
Tradycją (i to dobrą) wypróbowaną w Europie są obwodnice pozamiejskie - standard ten widać nawet na mapach drogowych, kiedy spoglądamy na Paryż, Lwów, Moskwę czy inne metropolie. Obojętnie - wschodnie czy zachodnie. Tamtejsze planowanie przestrzenne i komunikacyjne było na tyle przenikliwe by dostrzec, że jest to opcja zwyczajnie najlepsza. Zakorkowane same przez się miasta powinny być jak najbardziej odciążone od ruchu, tymczasem proponuje się mieszkankom i mieszkańcom, by zaakceptowali kawalkady kolejnych samochodów ciężarowych.
Perypetie z warszawską obwodnicą są olbrzymie - metropolia nie jest zwyczajnie przystosowana przestrzennie do tego typu inwestycji. Mieliśmy już zatem pomysły z drogą biegnącą po otulinie Kampinosu, praskie plany duktu na palach nad jednym z tamtejszych parków, a teraz - półtunele Chomiczówki. Wystarczy popatrzeć na koleiny, jakie powodują szczególnie w lecie masywne TIRy by uznać, że grozić nam będzie dalsze paraliżowanie miasta. Gwarantować to będzie kolejny wieżowiec w Centrum, a mało co wskazuje na to, by jakikolwiek rząd miał ochotę na ambitne eksperymentowanie.
Nasze reprezentantki (Magdalena Mosiewicz i Irena Kołodziej) były na rzeczonym spotkaniu i słuchały o różnych wariantach przebiegu północnej wylotówki. Podobnie jak i Zieloni w całej Polsce (nie tylko ci partyjni, ale też z różnych innych organizacji ekologicznych) zawsze protestowały przeciw pomysłom na niezrównoważony rozwój miasta. Nasza recepta jest prosta, wręcz banalna, wyćwiczona w innych krajach i świetnie się tam sprawująca - TIRy na tory!
Aktualnie władze planują wydawać pieniądze unijne głównie na poprawę infrastruktury drogowej, tymczasem opóźnia się chociażby stworzenie pierwszej superszybkiej linii kolejowej o kształcie litery Y, mającej łączyć Poznań i Wrocław z Łodzią i Warszawą. Narzeka się na jakość usług PKP, natomiast nie daje się im realnie zarobić na transporcie ciężarówek przez kraj. Z pożytkiem dla wszystkich - kierowcy tychże nie musieliby spędzać weekendów i świąt w zajazdach, nie mogąc jeździć po kraju, drogi narażone byłyby na mniejsze obciążenia, przez co łatwiej byłoby budować bezpłatne drogi ekspresowe niż płatne autostrady. Nie mówiąc już o mieszkańcach miejscowości, przez które bocznymi drogami przemykają TIRowcy, omijając zakaz podróżowania w określone dni i uciekając przed policyjnymi patrolami.
Wymaga to odwagi - i inwestycji w kolej, transport efektywny i ekologiczny. Wprowadzenie tego typu regulacji (niekoniecznie od razu, zawsze można stopniowo) przyczyniłoby się do poprawy opłacalności spółek kolejowych. Większe użytkowanie być może wymogłoby na rządzie wprowadzanie dalszych "zielonych" rozwiązań, a na samorządowcach - wprowadzenie opłat za podróżowanie w centrach miast samochodów osobowych, dostosowanych do poziomu emitowanych przez nie spalin. Tak też stało się w Londynie, który rozwija swą komunikację miejską i sieć ścieżek rowerowych.
Mam nadzieję, że doczekam się czasów, kiedy miejscy włodarze i spece od planowania pójdą po rozum do głowy i będą tworzyć rozwiązania rozładowujące miejski tłok, a nie go wzmagające. Na razie niewiele na to wskazuje, zatem nie zabraknie nam protestów mieszkanek i mieszkańców, konferencji prasowych, oświadczeń, kontrprotestów i wszystkiego tego, bez czego polskie drogi obejść się nie mogą. A szkoda, bo wystarczy nieco wyobraźni i wczucia się w rację protestujących by przemyśleć swoje pomysły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz