29 lutego 2008

Ibiza jest sercem Serbii

Dwa tygodnie temu młodzi Serbowie świętowali na ulicach z flagami Unii Europejskiej zwycięstwo w wyborach prezydenckich demokraty Tadicia. Dziś, po uznaniu niepodległości Kosowa przez większość państw europejskich, Serbowie demonstrują na ulicach paląc flagi Unii.


Tak w skrócie można opisać obecną sytuację polityczną w Serbii – z jednej strony dążenie, szczególnie młodych ludzi, do jak najszybszej integracji z Unią i powrót kraju do normalności, a z drugiej niekonsekwentną politykę samej UE wobec tego kraju, która pomaga agresywnym nacjonalistom w stylu niedoszłego prezydenta Nikolicia wzniecać ksenofobiczne, antyzachodnie uczucia, ożywiać resentymenty i zbijać na tym kapitał polityczny.


Kosowo – wpadka Zachodu?


Według Serbów obrońcą prawa międzynarodowego okazała się nie Unia Europejska, a putinowska Rosja. Ten paradoks jest jednym z wielu, na które wskazują młodzi Serbowie.


Przede wszystkim zarzucają oni Unii hipokryzję: nieustannie głosi ona wagę przestrzegania europejskiego prawa, np. wytykając Serbii niewydawanie zbrodniarzy wojennych Hadze, przez co Serbia utknęła w negocjacjach unijnych, a z drugiej same łamią to prawo uznając jednostronne ogłoszenie niepodległości Kosowa. Serbski rząd przypomina, że zagwarantowanie terytorialnej jedności Serbii było warunkiem zgody Serbii na wejście sił pokojowych do Kosowa w 1999 roku, przyznanie niepodległości jest też złamaniem innych praw i umów międzynarodowych, np. o nieuznawaniu unilateralnych zmian granic. Dodatkowo, właśnie przyjęci na europejskie salony przywódcy Kosowa mają sporo na sumieniu - premier Kosowa Hashim Traci, dawny lider Wyzwoleńczej Armii Kosowa – UCK, która dokonywała zbrodni wojennych, został skazany na 10 lat więzienia za terroryzm, a za jego czasów UCK wsławiła się handlem heroiną i kokainą.


Serbowie nie rozumieją też, dlaczego państwa unijne uznały dążenia niepodległościowe kosowskich Albańczyków, którzy mają już swoje państwo (Albanię), a nie uznają dążeń innych grup, które własnych państw nie mają i od lat walczą o niepodległość (np. Baskowie).


Inną niekonsekwencją Unii jest sam stosunek do UCK, albańskiej organizacji paramilitarnej, założonej przez gasterbaiterów, niekontrolowanej właściwe przez nikogo, utrzymywanej również z przestępstw, np. z handlu narkotykami. Dokonywała ona czystek etnicznych i zbrodni na Serbach, Romach i innych mniejszościach oraz na samych Albańczykach, w tym na funkcjonariuszach podziemnego, demokratycznie wybranego państwa kosowskiego, którzy próbowali opanować tę „armię”. Zachód potępia stosowanie przemocy – właśnie z powodu zagrożenia czystkami etnicznymi NATO zbombardowało Serbię w 1999 roku – ale w przypadku Kosowarów brutalne wyczyszczenie etniczne regionu poskutkowało uznaniem jego odrębności i niepodległości. Samo UCK została przez siły międzynarodowe przekształcone w oficjalną policję, choć wcześniejsze umowy międzynarodowe przewidywały rozbrojenie bojówek.


Wypędzenia i czystki wiążą się z jeszcze jednym problemem – część wypędzonych Serbów i Romów do dziś żyje w koszmarnych warunkach w barakach w obozach dla uchodźców, ich domy i dobra w Kosowie zajęte zostały przez Albańczyków. Nie wiadomo jak nowe, zrujnowane ekonomiczne państwo kosowskie chce poradzić sobie z tym problemem – szanse na odszkodowania są znikome, a wypędzeni boją się wrócić do domów. Do dziś dochodzi do ataków na enklawy serbskie, na samochody z serbskimi rejestracjami, na średniowieczne prawosławne monastyry. Wrażliwa na prawa człowieka, w tym prawa mniejszości etnicznych i religijnych Unia Europejska jakby przymyka na to oko, dając nowemu państwu nieuzasadniony kredyt zaufania, wierząc, że będzie ono chroniło prawa człowieka.


Osobnym tematem, którego nie sposób tu omówić, jest kompromitacja oenzetowskich programów prowadzonych na terenie Kosowa i Metohji. Lata wydawania ogromnych pieniędzy na ten zaledwie dwumilionowy region nie doprowadziły właściwie do niczego – Kosowo jest nadal niebezpieczne, zdewastowane ekonomiczne, z ogromnym bezrobociem i silną mafią, boryka się też z problemem uzależnień od narkotyków.


Albańskie argumenty


Kosowscy Albańczycy mają poważne argumenty za swoją niepodległością, poza oczywistym prawem do samostanowienia. Żyją oni na terenach Kosowa i Metohji wraz z Serbami co najmniej od średniowiecza, od XX wieku stanowią na nim większość. To tu rozpoczęło się ich odrodzenie narodowe, a potem rozwijała albańska kultura – nie na terenach dzisiejszej Albanii. Albańczycy udowodnili, że potrafią stworzyć własne państwo, tworząc państwo podziemne, mają na koncie takie sukcesy jak podziemny uniwersytet kształcący 10 tys. studentów. Albańczycy walczyli o swą niepodległość pokojowo, organizując referenda, wybierając podziemne władze, które, co ważne, nie uznawały zbrodniczej UCK i próbowały ją opanować.

Kosowarzy przestali być bezpieczni w Jugosławii w latach dziewięćdziesiątych. Milosevic od 1989 roku stopniowo odbierał autonomię Kosowu, a z żyjących tam muzułmanów tworzył publicznego wroga, by zachować władzę (osławione przemówienie w 600-lecie bitwy kosowskiej „Nikt więcej nie będzie Was bić!). Podczas konfliktu armii serbskiej z UCK wielu niewinnych Albańczyków straciło życie, dochodziło do zbrodni wojennych popełnianych przez Serbów, jak choćby osławiona czystka etniczna we wsi Racak. Nienawiść Serbów i Albańczyków jest żywa do dziś i kultywowana przez serbskich nacjonalistów i byłych komunistów. Warto dodać, że mają oni w Serbii razem tyle poparcia co demokraci. Konflikt albańsko – serbski jest często rozgrywany na poziomie nienawiści etnicznej i religijnej, wykorzystującym po stronie serbskiej islamofobię – padają argumenty, które dla Polaków brzmią znajomo: „prawosławna Serbia jako przedmurze chrześcijaństwa chroniące Europę przed muzułmanami”. Najbardziej chyba jednak razi cyniczne posługiwanie się przez polityków serbskich problemem Kosowa jako łatwym tematem do zbijania poparcia politycznego – każdy „prawdziwy Serb” zgodzi się, że „kolebki kultury i kościoła serbskiego” nie można oddać w obce ręce.

Jest jeszcze jedna ważna kwestia. Problem Kosowa streszcza się zwykle stwierdzeniem, że Serbowie mają do niego prawo historyczne, a Albańczycy etniczne, więc powinno się zadecydować, które prawo jest ważniejsze. Taka perspektywa jednak niewiele nam pomaga – najważniejszym pytaniem w tym konflikcie jest to, kto jest w stanie zapewnić regionowi stabilizację, bezpieczeństwo, rozwój i poszanowanie praw mniejszości. W tej konkurencji wszystkie trzy strony konfliktu przegrywają, zarówno Serbowie i Albańczycy jak i państwa zachodnie. Historia, a szczególnie dawno minione średniowiecze, nie ma w tym wypadku wielkiego znaczenia. Z drugiej strony zauważyć należy, że czystość etniczną Kosowarzy uzyskali wypędzeniami i czystkami, a przede wszystkim galopującym rozwojem demograficznym, który jest oparty na wysokiej rozrodczości niewyedukowanych, biednych muzułmańskich kobiet. Albanka, która nie skończyła żadnej szkoły ma średnio siedmioro dzieci, Albanka po szkole średniej lub wyższej tylko dwoje. Jest więc to typowy przykład wykorzystywania wykluczonych kobiet jako nacjonalistycznych czy religijnych „inkubatorów”, uprzedmiotowienia ich w celu powiększania ilości przedstawicieli danej grupy. Rolę w tym procesie gra też religia tradycyjne miejsce kobiety w islamie. Dodać należy, że proces ten widoczny jest też po drugiej stronie – podczas tegorocznej konferencji naukowej sponsorowanej przez rząd Serbii, a poświęconej problemowi Kosowa, jeden z panelistów wzywał serbską „patriotyczną młodzież” płci męskiej do osiedlania się z żonami w Kosowie i „przechylania demograficznej szali na drugą stronę”.

Rosja zamiast Unii?



Przyglądając się nieporadnym działaniom organizacji międzynarodowych na Bałkanach, trudno się dziwić, że młodzi Serbowie czują się sfrustrowani – państwa zachodnie zdają się robić wszystko, aby ich do siebie zniechęcić, jednocześnie zarzucając im antyeuropejskość. Młodzi do dziś płacą za zbrodnie Milosevica, choć sami go obalili podczas studenckiej pokojowej rewolucji w 2000 roku i od tego czasu wybierają demokratyczne i prozachodnie władze.


Pracując w Serbii w lokalnej organizacji pozarządowej, przygotowywałam kampanię prounijną skierowaną do młodzieży, finansowaną przez rządy paru bogatych krajów zachodnich. Mieliśmy wydać tysiące kolorowych folderów i zawiesić setki billbordów wychwalających Unię Europejską, podczas gdy Serbowie nie mogą realnej Unii poznać z powodu wiz przez nią wymaganych. Do dziś 70% młodych Serbów nigdy nie było za granicą. Przygotowaliśmy reklamową ulotkę o zaletach unijnego programu edukacyjnego Erasmus, z którego studenci serbscy nie mają prawa korzystać. Reklamowaliśmy więc wśród nich za ciężkie pieniądze coś, czego oni i tak nie mogą dotknąć, bo sami im tego zakazaliśmy.


O takie absurdy Serbowie niestety potykają się co krok.


Dla młodych Serbów Kosowo parę lat temu nie było istotnym problemem politycznym – dziś jest problemem ze szczytu hierarchii, jak wynika z przeprowadzonych badań. Na murze w Belgradzie przez lata znajdowało się zabawne graffiti: „Ibiza jest sercem Serbii” – prześmiewcza trawestacja propagandowego hasła rządu serbskiego „Kosowo jest sercem Serbii”. Parę dni temu ktoś zamalował „Ibizę” i wstawił „Kosowo” – Kosowo przestało być tematem, z którego można żartować. Choć kiedyś młodzi często przyznawali, że właściwie nie zależy im na Kosowie, w którym nigdy nie byli, w którym mieszka już niewielu Serbów, dzisiaj, w wyniku sposobu, w jaki się ono oderwało od ich państwa przyjmują inną postawę. Nawet Młodzi Serbscy Zieloni, silni członkowie Federacji Młodych Europejskich Zielonych, wydali oświadczenie, w którym stwierdzają, że nie zgadzają się z uznawaniem niepodległości Kosowa i krytykują Unię za hipokryzję i nie dbanie o prawa mniejszości w Kosowie.


