31 lipca 2012

Zaproszenie: Motherhood is global

Zieloni zapraszają na pokaz filmu „Strajk matek” oraz dyskusję z udziałem Nilüfer Çağatay i Agnieszki Grzybek
Zielone Centrum Marszałkowska 1, czwartek 2 sierpnia, godz. 18.30

Prof. Nilüfer Çağatay
Zapraszamy na kolejny wieczór z kulturą zaangażowaną. Tym razem punktem wyjścia dyskusji będzie „Strajk matek” - film dokumentalny o warunkach pracy i życia kobiet w Wałbrzychu zrealizowany przez SzumTV i Think Tank Feministyczny - oraz wykład prof. Nilüfer Çağatay - ekonomistki, profesorki na Uniwersytecie Utah w Salt Lake City, ekspertki amerykańskiego think tanku Levy Economics Institute. Prof. Çağatay zajmuje się teorią handlu międzynarodowego, płcią i rozwojem społecznym oraz feministyczną makroekonomią. W 1994 r. wraz z Diane Elson i Caren Grown założyła International Working Group on Gender, Macroeconomics, and International Economics (GEM-IWG).

Strajk matek - kadr z filmu
Spotkanie odbędzie się zasadniczo w języku angielskim. Wstęp wolny, swój udział w wydarzeniu można potwierdzić na fb.

30 lipca 2012

Ekomiasta

W sobotę 21 lipca zainaugurowana została wakacyjna inicjatywa Centrum Sztuki Współczesnej: ZIELONY JAZDÓW, czyli CSW na trawie. Tematem przewodnim akcji, która zakończy się w połowie września, będą zagadnienia związane z szeroko pojętą ekologią. Podnoszone będą tematy zrównoważonego rozwoju, odpowiedzialności za środowisko, zdrowego stylu życia. Organizatorzy stawiają sobie ambitne zadanie, jakim jest „poszukiwanie alternatywnych rozwiązań wobec masowej, jednorazowej konsumpcji”. Temu mają służyć warsztaty, pokazy filmów i wykłady. Nie zabraknie również lżejszych i bardziej relaksujących form takich jak koncerty, wspólne gotowanie oraz joga, tai chi i masaże.

Cykl spotkań zapoczątkowała dyskusja panelowa „Eko-miasta przyszłości. Plany dla świata, lekcja dla Warszawy”. Dyskutowali: Łukasz Nowacki (futurysta i ekologiczny designer), Michał Czeredys (architekt) i Marcin Wróblewski (Biuro Infrastruktury Urzędu m.st. Warszawy).

Łukasz Nowacki przedstawił realizowane aktualnie na świecie projekty eko-miast. Wśród przykładów pojawiło się chińskie Dongtan, południowokoreańskie Songdo i budowany od 2006 r. w Zjednoczonych Emiratach Arabskich Masdar. Wszystkie te projekty ze względu na zastosowanie przy ich budowie najnowszych technologii mogą być uznane za miasta przyszłości. U ich podstaw leży dbałość o ograniczenie zużycia energii z jednej strony i z drugiej uzyskiwanie jej w jak największym zakresie ze źródeł odnawialnych. W Masdar 100 proc. energii pozyskiwane ma być w ten sposób, głównie z kolektorów słonecznych. Zastosowanie budownictwa pasywnego, postawienie na transport publiczny, specjalne rozwiązania architektoniczne, które nawet w klimacie pustyni zapewniają na ulicach i w domach znośne temperatury, mają zapewnić znaczącą oszczędność energii. Zaprojektowano również taki obieg wody i w taki zagospodarowano odpady, by wykorzystać te zasoby w sposób optymalny.

Mimo że u podstaw realizacji tych projektów leżała ekologia, budzą one sporo kontrowersji. Są szalenie kosztowne, są bardziej realizacją ekscentrycznej wizji niż wyrazem troski o środowisko naturalne. Nie zawsze decydowano się na najbardziej ekologiczne rozwiązania: w Sangdo energia ma być pozyskiwana głównie z gazu ziemnego, Dongtan zaś budowane jest na obszarze, na którym chronione są ptaki. Realizacji tych projektów nie sprzyja również światowy kryzys gospodarczy, niektóre rozwiązania z powodu braku pieniędzy nie będą użyte.

