6 czerwca 2011

O literaturze spółdzielczej na lewicowo.pl

Kiedy powiedziałem swojej siostrze o temacie pracy rocznej, jaki postanowiłem wybrać na zajęcia z literatury polskiej XX wieku, nie spodziewałem się żywej dyskusji. Temat kooperatyzmu nie budzi dziś społecznych emocji, spożywcze sklepy „Społem” nie są kojarzone z jakimś innym niż dominujący sposób gospodarowania, a jeśli słyszy się o tej formie własności czy szerzej – międzyludzkiej współpracy – w mediach, to najczęściej przy okazji patologii w spółdzielniach mieszkaniowych albo dążeniach do objęcia działalności kooperatystycznych kas oszczędnościowo-kredytowych tymi samymi przepisami, co zwykłych banków. Dość spore było zatem moje zdziwienie, kiedy dowiedziałem się, że ma ona wśród rodzinnych pamiątek książeczkę spółdzielczą jednego z naszych dziadków, a także kilka innych materiałów poradnikowych, zachęcających do łączenia sił w działalności rolniczej. Co więcej, zdarzyło się jej nawet kiedyś napisać piosenkę o spółdzielczości, choć nie miałem przyjemności jej wysłuchać. Wydarzenie to skłoniło mnie do zastanowienia się nad tym, na ile tematyka ta nie może zostać wydobyta na światło dzienne, a dawne, chlubne tradycje polskiego ruchu spółdzielczego, zrzeszającego w okresie międzywojennym ponad pół miliona osób, przywrócone do publicznej pamięci. Podobnych inicjatyw trochę już jest, dość wspomnieć zainicjowanie wydawniczej serii „Klasycy myśli spółdzielczej” przez łódzkie Stowarzyszenie „Obywatele Obywatelom” , teksty na ten temat publikowane w wydawanym przez nie kwartalniku „Nowy Obywatel” czy też poprzez wystawę „Miasto społeczne Warszawa”, którą można było oglądać na Krakowskim Przedmieściu i która uwzględniała także inicjatywy kooperatystyczne.

Mimo wspomnianych przed chwilą wysiłków, niewiele można znaleźć materiałów na temat literatury spółdzielczej, a właściwie inspirowanej spółdzielczością, trudno bowiem mówić tu o zupełnie innym gatunku literackim. Z perspektywy czasu – szczególnie dla kooperatyzmu krzywdzącej, jako że powojenna, „ludowa” Polska, anektując sporo bliskich ruchowi haseł, wykoślawiła je i na długi czas u wielu Polek i Polaków je skompromitowała – czyta się je, w najlepszym wypadku, jako wdzięczne ramoty. W najgorszym – i zważywszy na jasność ich ideowych założeń nie bez powodu – patrzy się na nie niczym na zapowiedzi nurtu socrealistycznego. Warto przyjrzeć się temu, co sobą prezentowały, w jaki sposób realizowały wyrażane przez pionierów polskiej spółdzielczości, takich jak Edward Abramowski i Romuald Mielczarski, zasady i przewodnie wartości, promowane przez ten ruch, a także zauważyć różnorodność form literackich, wykorzystywanych przez osoby piszące wiersze, bajki, dramaty, nowele i powieści, inspirowane przekonaniem, że nasze zakupy mają polityczny wymiar, a wspólne ich robienie ma potencjał, by zmienić świat.

Teoria

Najważniejszym źródłem inspiracji dla ruchu spółdzielczego w Polsce niewątpliwie był Edward Abramowski. Ten wieloletni działacz społeczny i polityczny (członek Polskiej Partii Socjalistycznej) stworzył unikalną wizję „Rzeczypospolitej spółdzielczej” – niepodległej Polski, w której główną rolę odgrywać będą niezależne zrzeszenia spożywców, które dzięki rozwoju kooperatyzmu zaczął tworzyć i przejmować od kapitalizmu wytwórczość coraz to większej ilości towarów. Po zrealizowaniu tej wizji zdecydowana większość życia gospodarczego przeszłaby w ręce samych konsumentek i konsumentów, własność kapitalistyczna pozostałaby na jego marginesie, zaś państwo w swych rękach skupiałoby jedynie te sektory, które wymagałyby centralnego sterowania i rozwoju, takie jak chociażby publiczny transport. Lokalne grupy konsumenckie, akumulując w swych rękach dużą ilość do tej pory rozproszonego kapitału, mogłyby nie tylko zwracać nadwyżkę między cenami hurtowymi a detalicznymi w postaci dywidendy, ale też jej część przeznaczać na inwestowanie w spółdzielnie oraz na fundusz gromadzki, który wraz ze wzrostem swej wartości mógłby stać się źródłem finansowania takich inicjatyw, jak kooperatystyczne szkoły, szpitale czy emerytury. Jedną z idei, którą Abramowski propagował, były również „związki przyjaźni” – zrzeszenia sąsiedzkie, obejmujące najbliższe sąsiedztwo, których członkinie i członkowie mieliby zapewnić sobie finansowe zabezpieczenie w wypadku życiowych problemów, a sama inicjatywa, poza niesieniem pomocy, szerzyć miałaby idee spółdzielcze.