Unia, jeśli nie chce nie stracić swoich ostatnich sojuszników w regionie oraz resztek szacunku, powinna przyjąć konsekwentną i jasną postawę. Jeśli uważa, że przyznanie niepodległości Kosowu, nawet kosztem złamania prawa i okrojenia Serbii z 15% terytorium, jest jedynym sposobem na zapewnienie pokoju i dobrobytu tego regionu, powinna to jasno wyartykułować, a nie kluczyć jak nasz polski dyplomata nazywający uznanie niepodległości „prawie legalnym” (sic!). W przeciwnym wypadku w regionie znowu zaczną zwyciężać antyeuropejscy nacjonaliści, którzy otwarcie nawołują do wojen etnicznych. Serbia konsekwentnie zbliża się w stronę Rosji, co najlepiej widać było przy jej ostatnich manewrach energetycznych, a oddala od reszty Europy, w tym swoich najbliższych, dążących do integracji z UE sąsiadów. Póki co premier Serbii Vojislav Kosztunica odwołał ambasadorów z krajów, które uznały niepodległość Kosowa, a dziś ogłosił, że wyklucza dalsze zbliżenie jego kraju z Unią Europejską z powodu unijnej polityki wobec Kosowa. Czy naprawdę chcemy na własnej skórze sprawdzić, co będzie dalej?


(Na górze - pamiątkowe zdjęcie przed spaloną ambasadą amerykańską w Belgradzie; wyprostowane trzy palce to symbol Serbii, obok - kordon policji przed meczetem w Belgradzie)

28 lutego 2008

Moc zaproszeń - cz.2

To będzie obfitujący w wydarzenia marzec. Żebyście byli dobrze poinformowani, wklejam kolejne informacje o inicjatywach, na których będzie można nas znaleźć. Warto przyjść, zobaczyć, odprężyć się i podyskutować we wspólnym gronie - nikt nie ugryzie.

ZDROWIE KOBIET!

8 MARCA - PLAC DEFILAD - GODZ. 12:00

W TYM ROKU GŁÓWNYM TEMATEM MANIFY JEST ZDROWIE KOBIET


Jak dotąd politycy różnej maści chętnie wznoszą toasty za zdrowie pięknych pań i na tym się kończy. Gdy podejmowane są decyzje dotyczące naszego zdrowia - a często i życia -zachowują się, jakby mieli już dobrze w czubie.

DLATEGO WYCHODZIMY NA ULICĘ:
  • Chcemy móc się leczyć w szpitalach, w których pracują godnie opłacane pielęgniarki i położne.
  • Chcemy mieć płace i emerytury, które wystarczą nam na dbanie o swoje zdrowie. dziś i w przyszłości. także wtedy, gdy pracujemy na kasie w hipermarkecie.
  • Chcemy, by skutecznie chroniono zdrowie i życie kobiet przed przemocą.
  • Chcemy móc leczyć niepłodność, nawet jeśli nie zarabiamy tyle co posłowie.
  • Chcemy mieć prawo do rodzenia po ludzku, nawet jeśli nie należymy do najbogatszej elity.
  • Chcemy, żeby kobiety wreszcie same mogły decydować o tym czy, ile i kiedy będą miały dzieci. By mogły samodzielnie podejmować odpowiedzialne decyzje. Decyzje na tak i na nie.

    JEŚLI I DLA CIEBIE ZDROWIE KOBIET JEST WAŻNE - DOŁĄCZ DO NAS!

    W SOBOTĘ 8 MARCA O GODZ. 12:00 SPOD TEATRU DRAMATYCZNEGO (PKiN)
    RUSZA 9. WIELKA MANIFA!!!
    MANIFA ZA ZDROWIE KOBIET!

    UWAGA NIESPODZIANKA!!! OD 3 MARCA SZUKAJ MANIFY NA YOUTUBE!!!
  • ***

    Dom Spotkań z Historią, Ośrodek KARTA, Uniwersytet Warszawski i Polska Agencja Prasowa zapraszają na otwarcie wystawy "Tu się nigdy nic nie zmieni '68" przygotowanej w 40. rocznicę wydarzeń marcowych.

    Uroczyste otwarcie ekspozycji odbędzie się *7 marca (piątek) o godz. 18.00* w Domu Spotkań z Historią przy ul. Karowej 20 w Warszawie.

    Ekspozycja "Tu się nigdy nic nie zmieni '68" składa się 200 archiwalnych zdjęć (pochodzących głównie ze zbiorów PAP) oraz licznych tekstów źródłowych pokazujących zajścia marcowe i najważniejsze wydarzenia 1968 w Polsce, a także interwencję wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji oraz życie codzienne w Polsce Ludowej w '68 roku. Materiał wystawy podzielony jest na trzy miejsca ekspozycyjne: kampus główny Uniwersytetu Warszawskiego, skwer u zbiegu ulicy Karowej i Krakowskiego Przedmieścia oraz salę Domu Spotkań z Historią. Wystawie towarzyszyć będą pokazy filmowe i spotkania ze świadkami organizowane w DSH oraz prezentacja albumu "Rok 1968. Środek Peerelu".

    Wystawę będzie można oglądać do 4 maja. Wstęp wolny

    ***
    Czy energetyka może się wyzwolić od węgla i gazu- perspektywa Polski i Białorusi - na spotkanie zapraszają Pauci i Fundacja Unia & Polska


    z udziałem
    Kristofera Lorenz z Rindi Energi AB

    Spotkanie w języku polskim odbędzie się na ul. Mokotowskiej 65 m 7, 00-533 w Warszawie i rozpocznie się o godzinie 12-ej 11 marca 2008. Spotkanie potrwa 100 minut.


    rsvp - bobinski@it.com.pl


    Produkcja energii ze źródeł odnawialnych jest jednym z istotnych elementów zapewnienia bezpieczeństwa energetycznej. Kristofer Lorenz jest odpowiedzialny za projekty w Hajnówce, Kołobrzegu i Chojnicach. Prowadzi on również owocne rozmowy na Białorusi, która pracuje nad projektami energetyki odnawialnej ze wsparciem finansowym krajów skandynawskich. Spotkanie jest poświęcone analizie porównawczej w podejściu do sprawy produkcji energii odnawialnej w naszym regionie.

    ***

    W 5 rocznice ataku na Irak INICJATYWA "STOP WOJNIE" zaprasza wszystkich na DEMONSTRACJĘ w Warszawie

    15 marca 2008 o godz.13

    na trasie Pałac Prezydencki - Ambasada USA

    NIE CHCEMY BYĆ OKUPANTEM ! NIE CHCEMY BYĆ "TARCZĄ" !

    Wycofać wojska z Iraku i Afganistanu. Nie dla "tarczy antyrakietowej!

    Polskie wojska wciąż uczestniczą w krwawych wojnach w Iraku i Afganistanie. Jednocześnie władze planują umieszczenie w Polsce wyrzutni rakietowych USA w ramach programu przewrotnie nazywanego "tarczą antyrakietową". W obu sprawach zdecydowana większość społeczeństwa opowiada się przeciwko wojennej polityce rządzących. Ci jednak wciąż podejmują decyzje za naszymi plecami...

    Związki ze związkami

    Kolejnym z planowanych przeze mnie trzech etapów analizowania najnowszego numeru "Krytyki Politycznej" jest tekst Davida Osta o związkach zawodowych w Europie Środkowej po transformacji ustrojowej. Autor "Klęski Solidarności" analizuje w nim wszystkie elementy, które doprowadziły do sytuacji, kiedy instytucje zobowiązane do ochrony swoich członkiń i członków postawiły na kolaborację (bo nie da użyć się innego słowa) z władzami wprowadzającymi kolejne neoliberalne eksperymenty.

    Rok 1989 przyniósł Polsce reformy Balcerowicza, których radykalizm był kwestionowany nawet przez mentorów profesora. Pójście w kierunku szybkiego zduszenia inflacji za wszelka cenę zaowocowało szybkim wzrostem bezrobocia, dziką prywatyzacją i likwidacją zakładów przemysłowych, których załogi pozostawiano na pastwę losu. Z problemem bierności byłych pracownic i pracowników PGR-ówAndrzej Lepper, a następnie Jarosław Kaczyński. Jeśli "wielki profesor", którego nauk po dziś dzień "nie należy" kwestionować takiej możliwości nie przewidział to tym gorzej świadczy to o nim.

    Zostawiając jednak twórców wczesnokapitalistycznych przekształceń Ost skupia się na związkach zawodowych, które - jego zdaniem - zmarnowały swoją szansę, obierając mentalnie postkomunistyczną drogę współpracy z nowymi władzami. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta - z chęci własnego awansu. Związkowa "góra" składała się najczęściej z dobrze wykształconych robotników wykwalifikowanych (mężczyzn), którzy w przemianach ustrojowych widzieli szanse na własny awans - nawet kosztem osób, które powinni reprezentować. Dość często zgadzali się z logiką racjonalizacji wydatków i cięć w zatrudnieniu. Akceptacja ta doszła do tak wysokiego stopnia, że sam Ost usłyszał w 1993 roku od jednego ze związkowych liderów w Mielcu na Podkarpaciu, że redukcje w jego zakładzie są... za małe - z 21 tysięcy pozostało 11, a on uważał, że miejsca starczy dla 7-8 tys. pracownic i pracowników...

    Ta sama osoba zresztą martwiła się dojściem do władzy koalicji SLD-PSL, obawiając się spowolnienia tempa reform. Takie postawy były dość szeroko rozpowszechnione, co doprowadziło do upadku zaufania w skuteczność i szczerość intencji związków zawodowych. Efektem jest postępujące starzenie się ich członków i niska przynależność osób młodych. Co ciekawe, zagraniczne organizacje pracownicze w latach 90. ubiegłego wieku często i gęsto starały się wspierać ruch związkowy, przy czym niekiedy sami zainteresowani po polskiej stronie nie zgadzali się z praktyką i przekonaniami swoich koleżanek i kolegów z Zachodu.

    Dopiero teraz, po niemal 20 latach od Okrągłego Stołu związkowcy zaczynają zdawać sobie sprawę z tego, jaka jest ich rola. Szeroko rozpowszechnione nieprawidłowości w prywatnych zakładach pracy mobilizują samych pracowników i pracownice do działania. Tworzone w ten sposób związki zakładowe są dużo bardziej demokratyczne - i dużo bardziej narażone na gniew przedsiębiorcy. Strajki zdarzają się już nie tylko w górnictwie czy służbie zdrowia, a więc instytucjach państwowych, ale też w prywatnych hipermarketach, bodaj najbardziej charakterystycznych przykładach turbokapitalistycznych stosunków pracy.

    Prorok ze mnie marny, ale mam pewne przeczucie. Przy zbliżających się problemach gospodarczych globu i miałkości rządów Donalda Tuska społeczne niezadowolenie może wcześniej czy później wybuchnąć. Już teraz widać, kto będzie chciał je zagospodarować i stać się robotniczą wersją Andrzeja Leppera. To Bogusław Ziętek, lider Sierpnia'80 i Polskiej Partii Pracy. Jego związek zawodowy prężnie wspiera wszelkie protesty pracownicze, działając dużo sprawniej w porównaniu do dostępnych zasobów niż OPZZ czy "Solidarność". Budując lokalne struktury tworzy jednocześnie podstawy do działania politycznego. Na chwilę obecną można o tym przeczytać głównie na lewica.pl , ale nie zdziwiłbym się, gdyby za parę lat ta ciężka harówka mu się opłaciła.
    wiele regionów kraju zmaga się po dziś dzień. Z perspektywy lat wygląda na to, że w cały ten mechanizm była wbudowana reakcja populistyczna, którą wpierw symbolizował

    27 lutego 2008

    Moc zaproszeń

    Tym razem post będzie krótki ale treściwy - warto już teraz zaplanować sobie czas tak, aby odwiedzić spotkania, o których będzie tu mowa. Moim zdaniem warto, sam postaram się wybrać na każde z nich. Nie zapominajmy także o Manifie 8 marca, ale o niej zapewne będzie więcej w kolejnych notkach, z zaproszeniem włącznie.

