14 kwietnia 2011

O co chodzi lokatorom?

Od miesięcy na posiedzenia Rady Warszawy przychodzą kilkudziesięcioosobowe grupy ludzi - z transparentami, a nierzadko nawet własnym sprzętem nagłaśniającym. Wśród wielu tego typu grup jedna szczególnie się wyróżnia - to reprezentacja środowisk lokatorskich. W ostatnim czasie sporym echem odbiła się tajemnicza śmierć jednej z jego czołowych działaczek, Jolanty Brzeskiej, której spalone ciało odnalezione zostało w Lesie Kabackim. Okoliczności tego zdarzenia pozostają niejasne, choć oficjalnie mówi się o samobójstwie, to z relacji osób znających ją osobiście i współdziałających od wielu lat pojawiają się wątpliwości. Niestety, nawet tak tragiczne zdarzenie nie spowodowało wśród sporej grupy warszawskich radnych refleksji na temat aktualnej sytuacji mieszkaniowej w stolicy Polski. Robiący dobrą minę do złej gry Ratusz zapewnia, że o budowaniu nowych mieszkań pamięta, jednak praktyczna strona tych zapewnień wygląda niewesoło. Dość spojrzeć na fakt przywoływany przez rzeczone środowiska lokatorskie - na lata 2008-2012 miasto zapowiada zbudowanie 2.500 mieszkań komunalnych, podczas gdy w samy 2008 roku na "obsłużenie" kolejki osób oczekujących na lokal komunalny należałoby przeznaczyć 5278 lokali. Pokazuje to chyba najlepiej, jaka jest skala opisywanego przez ruch lokatorski zjawiska.

Kiedy podczas starań o reelekcje Hanna Gronkiewicz-Waltz argumentowała, że kończy się powoli czas wielkich inwestycji, a zaczyna - dbania o jakość życia w Warszawie, wydawać by się mogło, że kwestie budownictwa mieszkaniowego powinny być jednymi z najważniejszych mierników realizacji tego typu hasła. Mało co wskazuje na to, by po wyborach zmieniło się coś na lepsze - główne działania Ratusza (przynajmniej te najbardziej eksponowane wizerunkowo) zdają się skupiać na walce o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury, podczas gdy temat mieszkalnictwa nie pojawia się już tak często, jak podczas kampanii wyborczej. Tymczasem lokatorki i lokatorzy alarmują - posiedzenia organizowanych przez miasto Warszawskich Spotkań Mieszkaniowych są głównie areną urzędniczego monologu, udowadniającego, jak to władze miasta nic nie mogą, poza tym, co robią już teraz. Tymczasem brak publicznej konkurencji w postaci taniego budownictwa komunalnego psuje rynek mieszkaniowy w Warszawie. Widać to wyraźnie po ofertach nowego budownictwa, cenowo dostępnego głównie dla wyższej klasy średniej, a i to pod warunkiem związania się wieloletnim spłacaniem kredytu.

Sytuacja osób, którym zasoby finansowe nie pozwalają nawet marzyć o tego typu zakupie jest jeszcze gorsza - o przykładach patologii możemy przeczytać chociażby w raporcie o polityce lokalowej Warszawy, przygotowanym przez Stronę Społeczną. Od ich czytania włos jeży się na głowie - któż o zdrowych zmysłach mógłby przypuszczać, że w naszym mieście zdarzają się takie sytuacje, jak pobieranie przez Zakład Gospodarowania Nieruchomościami naliczanego wstecznie czynszu w wysokości 3% wartości odtworzeniowej, bez wcześniejszego, pisemnego wypowiedzenia wysokości najmu? Jak dużą wyobraźnie (zakładającą duże stężenie złej woli ze strony urzędów, które powinny służyć nam wszystkim?) trzeba mieć by założyć, że lokatorom mieszkań czynione będą trudności, kiedy będą do nich chcieli wrócić po remoncie kapitalnym budynku, ponieważ standard życia zwiększa się w nim do poziomu, który im zdaniem urzędników nie przysługuje? Jak aspirujące do kulturalnych laurów miasto może jednocześnie dopuszczać do sytuacji, opisywanych wielokrotnie przez działaczki i działaczy lokatorskich, jak na przykład Anna Kalbarczyk-Perzanowska z Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów, eksmisji do lokali zastępczych, będących wręcz zagrożeniem dla ludzkiego zdrowia i życia, jak w wypadku cukrzyka, przeniesionego do... kotłowni? Odpowiedzi na te pytania, niestety, nie słyszymy.

