłaniu pokoju. Mija się z prawdą twierdzenie, że są tam oni tylko po to, by zdobywać medale - nie, są też od tego, by wyraźnie pokazywać, że idea olimpijska wskazuje na braterstwo i siostrzeństwo wszystkich ludzi, także tych słabych i wykluczonych.

Na koniec zaproszenie - do tego, by nie być biernym i by pokazywać, na blogach i na ulicach, że los milionów cierpiących nie jest nam obojętny. Bez wolnego Tybetu nie będzie wolnych Chin - napisaliśmy o tym w oświadczeniu prasowym, do zapoznania się z którym bardzo zachęcamy. Niech będą nas tysiące!

W piątek 21 marca, godz. 18.00 przed Pałacem Prezydenckim w Warszawie

Dokładnie w zeszły piątek, po tygodniu pokojowych demonstracji chińskie władze użyły sił wojskowych i policyjnych dla spacyfikowania protestów w Tybecie. Mowi sie o setkach zabitych i rannych. Protesty wybuchają w kolejnych klasztorach i są pacyfikowane przez władze.

Przyjdź, powiadom znajomych! Przynieś znicz i haslo: POLSKA - TYBET - SOLIDARNI
Wydrukuj flagę Tybetu: http://pl.wikipedia.org/wiki/Grafika:Flag_of_Tibet.svg
Załóż coś pomarańczowego: http://ratujtybet.org/kolor_pomaranczowy

Prześlij dalej!

Zgromadzenie ma charakter pokojowy, w jego trakcie buddyjską modlitwą uczcimy pamięć ofiar w Tybecie, oraz odczytamy apele i listy solidarności. Zobacz jak mozesz pomóc, także w innych miastach:
http://ratujtybet.org/Solidarni_z_Tybetem

"To wyjątkowa sytuacja: znów leje się krew, dokonuje się zbrodni na niewinnych ludziach, są setki (może tysiace) ofiar przemocy, zadaje sie nieprawdopodobne cierpienia w odwecie za dramatyczny, pokojowy protest przeciwko eksterminacji narodu i wielkiej, ginącej kultury. Zeby położyć temu kres potrzebna jest solidarność wolnego swiata, a wolny świat - to każdy z nas."

Zieloni przeciw dławieniu wolności w Tybecie
roku w Polsce - Pekin jest tu stróżem porządku i łagodzącym konflikt, natomiast walczący o swe prawa to wichrzyciele, burzący ład przyniesiony ze wschodu przez chińską cywilizację. Podobnie zresztą postępuje się w


Przewodniczący Partii Zielonych 2004 wyrażają swoje oburzenie z powodu brutalnego stłumienia wystąpień Tybetańczyków przez chińskie służby bezpieczeństwa i wojsko w Tybecie, które według informacji rządu tybetańskiego na uchodźstwie doprowadziło do śmierci 80 protestujących Tybetańczyków.


- Sytuacja w Lhasie pokazuje, że rząd Chińskiej Republiki Ludowej nie tylko nie zamierza poważnie traktować swoich własnych zobowiązań dotyczących poszanowania praw człowieka w Chinach, ale wręcz ze zwiększoną brutalnością tłumi działania Tybetańczyków na rzecz obrony swoich podstawowych praw oraz prawdziwej autonomii - powiedział Dariusz Szwed, przewodniczący Zielonych 2004. - Z uwagi na tę kryzysową sytuację konieczne jest natychmiastowe aktywne włączenie się polskiego rządu oraz polskich posłanek i posłów do Parlamentu Europejskiego do wspólnych działań Unii Europejskiej, mających na celu doprowadzenie do podjęcia rozmów komunistycznych władz ChRL z przedstawicielami Tybetanek i Tybetańczyków, w tym władz tybetańskich na uchodźstwie - dodał Szwed.


- Wobec ostatnich dramatycznych wydarzeń w Tybecie konieczne jest, aby wspólnota międzynarodowa poważnie rozważyła możliwość bojkotu Olimpiady w Pekinie. Być może jest to w tej chwili jedyny, twardy, „ekonomiczny" instrument nacisku na rząd Chińskiej Republiki Ludowej, który może go skłonić do rozpoczęcia dialogu z rządem tybetańskim na uchodźstwie – powiedziała Agnieszka Grzybek, przewodnicząca Zielonych 2004. Konieczna jest zdecydowana reakcja instytucji politycznych, społeczeństwa obywatelskiego i mediów – nie może być zgody na dalsze łamanie praw człowieka, ograniczanie swobody wypowiedzi i zgromadzeń, a także wolności religijnej – dodała.