    Partia Zielonych 2004 ma zaszczyt zaprosić na dyskusję panelową

    piątek, 29. lutego 2008, godz. 19:00 - 21:00

    Sala im. Joachima Lelewela Instytutu Historii PAN, Rynek Starego Miasta 29/31, Warszawa


    W dyskusji udział wezmą:

    Hanna Trojanowska*, Dyrektorka Departamentu Spraw Międzynarodowych i Nowych Technologii, Polska Grupa Energetyczna

    prof. Krzysztof Żmijewski, Przewodniczący Społecznej Rady Konsultacyjnej Energetyki;

    Maciej Muskat, Dyrektor Greenpeace Polska;

    Tomasz Chruszczow, Zastępca Przewodniczącego Forum CO2.

    Prowadzenie: Dariusz Szwed, współprzewodniczący partii Zielonych 2004


    W marcu 2007 roku Rada Europejska przyjęła strategię „20/30 - 20 - 20” do 2020, dotyczącą:

    • ograniczenia emisji gazów cieplarnianych o 20% w stosunku do roku 1990 (30% - jeżeli przyłączą się inne kraje, m.in. Stany Zjednoczone),

    • zwiększenia udziału energii odnawialnej w bilansie energetycznym do 20% oraz

    • podniesienia efektywności energetycznej o 20%.


    W styczniu b.r. przewodniczący Komisji Europejskiej Manuel Barosso przedstawił pakiet klimatyczno – energetyczny „Climate Action – Energy for a Changing World”, który stanowi pierwszą propozycję realizacji powyższej strategii oraz podziału zobowiązań pomiędzy kraje członkowskie UE. Jednocześnie oenzetowski Międzyrządowy Zespół do spraw Zmian Klimatu IPCC wskazał w swoim raporcie z 2007 roku na potrzebę ograniczenia emisji gazów szklarniowych w krajach rozwiniętych o 25-40%, jeżeli mamy uniknąć najbardziej dramatycznych skutków zmian klimatycznych. Tymczasem wynik międzynarodowych negocjacji 13. Konferencji Stron Konwencji Klimatycznej na Bali nie wskazuje, by międzynarodowy konsens w sprawie globalnej polityki klimatycznej po 2012 roku - gdy wygasa Protokół z Kioto - był łatwy do osiągnięcia.


    Dyskusja koncentrować się będzie na następujących kwestiach:

    • jakie priorytety i cele w zakresie polityki klimatycznej i energetycznej powinna stawiać sobie Unia Europejska w perspektywie roku 2020 i 2050?

    • czy integracja polityki klimatycznej i energetycznej stanowi zagrożenie czy szansę dla przyszłości gospodarki UE?

    • czy UE powinna rozwijać energetykę jądrową?


    WIOO na Warszawę!

    Dyskusja z udziałem warszawskich radnych na temat możliwości wprowadzenia Wolnego i Otwartego Oprogramowania w urzędach.

    Piątek, 29 lutego, godz. 12:00, Laboratorium Brama, ul. Nowowiejska 15/19, piwnica, pok. 039. WSTĘP WOLNY.

    W piątek, 29 lutego, od godziny 10:00 (do ostatniego gościa, nie krócej jednak, niż do 18:00) w Laboratorium BRAMA (Wydział Elektroniki i Technik Informacyjnych Politechniki Warszawskiej, ul. Nowowiejska 15/19, piwnica, pok.039) odbędzie się kolejne spotkanie inicjatywy Linux w Bramie , w ramach którego odbędzie się dyskusja z warszawskimi Radnymi na temat Wolnego i Otwartego.

    Na spotkaniu przewidziane jest stawianie Linuksa na przyniesionym sprzęcie, pomoc w jego konfiguracji, rozdawanie płytek z Linuksem oraz innym Wolnym Oprogramowaniem, odpowiedzi na często, częściej i najczęściej zadawane pytania (oraz te zadawane z rzadka) - w tym wyjaśnienie, czym jest Wolne i Otwarte Oprogramowanie czy Linux, i czemu jest takie ważne.


    *Od godziny 12:00 przewidziana jest otwarta dyskusja z warszawskimi Radnymi na temat możliwości wprowadzenia WiOO w instytucjach publicznych Miasta Stołecznego Warszawy. Spotkanie odbywa się pod patronatem Fundacji Wolnego i Otwartego Oprogramowania .

    POKOJOWA DEMONSTRACJA PRZECIWKO NIELEGALNEJ OKUPACJI TYBETU

    9 marca 2008 r., godz. 13 - w 49. rocznicę powstania narodowego w Tybecie
    Przed gmachem Ambasady ChRL w Warszawie, ul. Bonifraterska 1

    Chiny od pół wieku nielegalnie okupują Tybet. W wyniku głodu, tortur i prześladowań zginęło ponad 1 200 000 Tybetańczyków.

    Obecnie Chiny prowadzą politykę kolonizacji i bezwzględnej eksploatacji ziem tybetańskich, narzucając całkowitą kontrolę nad tradycją i religią Tybetu. W więzieniach znajduje się ponad setka tybetańskich więźniów politycznych zagrożonych stosowaniem tortur. Masowe inwestycje i niekontrolowany napływ ludności chińskiej zagraża unikalnemu środowisku naturalnemu Tybetu, a także stabilności ekologicznej całej Azji (w Tybecie swoje źródła mają największe rzeki Azji).

    Dyskryminacja i niszczenie tradycji oraz chińskie osadnictwo w Tybecie prowadzą do marginalizacji Tybetańczyków i stwarzają zagrożenie dla dalszego istnienia ich wielowiekowej kultury; Tybetańczycy stają się mniejszością w swoim własnym kraju.

    W niespełna pół roku przed rozpoczęciem Igrzysk Olimpijskich w Pekinie, Tybetańczycy i osoby wspierające Tybet na całym świecie upominają się o pokojowe rozwiązanie sprawy Tybetu. Olimpiada jest ogromną szansą, aby dokonać historycznej zmiany i wywrzeć presję na Chiny w celu podjęcia konstruktywnych działań mających zagwarantować podstawowe prawa Tybetańczyków!

    10 marca 1959 roku w Lhasie, stolicy Tybetu, wybuchło powstanie przeciwko chińskiej okupacji, w którego następstwie Dalajlama, duchowy przywódca Tybetańczyków, musiał szukać schronienia w Indiach, skąd do dziś podejmuje starania o pokojowe rozwiązanie konfliktu.

    BĄDŹ Z NAMI, PRZEKAŻ ZNAJOMYM, DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ: www.ratujTybet.org

    Przeszłość, teraźniejszość, przyszłość - Kuroń, Kwaśniewski, Adamas

    Najnowszy numer "Krytyki Politycznej" już krąży w obiegu, odnotowując kolejny wzrost nakładu do poziomu 6.500 egzemplarzy. Przyjemnie oglądać wzrost tego nieregularnego kwartalnika, wprowadzającego do debaty publicznej powiew świeżego powietrza. Nierzadko trudna i wymagająca, pozwala spojrzeć pod innym kątem na wydarzenia, których jesteśmy świadkami i na świat, który nas otacza. Bez tego periodyku i tworzonego wokół środowiska dużo trudniej byłoby artykułować takie postulaty, jak efektywne, a nie tanie państwo, zrównoważony rozwój czy też Europa socjalna.

    Chociaż kręgosłup numeru biegnie gdzie indziej i opisuje zmagania lewicy z prawdą, to jego wizytówką są dla mnie trzy wywiady, które pokazują ewolucję kraju, w którym przyszło nam żyć oraz postaw z tym związanych. To obraz zmian, na które wystarczyło nieco ponad 20 lat - lat, które w scenerii politycznej i społecznej okazały się epoką. Analizując wypowiedzi Jacka Kuronia, Aleksandra Kwaśniewskiego oraz Jacka i Katarzyny Adamasów możemy zastanawiać się, czy aby na serio czytamy o tym samym kraju.

    Jacek Kuroń z 1986 nie spodziewał się jeszcze tak szybkiego zgnicia systemu, w którym się znajdował. Najwięksi fantaści snuli wówczas swe marzenia o finlandyzacji i neutralności pod kontrolą Moskwy, a kwestiami dnia codziennego były coraz dłuższe kolejki sklepowe. ówcześni opozycjoniści zdawali sobie sprawę, że zmiany z "karnawału "Solidarności"" przeorały mentalność i że nie ma już powrotu do biernego, zastraszonego społeczeństwa. Nie wiedziały jednak, w jaki sposób zachować się w obliczu flirtu władz komunistycznych z niektórymi przedstawicielami podziemia. Aktorzy myśleli o tym, co im wolno, politycy o tym, co wypada. Kuroń dał im prostą radę - póki można przeciągać centrum i sprawiać, żeby kierowało się ono w naszą stronę, wtedy warto w to wchodzić. Jeśli mamy tym faktem jedynie legitymizować panującą władzę, wtedy nie warto - dla własnego dobra.

    Po drugiej stronie barykady znajdował się wówczas Aleksander Kwaśniewski, który bywał wówczas szefem ITD, ministrem sportu i twórcą pierwszego magazynu komputerowego "Bajtek". Już w latach 80. widać było jego smykałkę do biznesu, dziennikarstwa i kontaktu z ludźmi. Po Okrągłym Stole stał się twarzą przepoczwarzonych ekskomunistów, którzy z dnia na dzień uznali się za socjaldemokratów. Pozostawszy pod wpływem "kompleksu Michnika", usłyszawszy, że "im można mniej" poświęcili swą energię na przypodobaniu się zwycięzcom demokratyzacji. W całej rozmowie, jak słusznie zauważa prowadzący ją Sławomir Sierakowski, widzimy statecznego centrystę a nie byłego szefa partii lewicowej. Aż szkoda, że nie padło pytanie o to, jak do lewicowych wartości ma się wojna w Iraku i targowanie się o ewentualne korzyści z niej z Amerykanami. "Prezydent wszystkich Polaków" nie wychodzi niemal przez chwilę z narzuconego samemu sobie gorsetu.

    Na przyszłe pola konfliktów wskazuje z kolei pobyt artystycznej rodziny Adamasów na Warmii. Ich życie bliżej natury coraz częściej oznacza walkę o to, by dało się żyć - wszystko przez inwestycyjny chaos i samorządowe koterie. Unijne pieniądze idą na kanalizację, która jest obsługiwana przez niewydajną oczyszczalnię ścieków. Leżące na obszarze 5ha okolicznego pola ekskrementy grożące katastrofą sanitarną sąd uznaje za "niską społeczną szkodliwość czynu". Po gwarantowany ustawowo dowóz dziecka do szkoły specjalnej pan Adamas musiał wyprawiać się do Olsztyna. Miał też do czynienia z walką z planami budowy wysypiska śmieci na terenach, na których miano promować agroturystykę, a także nielegalną żwirownią na obszarze sieci Natura 2000. Czytanie o kolejnych problemów mieszkańców pewnej wsi z terenów "zielonych płuc Polski" burzy spokój każdemu, kto ma chociaż elementarne poczucie braku logiki w tym wszystkim.

    Mamy zatem osobę, która całym swym życiem udowodniła nonkonformizm, postać, której z konformizmu uwolnić się nie dało i postać, która walczy o dobro wspólne ponad swymi partykularnymi intersami. Wychodzi z tego bardzo ciekawa klamra, w której III RP jawi się jako okres miękkich kręgosłupów. Starzy bohaterowie zawodzili, a nowi nie nadchodzi. Kiedy nadeszli bracia Kaczyńscy okazało się, że wprowadzili samym swym istnieniem alternatywę do dotychczas nie podlegającemu dyskusji modelu państwa. Nic więc dziwnego, że by stworzyć możliwość wyboru innego wójta Adamas zwrócił się o poparcie zaprzyjaźnionej kandydatury właśnie w PiSie. Gdy kontestujący aktualne rządy zdadzą sobie sprawę z tego, co to oznacza być może następnym razem tacy ludzie, jak Jacek Adamas wesprą np. Zielonych. Trzeba tylko umieć tworzyć alternatywę. Tylko tyle - i aż tyle.

