17 grudnia 2010

Centrum handlowe jako przestrzeń władzy

Z niejakim przerażeniem zauważyłem, że na Zielonej Warszawie nie opublikowałem pracy rocznej, jaką napisałem na I roku studiów, poświęconej kwestii roli społeczno-antropologicznej nowoczesnych galerii handlowych. Naprawiam swój błąd, sądząc, że w szale przedświątecznych zakupów lektura ta może okazać się dla Was ciekawą. Zapraszam.

***

Kiedy pytam się znajomych o to, z czym kojarzy im się centrum handlowe, nie słyszę wielkiego entuzjazmu na jego temat. Przeważają narzekania na tłok i gwar, towarzyszący robieniu w nich zakupów. Pojawiają się głosy mówiące o chwytach marketingowych, takich jak różne ceny tego samego sprzętu w poszczególnych galeriach handlowych, a także o sztuczności samego miejsca, będącego terenem lansu i dość nieudolnych – zdaniem pytanych przeze mnie przyjaciół – prób nawiązywania kontaktów towarzyskich. Z drugiej zaś strony, kiedy pyta się o powody korzystania ze współczesnych „świątyń konsumpcji”, jak określił je Grzegorz Makowski, słyszę głównie argumenty natury praktycznej. Wszystko jest pod ręką – opowiadają nawet osoby, które przyznają się do tego, że uwielbiają zakupy.

Obserwując powyższą argumentację, można by uznać, że tysiące ludzi pojawiających się w centrach handlowych traktują swoją obecność w tych miejscach niemal jak dopust boży. Zakończenie tematu na tego typu konstatacji byłoby jednak nadmiernym uproszczeniem. Powyższe spostrzeżenia nadają się jednak idealnie do rozpoczęcia rozważań na temat roli współczesnych galerii w obsłudze społeczności lokalnych i ich wpływu tak na jednostki, jak i na swoje otoczenie.

W poniższej pracy, korzystając ze wsparcia w literaturze tematu, postanowiłem odbyć badania terenowe w obrębie kilku najważniejszych warszawskich centrów handlowych. W większości wypadków brałem ze sobą osoby towarzyszące, o zróżnicowanych poglądach społeczno-politycznych, których obserwacje znacząco uzupełniły moje spostrzeżenia. W jej ramach istotne będzie zarysowanie kontekstu historycznego i ekonomicznego przemian przestrzeni miejskiej i rozkwitu nowych przestrzeni handlowych. Będę też poszukiwał odpowiedzi na pytanie o to, czy istnieją alternatywy dla ich obecnej formy i czy w ogóle istnieje na nie zapotrzebowanie.

Kontekst historyczny

Wielkie centra handlowe są efektem przemian ekonomicznych i mentalnościowych okresu po II Wojnie Światowej. Choć pierwsze próby tworzenia jednolitej przestrzeni handlowej datować można na drugą połowę XIX wieku, to jednak prekursorzy centrów handlowych – domy towarowe – nie tworzyły jeszcze „przestrzeni totalnej”, zmieniającej sposób tworzenia przestrzeni miejskiej. Powojenny boom konsumpcyjny, wspierany przez opisywane przez Daniela Bella przejście z protestanckiej etyki oszczędzania do zaakceptowania kredytu, przeorał ludzką świadomość. Do tej pory dominował bowiem koncept „robienia zakupów” – czasochłonnej, mało przyjemnej, ale koniecznej czynności. Zastąpił go model „bycia na zakupach”, a więc kolejnej czynności rozrywkowej, możliwej do wykonywania w wolnym czasie.

By rozrywka ta stała się przyjemnością, potrzebne było wytworzenie odpowiedniej przestrzeni handlowej – sterylnej i umożliwiającej wyłączenie się z problemów świata zewnętrznego. Tania benzyna i boom motoryzacyjny sprawiły, że podmiejskie przestrzenie stały się dostępne dla nowej, amerykańskiej klasy średniej. To tam w latach 50. XX wieku – najczęściej w pobliżu istotnych tras wylotowych – powstawać zaczęły centra handlowe. Przestrzenie te zaczęły odnosić coraz większe sukcesy, do czego przyczyniło się też między innymi rozpowszechnienie kart kredytowych – osoby kupujące nie miały już wówczas oporów przed wydawaniem większej ilości pieniędzy. Czas pobytu przeciętnej osoby odwiedzającej wydłużył się z 20 minut w roku 1960 do niemal 3 godzin obecnie.