Z kolei Maciej Czeredys skupił się na ewolucji idei miasta idealnego. Sam termin „utopia” narodził się w Europie, poszukiwanie idealnej rzeczywistości ma swoje początki w renesansie. Współczesne projekty eko-miast w jakimś sensie oddają ducha naszej epoki. Poszukiwanie utopii może mieć dwa źródła, może być próbą ucieczki od rzeczywistości lub wynikać z chęci rozwiązania konkretnych problemów. Trudno orzec, co leży u podstaw budowy takich miast jak Masdar czy Dongtan.

Czeredys odniósł się również do tego, jak powinno wyglądać współczesne miasto. Celem powinien być zrównoważony rozwój i sytuacja, w której ślad ekologiczny będzie jak najmniejszy. Osiągnąć można to tylko poprzez zmniejszanie zużycia energii. Taką tendencję widać w przypadku państw rozwiniętych, takich jak USA czy obszar UE. W państwach rozwijających się zużycie nadal jednak rośnie. Biorąc pod uwagę ekologię, Warszawa wypada słabo, nadal sprzyja się tu motoryzacji. Skutkuje to nie tylko zanieczyszczeniem powietrza ale również zanieczyszczenia hałasem. Problemem jest również dzika urbanizacja, brak planu, który porządkowałby ten obszar. Miasto nie może więc zostać zaprojektowane od początku do końca. Jeśli można dostrzec jakąś koncepcję, to tylko w komercyjnych projektach. Przykładem może być Port Praski, gdzie przestrzeń publiczna ograniczona jest do siatki ulic, a reszta może być zamknięta dla ogółu.

Marcin Wróblewski na wstępie nie zgodził się z przedmówcą, że miasto sprzyja motoryzacji. Starał się przekonywać, że staje się ono coraz bardziej przyjazne dla rowerzystów. Wkrótce ma zacząć funkcjonować na szerszą skalę rower publiczny. Przedmiotem troski władz miasta jest również transport publiczny, regularnie wymienia się tramwaje i autobusy, również na te o napędzie hybrydowym. Budowane jest również druga linia metra i rozwijany jest projekt SKM.

Warszawa współpracuje z innymi dużymi miastami europejskimi i z tego czerpie inspiracje. Dotyczy to takich spraw jak zmniejszenie zużycia energii i redukcja emisji gazów cieplarnianych. W tym celu modernizowane jest oświetlenie ulic, powstają pierwsze stacje ładowania pojazdów elektrycznych. Pod znakiem zapytania stoi pozyskiwanie energii z biomasy, zmiana właściciela Elektrociepłowni Warszawskich S.A. może opóźnić inwestycje w tej dziedzinie. Planowana jest dalsza rozbudowa spalarni śmieci na Targówku, docelowo mam być utylizowana połowa wszystkich odpadów z Warszawy. Wróblewski w swoim wystąpieniu powiązał bezpośrednio ekonomię i ekologię. Wszystkie inicjatywy pro środowiskowe są realizowane o ile są korzystne z ekonomicznego punktu widzenia. Miasto ma być wizytówką dla całego kraju, dlatego władze mobilizują się do wprowadzania innowacyjnych rozwiązań.

Marcin Wrzos

21 lipca 2012

Piotr Kozak: Imigracja u bram

Migranci z Haiti, fot. Wikimedia Commons
Na tle tysiącletniej historii Polski jej jednolita struktura narodowa w ostatnich 50-u latach budzi co najmniej zdziwienie. Polska Jagiellonów to ojczyzna Polaków, Żydów, Niemców, Litwinów, Rusinów i Ukraińców. II Rzeczpospolita to kraj żyjących obok siebie mniejszości narodowych (jeżeli konserwatywny sen o powrocie do dawnej Polski miałby się kiedyś ziścić, to najprawdopodobniej nie byłby on tym, o czym marzą piewcy jedności narodowej). Choć kraj nad Wisłą nie przypomina już wielonarodowej mozaiki kultur, to wciąż pozostała w nas duma płynąca z wielowiekowej tradycji tolerancji. Jeżeli jesteśmy więc dumni z Polski i z Polaków, to przede wszystkim ze względu na nasz stosunek do innych.

Pytanie brzmi jednak: czy jeszcze mamy z czego być dumni? Pytanie o tyle istotne, ponieważ implikuje, że być może zaprzepaściliśmy i zaprzepaszczamy tysiąc lat postępu cywilizacyjnego. Jeżeli ktoś wierzy jeszcze w historyczny postęp, to być może powinien w tym miejscu zweryfikować swoje przekonania.