    26 lutego 2008

    100 dni i niewiele poza tym

    100 dni rządów Donalda Tuska minęło z bicza strzelił. Nadal jeszcze nowy premier, spoglądający z sejmowego zdjęcia pochwalił się niedawno ciekawą koncepcją swojej pracy, uznając, że im mniej ustaw jego rząd będzie produkować, tym lepiej. Idealnie pasuje to do postpolitycznego oblicza Platformy Obywatelskiej, która nie rządzi, tylko administruje, dbając raczej o słupki poparcia niż o zmiany systemowe czy też poprawę losu wyborców. Nagle jednak coś się zmieniło - ostatniej niedzieli sypnięto nam w oczy propozycjami na dalsze lata. By wszystkim żyło się lepiej, rzecz jasna. Ponieważ jest ich sporo, pokrótce streszczę, co o nich sądzę:

    - obniżka deficytu z 2,5 do 1% na 2011: Trudno mi krytykować pomysł mniejszego zadłużania się kraju, widać przecież nawet w domowych budżetach, jakim ciężarem bywają kredyty. Pytanie jakimi środkami chce się sfinansować ową obniżkę? I tu pojawia się problem - przy planowanej obniżce podatków, likwidacji "podatku Belki" etc. trudno mi uwierzyć, że nietknięta pozostanie polityka społeczna, a wszystko skończy się na cięciach w administracji. Śmiem wątpić, nawet jeśli rolnicy wielkopowierzchniowi odkładać będą większe składki do KRUS.

    - podatek liniowy w 2010-2011: W granicach 16 a 18%, z ulgą na dzieci i kwotą wolną od podatku. Trudno uznać podatek liniowy za propozycję która wpływa pozytywnie na sprawiedliwą redystrybucję dochodu narodowego. Ulgami wspierana będzie dzietność, rozumiana jako "trwanie narodu", a nie świadome macierzyństwo (brak refundacji leków antykoncepcyjnych, Rzeczniczki Równego Statusu czy też zapłodnień in vitro), a kwota wolna od podatku nadal będzie na śmiesznie niskim poziomie, daleko mniejszym niż jakiekolwiek biologiczne przetrwanie.

    - polityka na rynku pracy: Życzę szczęścia (i to bez ironii) w aktywizacji osób powyżej 50 roku życia, co ma przynieść oszczędności w coraz bardziej dziurawym systemie emerytalnym, a także zmniejszania bezrobocia poniżej 10%. Wszelkie ułatwienia w celu skrócenia procesu zakładania firmy (jedno okienko i zmniejszenie długości formalności z 30 do 10 dni) są mile widziane. Brakuje jednak specjalnego programu aktywizującego kobiety, a 10 dni to nadal dużo - krok w dobrą stronę, ale mały. Być może rząd zdaje sobie sprawę, że by obywatelkom i obywatelom łatwiej zakładało się firmę potrzeba przede wszystkim sprawnej administracji, a tej planuje się cięcia w wydatkach.

    - inwestycje infrastrukturalne: Jak zwykle szumnie obiecywane są kolejne kilometry płatnych autostrad - tym razem 1.200 do 2012. Niedawne badania wskazały, że płacimy najwięcej w Europie w stosunku do naszych dochodów i trend ten będzie się wzmagać. Zamiast zatem uczynić z nich bezpłatne drogi ekspresowe i zepchnąć TIRy na tory nadal snujemy plany godne stworzenia rodzimego podbijania kosmosu. Dobrze, że w końcu mówi się głośno o kolei - podróż z Warszawy do Gdyni w 2h 15 min byłaby doprawdy czymś wspaniałym, zobaczymy tylko, czy forsowanie rozwoju sieci drogowej kosztem kolejowej umożliwi tego typu inwestycje.

    - edukacja: Boję się pomysłów Barbary Kudryckiej i Katarzyny Hall. Jedna pragnie tylnymi drzwiami wprowadzić płatności za studia (oczywiście z kredytami, preferencjami i tym podobnymi mirażami, którymi zawsze pragnie się łagodzić gniew społeczny), druga myśli o zrobieniu ze szkół średnich wylęgani wyalienowanych "fach-idioten" - tu dziękuję pewnemu osobnikowi za podrzucenie tego stwierdzenia:) - którzy będą chodzić tylko na zajęcia specjalizacyjne żeby broń Boże nie zawiązał się między nimi jakiś związek typu paczka tudzież przyjaźń/znajomość grupowa. W ten sposób - tworząc zatomizowane społeczeństwo - łatwiej będzie robić z nich posłuszne roboty niż kreatywne osobowości.

    - reformy konstytucyjne: Mówię jedno wielkie "nie" dla pomysłu jednomandatowych okręgów i tym samym większościowej ordynacji wyborczej. Jest to pomysł niszczący demokrację. O ile jeszcze likwidacja Senatu nie jest niczym zdrożnym (ba, sam jako laureat olimpiady wiedzy m.in. o tymże organie byłbym z tego faktu nad wyraz ucieszony), bo jest to instytucja powstała po 1989 li tylko z powodów symbolicznych, o tyle Sejm wedle wariantu westminsterskiego, do tego zmniejszony (prawdopodobnie do połowy obecnego stanu, jeśli pamiętać niegdysiejsze deklaracje PO) to gwarantowane nieszczęście. W ten sposób jedna posłanka czy też jeden poseł przypadać będzie na ponad 165 tysięcy mieszkańców (jeśli będzie ich 230). Dowodzi to, że nie będzie tu mowy o jakichkolwiek sukcesach niezależnych kandydatek i kandydatów - bez namaszczenia PO, PiS, albo w niektórych okręgach LiD czy PSL nie będzie mowy o jakimkolwiek zwycięstwie. Społecznik znany w jednej dzielnicy nie będzie miał szans na sukces z wielkimi maszynami wyborczymi, nawet, jeśli odbierze się im pieniądze z budżetu.

    Podsumowując - plany ambitne, przy czym większość z nich służyć ma rozmontowaniu jakichkolwiek pozostałości naszego skromnego welfare state. Reformy służyć będą wzrostowi wpływów już teraz wpływowych i dalszej marginalizacji już teraz zmarginalizowanych. Wybory staną się plebiscytem, w którym zdobycie większej ilości głosów wcale nie będzie gwarantować zwycięstwa w wyborach lub też doprowadzi do prawdziwego pogromu opozycji - starczy prześledzić historyczne wyniki wyborcze w krajach z takich systemem wyborczym. Ale o cóż innego może chodzić Donaldowi Tuskowi i jego ekipie, nie ukrywającej swoich poglądów?

    25 lutego 2008

    Hamburg skręca w lewo

    Jeśli wierzyć sondażowym wynikom (a trudno im nie wierzyć, gdy dokonywane są w dzień wyborów) CDU straci możliwość samodzielnego rządzenia Hamburgiem. To wolne i hanzeatyckie miasto stanie się zaś kolejnym dowodem na to, że Niemki i Niemcy chcą skrętu w lewo - i dają to bardzo wyraźnie do zrozumienia. Chadecy nadal będą zapewne rządzić, ale z całą pewnością w koalicji. Opcje, które pojawiły się na stole jeszcze do niedawna wyglądały na zupełnie nieprawdopodobne, teraz zaś traktowane są ze śmiertelną powagą.

    Partia kanclery Angeli Merkel zdobyła 42,6%, tj. aż 4,6 punktu procentowego mniej niż 4 lata temu. w liczącym 121 miejsc lokalnym parlamencie będą ich mieli 56 - 6 mniej niż do tej pory. SPD wzrosła o 3,6% do 34,1 i będzie miała 45 mandatów (+4). Pięcioprocentowy próg zdołali jeszcze przekroczyć tylko Zieloni otrzymując 9,6% (-2,7%) i Lewica - 6,4% da jej 8 rajców i obecność w kolejnym lokalnym Landtagu. Głosujący pokazali, że nie jest dla nich najważniejszy nominalny wzrost przy realnym zwiększaniu się odsetka osób żyjących w trudnych warunkach finansowych. To także kolejny prztyczek w nos dla samej Merkel, której to partia, wbrew ogólnoniemieckim sondażom zaczyna tracić grunt na rzecz wracającej do swych lewicowych korzeni SPD. Skręt w lewo potwierdza także klęska FDP, która na chwilę obecną, mimo wzrostu poparcia, po raz kolejny wylądowała pod progiem, uzyskując 4,7%

    Widać wyraźnie że obywatelki i obywatele nie chcą już zaciskania pasa, które nie przekładało się na poprawę ich jakości życia. Nie przestraszyli się nawet wizji aliansu socjaldemokratów z dużo bardziej radykalną Lewicą - aliansu, który, choć nieformalny (poparcie w głosowaniach dla mniejszościowej koalicji czerwono-zielonej w lokalnym parlamencie w Hesji) doprowadził koalicjantów z CDU/CSU do furii. Przy tak rosnących animozjach po przyszłych wyborach powrót do "wielkiej koalicji" stanie się dużo trudniejszy, chyba że za wielkie koalicje uważać także będziemy alianse z udziałem więcej niż dwóch partii (CDU i CSU liczę tu jako jedną z powodu ich "siostrzeństwa").

    W sytuacji pojawienia się w grze realnego, silnego, piątego podmiotu (Die Linke, wedle sondaży obecnie trzecia największa pod względem poparcia partia w Niemczech) dotychczasowy dwublokowy system rządów ulega zasadniczemu przemeblowaniu. Wielu lewicowych publicystów całkiem na serio myśli o powyborczym aliansie socjaldemokratów, socjalistów i Zielonych, co nie będzie proste, zważywszy na dość spory poziom animozji na linii SPD-Lewica. Jest wprawdzie już takowa koalicja w Berlinie, a Kurt Beck staje się coraz bardziej życzliwy dla tego projektu, ale przed nim jeszcze daleka droga. Również z powodu Zielonych.

    Bardzo możliwe, że w Hamburgu, mimo sporych predyspozycji powyższy model nie powstanie, bo CDU może zechcieć uformować lokalne władze razem z Zielonymi właśnie. W ostatnich wyborach do Landtagu zanotowali jeden minimalny wzrost i dwa spektakularne spadki, w niedzielę spadając poniżej 10% w mieście, które już w latach 80. było im przychylne. W partii trwa rozprężenie, spowodowane obraniem bardziej liberalnego kursu gospodarczego i rezygnacji z polityki oddanej pacyfizmowi za czasów Joschki Fischera. Mimo ostatniego sprzeciwu wobec kontynuowania misji w Afganistanie Zieloni nie są tu już traktowani jako wiarygodni, przez co spora część ich elektoratu przepływa do Lewicy. Również brak wyraźnego umocowania się na scenie (uznanie, że jest się "z przodu", ponad podziałami na lewicę i prawicę) sprawia, że nie korzystają oni z przepływu elektoratu na lewo, i to w czasie, gdy kwestie związane ze środowiskiem mają bezprecedensowe medialne zainteresowanie.

    Wejście w koalicję z CDU nie musi być traktowane jako zdrada ideałów - nie w tym rzecz. Problem polega na tym, że ten alians będzie korzystny tylko dla jednej ze stron - chadecy utrzymają władzę i być może będą mimo wszystko chcieli dokooptować Zielonych do sojuszu z FDP ("koalicja jamajska", która nie doszła do skutku ostatnim razem). O ile kierownictwo partii byłoby zapewne zadowolone z takiego obrotu spraw, o tyle elektorat już niekoniecznie, traktując to jako odejście od radykalnej polityki i sprzymierzenie się z partią, która mimo wszystko jest im ideowo dość odległa. Już teraz Zieloni potrafią spaść w sondażach opinii do poziomu 7%, podczas gdy niedawno zdobywali 10-12%. Koalicja z SPD i Lewicą, choć wymagająca dużo więcej odwagi, byłaby postrzegana mimo wszystko jako bardziej naturalna, aczkolwiek trudna.