Dzisiejsze trendy w rozwoju centrów handlowych również zasługują na wzmiankę. Ich właściciele do perfekcji opanowani swój biznes, maksymalizując jego efektywność ekonomiczną. Udaje im się bardzo często pogodzić pozornie sprzeczne tendencję – uniformizację sklepów i tworzenie wyjątkowego klimatu spędzania zakupów, o czym przekonamy się w dalszej części niniejszej pracy. Coraz częściej pojawiającym się pomysłem na oryginalność (na chwilę obecną nie wykorzystywanym na szerszą skalę na polskim rynku) jest „tematyzacja” centrum, posunięta aż do naśladownictwa Disneylandów, o czym w swej pracy pisze Richard Batty. Centra handlowe są idealnymi miejscami realizacji potrzeb, kreowanych przez speców od marketingu, stając się najnowszym wcieleniem przestrzeni władzy na obszarach zurbanizowanych.

Władza zmaterializowana

Przestrzeń władzy wedle definicji z książki Bohdana Jałowieckiego i Marka Szczepańskiego to „terytorium, na jakim rozciąga się jej [władzy – przyp. autora] jurysdykcja, bądź jako obszar instytucji, za pomocą których władza jest sprawowana”. Sami twórcy „Miasta i przestrzeni w perspektywie socjologicznej” przyznają (co ważne dla naszych rozważań), że pojęcie to w dzisiejszych czasach ulega rozmyciu i wytyczenie granicy między nim a pozostałymi zaproponowanymi przestrzeniami – konsumpcji, symboliki czy wymiany – nie jest proste. Szczególnie trudne jest to w wypadku zamazujących się podziałów na przestrzenie władzy i konsumpcji. W tych pierwszych jednostka jest przede wszystkim obywatelką/obywatelem, podczas gdy w tej drugiej – konsumentką/konsumentką.

Po roku 1968 i powstaniu nowych ideologii politycznych czy ruchów społecznych (takich jak zielona polityka czy też organizacji promujących sprawiedliwy handel) granica na linii obywatelstwo – konsumpcja odeszła w przeszłość. Decyzje dotyczące zakupów jednocześnie stają się decyzjami politycznymi, manifestem różnego stylu życia, a bojkoty konsumenckie stają się istotnymi działaniami, potrafiącymi wpływać na politykę dużych przedsiębiorstw. Nowolewicowe obnażanie różnych składników opresji, czy to ekonomicznej, czy to kulturowej, pozwoliło na wejście do społecznej świadomości wizji zawartej w haśle „prywatne jest polityczne”. Centra handlowe stanęły w ten sposób w tym samym rzędzie, co tradycyjne instytucja państwowe.

Odmienne drogi rozwoju terenów Europy Środkowej przez długi czas ułatwiały opakowywanie powstawania nowoczesnych „świątyń konsumpcji”, jak określa centra handlowe Grzegorz Makowski, jako transparentnego procesu „doganiania Zachodu”. Dopiero wraz ze skrystalizowaniem się wątłej, rodzimej klasy średniej, rozpocząć się mogły badania na temat wpływu nowoczesnych galerii handlowych na ludzkie zachowania i potrzeby. Obok krytyki alterglobalistycznej pojawiły się także głosy broniące te przestrzenie, jako jedyne, które dowartościowują estetykę dolnych warstw społecznych i tworzą „proletariacką świątynię”, jak określił w jednym z wywiadów sytuację Artur Żmijewski.

Nowe centrum

Nie da się zaprzeczyć, że centra handlowe spełniają pewne ludzkie potrzeby – inaczej nie odniosłyby tak spektakularnych sukcesów. Ich władza ma w dużej mierze charakter ekonomiczny, kształtujący nie tylko stosunki panujące wewnątrz, ale także w całej tkance miejskiej. Badania brytyjskiej New Economics Foundation wskazują, że tam, gdzie pojawia się nowa galeria handlowa – nawet jeśli położona jest ona na przedmieściach małego miasta, wpływa bezpośrednia na konsumenckie zachowania w centrum miasta. Jeśli dajmy na to za miastem pojawi się hipermarket budowlany, to ze środka miasta z powodu spadku popytu zniknie większość sklepów meblarskich. Pozostałe po lokalnych wytwórcach przestrzenie handlowe zajmują potem sklepy sieciowe – odzieżowe, spożywcze i inne. Efektem powstania w okolicy centrum handlowego, które jest tak naprawdę „sklepem-klonem”, staje się powstanie „miast-klonów”. Przestrzeń miejska, tracąc swoją wyjątkowość, sama staje się supermarketem.

