14 lutego 2014

Irena Kołodziej: Skandal i zgroza

Takie są moje uczucia po debacie o ustawie reprywatyzacyjnej, a raczej jej braku. Czegośmy się na niej dowiedzieli z ust posła, przedstawiciela partii rządzącej, byłego prezydenta miasta? Że ustawy wciąż nie ma, bo materia jest trudna i skomplikowana, skarbu państwa nie stać na rekompensaty pieniężne dla byłych właścicieli, górnej stawki czynszu dla lokatorów uchwalić nie sposób, bo Sąd Najwyższy uznał, że to niemożliwe, a handlu roszczeniami też się nie da powstrzymać, bo prawo własności jest zbywalne. I już.

Fot. Meo Hav, Wikimedia commons
CC-BY-SA


W tym wszystkim dominuje punkt widzenia właściciela. A raczej: spekulanta, bo roszczenia skupują od spadkobierców ludzie bogaci. To ich interesy reprezentuje partia rządząca, obywatelska z nazwy. Los ludzi mieszkających w reprywatyzowanych kamienicach w ogóle się w tej optyce nie mieści. Ludzi, którzy z dnia na dzień tracą dach nad głową, bo właściciel podnosi czynsz do niewyobrażalnej dla zwykłego człowieka wysokości. Teraz jedyne, na co mogą liczyć, to przyznawane przez miasto mieszkanie socjalne, na które przyjdzie im czekać nierzadko latami. W stresie. W niepewności. Komunalne zasoby mieszkaniowe miasta są przecież skromne i coraz skromniejsze.

- Czego się spodziewasz? – mówi po debacie mój przyjaciel Marek, mieszkaniec sprywatyzowanej właśnie praskiej kamienicy, który stanął oko w oko z opisaną perspektywą. – To biali ludzie. Co ich obchodzą „czarnuchy”? Ich zmartwienie to rysa na karoserii nowego porsche albo kolor kafelków na budowanej pod Warszawą daczy. Wzięli na przeczekanie… Z czasem problem sam się rozwiąże – eksmitowani za niepłacenie podwyższonego czynszu lokatorzy wymrą albo zostaną poupychani po schroniskach dla bezdomnych. Jedyne, z czego jestem zadowolony, to że nigdy na nikogo z nich nie głosowałem. Nawet jako na „mniejsze zło”.

Marek skończył niedawno remont i adaptację mieszkania. Trwało to rok, bo jako jeden z armii niemajętnych zrobił to głównie własnymi rękami, kosztem ogromnego wysiłku i stresu, w weekendy i po pracy. Teraz najprawdopodobniej będzie je musiał wraz z żoną i  dzieckiem opuścić, bo czy będzie go stać na płacenie 1500 czy 1700 zł czynszu? Tyle wynosi cały jego miesięczny zarobek, i to pod warunkiem, że praca akurat jest.

Nie wyobrażam sobie, by w którymkolwiek z krajów Zachodu tolerowano przez lata takie puszczenie sprawy na żywioł – kosztem najuboższych i najbardziej bezradnych. Nawet kapitalizm i wolny rynek nie muszą oznaczać kompletnej społecznej znieczulicy.

– Tam mieli rok sześćdziesiąty ósmy, myślą inaczej – mówi Marek. – I my też będziemy mieli swój sześćdziesiąty ósmy. Pożar się tli… Na razie od lania wody na zgliszcza jest Warszawskie Stowarzyszenie Lokatorów – jedyny ratunek polskiego czarnucha. Naprawiają to, co napsuli politycy. Ale co oni mogą? Tylko patrzeć, jak pożar wybuchnie.

Mam pytanie: czy w ogóle należało wprowadzać reprywatyzację? W II Rzeczypospolitej, po odzyskaniu niepodległości, przyjęto inną zasadę: ucięto wszelkie roszczenia do nieruchomości, odebranych właścicielom przez rząd carski. Przez zaborcę! Nie próbowano zawracać kijem biegu historii. Uznano, że upłynęło kilkadziesiąt lat, dawni właściciele nie żyją, w ich dobrach zasnuto nowe życie, wychowały się w nich pokolenia. ludzi. Próba naprawienia dawnych krzywd oznaczałaby krzywdy kolejne – dla obecnych mieszkańców. A przecież to II Rzeczpospolita jest wzorcem, do którego nieustannie odwołują się kolejne konserwatywne rządy.

A jeśli już zdecydowano się na reprywatyzację, dlaczego prawo własności uznano za wartość jedyną? Dlaczego zignorowano takie wartości, jak dobro publiczne i prawo ludzi do dachu nad głową? Roszczenia spadkobierców można było zaspokoić drogą ekwiwalentu pieniężnego, pomniejszonego o wkład ze strony państwa i obywateli w odbudowę, remonty i adaptacje obiektów.

Wczoraj słyszeliśmy z ust posła PO: brak ustawy to nie zła wola, to po prostu jest bardzo trudne.  Innymi słowy: nie zła wola, tylko nieudolność. Dla zagrożonych lokatorów to bez różnicy. Mam pytanie: jeśli nie chcecie bądź nie potraficie tej palącej dla OBYWATELI sprawy załatwić, to co wy tam jeszcze, panowie (i nieliczne panie), robicie?

Irena Kołodziej

Autorka była w latach 2007-2010 przewodniczącą koła warszawskiego Partii Zieloni (parytetowo wspólnie z Bartłomiejem Kozkiem). O debacie reprywatyzacyjnej w Zielonym Centrum M1 pisał również Piotr Kozak na portalu Polityka Warszawska.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

A swoją drogą, jakie to znamienne. W Niemczech nikt by nie śmiał, 25 lat po upadku nazizmu bronić idei i praktyki narodowosocjalistyczne u nas Zieloni (część nowej Międzynarodówki trockistowskiej, nazwanej dla niepoznaki Zieloną) nie tylko bronią komunistycznych praktyk, ale domagają się wręcz ich kontynuacji (oczywiście w imię sprawiedliwości społecznej i ochrony biednych, czyli mówiąc po ludzku, osławionego hasła: grab zagrabione). Tyle, ze na tej waszej komunistyczno-populistycznej ideologii wyjedziecie do władzy nie wy lecz ludzie pokroju zwolenników PIS, którzy będą wsadzać równo zarówno przebrzydłych (dla was) kapitalistów jak wspaniałych idealistów idealistycznych idealistów (was). Już tak raz było za Hitlera, który doszedł do władzy też dzięki obietnicom obrony "prostych, ciężko pracujących ludzi" przed wyzyskiem ze strony wszelkiej maści "plutokratów" i "spekulantów".

Anonimowy pisze...

Drogi anonimowy, ustawa reprywatyzacyjna jest potrzebna nie tylko lokatorom. Ich punkt widzenia nie był dostatecznie reprezentowany na debacie, więc postanowiłam przemówić tu ich głosem, jednak uregulowanie spraw reprywatyzacji jest w równym stopniu potrzebne byłym właścicielom. Bez tego - właściciele i spadkobiercy, ludzie starzy, wyzbywają się swoich praw za grosze. Korzystają na tym wyłącznie skupujący je spekulanci, tracą natomiast wszyscy - i miasto, i spadkobiercy, i lokatorzy. Podoba ci się to? To ciekawe.
Irena Kołodziej

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...