16 marca 2008

Zielono tu i tam

Praktycznie rzecz biorąc od czwartku spora część z nas miała ostatnie dni wyrwane z kalendarza. Praca u nas wre więc nie ma co się dziwić. Tuż przed weekendem odbyło się kolejne, drugie już spotkanie z cyklu "Zielone Kino", na którym tym razem mogliśmy oglądać "Wojnę o ropę", film dokumentalny produkcji BBC. Półgodzinna projekcja pokazała wyraźnie, że stoimy na krawędzi wyczerpania zasobów surowcowych, przy czym szacunki tak rządów, jak i prywatnych firm wskazują najpóźniej na okolice 2030 roku, a najbardziej pesymistyczne dane mówią o roku 2010 jako początku kryzysu energetycznego na skalę światową. Trudno zatem uznawać, by amerykańskiej administracji miało chodzić o jakieś wyimaginowane bronie masowego rażenia, skoro mieli pod ręką dużo bardziej realny surowiec do wzięcia. Niezwykle ciekawa była późniejsza prezentacja Anny Burdzińskiej z Inicjatywy Stop Wojnie, a chyba szczególnie dane o tym, że po wycofaniu wojsk brytyjskich z Basry poziom przemocy miał tam spaść nawet o 90%! Jeśli to prawda to argumenty przeciw wycofaniu się z Iraku okazałyby się zupełnie nietrafione.

W czwartek mieliśmy jeszcze potem pogadankę z ISW, ale też reprezentantkami i reprezentantami Unii Pracy i Polskiej Partii Pracy. W piątek z kolei dziennikarki i dziennikarze dopisali pod względem ilościowym i oficjalną premierę publikacji "Zielonego miasta nowej generacji" należy uznać za nad wyraz udaną. Warto zresztą posłuchać samemu. Irena Kołodziej, która rozpoczęła słowem wstępnym, pochwaliła się stołem zastawionym produktami fair trade. Dariusz Szwed i Beata Maciejewska, autorzy, pokazywali wizję, mi zaś, jako Bartłomiejowi Kozkowi, przypadła rola punktowania warszawskich wpadek i niekompetencji, co nie jest specjalnie trudne zważywszy na przyjęty przez Hannę Gronkiewicz-Waltz model rozwoju. Od przypadku do przypadku...

Weekend zaczął się demonstracją przeciw wojnie. Setki ludzi rozpoczęło przemarsz pod ambasadę amerykańską od Pałacu Prezydenckiego - po to, by zaprezentować swój sprzeciw wobec polityki wysyłania wojsk na misje zagraniczne nie dość, że poza auspicjami ONZ, to jeszcze w celach dość średnio stabilizujących. Nadal czekamy na nie wiadomo co jeśli chodzi o podjęcie jakichkolwiek rozmów pokojowych z bardziej umiarkowanymi talibami, a spirala przemocy rozkręca się w najlepsze. Tkwimy w kotle, do którego zaprowadziła nas niedobra polityka zagraniczna, oparta na bezgranicznej ufności w potęgę Stanów Zjednoczonych i ich nieomylność.

Potem już tylko Zarząd i Rada Krajowa. Oba ciała mają przed sobą mnóstwo pracy, o której rzecz jasna w tym miejscu mówić nie będziemy. Dyskutujemy i podejmujemy decyzje które umożliwią Wam czytanie jeszcze większej ilości zielonej, radosnej twórczości internetowej, a także byście mogli świadomie oddać głos na zielone kandydatki i kandydatów co do których będziecie mieli pewność, że będą kompetentni i przedstawią najlepszy z możliwych program. Trwają intensywne prace koordynowane przez Adama Ostolskiego i za nieco ponad 2 miesiące będziemy dyskutować i przyjmować poszczególne rozwiązania. Na pewno nie będzie to kilkustronnicowy świstek, ale porządna, rzetelna analiza w którą warto będzie się zagłębić.