Tereny globu, określane popularnym sloganem jako „postkolonialne” są obszarami obfitych żniw. Słaba pozycja władz krajowych i samorządowych i wadliwe ich działanie, połączone z niechęcią do tradycyjnej władzy politycznej, tworzy atrakcyjną przestrzeń dla nowych form władzy. W Polsce, gdzie nadal pamięta się puste sklepowe półki, po dziś dzień bezpretensjonalna konsumpcja staje się atrakcyjną alternatywą zarówno dla wypranej z polityczności polityki, jak i dla innych sposobów spędzania wolnego czasu. Zagregowanie w jednym miejscu do tej pory rozproszonych usług, takich jak kawiarnie, restauracje, kina czy sklepy odzieżowe i spożywcze stworzyło według lewicujących publicystek i publicystów jedyną wiarygodną do tej pory alternatywę dla wspólnotowości opartej na praktykach religijnych. Alternatywa „Bóg albo rynek”, symbolizowana w polityce przez PO i PiS, w praktykach codzienności zlewa się jednak tak samo, jak pojęcie przestrzeni władzy i przestrzeni konsumpcji. Wiele osób, pomimo napomnień z ambony, po kościele udaje się na zakupy czy rodzinny wypad do kina. Dystans między obydwiema instytucjami cały czas się kurczy, czego przykładem kaplica w jednej ze śląskich galerii.

Polityka przestrzenna samorządów dość często w ostatnich latach pokazywała, że kapituluje ona w obliczu ludzkich potrzeb i aspiracji. Strategią władz lokalnych często bywały inwestycje, które powstawały w głowach architektów, nie zweryfikowane przez konsultacje społeczne z lokalnymi społecznościami. Te z kolei bardzo często zagryzały zęby z niemocy i później musiały radzić sobie ze zdehumanizowaną, zabetonowaną przestrzenią. Niemal z wrogością ze strony władz pojawiały się takie „roszczenia”, jak ławki i drzewa na warszawskim Pasażu Wiecha czy też petycje domagające się utrzymania na placu Grzybowskim „Dotleniacza” Joanny Rajkowskiej. Historie tego typu zmagań przedstawiają osoby zajmujące się działalnością społeczną, takie jak Joanna Erbel. Dla władz wzrost poziomu społecznych interakcji przez długi czas w ogóle nie pojawiał się jako kwestia przemawiająca na rzecz innej niż zabetonowany plac z kolejnym martyrologicznym pomnikiem wizji przestrzeni publicznej.

Wobec fiaska sporej części projektów rewitalizacyjnych w polskich miastach jako jej substytut zaproponowano mieszkankom i mieszkańcom centra handlowe. W ten sposób w centrum Warszawy, w którym kolejne pomysły zagospodarowania zmieniają się jak rękawiczki, pojawiły się Złote Tarasy, w Poznaniu – Stary Browar, zaś w Krakowie – Galeria Krakowska. Bardziej wyraźnego przyznania, że przestrzeń handlowa jest w gospodarce rynkowej przestrzenią władzy trudno dziś sobie wyobrazić. Wydzielając spod swej jurysdykcji przestrzennej sporą przestrzeń miasta, miasto daje inwestorowi zielone światło do swobodnego jej zorganizowania, z czego inwestorzy skrupulatnie zresztą korzystają.

Przestrzeń praktyczna, przestrzeń sztuczna

Interakcja władzy politycznej i ekonomicznej widać tam, gdzie krzyżują się ich drogi. W stołecznej Galerii Wileńska przejście z centrum na dworzec kolejowy odbywa się w obrębie jednego kompleksu. W labiryntach krakowskiego dworca głównego dość trudno jest przejść tak, aby nie wejść do Galerii Krakowskiej. Złote Tarasy i Warszawa Centralna połączone są korytarzem, który symbolicznie pokazuje stan przestrzeni publicznej – dopóki jesteśmy na terenie należącym do publicznego przewoźnika, korytarz wygląda na brudny i obskurny. Gdy wchodzimy w obręb Złotych Tarasów, witają nas czyste kafelki w żywych kolorach. Nic dziwnego, że coraz więcej osób zamiast w otoczeniu kebabów woli spędzać czas na przykład w sieciowej księgarni lub kawiarence – poziom doznań estetycznych jest tutaj nieporównywalny.

