2 marca 2010

Wolność choć na chwilę

Dawno, dawno temu anarchizm zdawał mi się opcją całkiem pociągającą. Zawsze jednak pozostawał dla mnie piękną, ale jednak - utopią, skrajnie trudną, jeśli nie niemożliwą do zrealizowania przy obecnym poziomie zawikłania stosunków politycznych, społecznych, ekologicznych i ekonomicznych. Mimo to pewna "tęsknota za wolnością" pozostała, przez co namiętnie nawołuję do zwiększenia np. udziału społeczności lokalnych w podejmowaniu decyzji o ich bezpośrednim otoczeniu. Także lektury wolnościowe pojawiają się w od czasu do czasu w moim książkowym jadłospisie, tak jak mająca już niemal 20 lat "Tymczasowa Strefa Autonomiczna". Tekst Hakima Beya (czyli Petera Lamborna Wilsona) stał się kolejną książką z ha!artowskiej serii "Linia radykalna" - już myślałem, że umarła ona śmiercią naturalną, a tu spotkała mnie miła niespodzianka. Jej powrót niezwykle mnie cieszy - gorzej z mym portfelem.

Lektura niewielkiej (160 stron) książki Beya, zawierającej interesujące spostrzeżenia na temat rzeczywistości po roku 1989 nie powinna sprawić zawodu. Zależy też, czego w niej poszukujemy - jeśli zależy nam na ciekawostkach związanych z historycznymi realizacjami wizji tytułowej "Tymczasowej Strefy Autonomicznej", to nie powinniśmy się zawieść. Z prawdziwą swadą roztacza on perspektywę historyczną, rozciągającą się od pierwszej nieudanej osady angielskiej na terenie dzisiejszych USA, aż po międzywojenną "Republikę Fiume" - państwo-happening włoskiego anarchisty i kulturalnej bohemy. Oba te przypadku są fascynujące: w pierwszym z nich przez lata utrzymywano, że Indianie wymordowali osadniczki i osadników, podczas gdy dziś coraz bardziej wierzy się, że zachowana kartka z napisem "poszliśmy do Croatan" odzwierciedla faktyczną ucieczkę z "kultury" do "natury". Nie było to zjawisko rzadkie na terenie Nowego Świata, rozpościerając się od rzeczonej osady aż po krańce Karaibów, do dziś zresztą istnieją resztki niegdyś prężnych, trójrasowych społeczności, mających swoje własne, synkretyczne, chrześcijańsko-pogańskie wierzenia. Te, które istniały na terenie Stanów Zjednoczonych, przetrzebił eugeniczny szał pierwszych dziesięcioleci XX wieku.

Przykład Republiki Fiume (a właściwie - zgodnie z faktami historycznymi - Włoską Regencją Carnaro), ogłoszonej przez Włocha d'Annuzio, również musi robić wrażenie. Rozczarowany skromnymi nabytkami terytorialnymi swej ojczyzny po I Wojnie Światowej, postanowił stanąć na czele ekspedycji, która odbiła dzisiejszą Rijekę z rąk sił rozjemczych. Ponieważ rząd w Rzymie nie był skory od razu przyłączyć miasto, ogłosił on własną konstytucję, ogłaszającą muzykę za jeden z celów rządu, codziennie odbywał się pokaz sztucznych ogni i odczytywanie poezji, a także suto zakrapiane winem uczty. Miasto miało ustrój, mający elementy anarchistyczne i republikańskie. Po jego aneksji jego twórca coraz mocniej, niczym Mussolini, zaczął skręcać w kierunku faszyzmu, co nie musi zresztą być najlepszą rekomendacją, by przyrównywać ową insurekcję do Komuny Paryskiej. Warto by było, by Bey nieco uważniej przyjrzał się wzorcom, które promuje i ich adekwatności, skoro parę stron później zachwyca się nad Bawarską Republiką Rad.

W całej książce rozchodzi się o insurekcję - niekoniecznie o znane z polskiej historii powstanie narodowowyzwoleńcze, dużo bardziej o spontaniczną, nie dążącą do ustanowienia uniwersalizmu, lecz do chwilowego wyłomu w istniejącym systemie, krótkotrwałej, rachitycznej alternatywy dla niego. Choć TSA ma znikać, jednocześnie ma mieć potencjał do ponownego pojawiania się. Bardzo mocno Bey analizuje tę koncepcję w odniesieniu do Internetu, sceptycznie podchodząc do pomysłów, że mamy oto przed sobą medium ze swej natury wolne i demokratyczne. Bardzo ostro krytykuje też medialną rzeczywistość, a także woła do anarchistycznej braci i siostrzeństwa o przemyślenie strategii wobec zmian w globalnym systemie po 1989, gdzie na większego wroga myśli wolnościowej zamiast państwa stawać się zaczyna potęga prywatnych korporacji ekonomicznych.

Wszystko to nie musi brzmieć specjalnie odkrywczo, a mimo to całkiem nieźle się czyta. Znajdziemy tutaj jeden z ciekawszych tekstów na temat dialogu międzykulturowego - "Przeciw wielokulturowości". Wbrew temu, co można sądzić po tytule nie ma on nic wspólnego z ksenofobią, krytykując ów model integracji jako opresywne wysysanie innych kultur z ciekawych treści i ich banalizowanie przez obecny, dominujący dyskurs. Zamiast tego proponuje on "cross-kulturową synergetykę", mającą zapewnić niezbędną autonomię i wzajemne poszanowanie jednostkom i zbiorowościom etnicznym. Zachęcam zatem do lektury.

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...