
Sytuacją utrudniającą stworzenie stabilnych, a jednocześnie spójnych ideowo rządów będzie spory sukces populistycznej Partii Wolności, słynącej ze swej ksenofobii i żądań delegalizacji Koranu. Należy pytać o to, czy konserwatywni liberałowie nie będą próbowali omijać "kordonu sanitarnego" wokół 24 szabel Geerta Wildersa i np. nie próbować przekonać mającą mieć 21 mandatów chadecję dotychczasowego premiera Balkenendego. Taki sojusz, miałby 76 mandatów, a wraz z mniejszą partią konserwatywną - Unią Chrześcijańską, która zdobyła 5 mandatów, 81. Kwestią otwartą pozostaje pytanie, czy Wilders byłby skłonny wspierać rząd, w którym nie miałby swoich ministrów, jeśli takiej propozycji by nie otrzymał. Bez niego ugrupowaniom prawicowym pozostaje tylko 57 miejsc, a z kolejną, drobną partią, kalwińskimi konserwatystami z SGP, 59 - jeszcze mniej niż potencjalny "alians progresywny".
Jak widać, oba te scenariusze w swej czystej formie będą trudne, jeśli niemożliwe do realizacji. Pytanie zatem, jakie alternatywne możliwości wydają się realne. Alians lewicowych PvdA i Zielonej Lewicy z dwiema partiami liberalnymi - D66 i VVD - miałby 81 miejsc, ale trudno powiedzieć, czy konserwatywni liberałowie, atakowani za pomysły na cięcia budżetowe, będą zainteresowani tego typu koalicją. Trudne, ale nie niemożliwe, wydaje się powrócenie do "wielkiej koalicji" PvdA i CDA, która ze wsparciem Zielonej Lewicy i Demokratów 66 miałaby dokładnie 71 miejsc w izbie niższej parlamentu, dodatkowe głosy Partii Ochrony Zwierząt nadal jednak nie dałby połowy miejsc w parlamencie. Jedyną dodatkową większościową możliwością byłby alians centroprawicowy, w którym to Partia Pracy dołącza do konserwatywnych liberałów i chadeków - taka opcja daje 85 miejsc, a zatem nieco więcej, niż sojusz lewicowo-liberalny.
Warto zajrzeć jeszcze na to, kto zyskał, a kto stracił w porównaniu do wyborów z roku 2006. Dwie największe partie w poprzednim parlamencie - odpowiednio chadecy i socjaldemokraci - stracili po 20 i 3 miejsca. Centrolewica była w stanie zapobiec rozkładowi poparcia dzięki wyjściu z rządu Balkenendego, sprzeciwiając się dalszemu stacjonowaniu wojsk holenderskich w Afganistanie. Najwięcej na tąpnięciu chadeków zdały się zyskać VVD i PVV, które zyskały po 9 i 15 miejsc. Lewicowe głosy Partii Socjalistycznej (-10) mogły z kolei przejść do Zielonej Lewicy (+3) i Demokraci 66 (+7). Kalwini z SGP i Partia Ochrony Zwierząt utrzymały swoje dwuosobowe reprezentacje. Jak widać, holenderskiemu systemowi politycznemu nie grozi polaryzacja wokół dwóch tradycyjnych partii ludowych, a złożone społeczne interesy i przekonania znajdują swą zróżnicowaną reprezentację w parlamencie.
Zielonej Lewicy nie udało się wskoczyć na pozycję piątej największej siły politycznej, udało się za to powiększyć poziom swej parlamentarnej reprezentacji do dwucyfrowego wskaźnika. Wielką niewiadomą pozostaje to, czy partii uda się wziąć udział w budowaniu koalicji rządowej - dużo zależy tutaj od postawy VVD, którą Zielona Lewica nie rozpieszczała podczas kampanii, oskarżając o propozycję cięć obniżających jakość i stopę życiową w Holandii. Również chadecja bywała obiektem krytyki partii Femki Halsemy - jej liderka miała ostrymi słowami skomentować seksistowskie uwagi premiera Balkenende wobec jednej z dziennikarek politycznej, której nie potrafił odpowiedzieć na merytoryczne pytania. Ekospołeczna platforma wyborcza okazała się być całkiem dobrym pomysłem na wyborczy przekaz - wśród głównych haseł były m.in. inwestycje w edukację i obietnica stworzenia 300 tysięcy zielonych miejsc pracy. Efektem jest wzrost poparcia z 4,6 do 6,6% głosów - i jako jedyna partia stricte lewicowa zyskała podczas tych wyborów. Niezależnie od ostatecznego wyniku rozmów zielony głos będzie w holenderskim, dość pokawałkowanym z powodu braku progu wyborczego parlamencie słyszany mocniej niż do tej pory.
1 komentarz:
Interesująca publikacja.
Prześlij komentarz