Podstawową cechą centrum jest jego sztuczność, na co zwraca uwagę Krzysztof Nawratek, architekt i urbanista. Centrum jest realizacją fantazji dotyczącej przestrzeni publicznej idealnie sprzężonej z konsumpcją. To teren elitarny z wyglądu, ale egalitarny jeśli chodzi o dostęp do niego. To obszar zaprojektowany w jednolitym fasonie, co zapewnia poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa. Przechadzamy się po marmurowych chodnikach, wokół zaś widzimy stylizowane na uliczne drogowskazy oznaczenia poszczególnych pasaży, przyjmujących neutralne nazwy (takie jak np. „Pan Twardowski” czy „Kopernik” w CH Arkadia). Sterylność tego mikroświata gwarantowana jest przez kontrolę ochrony i kamer. Nie ma tu miejsca na ciemną stronę przestrzeni publicznej – żebraków, prostytutek czy też demonstracji politycznych. Negatywne zjawiska społeczne mogą mieć tu dostęp tylko do parkingów, przez co tym bardziej zachęcają do wejścia do środka bezpiecznej szklanej kuli. Idealnie opisać je może stwierdzenie Waltera Beniamina dotyczące wystaw światowych. Pisze on, że „prezentują wymienną wartość towarów w cudownie przemienionej postaci. Tworzą sytuację, w której ich wartość użytkowa schodzi na dalszy plan. Kreują fantasmagorię, w którą człowiek wkracza, aby się rozerwać”.

Ostatnimi czasy metaforyczna szklana kula staje się nią. Centra handlowe ewoluują, dostosowując się do ducha czasów. Niegdyś dominowała tendencja do tworzenia przestrzeni maksymalnie odgrodzonej od świata zewnętrznego. Najlepszym przykładem był tu brak okien. W Warszawie tendencja ta przełamana została najpierw przez Arkadię, następnie zaś przez Złote Tarasy. Ten ostatni przykład jest tu najbardziej symptomatyczny. Kiedy osoba chcąca na szybko zjeść coś ciepłego wreszcie wdrapie się na ostatnie piętro kompleksu i usiądzie przy stoliku z zapiekanką, będzie mógł podziwiać opustoszałe centrum miasta. W takim momencie przypomnieć się mogą wizje rodem z filmów fantastycznonaukowych (które można obejrzeć na tym samym piętrze w jednym z multipleksów) o szklanych kopułach marsjańskich kolonii osadniczych, spoglądających z respektem na pusty krajobraz Czerwonej Planety. Analogia ta może być również adekwatna w kontekście polskiej transformacji ustrojowej. W latach dziewięćdziesiątych XX wieku, kiedy media donosiły o wzroście przestępczości, upadku kolejnych przedsiębiorstw i innych tego typu „przyjemnościach”, centrum miało za zadanie chronić przed światem zewnętrznym. Kiedy przyszedł czas prosperity i zwiększyła się siła nabywcza sporych grup ludności (proces szczególnie widoczny w dużych miastach – stolicach „Polski A”) wzrosło też poczucie kontroli nad własnym życiem. Centra handlowe mogły zatem otworzyć się na świat – pustka centrum miasta w takim ujęciu mogła stać się wręcz kolejną atrakcją dla osoby, która spokojnie popija sobie kawę w przytulnej przestrzeni, w której nie zdarzy się nic nieprzewidywalnego.

Centra, chociaż w zdecydowanej większości zbudowane są na sieciowych sklepach tej czy innej firmy, zachowują swoją indywidualność. Przestrzeń między jednym a drugim stoiskiem firmowym jest tu tak olbrzymia, że jej rozplanowanie odgrywa fundamentalną rolę określającą pożądaną na danym obszarze klientelę. Inny będzie profil socjodemograficzny klientek i klientów Złotych Tarasów, inny zaś – CH Klif. Różnice widać na dwóch poziomach – cen i układu przestrzennego. Ten sam fotograficzny punkt sieciowy potrafi wycenić ten sam aparat na Bemowie na 600 złotych, podczas gdy w ścisłym centrum sprzedaje go za 1.300 zł. Tak wysokie dysproporcje wpływają na przykład na kształt miejskich dróg zakupowych jednostek – osoba „na dorobku” skieruje się raczej w stronę miejsc leżących bardziej na uboczu miasta, rzadziej odwiedzanych, podczas gdy bardziej zamożne, mające własne mieszkania lub domy jednorodzinne w młodszych, bogatszych rejonach miast (np. na warszawskich Kabatach) będą zamiast do lokalnego supermarketu zmierzać do centrum miasta. W ten sposób galeria handlowa kształtuje interakcje społeczne i geografię handlu nie tylko we własnym obrębie, ale wpływa na funkcjonowanie całej metropolii, w której się znajduje.