Tak więc dzień za dniem, olbrzymie ilości pracy, trudu i znoju, a przed nami jeszcze aktywność sieciowa. Tak więc nie sądźcie, że miejsca w tego typu gremiach krajowych to li tylko zaszczyty i wieczna obecność w telewizorach. Cóż, bardzo niekoniecznie i warto, byście o tym pamiętali decydując się na tego typu kroki życiowe. Wyszło niemal w konwencji Zielonego Pudelka, ale z tego co widzę to fakt zaistnienia takowej rubryki towarzyskiej generuje nam spory ruch na Google, więc nie będę zanadto protestował.

15 marca 2008

Gender w Europie Środkowej

Dobrze jest pójść od czasu do czasu do Fundacji im. Heinricha Boella. Położona w samym centrum miasta, bo na Żurawiej, w eleganckiej kamienicy niemal o rzut beretem od stacji metra. Tam też znaleźć można masę publikacji, w tym w językach obcych, które zajmują się szeroką tematyką z zielonej perspektywy. Akurat nikogo nie trzeba przekonywać, że kwestie związane z równouprawnieniem kobiet i mężczyzn są w zielonej polityce jednymi z kluczowych. Mamy dość traktowania jednej z płci jako narzędzi rozpłodowych i wiecznego utożsamiania pożądanej społecznie roli kobiety jako piastunki domowego ogniska. Tak partner/mąż, jak i partnerka/żona mogą być świetni w pracy i w domu i brać na siebie podobną ilość zobowiązań służbowych i rodzinnych. Aż dziw bierze, że nadal trzeba tego typu kwestie tłumaczyć.

"Gender Issues 2007" ujrzało światło dzienne w styczniu tego roku jako efekt pracy lokalnych, środkowoeuropejskich organizacji kobiecych. W jego skład weszły raporty z Polski, Czech, Słowacji i Ukrainy, naświetlające problemy w dużej mierze aktualne we wszystkich omawianych państwach. Czeskie badaczki zwróciły największą uwagę na kwestię dostępności do żłobków w miejscowościach o różnej wielkości. Okazało się, że istnienie placówek samorządowych o niskich opłatach za korzystanie z ich usług pozwala mniej zamożnym matkom posłanie swojego dziecka do placówki i powrót do pracy. Sama sieć komercyjna jest dla wielu zbyt droga - a byłaby jeszcze droższa, gdyż przy istnieniu publicznej konkurencji nie mogą swobodnie dyktować rodzicom nadmiernych cen. Niestety, za dużo samorządów lekceważy ten obowiązek, ułatwiający wkluczanie kobiet w przestrzeń publiczną, ale też i państwo poprzez ich traktowanie jak placówki zdrowotne, nie zaś edukacyjne. Sporą szansą na opłacalność takiej działalności stają się większe placówki, gdzie żłobek jest tylko jedną z części kompleksu zdrowotno-edukacyjnego dla najmłodszych.

Przemoc w rodzinie była tematem dla Feminoteki. Okazuje się, że brakuje w Polsce statystyk odróżniających przemoc dokonywaną przez kobiety i mężczyzn. Dość często traktuje się to jako działania skierowane tylko w stosunku do dzieci (również nierozróżnianych ze względu na płeć), nie zaś jako zjawisko dotykające głównie (chociaż rzecz jasna nie tylko) kobiety. Pobłażliwość sądów wobec sprawców przestępstw związanych z przemocą w rodzinie - od pobić po gwałty - bywa zatrważająca. Aż 85% spraw związanych z naruszeniem art. 207 art. kodeksu karnego dot. znęcania się (najczęściej używanego w tego typu sprawach) kończy się karami w zawieszeniu, a tylko 10% - bezwzględnego pozbawienia wolności. Także resocjalizacja osób pastwiących się nad domownikami jest bardzo słaba.