    Tym razem nie będzie łatwych wyborów - wraz z wejściem Die Linke do polityki w Niemczech Zachodnich kurczą się bastiony poparcia dla zielonej polityki. Trudno uwierzyć, że przejście na stronę prawicy miałoby zdobyć Zielonym zwolenników. Partyjne doły zdają sobie z tego sprawę i pchają partię w kierunku powrotu do pacyfizmu i bardziej socjalnego programu gospodarczego. W tym roku czekają nas także wybory w Bawarii - zobaczymy, czy będą oni w stanie powstrzymać swój trend spadkowy.

    24 lutego 2008

    Ranciere w obronie demokracji?

    Przyznam szczerze - tego typu książki nie jest łatwo czytać. Podczas gdy Amerykanie mają to do siebie, że starają się pisać jasno i zrozumiale dla przeciętnego śmiertelnika, o tyle filozofowie kontynentalni (ze szczególnym naciskiem na tych z Francji) preferują tworzenie dzieł wysoce wysublimowanych, a przez to bardziej hermetycznych. Sam Jacques Ranciere jak na razie przełożony jest na polski dopiero po raz trzeci - i widać, że przekład Macieja Kropiwnickiego i Agaty Czarnackiej jest i tak najbardziej jasnym i zrozumiałym, bo już "Estetyka jako polityka" z serii Idee Krytyki Politycznej czy też ha!artowskie "Dzielenie postrzegalnego" szaremu człowiekowi mogły powiedzieć w sumie tyle, że sztuka to dziedzina polityczna i wejście do niej robotników pomogło w ich emancypacji. Czy zatem dzięki Książce i Prasie zrozumiemy coś więcej na temat współczesnych demokracji?

    Na początku mamy diagnozę, potem rys historyczny, a na zakończenie ponownie wpływ neoliberalizmu na jakość debaty publicznej. W pewnym momencie czytająca/y gubi się w tym, jakie poglądy ma sam autor. Opisując platońską krytykę "rządów ludu" wydaje się w pewnych momentach, że Ranciere jest gotów podpisać się pod nią, a to chyba nie było jego intencją. Bardzo zresztą interesująca to analiza - stawiająca tezę, że demokracja to uśmiercenie archetypicznego pasterza, ojca, który prowadzi swoje stado przez wyboje historii. To zaakceptowanie nieakceptowalnej dla elitarystów możliwości - że oto bogowie mogą dawać władzę nie tylko podług urodzenia, zasług czy bogactwa, ale ich ślepego kaprysu, przyznając ją tym, których jedyną zasługą jest brak takowych. Teoria ta dobrze współgra historycznie z jedną z ateńskich reform, która rozbijała reprezentację klanową poprzez wprowadzenie terytorialności.

    Przeskakując do czasów współczesnych pokazuje mechanizmy, które rządzący stosują wobec współobywateli, coraz częściej traktując ich jak swych poddanych. Uciekają się do ich poparci tylko w okresie kampanii wyborczej, następnie swobodnie łamiąc wyborcze obietnice i odbierając ludowi prawo głosu. Wielomilionowe strajki pacyfikowane są teraz (jeszcze) nie siłowo, lecz w telewizyjnych studiach, w których eksperci tworzą jedyną i nie podlegającą dyskusji linię myślenia. Państwo nie traci według autora swojej siły w globalizującym się świecie - zmienia priorytety, odchodząc od zapewnienia podstawowej redystrybucji w kierunku wzmacniania organów kontroli i represji. W świetle wydarzeń z rozlicznych szczytów światowej elity finansowej i policyjnej reakcji na alterglobalistów trudno nie przyznać mu racji.

    Kwestionuje też z kolei prawa człowieka, co jest już dużo bardziej kontrowersyjne. Spornym jest dla niego podział na prawa człowieka i na prawa obywatela, bowiem tak naprawdę obywatel dysponuje ich pełnią, a osoba nim nie będąca jest ich pozbawiona. Przykładami mają tu być imigranci, traktowani z wyższością przez "Twierdzę Europa". Tymczasem czyż gdyby nie prawa człowieka obywatele dziesiątek państw interesowaliby się losem np. chińskich więźniów politycznych? Czy jest to tylko konstrukt myślowy, będący wspaniałomyślną łaską uprzywilejowanych, czy też projekt, który zakłada pewien uniwersalizm niezbywalnych dla człowieczeństwa zagadnień? Czy koncepcja obywatelstwa jest wykluczająca i izolująca czy też pełni funkcje integracyjne, a przy odpowiedniej inkluzywności czyż nie jest prawdziwym potwierdzeniem przyjęcia do siebie? Pytania warte dyskusji.

    Nie mam zwyczaju odradzać lektury - tym bardziej, że może ona być bardzo satysfakcjonująca. Wymaga jednak skupienia i chęci podejścia do przedstawianej tam wersji wydarzeń z otwartym umysłem. Mimo wszystko nie jest tu łatwo dla laika zobaczyć całą siatkę powiązań, dzięki którym wywód stać się może jasnym, prostym i klarownym. Czyta się ją jednak z ciekawością, szczególnie w "dziale greckim". Zapraszam zatem do lektury, tym bardziej, że cena niewygórowana, bo jeno 20 złociszy, a pokazuje wyraźnie, że przynoszenie na bagnetach wolności w sytuacji, kiedy sami czynimy z niej fasadę jest kpieniem w żywe oczy.

    23 lutego 2008

    Jak to się robi... w Stanach Zjednoczonych

    Jeśli Zielonym w Wielkiej Brytanii, o których pisałem niedawno jest trudno być wybranymi w systemie dwuipółpartyjnym, o tyle ich koleżankom i kolegom ze Stanów Zjednoczonych jest ekstremalnie trudno. Jak na razie mają 235 samorządowców w całym kraju, w tym jedną burmistrzynię miasta mającego powyżej 100 tysięcy mieszkańców - Gayle MacLaughlin w kalifornijskim Richmond. Wybrano ją w tym samym 2006 roku, kiedy to swój mandat w stanowej Izbie Reprezentantów stracił inny Zielony, John Eder z Maine, podczas gdy w wyścigu o fotel gubernatora Illinois Rich Witney, gospodarz radiowego talk-show, zdołał osiągnąć całkiem niezły wynik, bo aż 10,4%. Widać więc wyraźnie, że w systemie większościowym i demokracji uzależnionej od wielkich pieniędzy i medialnego przekazu jest skrajnie ciężko tzw. "third parties" by dokonać istotnej zmiany jakościowej - w wyborach do Izby Reprezentantów w 2006 razem z niezależnymi udało się takowym zdobyć tylko 3,9% ogólnej liczby głosów.

    W takich warunkach przychodzi Zielonym szukać kandydatki tudzież kandydata na prezydenta, a także wystawiać przedstawicieli w wyborach do obu izb parlamentu, które także się szykują na ten rok. Cała medialna uwaga skupiona jest na wyścigu Clinton-Obama, szczególnie od czasu, gdy po republikańskiej stronie sukces Johna McCaina jest już jasny. To właśnie od wyników demokratycznych prawyborów ma w dużej mierze zależeć potencjalny wynik Zielonej lub Zielonego. O ile bowiem Hillary Clinton postrzegana jest przez potencjalny elektorat Zielonych (młoda lewicowa inteligencja) jako kandydatka establishmentu, o tyle Barack Obama ze swoją wizją zmiany i charyzmatycznym oratorstwem zdaje się przekonywać wielu z nich. Tak więc od wyboru w obrębie "partii osła" zależeć będzie, czy niezależna oferta zgarnie 2,7% głosów jak Ralph Nader w 2000 roku, czy też 0,1%, jak 4 lata później.

    Aktualnie amerykańska Partia Zielonych jest oficjalnie zarejestrowana bezproblemowo w 20 stanach i w Dystrykcie Kolumbia. W pozostałych będzie zmuszona zbierać podpisy, a jej celem jest uzbieranie ich na obszarze całego kraju tak, by każdy miał opcję wybrania alternatywy dla dominujących dwóch ugrupowań. Opierając się na 10 kluczowych wartościach (demokracja oddolna, sprawiedliwość społeczna, świadomość ekologiczna, pacyfizm, decentralizacja, ekonomia oparta na lokalnych społecznościach, feminizm, różnorodność, odpowiedzialność, spojrzenie w przyszłość) nie chce prezentować się jako formacja jednego tematu, tak jak często czynią to media na całym świecie. W tegorocznej kampanii spory nacisk kładziony jest zatem na rosnące rozwarstwienie społeczne i biedę, kwestię wycofania amerykańskich wojsk z Iraku, walkę z dyskryminacją rasową czy też reformę systemu wyborczego na proporcjonalny, który umożliwiłby mniejszym ugrupowaniom wyrażenie opinii do tej pory pomijanych w szerokim dyskursie.

    Najważniejszą kandydatką na prezydenta jest tam obecnie Cynthia McKinney, była demokratyczna kongresmenka z Georgii, która 2 lata temu przegrała wybory, a rok temu zrezygnowała z członkostwa w Partii Demokratycznej i postanowiła zasilić szeregi Zielonych. Objeżdżając kraj nie boi się domagać natychmiastowego wycofania z Iraku, a także chwalenia kontrowersyjnych niekiedy reform Hugo Chaveza w Wenezueli. Jednym z nielicznych, który może jej zagrozić w nominacji jest Ralph Nader, który póki co zastanawia się nad ponownym startem. Nie byłby on zapewne tak niebezpieczny dla Demokratów jak kiedyś, gdy obwiniano go o zwycięstwo Busha w 2000 roku, ale ten bojownik o prawa konsumenta i śmiertelny wróg potężnych korporacji nadal budzi respekt.

    Wystarczy spojrzeć na liczby by zobaczyć, że niezależnie od wyboru będzie im skrajnie trudno. Nawet Nader nie zebrał więcej niż kilkaset tysięcy dolarów na swoją kampanię, są i tacy pretendenci do zielonej nominacji, którzy na koncie mają po 5.000$. Dla porównania sztaby Obamy i Clinton są w stanie zebrać nawet po 3 mln $ w ciągu tygodnia. Również lekceważąca postawa wielkich mediów prowadzi do sytuacji wręcz kuriozalnych, kiedy o wywiad z Zielonym z USA łatwiej jest w rosyjskiej "Pravdzie" niż w "The New York Times". Mimo to walczą, licząc na dalsze sukcesy na szczeblu lokalnym. Być może uda się im chociaż tam wykorzystać koniunkturę na zmiany i zacząć powoli modyfikować amerykańską demokrację w kierunku większej reprezentatywności, a mniejszej władzy pieniądza. Oby.

    22 lutego 2008

    Bielany pod ostrzałem

    Dostaliśmy dzisiaj dwie wiadomości - na podstawie jednej zrobiliśmy oświadczenie i jedziemy pikietować razem z okolicznymi mieszkańcami, natomiast drugą wklejam w całości, a dotyczy Lasku Bielańskiego i planów z nim związanych. Oceńcie sytuację i działajcie, informujcie nas o lokalnych problemach, postaramy się je naświetlić i zainteresować nimi media.

    Ludziom należy się szacunek! - Zieloni przeciw agresji ochroniarzy

    Zarząd koła warszawskiego Zielonych 2004 stanowczo protestuje przeciw wydarzeniom mającym miejsce na ulicy Sokratesa, gdzie ochroniarze siłą wyprowadzają z działki współwłaściciela ziemi, o którą toczy się spór sądowy.