Pytania o stosunek Polaków i państwa polskiego do imigrantów i innych kultur, o jakość życia imigrantów i imigrantek w Polsce stanowiło m.in. przedmiot debaty zorganizowanej przez warszawskie koło Zielonych, która odbyła się 18 lipca w Zielonym Centrum Marszałkowska 1. Rozmawiano na nim o wielonarodowej kulturze oraz etycznych i prawnych podstawach dla współistnienia kultur. Spotkaniu towarzyszył pokaz filmów dokumentalnych, m.in. poruszającego obrazu „Inguska narzeczona” w reżyserii Joanny Turowicz. W debacie udział wzięli: Krystyna Starczewska, dyrektorka 20 Społecznego Gimnazjum w Warszawie przy ul. Raszyńskiej, reżyserki prezentowanych filmów dokumentalnych, Joanna Turowicz i Magdalena Mosiewicz oraz koordynatorka projektów z Fundacji Inna Przestrzeń, Narmina Hebanowska. Spotkanie poprowadził Adam Ostolski, socjolog, felietonista „Przekroju” oraz redaktor „Zielonych Wiadomości”.

Imigracja – Co robić?

W Polsce, według oficjalnych danych Eurostatu z 2008 roku, liczba osób posiadających kartę pobytu wynosi ok. 60 tysięcy. W większości są to osoby posiadające obywatelstwo ukraińskie i rosyjskie. Procentowo, udział cudzoziemców w całej populacji Polski (0,2%) jest więc najniższy (obok Rumunii) w całej Unii Europejskiej. Należy przy tym podkreślić niską roczną ilość nadawanych polskich obywatelstw. Na tysiąc cudzoziemców przyznawane jest rocznie około 28 obywatelstw (w Szwecji i na Węgrzech odpowiednio 68 oraz 50). Trudniej oszacować liczbę osób przebywających w Polsce nielegalnie (jeżeli w ogóle wypada posługiwać się tym wyrażeniem). Według różnych statystyk jest to od 50 do nawet 500 tysięcy osób. Już sama rozbieżność tych danych świadczy o nikłej wiedzy, jaką posiadamy o imigracji. Jeżeli jednak dodać do tego przeszło pół miliona osób o innym niż polskim obywatelstwie zatrudnionych legalnie, to okazuje się, że w Polsce przebywa nawet milion osób obcego pochodzenia. Te liczby nie są wprawdzie niczym szokującym z perspektywy Francji czy Wielkiej Brytanii, ale należy podkreślić, co czyniła Magdalena Mosiewicz, że jesteśmy na początku naszej drogi, a postępujący proces imigracji do Polski jest nieunikniony. Jedyna pytanie, jakie można w tym miejscu postawić, to czy przed nami krótka, czy daleka droga.

Milion osób obcego pochodzenia przebywających w Polsce jest jednak wystarczającą liczbą, by zapytać o wzajemne relacje pomiędzy kulturami. I nie chodzi tu jedynie o stosunek Polaków do innych narodów. Nie zapominajmy, że imigracja nie stanowi monolitu. W jej skład wchodzą członkowie wielu, często obcych i wrogich sobie kultur. Szczególnie mocna zaznaczała to Krystyna Starczewska, która z perspektywy polskiej szkoły ma na co dzień do czynienia z uczącymi się dziećmi imigrantów m.in. wietnamskich, chińskich i tybetańskich czy rosyjskich, ormiańskich i czeczeńskich. Zdarzają się pomiędzy nimi konflikty – twierdzi. Nieporozumienia wynikają również z niezrozumienia. Przykładowo, dzieci z rodzin muzułmańskich muszą być zwalniane z lekcji wychowania fizycznego w czasie Ramadanu ze względu na obowiązujący ich całodzienny post i wynikające z tego ogólne osłabienie organizmu. Ta nauka płynie jednak dopiero z praktyki. Z drugiej strony, dzieci często powołują się na wymogi kulturowe uzasadniając kontrowersyjne i często niezrozumiałe dla społeczności polskiej zachowania. Często również błędnie dokonują nadinterpretacji kulturowych norm. O ile więc, jak podkreśla dyrektorka, należy zwalniać uczniów muzułmańskich z wychowania fizycznego, to nie może być mowy o tolerancji dla zachowań nietolerowalnych. To wymaga jednak pracy tak od nauczyciela, który musi posiadać wiedzę o innych kulturach, jak i od samych dzieci, które muszą uczyć się jak – pomimo inności – żyć razem.

