4 września 2007

Powstanie w muzeum

"Ludność Warszawy przyjmuje wybuch powstania z entuzjazmem", mówi jedna z tablic w Muzeum Powstania Warszawskiego. Skojarzenie z językiem PRL-owskich kronik narzuca się. Te same rytualne frazy: obowiązkowo "z entuzjazmem", obowiązkowo (cała) "ludność". Przypomina mi się opowieść Cioci Stasi o jej ciotce, która zginęła zaraz na początku powstania. Na dworcu kolejowym. Razem z innymi ludźmi próbującymi na gwałt wydostać się z miasta. Niemcy otworzyli do nich ogień. No i była masakra.

To zdanie o ludności i entuzjazmie tkwi mi w głowie od ostatniej wizyty. Dyktuje kontekst odbioru. Rzuca światło na wywieszone beztrosko na ścianach fragmenty dokumentów z epoki. Zarządzenie władz powstańczych, zgodnie z którym dozorcy kamienic mają dopilnować, aby ich mieszkańcy własnym wysiłkiem zbudowali w podwórzach studnie głębinowe. Ot, taki dowód spontanicznego entuzjazmu ludności. Informacja o szkodliwości picia surowej wody: kto tak postępuje, nie tylko naraża własne zdrowie, ale szkodzi całemu narodowi. (Godny uwagi przykład powstańczej biopolityki.) Obwieszczenie, że lekarze, którzy nie zgłoszą się do powstańczej służby medycznej, będą po wojnie pozbawieni prawa wykonywania zawodu. Kolejny dowód spontanicznego entuzjazmu wobec powstania...

*

Nie wolno zapominać, że i entuzjazm ma płeć. Pisze Irena Krzywicka:

Pierwsi Tomaszewscy powiedzieli mi, że spodziewają się wybuchu powstania w niedługim czasie. Nikt jednak nie przewidział takiego absurdu, jak to, że powstanie wybuchnie o piątej po południu. Sam ten fakt obudził we mnie niesłychaną nienawiść do Bora-Komorowskiego, nienawiść, której się zresztą nie pozbyłam do dzisiaj.

Zaczęło się od tego, że zobaczyłam na ulicy (wyszłam w stronę Puławskiej) siedzące przy drodze płaczące kobiety. "Co się stało?" - zapytałam. "No, powstanie wybuchło. Niemcy nie puszczają". Okazało się, że miasto zostało podzielone na poszczególne rejony odcięte od siebie przez Niemców. Gdyby powstanie wybuchło o piątej rano, ludzie byliby w domach, u siebie, no i nie byłoby tak strasznie, podczas kiedy po południu wszyscy prawie z tych czy innych powodów byli na mieście i zostali odcięci od domów, od dzieci. Zaczęłam zbierać tych ludzi, zapraszać ich do siebie. W końcu zgromadziło się u mnie około piętnastu osób, których nie miałam gdzie położyć spać, więc leżeli pokotem na podłodze. Na szczęście miałam w piwnicy świniaka. To pozwoliło mi żywić przez dłuższy czas uciekinierów.

("Wyznania gorszycielki", Warszawa 2002, str. 384-385).

*

Próbuję poskładać sobie "chronologię" Muzeum. W jaką narrację wciąga, jaką opowieść snuje. Ale nie składa się. Tu nie ma narracji. Wszystko jest w czasie teraźniejszym. Nie ma wyraźnego zakończenia, domknięcia. To znaczy brak jednoznacznie zdefiniowanej ścieżki zwiedzania. Muzeum kończy się w rozmaitych punktach, w zależności od tego, jaką trasę obierze zwiedzający. Mnie kusi, by jedną z tych możliwych ścieżek uznać za najbardziej symptomatyczną. To porządek chronologii odwróconej. Pierwsza karta, jaką otrzymuje zwiedzający tuż za progiem Muzeum, dotyczy losów powstańców i pamięci o powstaniu w PRL: "W rządzonej przez komunistów powojennej Polsce Powstańców Warszawskich - tak jak innych żołnierzy Armii Krajowej - oskarża się o współpracę z Niemcami, nazywa faszystami". Dalej wojna, okupacja, powstanie, kapitulacja, Polska lubelska... Przez przypominający burdel korytarz poświęcony Polski lubelskiej przechodzi się do kawiarni Bliklego. I nagle można odetchnąć. Przedwojenny, konserwatywny kapitalizm... Jeśli jest w tym Muzeum jakaś zbawcza narracja, to prowadzi ona właśnie tutaj.

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...