Można sobie wyobrazić inną politykę miejską względem mieszkalnictwa, służącą zarówno osobom ubogim, jak i rodzącej się w bólach, rodzimej klasie średniej, dotkniętej kryzysem i zmagającej się z dopinaniem domowych budżetów. Miasto nie musi (choć może i powinno) budować samodzielnie - dla przykładu może odstąpić określony grunt firmie deweloperskiej, nawet po niższej cenie, w zamian za uzyskanie w wyniku tej transakcji puli mieszkań, trafiającej do zasobów komunalnych. W warunkach zabudowy miasto mogłoby zresztą zawczasu wpisać inne, istotne dla jakości przestrzeni publicznej oraz życia w mieście wymagania, takie jak ograniczenie energochłonności budynków czy też zakaz grodzenia nowego osiedla, zastrzegając w wypadku niewywiązania się przez dewelopera z warunków umowy zapłacenie przez niego sowitego odszkodowania. By proces ten nie zrodził konfliktów przestrzennych, takich jak budowanie na obszarach cennych przyrodniczo, Warszawa powinna przyspieszyć proces pokrycia całego miasta planami zagospodarowania przestrzennego - tak, aby tereny przeznaczone pod zabudowę były jasno określone i nie przyczyniały się do pogorszenia jakości życia w mieście innym osobom, np. mieszkankom i mieszkańcom okolic nowego osiedla. Wszystko to wymaga pewnej dozy planowania i wizji miasta bardziej otwartego na ludzi, niezależnie od ich statusu materialnego, a takich cech rządząca miastem Platforma Obywatelska jest niestety pozbawiona.

Już pobieżne zapoznanie się z postulatami środowisk lokatorskich pokazuje, że nie są to wiecowi krzykacze, ale ludzie, zainteresowani mało dziś będącym w cenie przez rządzących dobrem wspólnym. Wystarczy popatrzeć na kryterium dochodowe, umożliwiające ubieganie się o lokal komunalny - 1485 złotych, by spojrzeć, jak bardzo dalekie jest ono od rzeczywistości stołecznego rynku pracy. Trudno, jak słusznie zauważa Strona Społeczna, uznać za osobę bogatą w stolicy taką, zarabiającą od 1.500 do 2.000 złotych, a jest to doświadczenie nieobce wielu osobom, doświadczającym uroków różnego rodzaju elastycznych form zatrudnienia. Osoby takie wpadają w pułapkę - trudno im z takimi zarobkami w pełni korzystać z oferty "wolnego rynku", a jednocześnie zamyka się przed nimi możliwość skorzystania z zasobów komunalnych. To nie tylko problem oddawanych wraz z reprywatyzowanymi mieszkaniami lokatorów - zaczyna to być coraz bardziej palący problem społeczny. Bierność bądź niedostateczna aktywność władz miasta w jego rozwiązaniu na pewno nie pomoże. A szkoda, bo źródeł czerpania pomysłów nie brakuję, sądzę, że ani środowiska lokatorskie, ani Zieloni nie obraziliby się na podkradzenie przez ekipę Hanny Gronkiewicz-Waltz dobrych recept na unormowanie obecnej, dalekiej od normalności sytuacji.

Tekst ukazał się na portalu E-Kurjer Warszawski.