Centrum handlowe staje się centrum w dosłownym znaczeniu – przestrzenią, w której wizytę się planuje, a sam pobyt staje się swego rodzaju świętem, realizacją opisywanej przez Johana Huizingę koncepcji ludyczności. Zewnętrzna fasada nie jest specjalnie ozdobna, natomiast środek CH jest już znacznie bardziej urozmaicony. Wraz ze wzrostem możliwości finansowych inwestorów kolejne warszawskie „świątynie konsumpcji” celować zaczęły w coraz bardziej dostatnie grupy docelowe. Wykorzystywać też zaczęły potrzebę kontaktu z naturą, co najbardziej widoczne jest w stołecznej Arkadii i Promenadzie. Ta ostatnia zapewnia takie doznania estetyczne, jak płynącą przez środek pasażu rzeczkę czy drewniane schody wejściowe na wyższe piętra. W ten sposób, mając do dyspozycji ławki do siedzenia (z których można obserwować ofertę sklepową), galerie stają się alternatywą dla czasochłonnych wycieczek na łono natury za miasto. Tu nie ma kleszczy, są za to lody i jest kino, zatem na cóż wyprawiać się do lasu? Co więcej – tu nie zaskoczy nas nagła ulewa (co najwyżej, jeśli jesteśmy w Arkadii lub w Złotych Tarasach, będziemy go mogli obserwować przez okno), ani też nie będzie nas terroryzował mijający czas – zegary są nieobecne w przestrzeni centrów handlowych. Chociaż zarządcy obiektów usiłują udowodnić, że ich brak jest zupełnie przypadkowy, a za miernik czasu może wystarczać światło słoneczne, to jednak prawda jest inna – jeśli ktoś znajduje się w galerii i widzi za oknem (jeśli takowe tam jest), że nadal jest jasno, będzie spokojnie kontynuował zakupy. Same obiekty tworzone są tak, by zachęcały do spokojnego przechadzania się i sączenia ofert handlowych – najlepiej tak, aby obroty były jak największe.

Reżimy zachowań najczęściej zaprojektowane są tak, by pozostawały niewidoczne i byśmy uznawali je za transparentne, nie mające wpływu na nasze zachowania. Pewne najbardziej jaskrawe przykłady istnienia tego typu reżimu są jednak widoczne. Wspomniałem już o jedzeniu na szczycie Złotych Tarasów. Osoba głodna, przychodząca z dworca, w celu posilenia się przed wyjazdem musi przebyć wszystkie piętra budynku, by w końcu móc się coś zjeść. Podstawowa zasada robienia zakupów mówi, że nie robi się ich na czczo, inaczej znacząco wzrasta prawdopodobieństwo, że dokonamy nieplanowanego wyboru konsumenckiego. Przemierzając kolejne piętra dzięki ruchomym schodom możemy spokojnie sprawdzić oferty na przykład firm odzieżowych, sprawdzić, czy aby nie ma jakichś przecen, a być może zdecydujemy się nawet na pójście do niżej położonych (ale droższych) restauracji. Możemy w końcu poczuć się źle, widząc spokojnie wędrujące po centrum osoby, podczas gdy my spieszymy się na samą górę, zdradzając przyziemny (a więc w jakiś sposób „niegodny” – wszak w dzisiejszych czasach zakupów się nie „robi” – na zakupach się „jest”!) powód swej wizyty do miejsca w pewien sposób odświętnego.

Kreację przestrzeni widać też po tym, jaką rolę pełni w centrum handlowym supermarket i jaka jest jego marka. W galeriach starej generacji (a taką rolę pełni na przykład całodobowe Tesco na warszawskich Kabatach) to punkty usługowe były dodatkiem dla marketu – dziś jest na odwrót, o czym zresztą świadczyły pokrzyżowane przez radnych dzielnicy plany przekształcenia tego obiektu w klasyczne centrum handlowe. Dziś trudno byłoby uznać za ludyczną przestrzeń towarzyskiego lansu obszar, złożony głównie z wystaw prezentujących 200 rodzajów oleju do smażenia. W Złotych Tarasach market schowany jest gdzieś w dolnych partiach budynku, w Promenadzie z kolei problem rozwiązano inaczej – do przestrzeni mocno nastawionej na bogatszą klientelę wpuszczono sieć delikatesową, w której sprzedaje się wyroby z górnej półki, także cenowej. Wraz ze wzrostem aspiracji „targetu” zmieniają się jego aspiracje – polowanie na tanie produkty spożywcze przestaje być dla takich osób priorytetem, tym bardziej, że supermarkety coraz częściej tworzą małe placówki osiedlowe, umożliwiające zaspokojenie codziennych potrzeb. Osobie, która właśnie kupiła aparat fotograficzny za 1.300 złotych, przepłacając całe 600 zł., nie wypada ze względów prestiżowych zjeżdżać na dół Złotych Tarasów i oszczędzać grosze na zakupach. Takie zachowanie burzy „decorum” danego centrum, a więc sieć nieformalnych zasad, tworzonych zarówno przez przestrzeń i jej kształt, jak i „opinię społeczną” danego centrum.