    - Sprawa wygląda niemal jak z filmu sensacyjnego - mówi
    Bartłomiej Kozek, współprzewodniczący warszawskich Zielonych - Zaginęła stara księga wieczysta, gdzie wyraźnie było napisane, że współwłaścicielem ziemi jest szef pobliskiej stacji samochodowej. Ziemię, leżącą w atrakcyjnej okolicy, blisko przyszłej trasy wiodącej do Mostu Północnego, wykupili deweloperzy. Rozpoczął się spór sądowy, jednak druga - silniejsza finansowo strona postanowiła postawić wszystkich przed faktem dokonanym i rozpocząć budowę.

    - Wczorajsze, opisywane w prasie wydarzenia wręcz mrożą krew w żyłach - opowiada
    Irena Kołodziej, współprzewodnicząca koła - Na spornym gruncie pojawił się właściciel zakładu, jego prawnik i trójka policjantów. Druga strona przysłała 60 ochroniarzy, którzy poturbowali nieszczęsnego właściciela. Podejrzewa się u niego wstrząśnienie mózgu. Gdy tylko ekipy prasowe i telewizyjne opuściły teren, na jego miejsce wjechały buldożery, które rozpoczęły przygotowania budowlane. Bez jakiejkolwiek zgody administracyjnej trwa tam także wycinka drzew. Mieszkańcy są wstrząśnięci i zapowiadają protesty. Będziemy z nimi!

    Zieloni zapraszają na ulicę Sokratesa już dziś (piątek 22 lutego, 17.00) na pikietę mieszkanek i mieszkańców okolicy, solidaryzujących się z pobitym właścicielem. Jesteśmy oburzeni tym incydentem i mamy nadzieję, że zwycięży nie prawo silniejszego, ale prawa obywatelskie!

    ***

    Szanowni Państwo,

    W imieniu grupy mieszkańców Bielan walczących od lat o ochronę Lasu Bielańskiego proszę o pomoc w nagłośnieniu trwających konsultacji społecznych (np. na Państwa stronie internetowej) oraz podjęcie innych działań, które Państwa organizacja może podjąć.

    Sprawa połączenia ul. Dewajtis z Wisłostradą weszła w nową, decydującą fazę: Minister Środowiska wydał zgodę na wycinkę 37 drzew w rezerwacie - bez uzasadnienia, bez rozpoznania wymaganych ustawowo alternatywnych wariantów (i stwierdzenia ich braku), a także wbrew opiniom ekspertów i mieszkańców.

    Rezerwatowi grozi wycinka cennych, ok. 100 letnich wiązów tylko dlatego, by wyjeżdżające samochody miały 5 metrową, dwupasmową jezdnię, czego nie uzasadniają prognozy ruchu.
    Opinia autorytetów naukowych n/t projektu i jego konsekwencji jest jednoznacznie negatywna:
    http://www.zm.org.pl/?a=dewajtis-ekspertyza-082

    Trwają kolejne, ostateczne konsultacje społeczne i można wyrazić swój sprzeciw wobec stawiania norm technicznych i motoryzacji ponad dobrem unikalnego reliktu Puszczy Mazowieckiej.

    Zainteresowani mogą wysłać lub złożyć uwagi i wnioski w terminie do 20 marca 2008 r., w Wydziale Obsługi Mieszkańców Urzędu Dzielnicy Bielany, ul. Przybyszewskiego 70/72, w poniedziałki w godz. 10:00 - 18:00, w pozostałe dni w godz. 8:00 - 16:00.

    Można je też przesyłać e-mailem na adres
    wom@poczta.bielany.waw.pl (DW: bielany@zm.org.pl)

    Apelujemy o aktywną pomoc w ocaleniu cennego drzewostanu poprzez zwężenie projektowanej jezdni oraz całkowite zamknięcie odcinka ul. Dewajtis biegnącego przez rezerwat po wybudowaniu dojazdu od strony Wisły.

    Więcej informacji można znaleźć w witrynie ZM, w tym

    - przykładowe uwagi i wskazówki - jak je zgłaszać
    http://www.zm.org.pl/?a=las_bielanski_uwagi-07b
    http://www.zm.org.pl/?a=las_bielanski-07b

    - kontrowersyjną decyzję Ministerstwa Środowiska z komentarzem
    http://www.zm.org.pl/?a=zgoda_na_wycinke-081

    i ponad 100 innych materiałów w sekcji
    http://www.zm.org.pl/?t=las_bielanski

    Pomóż ocalić Las Bielański dla siebie i przyszłych pokoleń!
    Masz prawo powiedzeć "NIE!". Zrób to, zanim wejdą drwale...
    --
    Pozdrawiam,
    Marcin Jackowski

    21 lutego 2008

    Obwodnica? Nie przez miasto!

    Wczorajsza rozprawa administracyjna w Urzędzie Wojewódzkim niewiele zmienia - obwodnica pójdzie przez miasto. Lokalne stowarzyszenia (z "Chomiczówką Przeciw Degradacji" na czele) walczą już tylko o to, który wariant "mniejszego zła" poprzeć po to, by nie doszło do kompletnej dezintegracji spoistości pewnych lokalnych społeczności. Po drodze pojawiały się tak egzotyczne pomysły, jak puszczenie trasy wzdłuż Wału Wiślanego, ingerującej dość ostro w przyrodniczo cenne tereny nadrzeczne. Rzecz jasna niezależnie od ostatecznych decyzji znajdą się niezadowoleni, jednak nie w tym problem. Prawdziwym kuriozum jest fakt, że drogę tranzytową chce się puścić przez środek ponad półtoramilionowego miasta.

    Tradycją (i to dobrą) wypróbowaną w Europie są obwodnice pozamiejskie - standard ten widać nawet na mapach drogowych, kiedy spoglądamy na Paryż, Lwów, Moskwę czy inne metropolie. Obojętnie - wschodnie czy zachodnie. Tamtejsze planowanie przestrzenne i komunikacyjne było na tyle przenikliwe by dostrzec, że jest to opcja zwyczajnie najlepsza. Zakorkowane same przez się miasta powinny być jak najbardziej odciążone od ruchu, tymczasem proponuje się mieszkankom i mieszkańcom, by zaakceptowali kawalkady kolejnych samochodów ciężarowych.

    Perypetie z warszawską obwodnicą są olbrzymie - metropolia nie jest zwyczajnie przystosowana przestrzennie do tego typu inwestycji. Mieliśmy już zatem pomysły z drogą biegnącą po otulinie Kampinosu, praskie plany duktu na palach nad jednym z tamtejszych parków, a teraz - półtunele Chomiczówki. Wystarczy popatrzeć na koleiny, jakie powodują szczególnie w lecie masywne TIRy by uznać, że grozić nam będzie dalsze paraliżowanie miasta. Gwarantować to będzie kolejny wieżowiec w Centrum, a mało co wskazuje na to, by jakikolwiek rząd miał ochotę na ambitne eksperymentowanie.

    Nasze reprezentantki (Magdalena Mosiewicz i Irena Kołodziej) były na rzeczonym spotkaniu i słuchały o różnych wariantach przebiegu północnej wylotówki. Podobnie jak i Zieloni w całej Polsce (nie tylko ci partyjni, ale też z różnych innych organizacji ekologicznych) zawsze protestowały przeciw pomysłom na niezrównoważony rozwój miasta. Nasza recepta jest prosta, wręcz banalna, wyćwiczona w innych krajach i świetnie się tam sprawująca - TIRy na tory!

    Aktualnie władze planują wydawać pieniądze unijne głównie na poprawę infrastruktury drogowej, tymczasem opóźnia się chociażby stworzenie pierwszej superszybkiej linii kolejowej o kształcie litery Y, mającej łączyć Poznań i Wrocław z Łodzią i Warszawą. Narzeka się na jakość usług PKP, natomiast nie daje się im realnie zarobić na transporcie ciężarówek przez kraj. Z pożytkiem dla wszystkich - kierowcy tychże nie musieliby spędzać weekendów i świąt w zajazdach, nie mogąc jeździć po kraju, drogi narażone byłyby na mniejsze obciążenia, przez co łatwiej byłoby budować bezpłatne drogi ekspresowe niż płatne autostrady. Nie mówiąc już o mieszkańcach miejscowości, przez które bocznymi drogami przemykają TIRowcy, omijając zakaz podróżowania w określone dni i uciekając przed policyjnymi patrolami.

    Wymaga to odwagi - i inwestycji w kolej, transport efektywny i ekologiczny. Wprowadzenie tego typu regulacji (niekoniecznie od razu, zawsze można stopniowo) przyczyniłoby się do poprawy opłacalności spółek kolejowych. Większe użytkowanie być może wymogłoby na rządzie wprowadzanie dalszych "zielonych" rozwiązań, a na samorządowcach - wprowadzenie opłat za podróżowanie w centrach miast samochodów osobowych, dostosowanych do poziomu emitowanych przez nie spalin. Tak też stało się w Londynie, który rozwija swą komunikację miejską i sieć ścieżek rowerowych.

    Mam nadzieję, że doczekam się czasów, kiedy miejscy włodarze i spece od planowania pójdą po rozum do głowy i będą tworzyć rozwiązania rozładowujące miejski tłok, a nie go wzmagające. Na razie niewiele na to wskazuje, zatem nie zabraknie nam protestów mieszkanek i mieszkańców, konferencji prasowych, oświadczeń, kontrprotestów i wszystkiego tego, bez czego polskie drogi obejść się nie mogą. A szkoda, bo wystarczy nieco wyobraźni i wczucia się w rację protestujących by przemyśleć swoje pomysły.

    20 lutego 2008

    Matka Polka zarzynana

    Niedawne badania nie napawają optymizmem. Można godzinami opowiadać o tym jak ważne jest partnerstwo w relacjach damsko-męskich tylko po to, by kolejne sondaże pokazywały nadal zatrważające proporcje. Kobieta nie tylko musi teraz zajmować się domem, ale i pracować - mogło by wydawać się, że będzie to oznaczać dla niej ulgę w zarządzaniu gospodarstwem domowym. Nic z tego - jej mężczyzna nie dość, że sam robi średnio przez parę godzin mniej niż ona, to jeszcze rozumie równouprawnienie w specyficzny sposób - Pani Domu ma teraz prawo nawet do zajmowania się cieknącym kranem! Rzecz jasna każde dane uogólniają sytuację, jednak nie da się ukryć, że nie brzmią one optymistycznie - choć deklarujemy dążenie do przełamywania panujących stereotypów, to jednak dość łatwo przychodzi nam je replikować. Ba, niektórzy za cnotę poczytują sobie kwestionowanie rzekomej "politycznej poprawności" za cnotę, wyraźnie pisząc swe seksistowskie uwagi na różnych forach internetowych tudzież blogach.

    To zdumiewający paradoks - kobiety są lepiej wykształcone i częściej trafiają w domowe pielesze. Skoro stanowią ok. 50% populacji, a nawet ciut więcej, a na przykład zajmują raptem 2% foteli prezesowskich rodzimych spółek giełdowych to brzmi to niewesoło. Podobnie jak i to, że w 2003 nadal zarabiały 11% mniej niż mężczyźni za tę samą pracę. Na rynku pracy bardzo często zajmują specyficzne, nierzadko słabo płatne zawody, takie jak nauczycielka czy też szwaczka. Nadal dość powszechną opinią jest to, że jest wstydem dla mężczyzny korzystać z urlopu macierzyńskiego albo gdy kobieta zarabia więcej od mężczyzny w związku. Stereotypy nierzadko prowadzą do ściągania marzeń kobiet na ziemię, z reguły wbrew ich własnej woli.