13 kwietnia 2011

Stan demokracji na Węgrzech - debata w Budapeszcie

Rebecca Harms, współprzewodnicząca Grupy Zielonych/Wolnego Sojuszu Europejskiego w Parlamencie Europejskim: Jesteśmy tu z dwóch powodów. Po pierwsze, gości nas LMP - partia Zielonych, której udało się wejść do parlamentu w kraju Europy Środkowej, co napawa mnie sporą radością. Niestety, drugi powód nie jest tak wesoły - to nasz sprzeciw wobec stylu polityki uprawianego przez rząd Victora Orbana w kraju, który sprawuje dziś prezydencję w Unii Europejskiej. Ekipa Fideszu pragnie dziś przenieść wartości wyznawane przez swoją partię do nowo tworzonej konstytucji tego kraju. Potrzeba nam siły do zmagania się z wyzwaniami współczesności - chociażby w sytuacją w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie czy też sytuacją w Fukushimie. Tu, na Węgrzech, mamy do czynienia z debatą wokół wydłużania działalności elektrowni jądrowej w Pacs, i to pomimo zupełnie innych trendów, dominujących dziś w Europie.

Andras Schiffer, lider Lehet Mas a Politika: Pamiętam czas, kiedy wraz ze swymi koleżankami i kolegami spotykaliśmy się w innych, dużo mniej imponujących niż wnętrza naddunajskiego hotelu Marriott, a mianowicie naszych mieszkaniach. Niedawny sukces Zielonych w Badenii-Wirtembergii, która w niektórych rejonach Stuttgartu zdobyli 45% głosów pokazuje, że nie jesteśmy tylko partią młodych i intelektualistów, ale ludzi wiodących różne style życia. To nie czas na politykę i ideologie rodem z XIX wieku, bo nie opisuje ona dzisiejszej sytuacji Węgier w zglobalizowanym świecie. Musimy zastanowić się nad tym, jak iść naprzód, kwestionować fetyszyzację nieustającego wzrostu w świecie ograniczonej ilości zasobów naturalnych, przywrócić ludziom wiarę w sens demokracji. Odpowiedzią na globalne zwątpienie w instytucje demokratyczne wielu znajduje w populizmie - dlaczego? Mało kto w przestrzeni debaty publicznej był zdolny przyznać, że dla wielu ludzi powrót kapitalizmu do świata Europy Środkowej oznaczał osunięcie się w biedę. Mam nadzieję, że dzięki temu typu spotkaniom na sile przybierze głos mówiący o tym, że technokratyczne czy populistyczne pomysły nie są odpowiedzią na wyzwania współczesności - jest nią zielona polityka.

Miklos Haraszti, były obserwator wolności mediów OBWE na Węgrzech: Mała dygresja na temat "nowoczesności" obecnego rządu - nowa konstytucja Węgier jest pierwszym tego typu dokumentem, napisanym na iPadzie, na tym jednak jej nowoczesność się kończy. Viktor Orban twierdzi, że wolność była zapisana już w dokumencie przyjętym za czasów komunizmu, co stawia pod znakiem zapytania jej wiarygodność, moim zdaniem nie ma co używać tego argumentu, będę szczęśliwy, jeśli poprzestaniemy na analizie ostatnich 20 lat. Prawda jest taka, że walcząc z ustawą zasadniczą z 1949 roku, Fidesz po raz kolejny w historii naszego kraju pisze najważniejszy dla kraju dokument bez udziału opozycji i lekceważąc porozumienia dotyczące zmian systemowych z 1989 roku. Nowa konstytucja likwiduje niezależność Trybunału Konstytucyjnego i innych instytucji publicznych - medialnych, finansowych i związanych z naszym krajowym systemem sprawiedliwości.

Bruksela nie jest Moskwą, bo Bruksela - w jakimś sensie - należy do nas, a nie my do niej, jak to było ze stolicą Związku Radzieckiego. Byłoby dziwne, gdyby Unia Europejska nie walczyła o wolne media, kiedy już staliśmy się jej członkami, tak, jak czyniła to wcześniej. To niewiarygodne, że na naszych oczach, za pomocą demokratycznych narzędzi, rozmontowuje się zasady za nią stojące. W innych krajach o demokracje toczono zażarte boje, z wojnami domowymi włącznie. Mam nadzieję, że nie będziemy biernie przyglądać się procesowi jej obumierania. Nie trzeba poddawać się negatywnemu myśleniu - węgierscy Zieloni bardzo mocno prezentowali swoje twarde stanowisko w sprawie zmian konstytucyjnych, skupiające się na przestrzeganiu zasad proceduralnych i kooperacji, a nie forsowaniu jedynie własnego zdania przez rządzący Fidesz.