Iluzja przestrzeni centrum handlowego jako przestrzeni publicznej podtrzymywana jest poprzez wydarzenia kulturalne. W obszarze pomiędzy sklepami znajduje się miejsce na przykład na pokaz fotografii Roberta Kubicy, jak w Galerii Mokotów, loterii z wygranymi czy też pokazu możliwości symulatora jazdy. Wszystkie tego typu aktywności są starannie dobrane – mają interesować możliwie jak najszersze grono odwiedzających, stworzyć poczucie, że konsumuje się także kulturę, a także pokazywać, że przestrzeń galerii aktywnie chłonie najnowsze trendy i wydarzenia, którymi żyją osoby odwiedzające. Oczywiście selekcja materiału służy temu, by nie budził on kontrowersji i nie powodował napięć przy wizycie w centrum. Ma on być miłym podkładem bycia na zakupach, na takiej samej zasadzie, co miłym podkładem jest grana w tle muzyka. Utrzymuje się ona najczęściej w klimatach popowych, chociaż estetycznie nieco powyżej granej w największych rozgłośniach sieczki. Udaje się w takiej sytuacji upiec dwie pieczenie na jednym ogniu – osoby kupujące lubią te piosenki, które znają (prawda spopularyzowana przez inżyniera Mamonia), ale jednocześnie mają poczucie, że motywy muzyczne są bardziej wyszukane i gustowne w porównaniu do tego, co słucha się w domu czy w pracy.

Pewnym wyłomem w tej tezie mógłby być przykład budzącej emocje wystawy spreparowanych ludzkich ciał w warszawskim CH Blue City. Warto jednak pamiętać, że wedle dość powszechnych opinii miejsce to nie odniosło sukcesu. Problemem okazało się położenie – zbyt dalekie od pobliskich stacji kolejowych, by ktoś miał wybierać się specjalnie do tego miejsca. Kontrowersja nie jest zatem regułą, a raczej wyjątkiem, do którego specjaliści od marketingu uciekają się w celu poprawienia sprzedaży. Miecz to obosieczny, bo choć zapewnia zwiększenie liczby odwiedzających, to burzy ona poczucie stabilności i kontroli nad przestrzenią. Osoby odwiedzające w celach konsumpcyjnych uciekają od świata, w którym po ulicach walają się śmieci i na których obawiają się na przykład osób spożywających alkohol. Jeśli alternatywą dla szarej rzeczywistości na zewnątrz staje się szokowanie, wtedy długofalowo klientela zacznie przemieszczać się w kierunku bardziej „arkadyjskich” galerii.

Galeria handlowa już nie tylko odtwarza konsumpcyjne schematy znane z mediów, ale silnie na nie wpływa. Nawet, jeśli ktoś nie robi tam zakupów, nie jest ponad siatką gustów kreowanych w „świątyniach konsumpcji”. Pewne zjawiska, takie jak kupowanie ubrań „z drugiej ręki” powstają w dużej mierze jako opozycja do stylu supermarketowego, a mniej jako zupełnie niezależna forma ekspresji. Media bardzo chętnie wchodzą jako kolejny zbrandyzowany klocek i zaczynają oferować w swoich ramówkach programy nadawane z centrów. Jedna ze stacji telewizyjnych zdecydowała się na „studio otwarte” w Złotych Tarasach, prezentujące między innymi gwiazdy show-biznesu i zapewniające dodatkową rozrywkę osobom odwiedzającym. Pomysł nie przyciągnął jednak widzów, chociażby dlatego, że nie stanowił on jakiejkolwiek „wartości dodanej”. Media istnieją w społecznym przekonaniu po to, by tropić, na przykład trendy w centrum handlowym, a nie po to, by w nim przebywać – zatraca się wtedy przekonanie, że dziennikarka czy dziennikarz to osoba, która za nas bada i odkrywa najnowsze trendy i skandale. Złote Tarasy, same w sobie atrakcyjne miejsce wycieczek z racji położenia w centrum miasta, nie zyskiwały nic na fajerwerkach i stałej obecności na wizji. Osoby, które nie stać było na przyjazd do Warszawy i na zakupy w galerii nie miały ochoty na patrzenie się na świat, który był dla nich niedostępny, natomiast osoby, dysponujące odpowiednią siłą nabywczą, nie zamierzały rezygnować z weekendowego bezpośredniego pobytu w centrum na rzecz jego obserwowania w telewizji. Dziś nagrywa się tam program religijny, który nie zakłóca rytmu konsumpcji, a osobom przed telewizorem oferuje nieco atrakcyjne zestawienie elitarnej debaty z egalitarną przestrzenią centrum handlowego.