Coraz bardziej widocznym problemem na Słowacji (i nie tylko) jest różnica w zarobkach pomiędzy kobietami a mężczyznami. Kraj stawiany przez neoliberalnych dogmatyków jako wzór doczekał się sytuacji, kiedy to kobieta zarabia średnio aż o 26,9% mniej niż mężczyzna, a zjawisko to ulega powiększeniu - liczba z 1997 roku wskazywała "jedynie" 21,5%. Luka ta zmienia swą wielkość w zależności od sektora i wieku, ale nie ma żadnej branży gospodarki, w której by jej nie było. Istnieją silnie sfeminizowane zawody, w których płace są dużo niższe niż te, w których dominują mężczyźni. Co ciekawe, dużo większe różnice występują w zakładach prywatnych (gdzie koleżanka z pracy zarabia 75% tego, co jej kolega), niż w państwowych ("aż" 85%), a średnia premia żeńska to tylko połowa premii męskiej. Różnice tego typu można wymieniać bez końca - widać tu fałsz iluzji równości wprowadzonej samoczynnie przez rynek. Problem dotyczy także naszego kraju więc warto się nim interesować.

Końcówka nie jest specjalnie porywająca, dotyczy bowiem przemian na Ukrainie. Większość z nich mamy już za sobą i możemy traktować jak przykre wspomnienie, ale warto na nie popatrzeć inaczej - jako na prezentacji rozmaitych tematów z perspektywy genderowej. W szerokiej debacie społecznej trudno na przykład połączyć kwestię wypadków drogowych i perspektywę kobiecą, a przecież np. wypadki mężów/partnerów/braci/ojców etc. powodują konieczność pomocy psychologicznej wdowie lub też osobie tracącej bliską osobę. Także migracje zarobkowe zmieniają strukturę płci, na przykład na obszarach wiejskich ,co również wpływa na ich funkcjonowanie i przejmowanie przez kobiety ról zarezerwowanych w tradycyjnych społecznościach dla mężczyzn.

Wyzwania polityki genderowej są fascynujące. Stojący na progu zmian świat potrzebuje świeżej, zielonej wizji, łączącej kwestie ekologiczne z feministycznymi. Nie są to jedyne kwestie przynależne zielonej polityce, ale też warto o nich mówić szczególnie głośno, skoro inne formacje traktują te kwestie po macoszemu. Trudno nie polecić tak doskonałej publikacji, która jest esencją problemów, jakie wiążą się z efektami przemian ustrojowych i społecznych w tej części Europy i globu. Autorki i autorzy nie tylko pokazują, jak jest, szukają także rozwiązań poprawiających ten stan. Warto się z nimi zaznajomić.

14 marca 2008

Agonia Jarosława Kaczyńskiego?

Nie wierzę już w zapewnienia o nadprzyrodzonych zdolnościach intelektualnych tudzież politycznych Jarosława Kaczyńskiego. Po wyborczej porażce, miast wyciągnąć wnioski i próbować choć trochę odbić elektoratu Platformie Obywatelskiej, postanowił sprawdzić, kto z pozostałych przy nim przejdzie przez Morze Czerwone rządów Platformy Obywatelskiej. Próby, przed którymi stawia swoje wyborczynie i wyborców zaiste ciężkimi są - nawet Andrzej Lepper i Roman Giertych w czasach swoich tryumfów zdawali się nie aż tak ostrzy, jak sam przewodniczący Kaczyński, który z poważnych spraw postanowił uczynić szopkę. W taki oto sposób - retoryką pełną nacjonalizmu i pogardy - pogrąża się tematy, które warte są rozważenia.

Mamy do czynienia z niewątpliwą koncentracją mediów, o czym już zdarzyło mi się pisać. Warto podyskutować przy okazji planów zmian w finansowaniu TVP i Polskiego Radia, a także zbliżającej się wielkimi krokami cyfryzacji telewizji o tym co zrobić, by zapewnić pełen pluralizm dostępu do mediów. Jest to kluczowa kwestia w zagwarantowaniu prawdziwej wolności słowa, a nie tej, z którą mamy do czynienia dzisiaj, kiedy trzeba ją sobie za ciężkie pieniądze wykupić na wolnym rynku. Co zatem robi w obliczu tego wielkiego wyzwania prezes Kaczyński? Nazywa RMF FM "niemieckim radiem" i na tym kończy dyskusję. Zamiast przypomnieć, że jego ówczesny prezes - Stanisław Tyczyński zapowiadał przy okazji ustawy antykoncentracyjnej, że bez niej jego radio pozostanie w rękach rodzimego kapitału. Ustawa nie przeszła, a bez niej obok RMF-u mogły powstać RMF Classic i RMF Maxxx, dzięki czemu więcej radiowego tortu znalazło się w rękach pojedynczego właściciela.