Istvan Elek, węgierski dziennikarz: Nasza demokracja jest chora - była taka już rok temu. Zmiany ustrojowe stworzyły grupy, które czuły się pokrzywdzone przez transformację. Na Węgrzech nadal wielu uważa, że zmiany ostatnich lat nie przyniosły realizacji obietnic, składanych przy ich rozpoczęciu. 1/3 naszego społeczeństwa tak naprawdę go nie współtworzy, pozostając w sferze ekonomicznego wykluczenia. Mamy dziś rząd, skupiony na centralizacji władzy, korodowaniu demokracji i systemu zabezpieczeń społecznych. Ustawa medialna czy nowa konstytucja to tylko kilka przykładów tego trendu. Wydawało się nam - osobom zaangażowanym w demokratyczne przemiany - że stworzymy system kontroli poszczególnych sektorów władzy i będzie to oczywistością, i jak do tej pory nie było partii, która zdecydowałaby się na samodzielne zmiany w konstytucji.

Istnieje duża akceptacja dla sporej centralizacji władzy w rękach rządu, która jest dziedzictwem nie tylko epoki Kadara, ale także okresu międzywojennego, gdzie parlament owszem, istniał, ale nie miał wiele do powiedzenia. Przed nami wiele wyzwań - chociażby kwestia włączenia społeczności romskiej z powrotem do społeczeństwa. Cieszę się, że jest partia, która o tego typu problemach i wyzwaniach mówi - LMP, przed którą stoi wielkie zadanie przywrócenia wiary węgierskiego społeczeństwa w liberalną demokrację, w możliwość poprawy losu osób wykluczonych, poradzenia sobie z problemami starzejącego się społeczeństwa. Europejska socjaldemokracja nie jest w stanie odpowiedzieć na te wyzwania, moim zdaniem niedawny sukces Zielonych w Badenii-Wirtembergii jest rezultatem takiego stanu rzeczy.

Daniel Cohn-Bendit, współprzewodniczący Grupy Zielonych/Wolnego Sojuszu Europejskiego w Parlamencie Europejskim: Miałem wczoraj sen, w którym Viktor Orban przyszedł na naszą konferencję, by dowiedzieć się, o co nam chodzi z krytyką jego osoby. Niedawno twierdził on w Europarlamencie, że atakuję naród węgierski - nie sądzę, by naród ten składał się wyłącznie z jego rządu. Cenię wolną prasę, nawet, gdy tak jak ostatnio prasa węgierska, pisze o mnie i wypomina mą przeszłość - takie jest życie. Jeśli prasę podda się kontroli, wśród dziennikarzy zapanuje lęk przed jej wszechobecnością - wiemy, do czego to prowadzi. Wyobraźcie sobie, co by było, gdyby premier Węgier, jako lider Unii Europejskiej, pojechał z taką ustawą jako "prezentem" dla społeczeństw demokratyzujących się: Tunezji i Egiptu...

Demokracja nie polega na rządach większości, lecz na trosce i szacunku wobec mniejszości. Kiedy w jednej z węgierskich miejscowości marsz skrajnej prawicy atakował romską społeczność, to spodziewałbym się, że Orban jasno powie, że Romki i Romowie są pełnoprawnymi obywatelkami i obywatelami - to jest demokracja! Viktorze - napisałeś nową konstytucję, z którą mam pewien problem. Rewolucja roku 1956 była dla mnie pierwszym ważnym, politycznym wydarzeniem - brałem wówczas udział w demonstracji przeciwko francuskim komunistom. Tymczasem dziś, w preambule, czytamy "Boże, błogosław Węgrów!". Nie wierzę w Boga, ale szanuję wszystkie osoby wierzące. Każdy ma prawo żyć zgodnie z własnymi przekonaniami - z Bogiem lub bez Boga, nie może to być cecha, która ma wyróżniać Węgra. Czemu pisać w Konstytucji coś, w co nie wierzy większość osób, które ta konstytucja ma bronić - prawa mają osoby żyjące w rodzinach i takie, które wolą inny tryb życia? Obie te strony mają prawo domagać się przestrzegania swoich praw obywatelskich.