Szczególnie ten ostatni punkt jest warty uwagi. Pierwszym krokiem do zbudowania podstaw dla zgodnego współżycia i tolerancji jest wzajemne poznanie się i zrozumienie. Dlatego też w Gimnazjum organizowane są dni kultur, m.in. dni kultury tybetańskiej czy ormiańskiej. Jest to dobra metoda, żeby dzieci poznały się nawzajem i przestały być anonimowe. Starczewska podkreśla zarazem: Poza szanowaniem różnic kulturowych należy zawsze odnajdywać to, co wspólne, np. wartości moralne. Znalezienie wspólnych wartości łączy i pozwala inaczej spojrzeć na różnice.

Niemalże utopijny obraz sytuacji edukacyjnej imigrantów przekonująco przełamała jednak Mosiewicz. W rzeczywistości większość dzieci nie chodzi do szkoły, ponieważ nie zna języka polskiego. W ośrodku dla uchodźców, w którym mają uczyć się języka, nikt nie mówi po polsku. Wynika to z bardzo złej polityki imigracyjnej oraz przepisów. Dzieci imigrantów traktowane są tak samo, jak dzieci polskie, a jednocześnie nie zapewnia się im odpowiednich możliwości wyrównania szans edukacyjnych.

Nasza demokracja nie jest przystosowana na inność – kontynuuje Mosiewicz – instytucje są nieprzystosowane. Wynikiem tego jest powstanie szarej strefy, podziemia innych kultur, a ostatecznym rezultatem to, że spychamy te kultury poza prawo. Istnieje drugi obieg gospodarczo-kulturowy, całkowicie poza kontrolą państwa. Jest olbrzymi problem ze znalezieniem pracy przez imigrantów. Celowa jest polityka zniechęcania przez urzędy. Brak jest instytucji, do której uchodźcy mogliby się zwrócić – wylicza. Najlepszym rozwiązaniem byłoby zaangażowanie do pracy na rzecz innych kultur osób zintegrowanych i czerpanie z ich doświadczeń i wiedzy. Potrzebni są pośrednicy kulturowi.

Jak żyć razem?

W toku dyskusji pojawiła się również bardziej fundamentalna kwestia: co mogłoby być etyczną podstawą dla współistnienia? Czy mamy się tolerować, czy wzajemnie integrować? Jak podkreślała Joanna Turowicz – nie należy przy tym mylić integracji z asymilacją. Integracja zmienia nie tylko innych, ale i nas samych. Lepiej mówić o byciu razem niż o asymilacji – twierdzi.

Najbardziej oczywistym kandydatem dla stworzenia wspólnej podstawy etycznej wydawałoby się świeckie prawo, które musi być jedne dla wszystkich i obowiązywać wszystkich. Kwestia jest jednak złożona. Przykładowo: co może być, a co nie może być przedmiotem tolerancji? Czy należy tolerować sprzeczne z polskim prawem porwania kobiet czy wielożeństwo?

Sprawa komplikuje się jednak, gdy przyjrzymy się jej bliżej. Jaka jest różnica pomiędzy oficjalnym wielożeństwem muzułmanów a nieoficjalnym wielożeństwem chrześcijan – pytała prowokacyjnie Narmina Hebanowska. Porwania kobiet często odbywają się też przy wspólnej zgodzie porywaczy i porywanego w celu pobrania się wbrew woli rodziców. O ile jednak na Kaukazie porywa się kobiety, by się z nimi ożenić, to w Europie porywa się kobiety, by nimi handlować – argumentuje Hebanowska. Z kolei, ograniczenia kulturowe, czego przykładem jest choćby zakaz noszenia chust we Francji, są często pretekstem do tego, by pozbyć się imigrantów z kraju. To działa! Muzułmanie coraz częściej wyjeżdżają – mówi Hebanowska. Laickość państwa może również przybrać formę (anty)religijnego fanatyzmu.

Zmianie prawa musi więc towarzyszyć zmiana w moralności (stara zasada Hegla). Musimy nauczyć się żyć razem w oparciu o wspólne wartość etyczne takie jak poszanowanie godności człowieka i odpowiedzialność za drugiego. Musimy zbudować wspólnotę (dodajmy – zieloną wspólnotę). Nie w imię troski o innego, nie w imię współczucia, ale w imię odpowiedzialności za moralne wychowanie nas samych i naszych dzieci. Stosunek do innego wyznacza charakter tego, kim naprawdę jesteśmy. Jeżeli mamy być dumni z Polski i z Polaków, to tylko ze względu na nasz stosunek do innych.

Piotr Kozak, członek warszawskich Zielonych

14 lipca 2012

Zaproszenie: Imigracja – spotkanie czy zderzenie kultur?