Teraz mamy aferę internetową - Jarosław zobaczył w sieci zło i zniszczenie, terror i pornografię okraszaną już wcale, ale to wcale nie wirtualnymi butelkami piwa. Tak więc cywilizacja śmierci, która nie ma nic wspólnego z cudowną, bogoojczyźnianą, biało-czerwoną urną. Idąc modną dziś psychoanalizą można by się zastanowić, czy nie jest to efekt działania jego podświadomości - w końcu pod pewnym kątem karta wyborcza jest niemal falliczna, a miejsce, w które wrzuca się głosy ma taką jakąś dziurkę. Szkoda, że nie poszedł tym tropem i nie powiedział na ten przykład, że głosowanie przez Internet nie jest jakąś homoseksualną propagandą, bo te pecety to jakieś takie homogeniczne, wszystkie mają z grubsza te same dziurki czy też wypustki, tylko jedne mniejsze, inne większe...

Teraz zupełnie na serio - mam problem z e-głosowaniem. Doświadczenia związanie z amerykańskimi wyborami 2000 roku pokazują, że głosowanie elektroniczne ma spore wady. Po pierwsze (na razie mówimy tu jeszcze nie o głosowaniu przez sieć, ale elektroniczne maszyny) konkursy wygrywa jedna-dwie firmy, a więc wiąże się to z grą rynkową, prowadzoną dość często nieczystymi metodami. Szefami dwóch, niezależnych rzekomo firm zajmujących się elektronicznym głosowaniem w Stanach byli... bracia! Tak więc szanse są, podobnie jak i ataku hakerskiego. Nie mówię, że duże - ale są, a wiadomo, że czym większe wyzwanie, tym bardziej dla hakerów kuszące. Najważniejszą kwestią jest jednak zapewnienie istnienia formalnego, namacalnego, papierowego śladu głosowaniu. W tym wypadku czegoś takiego nie ma.

Na dzień dzisiejszy warto zatem się z tym wstrzymać. Nie warto, by dla przejściowej nowinki ułatwić manipulację i kontrolę. Co nie oznacza, że za lat kilka czy też kilkanaście nie będzie można do pomysłu wrócić. Cóż, jeśli obecnie ktoś nie chce ruszyć się z miejsca i pójść do najczęściej leżącego dość blisko lokalu wyborczego to tak czy siak trudno wierzyć w to, że jego wybór będzie przemyślany. Oczywiście są osoby starsze czy też niepełnosprawne, tak więc aż dziw bierze, że po dziś dzień nie doczekaliśmy się np. możliwości głosowania przez posłańca. Nie ma również żadnego problemu z wydłużeniem czasu głosowania do 22.00, jak to już niekiedy w rodzimej historii bywało. Dyskusji na tego typu tematy w żadnym wypadku nie powinno zabraknąć.

Ale bardzo możliwe że zabraknie i że w przypływie furii zgodzimy się na wylanie dziecka z kąpielą. Nasza nowa inkarnacja Piłsudskiego po utracie władzy degeneruje się do postaci swojskiego Mecziara, a zamiast budować polskie CDU dba o okolice nieboszczek i nieboszczyków z LPR. Rzecz jasna jeśli nie chce mieć konkurencji jeszcze bardziej na prawo tak też musi, jednak jeśli coraz bardziej zapomina o skrzydle bardziej umiarkowanym może znaleźć się w sytuacji, kiedy wyrzuceni z partii konserwatyści wyskoczą w odpowiednim momencie na tyle skutecznie, że strącą wielkiego stratega z piedestału.

Ale to już nie mój problem, niech Jarosław to przemyśli, podobnie jak i rysunek Rymkiewicza.

13 marca 2008

Tarcza głupoty

Nie rozumiem entuzjazmu dla pomysłu rzekomej "tarczy", a tak naprawdę amerykańskiej instalacji wojskowej na terenie Czech i Polski. Dopiero co wyjechała z naszych umęczonych historią obszarów Armia Czerwona, a teraz mamy na swe barki brak kolejną armię, która już w Iraku pokazała, co potrafi - sprowadzić chaos i torturować więźniów w Abu Ghraib. Teraz, by zagrać na nosie Rosji (bo chyba nikt nie wierzy, że rzekome instalacje mają nas bronić przed Iranem albo Koreą Północną, co już z geopolitycznego punktu widzenia brzmi idiotycznie) jesteśmy w stanie zepsuć stosunki z krajami Europy i obniżyć nasze bezpieczeństwo - jak zwykle dla zrobienia dobrze możnym tego świata, kosztem naszej przyszłości.