    Różnie bywa też na poziomie czysto lokalnym - a więc w Warszawie. Najnowszym pomysłem w Śródmieściu jest altanka dla kobiet w ciąży, które nie chcą karmić piersią publicznie. Pomysł niezgorszy, ale już jakość dworców kolejowych przeraża - przedostanie się matki z dzieckiem z PKP Powiśle czy Śródmieście na miasto mimo remontu tych dworców bez pomocy krewnych, znajomych czy też przechodniów zdaje się niemożliwością. A przecież problemy komunikacyjne są jednym z powodów, dla których matki mające dziecko w wózku często nie mają sił wychodzić z domów (podobny problem dotyczy także niepełnosprawnych) - wskazuje na to fundacja MaMa, która w swych akcjach zwraca uwagę na to, jakim koszmarem egzystencjalnym są np. źle parkujący kierowcy, którzy sprawiają, że mama woli zostawać w czterech ścianach swojego domu.

    A przecież może być inaczej - przy czym obrońcy ubersamca tego nie przyznają. Wolą opowiadać o starych, brzydkich kobietach, które są sfrustrowane, że nikt ich nie chce - co wpisuje się w podejście, że cały świat musi kręcić się wokół penisa. Tymczasem wiele świadomych, walczących o swoje prawa kobiet ma dzieci i partnerów, którzy traktują je poważnie. Na Zachodzie kwestie równouprawnienia nikogo już nie gorszą - parytety ilości kobiet w rządzie pojawiają się zarówno u hiszpańskich socjalistów Zapatero, jaki i francuskich konserwatystów Sarkozy'ego, a określona prawnie ilość kobiet na listach wyborczych nie wydaje się tam niesamowitą egzotyką, tylko racjonalnym rozwiązaniem.

    Przed nami wiele roboty - nie możemy doczekać się realizacji nawet tak banalnej kwestii, jak powtórne powołanie Urzędu ds. Równego Statusu Kobiet i Mężczyzn, zlikwidowanego za czasów rządów PiS. Paradoksalnie w tych samych rządach Joanna Kluzik-Rostkowska potrafiła przygotować wiele sensownych pomysłów, a pomysły takie jak telepraca dla matek z dzieckiem czy też powolny rozwój przyzakładowych żłobków robią dobre wrażenie. Nadal jednak nie ma mowy chociażby o parytetach na listach wyborczych (np. min. 40% kandydatów każdej płci, pozwalający na elastyczne korzystanie z zasobów kadrowych i promocję kobiet w polityce), zaś temat aborcji i jej dostępności został zamieciony pod dywan. Dobrze, że jest choć "Dziennik" z akcją "Matka Polka pracująca"...

    Jak na razie liderami największych formacji są mężczyźni. Kobieta współszefuje Zielonym (zgodnie z zasadą parytetu), którzy prowadzą nawet specjalną kampanię medialną poświęconą tematowi równouprawnienia, a także przewodniczy Partii Kobiet, mamy też panią prezydent Warszawy, aczkolwiek niewiele w jej działaniach widać troski o sprawy pań, o implementacji takich rozwiązań, jak gender mainstreaming nie mówiąc. 8 marca ruszy kolejna Manifa, która zwrócić ma uwagę na poruszane przeze mnie problemy. Mam nadzieję, że następne badania pokażą lepszy podział prac domowych, a takie pomysły, jak łamiąca stereotypy edukacja (podkreślająca, że jesteśmy różni, ale równi) czy też urlopy rodzicielskie dzielone po równo między kobiety a mężczyzn nie będą uznawane za umysłową aberrację, ale staną się realnymi alternatywami do obecnej sytuacji.

    19 lutego 2008

    Beczka prochu znów na Bałkanach

    Mamy uznać niepodległość Kosowa. Na naszych mapach pojawi się kolejne niezawisłe państwo - kolejne na obszarze Półwyspu Bałkańskiego, terenu, który od czasu wypędzenia stamtąd Imperium Otomańskiego określany jest jako "beczka prochu". Nic dziwnego, gdyż ilość wojen, począwszy od Kongresu Wiedeńskiego w 1815 roku jest na tym obszarze znaczna, zazębiając się niekiedy z większymi konfliktami, takimi jak wojna krymska czy też wojny światowe. Ten przeorany przez historię obszar, przez mieszkanki i mieszkańców Europy Zachodniej niezrozumiany (ba, niektórzy będący na miejscu badacze byli w stanie uwierzyć w historię, że Albańczycy mają ogony!) wrze i bulgocze od etnicznych konfliktów, rozpalonych przez wielkie potęgi jeszcze w XIX wieku.

    Dawniej wszystko było proste - wystarczyło być przeciw Turkowi. Kiedy Turek zniknął natychmiast okazało się, że zostawił całkiem sporo ziem, które warto zająć. W ten oto sposób w przeciągu roku Bułgaria, wiedziona imperialistycznymi i podsycanymi przez Rosję marzeniami ruszyła na swych sąsiadów, dostając dość sporego łupnia. I Wojna Światowa i późniejszy Traktat Wersalski utrwaliły podziały - Rumuni nie lubili się z Bułgarami, którzy nie kochali Greków, którzy nie znosili Turków, z kolei Chorwaci nie przepadali za dominacją Serbów w Królestwie SHS, późniejszej Jugosławii.

    Po II Wojnie Światowej wydawało się, że wszystko skończy się happy endem (przynajmniej pod względem zakończenia waśni, bo bycie po drugiej stronie żelaznej kurtyny nie nastawiało optymistycznie), ale wraz z upadkiem komunizmu nadzieje stały się płonne. Nie liczył się fakt, że kilka procent mieszkańców kraju Josipa Broz Tito zaczęło nawet uznawać się za Jugosławian - Chorwacja, Bośnia i Hercegowina, Serbia, Macedonia weszły w fazę wzajemnych konfliktów, podsycanych przez nacjonalistycznych przywódców, takich jak Slobodan Milosević w Belgradzie i Franjo Tudjman w Zagrzebiu. Niemcy wsparli dyplomatycznie Chorwatów, Rosja zaś Serbię - w efekcie tegoż i bierności oddziałów interwencyjnych ONZ Bośnia spłynęła krwią mordowanych Muzułmanów, Chorwatów i Serbów, do niedawna żyjących ze sobą w zgodzie. Po zakończeniu konfliktu kolejne iskry zapalne pojawiły się w Kosowie i w Macedonii, w związku z marzącą o "wielkiej Albanii" tamtejszą mniejszością.

    Być może mamy do czynienia z ostatnim już puzzlem bałkańskiej układanki. Oby. Europejskie mocarstwa zaszczepiły tam XIX-wieczny nacjonalizm, widząc w krajach bałkańskich swoich sojuszników w walce o dominację nad kontynentem. Niestety, model wielokulturowej egzystencji został skutecznie zagłuszony, mimo, iż w obrębie powojennej Jugosławii miał on dość niezłe zakorzenienie. Secesja Kosowa dokonana za milczącą zgodą społeczności międzynarodowej podkopuje nadzieje na stabilizację aktualnych granic - okazuje się, że bez światowego konsensusu można zgodzić się na dość gwałtowną zmianę terytorialną w postaci "kontrolowanej niepodległości" Prisztiny.

    W aktualnym numerze "Le Monde Diplomatique" Jean-Arnault Derens pisze o potencjalnym efekcie domina, jaki może nawiedzić region. Od pogranicza serbsko-czarnogórskiego (Sandżak Nowy Pazar), poprzez Bośnię aż po alpejskie granice Austrii i Słowenii potencjalne tendencje rewizji granic stają się dużo bardziej upoważnione. Serbia nadal ma wielokulturową Wojwodinę, która do tej pory zachowywała spokój, nie wiadomo jednak, jak do aktualnej sytuacji podejdą lokalni Węgrzy. Podobnie jak i ci z Rumunii i Słowacji. Pytanie też co się stanie, gdy mające problemy gospodarcze Kosowo zechce zjednoczyć się z Albanią - czy i wtedy Belgrad zrezygnuje z akcji zbrojnej? Czy Tirana będzie chciała także tereny Zachodniej Macedonii? Czy społeczność międzynarodowa w ramach rekompensaty nie zaproponuje Serbom kawałka Bośni? Jak daleko sięga nasze przyzwolenie na zmiany?

    Kosowo to ekstremalnie trudna kwestia. Uznając prawo narodów do samostanowienia powinniśmy się zastanawiać, czy w obecnym, błyskawicznie globalizującym się świecie tworzenie nowych bytów bez tradycji państwowości ma sens. Aktualnie obszar ten jest słaby, aczkolwiek widać ślady pozytywnych zmian w gospodarce (co może być zbawienne dla ograniczenia kilkudziesięcioprocentowego bezrobocia) czy w walce z korupcją. Nie da się ukryć, że zgoda na niezależność stanowi precedens, na który będą powoływać się inne separatystyczne regiony świata (Baskonia, Osetia czy Somaliland). Ponieważ mleko zostało już wylane pozostaje nam jedynie czekać i obserwować, czy 1,5 mln Kosowianek i Kosowian zbudują sobie lepszą przyszłość. Życzę im tego z ludzkiej życzliwości, uważnie obserwując wszelkie następstwa tej decyzji, z potencjalnym zdobyciem władzy przez radykałów w Belgradzie włącznie.

    18 lutego 2008

    Jak to się robi... w Wielkiej Brytanii

    My w Warszawie przygotowujemy się wielkimi do Kongresu Zielonych, nasza siostrzana partia z Anglii i Walii ma za sobą konferencję w Reading, podczas której przyjmowała stanowiska programowe w bieżących kwestiach brytyjskiej polityki. Przygotowuje się ona także do kolejnych wyborów lokalnych (już teraz ma 122 swoich przedstawicielek i przedstawicieli w samorządach całego kraju) i do przyszłorocznych europarlamentarnych, organizuje wspólne dyskusje światopoglądowe etc. Między 14 a 17 lutego działo się tam całkiem sporo, a co dokładnie - o tym właśnie chciałbym napisać.

    Medialnie najbardziej komentowaną była ta dotycząca zmiany polityki ws. aborcji. Brytyjscy Zieloni zawsze byli za prawem kobiet do wyboru, postanowili jednak utwardzić swe stanowisko, przyjmując pozycję, w której opowiadają się za zlikwidowaniem obowiązku uzyskania przez kobietę zgody dwóch lekarzy na przeprowadzenie zabiegu. Chcą także, by zabiegi te mogły przeprowadzać odpowiednio przeszkolone pielęgniarki i położne - ma to z związek z faktem, że niektóre kobiety muszą czekać na zabieg tygodniami, co wpływa negatywnie na ich zdrowie i poczucie stabilności sytuacji. Rozpoznając w rosnącej ilości przerwanych ciąż problem, Zieloni Anglii i Walii chcą zapewnienia prawdziwie powszechnej edukacji seksualnej i sprawnej opieki finansowej kierowanej do wszystkich rodziców.

    Będąc formacją bardzo silnie przywiązaną do sprawiedliwości społecznej, delegatki i delegaci przyjęli nadzwyczajne stanowisko w sprawie rządowych planów prywatyzacji szpitali. Opowiedzieli się stanowczo przeciwko pomysłom ich wykupu i reformy systemu służby zdrowia, który miałby wprowadzić elementy rynkowe do tej dziedziny życia, nazywając haniebną decyzję o dopuszczeniu prywatnych korporacji do publicznych szpitali. W obliczu dyskusji na temat rodzimej służby zdrowia dobrze wiedzieć, co na temat podobnych problemów na świecie sądzą nasi ideowi pobratymcy.

    W dziedzinie prawa do informacji w erze cyfrowej przypomniano dotychczasowe stanowiska Zielonych w Anglii i Unii Europejskiej, obejmujące walkę z patentami na oprogramowanie,
    promocję programów Open Source i działanie w kierunku przymuszenia BBC do tego, by jego sieciowy odtwarzacz multimediów nie był przeznaczony tylko dla Windowsa i by nie obejmował sobą DRM (Digital Rights Management, a więc cyfrowe prawa autorskie). Opowiadają się także za rozwojem dostępu do informacji o parlamentarzystkach i parlamentarzystach w Internecie, a w ramach partii - o stworzenie własnej platformy blogersko-społecznościowej.