Zieloni zapraszają na pokaz filmów dokumentalnych o życiu imigrantów i imigrantek w Polsce oraz debatę
Zielone Centrum Marszałkowska 1, środa 18 lipca, godz. 19.00





Podczas kolejnego wieczoru z kulturą zaangażowaną pokażemy m.in. „Inguską narzeczoną” w reżyserii Joanny Turowicz. Pokazowi będzie towarzyszy debata – o tym, komu służy kultura, o napięciu między tradycją a nowoczesnością i o tym, czy multikulturalizm jest dobrym pomysłem. W dyskusji wezmą udział:

* Krystyna Starczewska, dyrektorka 20 Społecznego Gimnazjum w Warszawie przy ul. Raszyńskiej
Joanna Turowicz, reżyserka
* Magdalena Mosiewicz, reżyserka
* Narmina Hebanowska, Fundacja Inna Przestrzeń
* Adam Ostolski, socjolog, felietonista „Przekroju”, redaktor „Zielonych Wiadomości”

Wstęp wolny, swój udział w spotkaniu można potwierdzić na fb.

1 lipca 2012

Do ostatniego jordanka

Zielone Centrum „Marszałkowska 1” stało się 29 czerwca 2012 r. miejscem kolejnego wieczoru z kulturą zaangażowaną. Punktem wyjścia dyskusji była historia protestów przeciw likwidacji jordanka przy ul. Szarej na Powiślu. Rozmowę poprzedził pokaz zdjęć Marty Kuśmierz dokumentujących historię protestu mieszkańców z jesieni 2011 r. Wyłonił się z niego obraz spontanicznego i barwnego ruchu, który świadomy swoich racji zjednoczył mieszkańców wobec ważnego dla lokalnej społeczności problemu. Kontrastowało to mocno z drugą częścią prezentacji, która przedstawiała aktualny wygląd terenu, na którym do niedawna znajdował się jordanek. Obraz zniszczonej infrastruktury budził tym większe przygnębienie... Oprócz wspominanej już Marty Kuśmierz wśród panelistek znalazły się inne współorganizatorki manifestacji: Aleksandra Jaworska-Surma, Katarzyna Miszczak-Mijakowska. i Klaudia Westnes. Rozmowę poprowadził Marek Matczak, także współorganizator protestu, dziś członek Partii Zieloni.

Bunt matek i dzieci

Zamknięcie jordanka przy ul. Szarej związane było z oddaniem przez władze miasta terenu w drodze reprywatyzacji. Faktycznie roszczenia dawnych właścicieli już dawno były wykupione przez dewelopera, który na terenie jordanka planował wybudowanie apartamentowca. Nie miał dla niego znaczenia nawet fakt, że obszar ten jest zgodnie ze Studium Uwarunkowań i Kierunków Zagospodarowania Przestrzennego terenem zielonym i nie może być realizowana tu inwestycja budowlana. Korzystne dla dewelopera decyzje zapadały szybko i bez liczenia się z głosem lokalnej społeczności. – W sierpniu geodeta wyznaczył granice i zaraz potem zaczęto stawiać ogrodzenie, również częściowo na terenie należącym dotąd do znajdującego się obok jordanka przedszkola. Deweloper nie czekał nawet na akt notarialny, który dawałby mu formalne prawo do podjęcia tych działań – powiedziała Katarzyna Miszczak-Mijakowska.

Takie postępowanie budziło opór. Jak wspominała Marta Kuśmierz: Najpierw robiłam tylko zdjęcia, potem podpisywałam petycje, by na końcu włączyć się w bieżącą działalność lokalnego komitetu. Jak podkreślały panelistki, zaangażowanie się w taką działalność było dla nich czymś nowym. – Rok wcześniej patrzyłam przez okno swojego mieszkania, jak wycinane są stare drzewa i miałam poczucie, że świat jest niszczony. Pierwszą moją myślą było uciec, bo przecież co ja mogę zrobić – drugą, że wszyscy tak myślą i dlatego dzieje się właśnie tak, a nie inaczej – powiedziała Klaudia Westnes. W obronę jordanka włączyły się również dzieci, a jej mieszkanie stało się nieformalnym sztabem.