Polskie rządy bardzo lubią wartości. Najlepiej te wyrażone w dolarach czy też euro. Wejście do Unii Europejskiej nie było wielkim cywilizacyjnym krokiem naprzód, urzeczywistniającym wizję powszechnego braterstwa tudzież siostrzeństwa, ale twardym rachunkiem ekonomicznym. Kiedy USA zdecydowały się pogwałcić prawo międzynarodowe i zaatakować Irak nawet nie udawaliśmy, że chodzi o pozbawienie Saddama Husseina dostępu do broni masowego rażenia albo też zaprowadzenia demokracji na Tygrysem i Eufratem. Liczyliśmy wówczas skrupulatnie, ileż to kontraktów dostaną polskie firmy, dzięki czemu wzrośnie ich bogactwo i powszechna szczęśliwość.

Rządy Saddama nie były niczym dobrym - każdy to powie. Krwawy dyktator, mordujący Iran, Kuwejt
i własny kraj korzystał z amerykańskiej pomocy gospodarczej i militarnej aż do końca Zimnej Wojny, kiedy osłabł nacisk rozpadającego się ZSRR na Bliski Wschód. Sam Hussein postanowił odebrać co swoje i jego armia zajęła sąsiedni roponośny emirat. Wielka ofensywa sił międzynarodowych nie obaliła dyktatora - nie było to w interesie Amerykanów. Dzięki temu z życiem pożegnały się tysiące Kurdyjek i Kurdów.

Po 11 września 2001 roku pojawił się dogodny pretekst do zagarnięcia bogactw mineralnych - wojna z terrorem. Efektem setki tysięcy kolejnych śmierci i olbrzymi chaos, który nadal, po 5 latach od interwencji trwa, uspokajając się dość powoli. To właśnie z prezydentem odpowiedzialnym za tego typu działania chcemy dziś paktować o nasze bezpieczeństwo, a właściwie o rezygnację z niego. Wszystko rzecz jasna dla "narodowego interesu" - zatem może dostaniemy jakie rakietki, może kolejne zdezelowane samoloty, jak nasze osławione F-16, które mają problemy techniczne i zatruwają życie mieszkańcom podpoznańskich Krzesin.

Zabawne. Zdaje się, wedle raportów GUS, że połowa z nas żyje poniżej progu minimum socjalnego, a więc np. nie za bardzo może pozwolić sobie na kupno gazety codziennej. Ba, kilkanaście procent z nas żyje poniżej progu minimum biologicznego, a więc np. nie za bardzo może pozwolić sobie na kupno butów, chyba że ma chodzić niedożywiona/y przez tydzień (zresztą i bez tego tak się zdarza). Nie mamy rzekomo pieniędzy na dobrą edukację czy służbę zdrowia, ale już na kolejne wojskowe inwestycje i zamorskie misje - owszem.

Tak naprawdę wiecznie inwestujemy w walkę ze skutkami, a nie przyczynami. Nikt nie popełnia samobójczego zamachu terrorystycznego dlatego, że sprawia mu to jakąś orgiastyczną przyjemność. Radykalne ideologie idealnie żerują na biedzie i nędzy milionów pogardzanych, którym wiecznie się mówi, że "należy brać sprawy w swoje ręce" i "dawać wędkę, a nie rybę". Czasem nawet ową wędkę dostaną - pod warunkiem że zawczasu odetnie im się ręce, w które rzekomo mieli brać swój los. Najczęściej skazuje się ich na niewidoczność, miast mówić o nich głośno. Chcemy tańczących na lodzie gwiazd, a nie umierających z głodu dzieci Afryki Subsaharyjskiej. Chcemy spokoju i tego, by nikt nam nie zabierał podatków, "bo to złodziejstwo". Jesteśmy mordercami samych siebie, cywilizacji i planety i jeszcze potrafimy być na tyle bezczelni, by się tego faktu wypierać i próbować uciszyć mówiących o tym głośno.

Kiedy się obudzimy?