    Sporym zainteresowaniem (ponad 100 uczestniczek i uczestników) cieszyła się konferencja "Czy Partia Zielonych jest antykapitalistyczna?" Odpowiedź nie jest taka jednoznaczna - z całą pewnością członkowie i członkinie angielskich Zielonych odpowiedzą na nie twierdząco, przy czym oznacza to dla nich budowanie racjonalnej alternatywy dla niezrównoważonego modelu gospodarczego, jaki mamy obecnie. Alterglobalne usposobienie kieruje ich w stronę "niereformistycznych reform", by skorzystać z określenia Michaela Alberta - zmian wspierających wzrost aktywności i świadomości obywatelskiej, a nie jej łagodzenia i tłumienia.

    Sprzeciwiając się działaniom wielkich korporacji wspierają oni małą, lokalną produkcję, przyjazną ludziom i środowisku, aczkolwiek przestrzegają przed czarno-białą wizją "dobrego małego biznesu i złego - wielkiego", bowiem niszczenie środowiska i wyzysk pracowników występuje w obydwu formach. Najważniejszym zadaniem stojącym przed Zielonymi są według wyspiarzy ograniczanie praw korporacji, jakie zdobyły w przeciągu lat, takich jak prawo do prywatności czy też automatycznej inkorporacji. Proponowanym sloganem opisującym tę filozofie jest hasło "jakość usług publicznych, jakość kupowanych dóbr, jakość życia".

    Podobne tematy i motywy pojawiały się w wystąpieniach czołowych polityczek i polityków Zielonych - Dereka Walla, Sian Berry i Caroline Lucas. Dyskutowano także na Caucusem - zbiorem zaleceń, w którym m.in. pokazano potrzebę współpracy ze związkami zawodowymi w celu wspólnej obrony praw pracowniczych i uświadamiania zagrożeń związanych ze zmianami klimatycznymi, a także pokazano plusy i minusy zawierania lokalnych koalicji z innymi partiami w samorządach - przy okazji oberwało się niemieckim Zielonym za neoliberalną politykę. Jak widać, angielscy Zieloni nie próżnowali i coraz mocniej przygotowują się do wielkiego celu, czyli zdobycia pierwszego reprezentanta w Izbie Gmin.

    17 lutego 2008

    Korporacje zjadają demokrację

    Świeżo po przeczytaniu książki wydanej przez Muzę w ramach serii Spectrum stwierdzam, że ostatnie dni upłynęły mi na myśleniu o wpływie ponadnarodowych, wielkich przedsiębiorstw na nasze codzienne życie. Wiele osób zjada swoje śniadanie w jednej sieci, wypija kawę w drugiej, a po pracy idzie do centrum handlowego określonej marki, by zakupić sobie wystrzałowy ciuch marki kolejnej. Rzecz jasna nie zajmujemy się wówczas kwestią tego, co nasz konsumencki wybór oznacza ani też skąd właściwie wzięły się firmy, których szyldy możemy oglądać na naszych ulicach. Książka Teda Nace'a "Gangi Ameryki. Współczesne korporacje a demokracja" udziela na te pytania wyczerpujących odpowiedzi.

    Na dobrą sprawę wszystko zaczęło się od przekształceń związanych z przemianą gospodarki feudalnej w kapitalistyczną. Dawne gildie, które nierzadko rządziły angielskimi miastami zaczęły ustępować pola spółkom handlowym, którym monopol na określoną działalność nadawała władza królewska. W ten sposób kompanie handlowe podbijały świat dla własnych zysków i chwały angielskiej korony. Na efekty nie trzeba było długo czekać - Kompania Wschodnioindyjska, która w połowie XVIII na dobre zadomowiła się na terenach Bengalu swoją surową polityką fiskalną wobec tubylców i lokalnego przemysłu doprowadziła do sytuacji, w której w przeciągu 130 lat (1750-1880) udział Indii w światowej produkcji przemysłowej spadł z 24,5 do 2,8%, natomiast Anglii wzrósł z 1,9 do 22,9%.

    Podobną formę organizacji miały kolonie w Ameryce Północnej - Jamestown i jego klęska była jednym z powodów, dla których Korona decydowała się później poddać osadników pod swą bezpośrednią kontrolę. Akcjonariusze Kompanii Wirginijskiej posuwali się do tak daleko idących kroków, jak łapanie włóczęgów czy też zabieranie na podróż transoceaniczną sierot i opryszków po to, by poddać ich potem brutalnemu traktowaniu. Służący bogatych kolonizatorów stawali się w praktyce białymi niewolnikami, sprzedawanymi i kupowanymi, a system wymyślnych kar cielesnych za tak "okrutne" przewinienia, jak kradzież trzech miar mąki (przebicie języka igłą i późniejsze przywiązanie do drzewa aż do śmierci głodowej). Krytyka tego stanu rzeczy mogła narazić na konsekwencje - pewnemu służącemu zdecydowano się połamać ręce, przebić język szydłem, skatować wyciorem przez 40 ludzi i wypędzić z osady. Z naukowych wyliczeń wynika, że z 6.000 dorosłych i dzieci, które wówczas wywieziono do Wirginii 4.800 osób zmarło zanim Korona zdecydowała się przejąć kontrolę nad kolonią.

    Powyższe doświadczenia, jak również pamięć o szkodliwości angielskich monopoli sprawiła, że twórcy amerykańskiej konstytucji odmówili szczególnego uznania formie korporacji. Co więcej, poszczególne stany przyjęły drakońskie przepisy prawne, zapobiegające ekspansji tej formy gospodarki rynkowej. Przez kilkadziesiąt lat wszelkie wysiłki akcjonariuszy kierowane były na poluzowanie norm prawnych - z zyskiem dla ich kieszeni, a szkodą dla społeczeństwa. W I poł. XIX wieku to poszczególne stany decydowały o przyznaniu koncesji, udzielanej średnio na 20-30 lat, po czym majątek spółki stawał się własnością publiczną. W ten sposób zapobiegano akumulowaniu kapitału i władzy w rękach niewielkiej grupy posiadaczy, chroniąc jednocześnie drobnych właścicieli, np. sklepów czy piekarni.

    Po Wojnie Secesyjnej wiele zaczęło się zmieniać. Baroni kolejowi, mający w swych rękach dość pieniędzy i władzy, by rozpocząć rozluźnianie przepisów ruszyli w bój. Bardzo szybko zdołali sobie zaskarbić przychylność władz centralnych, stanowych i Sądu Najwyższego. Legislatury pojedynczych członów USA zaczęły np. zezwalać spółkom na przejmowanie udziałów innych spółek czy też na prowadzenie działalności poza granicami danego stanu. W 1886 roku przełomowy wyrok Sądu Najwyższego ws. Hrabstwo Santa Clara kontra Kolej Południowego Wybrzeża Pacyfiku stał się podstawą do uznania korporacji za osoby, będące podmiotami praw obywatelskich, które kolejnymi wyrokami zaczęły zdobywać. Koszmar Ojców Założycieli zaczął stawać się rzeczywistością.

    Następujące lata, aż do czasów Wielkiego Kryzysu, były czasem bezprecedensowego rozwoju wielkich firm kosztem tak małych wytwórców, jak i pracowników. Sąd Najwyższy, który potrafił przyznać korporacjom tak absurdalne w stosunku do dotychczasowej linii ustawodawczej prawa, jak ochrony prywatności i ochrony przed rewizjami w 1896 uznał, że nie ma nic niezdrożnego w tym, że będący w 1/8 Afroamerykaninem obywatel został osadzony w więzieniu w Luizjanie za to, że jechał w wagonie "tylko dla białych". Aż do końca lat 30. XX wieku odrzucano także progresywne ustawodawstwo stanowe, dążące do ograniczenia ciężkiej pracy fizycznej kobiet i dzieci, a także skracania czasu pracy, nawet, jeśli miał on trwać 60 godzin (!), gdyż miało to zagrażać prawu swobody umów. Nic to, że pracownik był w zupełnie nierównej pozycji - liczył się interes wielkich, a nie maluczkich...

    Liczba ofiar brutalnego tłumienia strajków pracowniczych i socjalistycznych w okresie "Gildred Age" szacowana jest przez historyków na 700 zabitych i 1.000 rannych - ofiary ślepego pędu za zyskiem kosztem nierówności ekonomicznych i dewastacji środowiska. Podczas jednej z akcji strajkujących puszczono przez szpaler lokalnej milicjo obywatelskiej, bijącej ich pałkami - była to kapitalistyczna wersja PRL-owskiej ścieżki zdrowia. Działaniami policyjnymi rozbito m.in. Amerykańską Partię Socjalistyczną, uznawaną za zagrożenie dla spuszczonych ze smyczy przedsiębiorstw. Dopiero za Roosevelta sądownictwo przestało blokować zmiany idące w kierunku redystrybucji dochodu narodowego i większej sprawiedliwości społecznej.

    Kontrofensywa firm nadeszła w latach 70., kiedy to zaczęły powstawać konserwatywne think-tanki, produkujące ideologiczne paliwo dla późniejszych reform deregulacyjnych epoki Reagana. W jej efekcie w każdym dziale gospodarki zmniejszyła się ilość rynkowych graczy. Porozumienia o wolnym handlu oznaczały eksport polityki prywatyzacji i nieodpowiedzialnego biznesu na skalę światową. Doszło do tego, że rząd meksykański został zmuszony przez trybunał arbitrażowy NAFTY do wypłacenia ponad 16 mln $ firmie, którą powstrzymał od wykorzystywania na składowanie toksycznych odpadów terenu, przy którym mogło dojść do zanieczyszczenia lokalnych zasobów wodnych.

    Sprzeciw wobec korporacyjnej władzy w Ameryce rozciąga się po sporej części społeczeństwa, przekraczając tradycyjne podziały polityczne. W 2000 roku tygodnik "BusinessWeek" wykonał serię sondaży z których wynika, że 74% Amerykanek i Amerykanów uważa wpływ korporacji na rząd amerykański za zbyt duży, a łącznie 82% twierdzi, że wpływ firm na ich własne życie jest zbyt wielki. Ruchy ekologiczne, alterglobaliści, obrońcy praw człowieka, stowarzyszenia konsumenckie, przywódcy religijni o niekiedy skrajnie różnym podejściu do wiary - wszyscy protestują przeciwko sile pieniądza, niszczącego demokrację wielomilionowymi dotacjami dla dwóch dominujących partii politycznych. Carl J. Mayer zaproponował poprawkę do konstytucji USA wyraźnie zaznaczającą, że osoby fizyczne mają większe prawa niż korporacje, które nie mają prawa do korzystania z Deklaracji praw człowieka amerykańskiej konstytucji. Pomysłu nie wsparli ani Republikanie, ani Demokraci - zrobili to amerykańscy Zieloni.

    Ponad 400 stron fascynującej i pisanej prostym językiem opowieści pokazuje dobitnie, dlaczego wielkie firmy nie są najlepszym pomysłem kapitalistycznej gospodarki. Być może fakt jej złego funkcjonowania tkwi w ich dążeniu do ryzykownych spekulacji i w fakcie, że sam Adam Smith, obecny guru zwolenników wolnego rynku uznał korporacje za byty odchodzące w przeszłość, które nie będą odgrywać w nowoczesnej gospodarce wielkiej roli. Okazało się, że jego omyłka w tej kwestii była dość bolesna dla milionów pracujących po dziś dzień w urągających ludzkiej godności pracowniczek i pracowników, a także ludzi z wielu krajów, w których zamachy stanu odbyły się z cichym błogosławieństwem wielkich przedsiębiorców. Bogata bibliografia pokazuje, że nie są to twierdzenia wzięte z kosmosu ale mają twardą podbudowę w faktach - faktach, które wielu pragnęłoby przemilczeć.
    Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...