My, Zieloni, bronimy demokracji i wolności, przyrody i ludzi. Atakowaliśmy łamanie tych zasad w Chinach, Korei Północnej i na Kubie, ale też we Włoszech, Francji i na Węgrzech - w tej pierwszej grupie krajów znika poparcie europejskiej lewicy, w tej drugiej - prawicy, nasze wołanie za każdym razem pozostaje równie donośne. Jeszcze jedno - Viktorze, liderze Europy, nie idź drogą rozwoju technologii jądrowej, bo nigdy nie da się zlikwidować ryzyka z nią związaną. Problemy dają szanse na zmiany w myśleniu i stylu rządzenia - któż, kto na początku grudnia odwiedzał Kair sądziłby, że za 3 miesiądze nie będzie już Mubaraka? Dwa lata temu napisałem książkę "Zapomnieć Rok 1968" - i coś w tym jest. W 1968 roku chcieliśmy zmienić społeczeństwo, będąc optymistycznie nastawieni do tej możliwości. Wielu z nas wybierało szalone ideologie, wzorując się na Chinach, Kubie, Korei Północnej. Mając słuszne marzenie o emancypacji, wybieraliśmy zużyte klisze. Dzisiejsze pokolenia nie mają przywileju popełniać tego typu błędów, w świecie kryzysu ekologicznego, społecznego i społecznego. Można, i warto, czerpać pozytywne wzorce z przeszłości - nie tylko roku 1968, ale z doświadczeń polskiej "Solidarności" czy też niedawnych rewolucji w Tunezji i Egipcie.

12 kwietnia 2011

Subiektywne wojaże warszawskie: powrót do Budapesztu

Być może Polak i Węgier to dwa bratanki (po raz kolejny okazało się, że znajomość tego przysłowia - i to w polskiej wersji językowej - nie jest nad Dunajem czymś rzadkim), ale Warszawa i Budapeszt nie zdradzają śladu pokrewieństwa. Tak, wiem, wojna zrobiła swoje, ale też nigdy nad Wisłą wielkiej estymy nie miała po transformacji wizja odbudowy miejskiej tkanki zamiast szpecenia jej wieżowcami. Śladów miłości do nich w stolicy Węgier na szczęście nie ma, co sprawia, że miasto może sprowadzać do siebie turystów, chcących nacieszyć się w miarę spójnym miejskim krajobrazem. Nie jest tak, że nie ma tu brzydkich budynków - spoglądając ze wzgórza zamkowego na nadrzeczne budynki zastanawialiśmy się, czy gorzej wygląda przypominający zardzewiały statek hotel Intercontinental, czy może kolorystycznie spleśniały (ale w środku całkiem wystawny) Marriott - jednak czuć tu pewien koncept, którego w sporej części miasta nie zaburzyły nawet słynące z totalistycznych zapędów komunistyczne władze.

Spoglądając na Budapeszt zastanawialiśmy się nad różnicami między Polakami a Węgrami. Ci ostatni potrafili cieszyć się byciem w centrum europejskich wydarzeń w kluczowym okresie wykluwania się nowoczesnych koncepcji narodowych, a więc II połowie XIX wieku. Monarchia austro-węgierska była wówczas w centrum europejskiego życia politycznego i kulturalnego, a Budapeszt - drugą obok Wiednia jej stolicą. Mając ten kontekst w tyle głowy nie dziwi fakt, że kontury "wielkich Węgier", wykorzystywane tu nawet jako logo niektórych sieci taksówkarskich, idealnie pokrywają się z granicą tej części państwa habsburskiego z okresu 1867-1918, nie obejmując np. chorwackiej Dalmacji czy ówczesnego kondominium Bośni i Hercegowiny, mimo, iż dużo bliżej było z nich do Budapesztu niż Wiednia. Ślady dawnej potęgi widać tu do dziś, co musiało być traumatycznym doznaniem, gdy w pewnym momencie historii, w wyniku traktatu z Trianon, owe imperium zniknęło.