12 marca 2008

Zielony pudelek prezentuje: urodziny Katarzyny Matuszewskiej

Zdjęcia wyglądają prawie tak jak z lasu gdzieś na amerykańskiej prowincji, gdzie morduje wiedźma z Blair, ale to już efekt słabego światła połączonego z dążeniem do uświeczkowienia biura na Pięknej. Żeby nie było - było to nad wyraz przyjemne i klimatyczne, idealnie pasując do czerwono-zielonego klimatu urodzin Katarzyny Matuszewskiej, zajmującej się w Unii Pracy sprawami międzynarodowymi i pomagającej eurodeputowanemu Adamowi Gierkowi w pchaniu Europy na właściwe tory. Szczęśliwie jednak nie zajmowaliśmy się jedynie polityką, ale też świętowaliśmy czas odpoczynku - na tyle skutecznie, że do domu dotarłem w okolicach 4 nad ranem.

Był tort, a więc łuna na zdjęciu to szczęśliwie nie efekt realizacji planów sabotażu pt. zrobimy Wam ognisko na środku biura. Uff. Gości było akurat tyle, żeby nie było za sztywno i żeby każdy miał jakąś minimalną przestrzeń życiową. Była ona niezbędna do tańców i swawoli, zarówno przy brytyjskich hitach rockowych, jak i urzekających dziełach Buena Vista Social Club. Zaszczycił nas swą obecnością m.in. Piotr Ikonowicz, tak więc ponad partyjnymi etykietkami można było wspólnie porozmawiać i napić się nieco piwa i wina. Ponieważ jesteśmy ludźmi odpowiedzialnymi, nikt trunków nie nadużył, nikt też nie wpadł na pomysł wejścia na balkon. Jak wiadomo, kamieniczne balkony mają do siebie to, że spaść lubią. Taka ich natura.

Mamy nowego ducha opiekuńczego naszej fantastycznej szafy pancernej z drewna. To plakat Adama Ostolskiego z kampanii samorządowej 2006 roku, idealnie wpasowujący się do klimatu pokoju biurowego. Mamy w nim także wielkie oblicze Magdaleny Mosiewicz, która z kolei opiekuje się ścianą od strony komputera. Nie wiemy jeszcze, jakie będą efekty duchowej, świeckiej opieki nad naszym biurem, ale liczymy na to, że pomogą co najmniej w bieżącej działalności, a najlepiej w wejściu do europarlamentu za rok. Byłoby miło.

Sama jubilatka raportuje, że bawiła się... szampańsko, w końcu podostawała nieco prezentów, wytańczyła się i mogła odpocząć od brukselskiej biurokracji, życząc nam wszystkiego najlepszego. Szczęśliwie nasze biuro nie jest tak sztywne jak te należące do innych ugrupowań, a czasem wystarczy ładnie poprosić i można liczyć na naszą pomoc. Ach, żebyście widziały tudzież widzieli jak najpierw Darek Szwed, a następnie sama Kaśka odkurzają - aż szkoda że nie mam zdjęcia, zrobiłoby ono furorę nie tylko w naszym kraju. Alicja Tysiąc, nasza specjalna gościni, również wyglądała na zadowoloną z tego, co mogła zobaczyć i zjeść. Była też nasza dobra znajoma, Yga Kostrzewa, Anna Zawadzka, Stop Wojnie i animator "Bajtka", pierwszego polskiego czasopisma komputerowego i pogromcę Microsoftu, Władysław Majewski. Pękamy z dumy.

Biuro żyje - nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Własnymi rękoma malowaliśmy ściany, przenosiliśmy szafę i półkę, kładliśmy ulotki i publikacje - i opłacało się. Ludzie pytają o nas, zazdroszczą lokalu blisko centrum jeśli nie w centrum najściślejszym, przychodzą na imprezy i zapisują się na nasze listy mailingowe. Widzą nas na demonstracjach i pragną się zaangażować. Zdobywamy nowe doświadczenia, sprawdzamy wytrzymałość naszych głów i po prostu żyjemy. Niektórzy z nas, jak niżej piszący, czasem złapią z tego powodu przeziębienie, ale wcześniej czy później przechodzi, a chęć do działania już nie. Właśnie tutaj o tych działaniach możecie przeczytać - nie bójcie się komentować, postaramy się wyjaśniać. Ślijcie maile, postaramy się odpowiedzieć. Dla dobra planety i ludzkości.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...