W budynkach najnowszej generacji ziszcza się wizja beniaminowskiego „świata w miniaturze”. W największym na świecie centrum w kanadyjskiej Albercie istnieją pasaże wiernie imitujące bulwary Paryża i Nowego Orleanu. Proces tematyzacji zapewnia dodatkowe dochody poprzez zapewnienie konsumującym wrażeń rodem z Disneylandu – widowiska, obserwacji i kontroli. W obliczu pojawiania się kolejnych galerii wszystkie decydują się na coraz większe eksponowanie swej oryginalności – nie dziwi na przykład portugalska wioska w centrum w Japonii. Pojawiają się przestrzenie poradnikowe – na specjalnych wyspach gazety radzą, jak wykonać makijaż czy też udzielają porad prawnych, zaś urzędy skarbowe wysyłają tam doradców podatkowych. Przestrzeń galerii staje się „przestrzenią totalną”, oferując w jednym miejscu usługi, które do tej pory wymagały przemierzania znacznie większych przestrzeni w mieście.

Jednego można być pewnym – ścisłe centrum decyzyjne, z monitorami wypełnionymi obrazami z kamer przemysłowych czy też władzami placówki położone będzie z dala od wzroku osoby odwiedzającej centrum. Najbardziej wyrazistym przykładem może tu być Arkadia – miejsce składania skarg i zażaleń znajduje się na ostatnim piętrze, w bocznym korytarzyku, wąskim i niepokojącym. Osoba chcąca poskarżyć się na jakiś niepasujący jej element zastanowi się dwa razy, zanim skieruje się do owego pomieszczenia. Alternatywą jest pozostanie w głównej przestrzeni atrakcyjnych wystaw sklepowych i ciekawych rozwiązań architektonicznych. Tego typu wąski i długi korytarzyk kojarzyć się może z nieprzyjaznymi gabinetami lekarskimi czy też chłodną przestrzenią instytucji publicznych. Operując tego typu skojarzeniami, właściciel nawołuje do tego, byśmy niezależnie od tego, co się z nami działo, nie przerywali słodkiego snu o przestrzeni beztroskiej konsumpcji. To właśnie przerwanie kręgu sztuczności i odkrycie, że przestrzeń galerii jest przestrzenią określonych interesów i określonego sposobu kształtowania przestrzeni jest największym zagrożeniem dla tego typu placówki. Robienie zakupów ze śmiertelną powagą i w ściśle zaplanowanej ilości zupełnie nie odpowiada modelowi pożądanemu przez twórców centrów. Budowane są one tak, by zachęcać do wielogodzinnego spacerowania i poddawania się bądź to spontanicznym decyzjom zakupowym, bądź też procesowi podejmowania decyzji.

Poruszenie uczestnictwem

Warto zadać w takiej sytuacji pytanie o alternatywy i o to, czy w ogóle są potrzebne. Edukacja odgrywa istotną rolę i w dużej mierze decyduje o podejściu do przestrzeni handlowych. Niewielka uwaga, poświęcana lekcjom kształcącym obywatelsko, takim jak wiedza o społeczeństwie, utrudnia późniejsze krytyczne spojrzenie na galerie handlowe. Chodzi tu o świadomą konsumpcję, nie zaś o zamykanie obiektów, które na trwałe wrosły w miejską przestrzeń. Tak jak dla niektórych istnieje problem między odróżnieniem telenowelowej fikcji od rzeczywistości (czego przykładem przebijanie opon samochodowych aktorom grającym czarne charaktery), tak samo brak świadomości sztuczności przestrzeni galerii handlowych utrudnia świadomą percepcję i uczestnictwo w realnym świecie. Skoro market z nami „gra”, to reguły tej gry muszą być transparentne, inaczej nie dostrzegamy ich łamania.

Przestrzeń handlowa nie jest skłonna sama z siebie stawać się przestrzenią publiczną, jeśli nie towarzyszą temu wymagania prawne lub rachunek ekonomiczny. Same reguły gry nie są wbrew pozorom tak elastyczne i mało prawdopodobne, by jakakolwiek galeria skłoniła się do pomysłu w rodzaju debaty prezydenckiej. Takie działanie stanowiłoby wyłom w apolitycznym wizerunku, a samym osobom użytkującym tego typu przestrzenie mogłoby ono zachęcić do własnej aktywności społecznej w tej sferze. Tak jak tradycyjna władza, władza w centrum handlowym nie jest zainteresowana aktywnością, która nie była zaplanowana w procesie użytkowania tej przestrzeni.