Mimo wszystko jednak doświadczenie samodzielności i kontroli nad własnym życiem Węgrzy mieli tu wtedy, kiedy Polki i Polacy głównie walczyli z germanizacją i rusyfikacją. Doświadczenie galicyjskiej autonomii jest w tym kontekście niejednoznaczne - niby swoboda, a jednak przez lata dość marny rozwój gospodarczy (mimo wszystko była ona peryferyjną prowincją, do tego z bardzo rozdrobnionym rolnictwem) skutkujące wieloletnim konserwatyzmem. Wygląda więc na to, że znacznie wówczas mniejszy Kraków nie miał szans na stanie się Budapesztem, zaś Lwów, jak wszyscy wiemy, do Polski już nie należy i na jej kulturę, także polityczną, czynnie nie oddziałuje. Kraków, choć w międzyczasie się rozrósł, a pod względem architektury i krajobrazu czuć w nim austro-węgierskiego ducha, nadal zmaga się zdaniem wielu z byciem konserwatywnym miasteczkiem, raczej bliższym węgierskiej prowincji (która nadal głosuje walnie na prawicowy Fidesz, czasem nawet na nacjonalistyczny Jobbik), niż kosmopolitycznemu, zawsze bardziej lewicowo-liberalnemu w porównaniu do reszty kraju Budapesztowi. Pytanie, czy kiedykolwiek to się zmieni, pozostaje otwarte.

Z obu stron Dunaju, nad jego brzegami, kursują tramwaje, położone tuż obok szerokich bulwarów. To niewiarygodne wrażenie - okazuje się, że można miasto obrócić przodem do rzeki. Nie chodzi o to, by nagle zastosować wszędzie to samo rozwiązanie, wszak w Warszawie dzikość brzegu praskiego stanowi jego największą wartość. Wyobraziłem sobie jednak analogiczne rozwiązanie po lewej stronie Wisły w polskiej stolicy i stwierdziłem, że mogłoby to być piękne - problem tylko w tym, że... nad rzeką niczego u nas właściwie nie ma, podczas gdy tam znaleźć można restauracje, kamienice, hotele, a nawet kościoły. Trochę mniej jest ich po drugiej stronie rzeki - tej z zamkiem i Wzgórzem Gellerta, ale i tam znalazło się miejsce dla transportu szynowego - może więc to dobry znak? Rowerów też tu jakby więcej niż u "północnych bratanków", linii metra zaś - trzy razy tyle (czyli trzy zamiast jednej, jak widać usiłujemy nadganiać). Z drugiej zaś strony niewiele zmienia się w kwestii, która uderzyła mnie na wakacjach zeszłego roku - dużo tu biedy na ulicach. Z nowszych odkryć zaś - wieczorami na zabytkowych ulicach pojawiają się naganiacze do klubów nocnych. "Bondage, spanking, humilliation?" - pyta mnie młodzian, ja zaś grzecznie wracam do swojego hotelu, uznając, że trzeba mieć odpowiednią hierarchię wartości w życiu. Na przykład wieczorną prasówkę internetową.

Za Budapesztem tęsknię zatem niezmiernie. Miasto ciut większe pod względem powierzchni niż Warszawa wymaga ciut większej niż miałem ilości czasu, by dobrze je poznać. Tym razem i tak udało się zresztą dużo więcej niż ostatnio - chociażby piknik na ławce nad samą rzeką albo przejście pieszo z dworca Keleti do hotelu blisko Dunaju. Odległości całkiem spore, ale miło było łapać promienie wiosennego słońca (17 stopni w dniu przyjazdu, które wspominam tym lepiej, im bardziej przypominam sobie poniedziałkowy, warszawski deszcz, który rozpadał się w kilka godzin po moim przybyciu) albo rześkie, wieczorne powietrze, kiedy powracało się z restauracji. Trudno po takim wyjeździe wracać do rzeczywistości - a jednak trzeba. Szczęśliwie, nad pięknym, modrym Dunajem, narodziło się sporo pomysłów, które mam nadzieję znajdą swój finał i będzie o nich głośno - także na tym blogu.