Ciekawym elementem teorii Abramowskiego był fakt, że jego wizja transformacji społecznej obejmowała nie tylko zmiany w gospodarce, ale także stosunkach międzyludzkich. Kooperacja miała zastąpić konkurencję, a stworzenie ekonomicznej demokracji skutkować miało upodmiotowieniem dotychczas biernych mas ludowych. Edukacja ekonomiczna miała doprowadzić do stworzenia świadomego swych praw i obowiązków społeczeństwa, wręcz do jego wyzwolenia – zarówno od spekulacji sklepikarzy, skupujących tanio od producentów i sprzedających drogo konsumentom, w efekcie wyzyskując tak jednych, jak i drugich, zapobiegając jednocześnie jego zniewoleniu poprzez machinę państwową. W tej ostatniej kwestii rozmijał się ze sporą grupą socjalistów, utożsamiających uspołecznienie środków produkcji z ich upaństwowieniem. Jego zdaniem, takie działanie zachowa ludzi w stanie zależności – tym razem od nowego podmiotu politycznego, omnipotentnego państwa, które będzie samodzielnie decydować, co dla ludzi jest najlepsze. Państwo, nawet jeśli przeprowadza postępowe reformy społeczne i polityczne, czyni je znacznie wolniej, niż oddolna, społeczna samoorganizacja, znacznie bardziej dynamicznie przyczyniająca się do zmian na lepsze, niż bierne oczekiwanie na progresywnych ustawodawców. Jak widać z tego pobieżnego opisu, osoba biorąca udział w działaniach spółdzielczych rozwijać ma inne cechy charakteru, niż te promowane w gospodarce kapitalistycznej. Skupianie się na dobrach materialnych zastąpić ma współpraca, podział na rządzących i rządzonych zastąpiony przez dialog, konieczny do zarządzania inicjatywą ekonomiczną, w której co do zasady jedna osoba – niezależnie do finansowego wkładu w spółdzielnię – dysponuje jednym głosem. Zamiast prymatu gospodarki, miała ona zacząć służyć celom społecznym, przyczyniając się do edukacji i poprawy jakości życia, osiągniętej własnymi siłami.

„Tyle pracy leży odłogiem [...] trzeba oświecić lud, uczyć go brać swoje sprawy w swoje ręce, wprowadzić w organiczny związek ze skarbami naszej kultury duchowej, wydobyć na powierzchnię życia ten najcenniejszy surowiec, jaki Polska posiada w swym ludzie” – mówił Romuald Mielczarski do innego tytana polskiej spółdzielczości, przyszłego prezydenta Rzeczypospolitej, Stanisława Wojciechowskiego. Mielczarski, którego wysiłki doprowadziły do utworzenia w pierwszych latach po odzyskania niepodległości zjednoczonej, ogólnopolskiej organizacji kooperatystycznej – Związku Spółdzielni Spożywców. Latami zajmował się rewizją działań lokalnych organizacji, gdzie na własne oczy mógł zetknąć się z rozziewem między szczytnymi hasłami Abramowskiego a polską rzeczywistością – niechlujstwem w prowadzeniu interesów, kłótliwością czy też zamienianiem inicjatyw społecznych w zwykłe sklepiki, nie różniące się w znaczący sposób od tych prowadzonych przez prywatnych właścicieli. Jednym z jego priorytetów było wykorzystanie zasobów finansowych Związku do inwestowania w poprawę życia kulturalnego i edukacji w spółdzielniach, które pojedyncze inicjatywy często zaniedbywały. Spora część z omawianych przeze mnie prac literackich jest pokłosiem tego typu działań, wydanym przez wydział propagandy Związku Polskich Stowarzyszeń Spożywców, który mieścił się w centrali związku na mokotowskiej ulicy Grażyny.

Całość tekstu "Społem fabularyzowane, czyli subiektywny przegląd obecności ideałów spółdzielczych w literaturze międzywojennej" dostępna jest na portalu lewicowo.pl - zapraszam do lektury. Tekst jest pracą roczną, przygotowaną na zajęcia z literatury polskiej XX wieku, odbywające się w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego.

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...