W manifestacji w obronie jordanka wzięły udział setki osób. W całej okolicy z okien zwisały transparenty, co czasem zaskakiwało nawet organizatorki protestu. Informacje o podejmowanych akcjach można było napotkać w szkołach, sklepach, u fryzjera. Ludzie chętnie podpisywali się pod listami do Hanny Gronkiewicz-Waltz i warszawskich radnych. Protest bardzo wzmocnił lokalne więzi, ludzie przestali być dla siebie anonimowi. Aleksandra Jaworska-Surma uznała protest za sukces. Udało się nagłośnić sprawę, a deweloper poniósł porażkę, gdy Naczelny Sąd Administracyjny nie zezwolił na zmianę studium tak, by teren jordanka mógł zostać przeznaczony na zabudowę. - Bardzo ważne będzie, co znajdzie się w planie zagospodarowania przestrzennego dla tego obszaru. Jego oficjalne wyłożenie da mieszkańcom szansę na przedstawienie własnych uwag – mówiła.


Katarzyna Miszczak-Mijakowska nie była tak entuzjastyczna. Faktem jest, że jordanka nie udało się ocalić, teren stoi zamknięty, chodniki i urządzenia do zabawy zostały rozebrane. Miasto wie, czego chcą mieszkańcy, a i tak park został rozebrany. Marta Kuśmierz przekonywała: Należy nadal działać, bo w przeciwnym razie zrobią to, co chcą. Obawy nie są bezpodstawne, deweloper nie zawsze gra „czysto”, o czym obrońcy jordanka przekonali się na własnej skórze. W pewnym momencie deweloper pozostawił informację, że zamierza na tym terenie otworzyć ogródek piwny kibiców Legii Warszawa. Próba napuszczenia tych dwóch grup nie udała się. Protestujący skontaktowali się ze stowarzyszeniami kibiców Legii i dowiedzieli się, że nikt z nimi na temat ogródka piwnego nie rozmawiał. W konsekwencji kibice wzięli udział w manifestacji, niezadowoleni z wykorzystywania ich logo przez dewelopera…

Co dalej?

Manifestacja nie była końcem działalności. – Zgromadziliśmy pewną wiedzę, poznaliśmy procedury, nauczyliśmy się dbać o swoje sprawy w urzędach miejskich. Wypracowaliśmy pewne schematy działania, wiemy jak współpracować z policją i mediami. Szkoda by było to zmarnować – powiedziała Aleksandra Jaworska-Surma. – Dzięki podjętej akcji obrony jordanka mam poczucie realnego wpływu na rzeczywistość. Jestem w szoku, jakie to jest proste, jak w tak krótkim czasie można osiągnąć takie efekty.

Następnie do dyskusji włączyły się inne osoby. – Mnie również bardzo dotyka to, jak człowiek niszczy świat wokół, jak spada jakość naszego życia – powiedziała Ewa Sufin-Jaquemart. Jej zdaniem dlatego należy podejmować działania nie tylko na szczeblu lokalnym. Adam Ostolski zapytał panelistki: – Jak wygląda Warszawa z perspektywy matki mającej małe dzieci? Jak się zmieniło miasto w ciągu ostatnich 5 lat? Zdaniem Marty Kuśnierz jest gorzej. – Przede wszystkim nie ma jordanka. Mój syn w tym roku będzie musiał iść do szkoły. Zamieni przedszkole z doskonałą kuchnią na szkołę ze zlikwidowaną stołówką, w której jedzenie będzie dowożone z zewnątrz. Obawiam się, że celem pierwszoplanowym będzie obniżenie kosztów, a nie jakość. Krytycznie oceniła również obniżenie wieku szkolnego.

Aleksandra Jaworska-Surma podkreślała powiększające się rozwarstwienie społeczne. – Owszem, zwiększa się ilość atrakcji w mieście, ale za większość z nich trzeba zapłacić. Ci którzy nie mają pieniędzy, nie mają co robić, dlatego tak ważne są jordanki. Mówiła też, że głównym powodem, dla którego trudno jest się zaangażować w działalność społeczną, jest czas i pieniądze. Na inny aspekt zwróciła uwagę Klaudia Westnes: – Coraz mniej jest pięknych miejsc, odcina się dzieci od kontaktu z przyrodą. Budowane place zabaw są kolorowe i nowoczesne, ale wyasfaltowane, budzą skojarzenia z wybiegami dla zwierząt.

Entuzjazm i spontaniczność w działaniu obrońców jordanka doceniła Beata Nowak. – Wypracowałyście pewien model, jesteście na etapie, kiedy rodzą się kolejne pomysły. Może należałoby to wykorzystać, np. włączając się w obronę jordanka na Mokotowie. Wasz entuzjazm wart jest kontynuacji.

Marcin Wrzos
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...