11 kwietnia 2011

W zielonej sieci - odc. 57

Blogi:

- Daniela Schwarzer na blogu Potrójny Kryzys tłumaczy, co jest nie tak z Europejskim Mechanizmem Stabilności.

- Kathleen Murray poszukuje rozwiązań mogących przyczynić się do lepszego systemu bankowego.

- Molly Scott Cato na temat jednej rzeczy, w której zgadza się z Josephem Stiglitzem.


- Jo Simmonds pokazuje kiepską sytuację przedwyborczą brytyjskich Liberalnych Demokratów.


Partie:

- Europa: Europejska Partia Zielonych podsumowuje swoją radę w Budapeszcie, Zieloni w Europarlamencie krytykują fiasko rezolucji w sprawie energetyki jądrowej.

- Niemcy: Koniec cyklu 30 wspomnień na trzydziestolecie Zielonych.


- Węgry: Zieloni ukazują fałsz debaty konstytucyjnej.

- Anglia i Walia: Puste domy w czasach niedoboru mieszkań.

- Szkocja: Polityka Szkockiej Partii Narodowej zapewni powszechną termorenowację za... 200 lat.

- Kanada: Po wyrzuceniu liderki Zielonych z telewizyjnych debat, niezależne stacje organizują własne z jej udziałem.

- Nowa Zelandia: Niskie płace kluczem rozwoju kraju?

YouTube:

Szkoccy Zieloni przygotowują się do majowych wyborów do regionalnego parlamentu - oto ich klip wyborczy.

10 kwietnia 2011

Społeczny wymiar Zielonego Nowego Ładu - debata w Budapeszcie

Philippe Lamberts, współprzewodniczący Europejskiej Partii Zielonych: Mówiąc o europejskiej polityce społecznej, nie możemy opierać się tylko na socjalnych aspektach strategii Europa 2020, ale też na pakietach harmonizacji ekonomicznej, które oznaczają zmniejszanie ilości pieniędzy przeznaczanych na politykę społeczną. Inaczej będziemy mieli do czynienia z trendem analogicznym do promowania pod płaszczykiem flexicurity zwiększanie elastyczności i redukowanie poziomu bezpieczeństwa na europejskich rynkach pracy. Ekonomia powinna służyć ludziom, a nie odwrotnie - właśnie dlatego zajmujemy się polityką społeczną. Mamy przed sobą wiele problemów - dla przykładu dziś 42% młodych Hiszpanek i Hiszpanów pozostaje bez pracy, coraz więcej pracownic i pracowników wymęcza praca w nadgodzinach, a także zwiększanie ich zakresu obowiązków oraz kontroli nad nimi - na takie problemy musimy znać i mieć odpowiedzi. Wiele już wiemy o nierównościach - czas zatem, byśmy mówili więcej o równości, i to to tej prezentowanej chociażby w niedawno wydanej, głośnej książce "The Spirit Level".

Bernadette Segol, regionalna sekretara europejskiej federacji związkowej UNI Europa: Mówimy konsekwentnie to samo - efekty kryzysu spowodowanego przez sektor finansowy nie mogą obciążać ludzi pracy. Miejsca pracy są niezwykle ważne, a zmiana paradygmatu ekonomicznego musi ten fakt odzwierciedlać i mieć społeczne poparcie. Potrzeba nam inwestycji ekologicznych, treningów i szkoleń, a nie zaciskania pasa poprzez ograniczanie finansowania sektora publicznego i prywatyzację usług publicznych. Aktualnie wdrażana za zasłoną flexicurity wizja rynku pracy oznacza powstawanie coraz bardziej niepewnych, słabo płatnych miejsc pracy oraz rozwój firm pośrednictwa pracy, zamiast regulowania ich funkcjonowania do określonych sektorów gospodarki. Związki zawodowe powinny współpracować ze wszystkimi, progresywnymi siłami politycznymi i wierzę, że Zieloni taką właśnie siłą są. Zmiany ekonomiczne oznaczają zmiany w starych gałęziach przemysłu, co stanowi wielkie wyzwanie także dla związków zawodowych - na tego typu zmiany potrzebujemy znaleźć odpowiedzi, które nie pogorszą jakości życia osób dotkniętych przemianami. Niepokoi nas też wzrost znaczenia pracy niepełnoetatowej, która poważnie utrudnia ludziom - i to głównie kobietom - związanie końca z końcem.