To właśnie partycypacja jest jedyną widoczną na horyzoncie alternatywą. Włącznie mieszkanek i mieszkańców miasta w proces planowania przestrzeni publicznej oznacza rozproszenie władzy i umocnienie poczucia współodpowiedzialności za otoczenie. Poczucie to jest jedynym bodźcem, który może nieść porównywalne do zakupów doznania. Przestrzeń centrum handlowego nie jest przestrzenią, na którą ma się aktywny wpływ. Nadal bywa tak w wypadku władz samorządowych, ale powoli pojawiają się pierwsze jaskółki przyzwolenia dla demokracji partycypacyjnej. Proces ten zagraża być może wpływom zajmujących stanowiska jednostek, natomiast w pełni mieści się w wyobrażeniu demokratycznego uczestnictwa i narzędzi pojęciowych z tym terminem związanych. W wypadku centrum handlowego nie ma miejsca dla wyborów innych niż konsumenckie, które warunkują istnienie tego czy innego sklepu sieciowego. Wybór położenia poszczególnych sklepów w obrębie galerii i pasaży przed budową nie wchodzi w rachubę – to przestrzeń, w której władzę sprawują „niezależni eksperci”, nie zaś społeczność konsumencka. Ponieważ instytucje te od początku nie kryły się z takim pojmowaniem swej roli, trudno mieć do nich pretensje.

Przestrzeń centrów handlowych coraz większej grupie ludzi kojarzy się raczej z pędem i hałasem niż z arkadią, którą miała być. Nadal jednak pozostają interesującymi punktami odniesienia w kontekście wizji nowoczesności. Podczas gdy stołeczni architekci chrzczą Złote Tarasy mianem lunaparku, zupełnie nieadekwatnego do otoczenia, na profilach osób z Przemyśla znaleźć można ich wnętrze jako zdjęcie główne. Dla wielu osób bowiem jest on spełnieniem snu o lepszym, bardziej dostatnim życiu w wielkim mieście. Jeśli komukolwiek zależy na wybudzeniu się z tego snu, musi zapewnić inne narzędzia kontroli nad własnym życiem – inaczej krytyce centrów handlowych grozi wylanie dziecka z kąpielą i zaprzeczenie autentycznym potrzebom grup społecznych o specyficznym habitusie. Choć także i dla nich sen ten jest mirażem – szczególnie w momencie zestawienia cen z zasobnością portfela – to jednak tysiące ludzi pragnie go śnić. Patrząc się na rozliczne zalety użytkowe centrów i na ich ludyczną otoczkę trudno się temu faktowi dziwić.

Bibliografia (pominąłem przypisy):

- Batty Richard, Fantasia NZ? The Disneyfication of the New Zealand Shopping Mall, Lincoln University, Chirstchurch 2008, rozdział II „The Rise of the Shopping Mall” i V – „The New Zealand Shopping Mall”.
- Walter Beniamin, Pasaże, tłum. Ireneusz Kania, posłowie Zygmunt Bauman, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2006.
- Anne Friedberg, Window shopping: cinema and the postmodern, University of California Press, Berkeley 1994, podrozdział „The Mall”.
- Bohdan Jałowiecki, Marek Szczepański, Miasto i przestrzeń w perspektywie socjologicznej, Wydawnictwo Naukowe Scholar, Warszawa 2006, rozdział VI „Socjologiczne pojęcie przestrzeni”.
Johan Huizinga, Homo ludens. Zabawa jako źródło kultury, tłum. Maria Kurecka, Witold Wirpsza, Czytelnik, Warszawa 1985.
- Ismail Serageldin, Ephim Shluger, Joan Martin-Brown, Historic Cities and Sacred Sites. Cultural Roots for Urban Futures, The International Bank for Reconstruction and Development, Washington 2000, rozdział V „New Approaches to Sustainable Preservation of Natural Resources and Built Heritage”.
- George Ritzer, Makdonaldyzacja społeczeństwa. Wydanie na nowy wiek, przeł Ludwik Stawowy, Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza S.A., Warszawa 2003.
- Andrew Simms, Julian Oram, Alex MacGillivray, Joe Drury, Ghost Town Britain: The threat from economic globalisation to livelihoods, liberty and local economic freedom, New Economics Foundation, London 2002.

2 komentarze:

Dorota Zawadzka pisze...

Jak dla mnie centrum handlowe https://www.marywilska44.com/ jestem miejscem gdzie bardzo dobrze spędza mi się czas. W końcu wiele sklepów mam w jednym miejscu i mogę spędzać w takiej galerii cały dzień. Jest to zdecydowanie lepszy sposób robienia zakupów niż przez sklepy internetowe.

Sylwester Adamski pisze...

Dla mnie centrum handlowe kojarzy się z wielką ilością ludzi na wielkich obszarach. gdyby nie było przy wejściach wycieraczek systemowych https://www.alumatex.pl/ to wolę nie myśleć co byśmy zastali w środku.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...