25 listopada 2009

To nie jest kolejna debata zastępcza

Brawo - wreszcie rozmawiamy o czymś istotnym. Nie oznacza to, że styl tej rozmowy sięga Wersalu, wręcz przeciwnie, Donald Tusk chciałby wręcz, żeby debata na temat zmian w konstytucji skończyła się, zanim się na dobre powinna zacząć, sądząc po pomyśle, by trwała ona rok czasu. Jestem też dość sceptyczny co do tego, czy niezrozumienie i niedopasowanie dwójki najważniejszych osób w państwie miało uzasadniać zmianę ustrojową. Aż do duetu Tusk-Kaczyński obecna konstytucja dawała całkiem niezła podstawę do solidnego funkcjonowania państwa, no ale skoro już puszka Pandory została otwarta, można tu podywagować na temat tego, które z pomysłów przedstawionych przez Tuska miałyby sens, a które niekoniecznie. Co ciekawe, tym razem moja opinia będzie zupełnie w poprzek pierwszym danym sondażowym, ale nie prowadzi mnie to do jakiegoś szczególnego niepokoju. Skoro na chwilę obecną ludzie potrafią uznawać zupełnie sprzeczne rozwiązania za oczywiste (np. jednocześnie chcemy ograniczenia prezydenckiego weta i utrzymania przez niego dotychczasowych prerogatyw), to mogę sobie pozwolić na prywatną opinię o nieco wyższym - przynajmniej moim zdaniem - poziomie spójności.

- Zmniejszenie ilości osób w Sejmie i Senacie: PRZECIW. Demokracja reprezentacyjna, jak sama nazwa wskazuje, wymaga reprezentacji, a więc możliwie szerokiego prezentowania istniejących w społeczeństwie opinii. 460 osób to liczba jak na Sejm i ilość ludności w naszym kraju dostateczna. Zmniejszanie tej liczby sprawiałoby, że trudniej byłoby o mandat nawet tym ugrupowaniom, które przekroczyły i tak całkiem wysoki wyborczy próg 5%. Rzecz jasna dalsza petryfikacja sceny politycznej i brak alternatyw dla PO to to, co Tusk & Co. lubią najbardziej, więc pluralizm nie leży im na sercu. Poparcie tego pomysłu przez społeczeństwo jest wyrazem nieufności do aktualnych elit politycznych, ale rozwiązanie moim zdaniem leży gdzie indziej - w czymś, co nazywam "upolitycznieniem partii politycznych". Realne pojedynki na wizje modernizacji i przemian społecznych, zamiast personalnych przepychanek i miałkich haseł z billboardów, pomogłyby w odbudowie sceny politycznej i jej ucywilizowaniu.

- Jednomandatowe okręgi wyborcze w Senacie: BEZ ZNACZENIA. W sytuacji, gdy już obecnie ich maksymalna wielkość to 4 osoby na okręg, JOW zasadniczo niczego tu nie zmieni. Tego typu zmianę można zresztą uczynić bez reformowania konstytucji. Jeśli już chce się majstrować przy ustawie zasadniczej, należałoby się wpierw spytać, czy Senat jest nam w dzisiejszych warunkach w ogóle potrzebny (jeśli nie, można pokusić się o jego likwidację, co jest dla mnie niegłupim pomysłem), a jeśli jest, to jak sprawić, by metoda jego wyboru była inna niż w wypadku Sejmu, dzięki czemu inne byłyby rezultaty takiego głosowania. Tu możliwości jest kilka, na przykład wprowadzenie ordynacji typu STV (irlandzkiej - Pojedynczy Głos Przechodni - w dużym skrócie: osoba wybiera na karcie wyborczej kandydatów zgodnie z kolejnością swoich preferencji, także z różnych partii albo niezależnych, co gwarantuje równowagę między głosowaniem na idee i na człowieka) albo uczynienie z Senatu izby samorządowej, do której delegatki i delegatów oddelegowałyby sejmiki wojewódzkie i rady miejskie największych metropolii i co dałoby większy wpływ samorządom na stanowienie prawa, które je dotyczy.

- Ordynacja mieszana do Sejmu: RACZEJ PRZECIW. Wprawdzie model niemiecki, który sugeruje Tusk, nie jest, jak się uważa, krzywdzący dla mniejszych partii, ale ordynacja proporcjonalna jest tą ordynacją, za którą opowiadają się Zieloni na całym świecie. Inną sprawą jest jej reforma, w której wiele pozostaje do zrobienia - chociażby uporządkowanie finansowania partii z budżetu państwa tak, by pieniądze szły na pracę programową, a mniej na plakaty czy telewizyjne spoty, ułatwienia głosowania dla osób z niepełnosprawnością czy chorych (głosowanie dwudniowe, korespondencyjne, przez pełnomocniczkę/pełnomocnika), dyskusja nad progami finansowania, progami wyborczymi (szczególnie krzywdzącymi dla lokalnych komitetów w wyborach samorządowych) czy parytetami na listach wyborczych. Także i do tego nie trzeba jednak zmian w Konstytucji.

- Prezydent wybierany przez Zgromadzenie Narodowe: RACZEJ ZA. Nie chodzi tu o moją opinie prezydentury Kaczyńskiego, ale o sam model urzędu. System prezydencki oznacza skupianie większej władzy w rękach pojedynczej osoby, co jak pokazują przykłady wyborów prezydentów czy burmistrzów miast prowadzi do znaczącego osłabienia roli parlamentu (na szczeblu lokalnym - rad gmin i rad miast). Tymczasem to parlament, jak wcześniej już wspomniałem, tworzy reprezentację ogółu obywatelek i obywateli - w obecnym zawiera się ponad 90% oddanych na partie polityczne głosów w wyborach parlamentarnych, podczas gdy w wyborach prezydenckich nawet w drugiej turze wynik powyżej 55% jest rzadkością. Taki tryb wyboru prezydenta siłą rzeczy wpływa na zmianę jego funkcji na reprezentacyjne - i chyba taki też trend warto wspierać, tak samo, jak w przedsiębiorstwach odchodzi się od modelu hierarchicznego na rzecz większej współpracy horyzontalnej. Pod dyskusję należy poddać wymóg większej niż zwykła większości, co zmusiłoby większość parlamentarną do szukania porozumienia wokół proponowanej kandydatury. W takiej sytuacji prezydenckie weto również mogłoby zostać zniesione (bo jego osłabienie faktycznie zrównywałoby je znaczeniem z trzecim czytaniem projektu danej ustawy), wtedy jednak większą rolę kontrolną powinna zyskać władza sądownicza, w szczególności Trybunał Konstytucyjny, zgodnie z modelem niemieckim.

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...