Fintan Farrell, dyrektor Europejskiej Sieci Przeciwko Ubóstwu (EAPN): Musimy zacząć kwestionować dotychczasowe metody stwierdzania postępu społecznego, które wykluczały ze spektrum swojego zainteresowania setki milionów osób na całym świecie, cierpiących z powodu niedożywienia. Bardzo cieszy mnie fakt, że sporo jest w stanowisku Zielonych poruszania kwestii równości, walki z ubóstwem i redystrybucji bogactwa. Innymi ważnymi kwestiami, na które wspólnie poszukujemy odpowiedzi, to kwestia pracy niepłatnej, szczególnie w sektorze opieki, mającej wyraźny, genderowy rys.

Virag Kaufer, parlamentarzystka LMP: Problemy socjalne Węgier są w dużej mierze problemami takimi samymi, jak w reszcie Europy. Mój kraj jest na drugim od końca miejsca pod względem poziomu zatrudnienia w Unii Europejskiej, problemy z pracą mają szczególnie osoby o niskich kwalifikacjach. Odpowiedzią prawicowego rządu na niedostateczny udział kobiet na rynku pracy jest... zaganianie kobiet z powrotem do domu. Wydłużył o rok urlop macierzyński, jednocześnie w żaden sposób nie zwiększając dostępności opieki żłobkowej i przedszkolnej, promując "tradycyjny model rodziny" zamiast dawania kobietom szans na godzenie życia prywatnego i zawodowego. Rząd Fideszu chwali się planem stworzenia w ciągu 10 lat miliona nowych miejsc pracy, tymczasem tworzą oni głównie prace okresowe, bez prawa do zabezpieczeń socjalnych. Węgierskie związki zawodowe aktywnie walczą z takimi pomysłami na nasz rynek pracy.

Nadal zmagamy się ze sporymi terytorialnymi nierównościami, jeśli chodzi o poziom życia, mamy obszary kraju, w których jedynym pracodawcą bywa państwo, brak tam inwestycji i stymulowania przedsiębiorczości. Nadal można u nas znaleźć miejsca, w którym ludziom brakuje wody i elektryczności, a wbrew twierdzeniom skrajnej prawicy problem ten dotyczy głównie etniczne Węgierki i Węgrów, Romowie stanowią w tej grupie jedynie 1/3 całości. Potrzeba więcej miejsc pracy dla osób, które z rynku pracy wypadły 15-20 lat temu, w okresie transformacji gospodarczej. Aktywizacja nie może odbywać się poprzez cięcia zasiłków socjalnych, jak planuje to rząd Orbana, myśląc, że w ten sposób wypchnie w poszukiwaniu zajęcia 100 tysięcy osób z niepełnosprawnością. Czegoż spodziewać się po polityku, który stwierdził na niedawnej debacie w parlamencie, że podatki... nie służą rozwiązywaniu problemów społecznych! Obniża się u nas wiek odpowiedzialności karnej, ogranicza w nowej konstytucji możliwość egzekwowania praw socjalnych i pracowniczych. Uważamy, że należy je nie zwijać, ale rozwijać, jak np. w kwestii prawa do mieszkania.

Rebecca Harms, współprzewodnicząca Grupy Zielonych/Wolnego Sojuszu Europejskiego w Parlamencie Europejskim: Zielonych nie stać na zapominanie o rosnących problemach społecznych. Popatrzmy na Węgry - tu, skutkiem rosnącego poziomu biedy, szczególnie osób starszych i mieszkających na wsi są nie tylko rezultaty wyborcze Fideszu, ale też pojawienie się nacjonalistycznej partii Jobbik.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...