24 sierpnia 2010

Spektakl totalny czy totalitarny?

Tego nie da się tak łatwo zapomnieć. Początek XXI wieku przywitał nas nie tylko wydarzeniami 11 września 2001 roku, kiedy to zaatakowany został Nowy Jork i Waszyngton i kiedy bardzo szybko dokonało się anulowanie wieszczenia "końca historii". Niewątpliwym, społecznym wydarzeniem był rozkwit reality shows w rodzaju "Agenta" i "Big Brothera", także w polskiej telewizji. Ich obecność w ramówkach trwa po dziś dzień, chociaż wydaje się, że przywykliśmy już do nich i nie zwracamy nań szczególnej uwagi. Tymczasem dla wówczas powoli pnącej się w górę stacji TVN Wielki Brat stał się przełomem, od którego na serio mogła powalczyć o miejsce na podium, jeśli chodzi o wyniki oglądalności. Kontrowersyjny z wielu powodów program w rodzimej wersji nabrał z początku swojskości, kiedy to jedna z jego uczestniczek modliła się przed zaśnięciem, a zwycięzcą pierwszej serii został skromny pan w średnim wieku, który dziś jest posłem Platformy Obywatelskiej z Kujaw. Kiedy wraca się do tego okresu, kiedy to tryumfy, z 40-procentowym poparciem włącznie, święcił SLD, wydaje się, że ówczesna telewizyjna narracja zdawała się poprzedzać narodziny hegemonii PO - i to pomimo faktu, że zaraz potem jeden z graczy został posłem Sojuszu, nie słynąc ze szczególnej pracowitości. Coś proroczego było w tym, że format, reklamowany jako światowy, wygrał dzięki głosom widzów stateczny, starszy facet, a nie ktokolwiek inny z dość młodej ekipy, zamkniętej w domu w podwarszawskim Sękocinie.

Późniejsze edycje, z tego co pamiętam przypominając sobie dyskusje na temat seksu uczestników, kłótni i tym podobnych zjawisk, zaczęły już bardziej przypominać "światową normę", dlatego pomimo faktu, że reality shows nie budzą już tak licznych kontrowersji, warto przeczytać książkę o źródłach fascynacji tego typu formatami. Muza w ramach serii "Spectrum" wydała dzieło Sama Brentona i Reubena Cohena "Polowanie na ludzi" jeszcze w roku 2004, co sprawia, że dziś łatwo kupić ją za niemal groszowe kwoty w antykwariatach albo w Internecie. Autorzy postawili sobie za cel pokazanie źródeł pojawienia się programów takich jak "Ekspedycja Robinson" czy "Big Brother", które ich zdaniem wypływają z banalizacji sztuki dokumentu, przefiltrowanej przez wzmożoną indywidualizację gustów i podlaną psychologicznymi banałami. Owa mieszanka wyrastała przez lata, czekając na odpowiedni poziom postępu technologicznego i na znalezienie miejsca w sercach układających telewizyjne ramówki. Gdy to się udało, efekty bywały - i nadal bywają - szokujące.

Jedzenie byczych jąder, zdradzanie partnerów życiowych i ryzykowanie trwałości związku dla pieniędzy, przebywanie w samej bieliźnie w celi, w której odpowiada się na pytania, jednocześnie będąc poddawanym ekstremalnym bodźcom, całodobowe stanie na słupie w celu uniknięcia oddania się procedurze eliminacji z programu - to tylko niektóre ze zjawisk, z jakimi zmagają się osoby biorące udział w owych "eksperymentach". Autorzy książki mogą w pewnym momencie szokować, poważnie dyskutując na temat nielegalności odcinania uczestniczek i uczestników części z nich od rodziny i wiadomości ze świata zewnętrznego. Przywoływanie definicji tortur w kontekście lekkiej rozrywki nie jest jednak bezzasadne - szczególnie niejasna rola osób, mających świadczyć pomoc psychologiczną, nie mających zarazem możliwości współdecydowania czy sugerowania rezygnacji z uczestnictwa może prowadzić do załamań psychicznych osób, sądzących, że będzie to tylko niewinna zabawa.

Można by tu odwołać się do koncepcji "homo ludens" Huizingi i wskazać, że w takim totalnym, sztucznie wytworzonym świecie trudno o możliwość dokonania podziału między "zwykłym życiem" a zabawą - stałe przebywanie w obszarze gry prowadzi do skomplikowania percepcji własnego istnienia. Niczym w eksperymencie Zimbardo z lat 70. XX wieku, gdzie ochotnicy - więźniowie i ich strażnicy - tak mocno wcielili się w swe role, że eksperyment trzeba było przedwcześnie przerwać, tak dziś długotrwała izolacja, wymaganie spełniania nierzadko wygórowanych wyzwań sprawnościowych (jak w rozmaitych wariacjach na temat życia na bezludnej wyspie) prowadzi do wycieńczenia fizycznego i emocjonalnych problemów, nierzadko nawet u silnych osobowości. Wszystko dla rekordów oglądalności i zysków z reklam.

W 1997 roku, kiedy TVN startował, miał być telewizją, będącą inteligentną alternatywą dla TVP. Czy w roku 2010 osoba oglądająca ten kanał, w którym z całej publicystyki i kilku wydań serwisów informacyjnych ostały się tylko "Fakty" o 19.00? Wydaje się, że reality shows stały się w tym - i nie tylko w tym - wypadku kamieniem milowym na drodze spychania bardziej ambitnych propozycji na łamy kanałów tematycznych, ułatwiając zapełnienie całej ramówki filmami i programami rozrywkowymi. Tracący na rzecz mniejszych stacji widzów duzi nadawcy zdecydowali się wykorzystać posiadanie większych zasobów finansowych na rzecz prezentowania rodzimych wersji sformatowanych hitów. Ponieważ było ich dużo, z chęcią (i ewentualna poprawką na większą zachowawczość polskiej widowni) zaczęto serwować co bardziej głupie wariacje, z legendarnymi "Łysymi i blondynkami" na czele. Do starej telewizji, usiłującej zadowolić oglądających czymś więcej, niż płaską rozrywką, powrotu nie ma - chyba, że wykupi się w miarę kosztowny abonament i spróbuje się przekopać przez gąszcz stacji tematycznych, wyławiając coś dla siebie...

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...