3 marca 2010

Praca, płaca i uprzedzenia, czyli rynek pracy z perspektywy genderowej

Transformacja ustrojowa nie poprawiła sytuacji kobiet. Nie oznacza to, że PRL był okresem mlekiem i miodem płynącym – był raczej klasyczną gospodarką niedoboru, w której praca kobiet pełniła rolę „nakładki” na niepłatną pracę domową niż na realnych działaniach w kierunku równouprawnienia płci. Przekształcenia ekonomiczne, które w kraju przejawiły się w postaci „planu Balcerowicza”, wpisywały się w zmiany globalnych stosunków gospodarczych. Lata 80. XX wieku oznaczały triumf modelu neoliberalnego, który propagował odejście od opiekuńczych funkcji państwa i ich powrót do gospodarstw domowych. Ponieważ triumf tego modelu globalizacji szedł w parze z konserwatywną rewolucją obyczajową, symbolizowaną przez Ronalda Reagana i Margaret Thatcher, obowiązki opiekuńcze spadały głównie na kobiety.

W Polsce model ten został powielony na rynku pracy. Konserwatywnemu podejściu do równouprawnienia płci (czyli promowania jego braku) sprzyjała silna rola kościoła katolickiego, który w okresie Polski Ludowej stanowił jeden z głównych punktów opozycji wobec władz. Nowe, wywodzące się z solidarnościowego pnia ekipy pozostawały pod znacznym wpływem tej instytucji. „Plan Balcerowicza”, dążąc do szybkiego opanowania hiperinflacji i skokowego przekształcenia gospodarki z planowej na rynkową, nie uwzględniał kompleksowych, progresywnych rozwiązań społecznych. Za remedium na problem upadających państwowych zakładów uznano wypchnięcie jak największej ilości osób z rynku pracy, na przykład poprzez system rent i przedwczesnych emerytur. Efektem jest niski w europejskiej skali wskaźnik zatrudnienia w Polsce, który w 2008 roku wyniósł wedle badań Eurostatu 59,2%.

Ekonomia samców alfa

Wskaźniki ekonomiczne nie sposób interpretować w oderwaniu od kwestii kulturowych. Wbrew neoliberalnej dogmatyce takie czynniki jak przyjęte zwyczaje czy też płeć mają znaczenie w tworzeniu specyficznych narzędzi polityki służącej zwiększeniu poziomu zatrudnienia. Wyżej przytoczony wskaźnik w podziale na płcie kształtuje się na poziomie 66,3% dla mężczyzn i jedynie 52,4% dla kobiet. W tym samym czasie wskaźnik bezrobocia, wynoszący 6,5% wedle metody badania BAEL, dla mężczyzn wynosił 5,3%, zaś dla kobiet - 8,1%. W 2004 roku, gdy sytuacja na rynku pracy była jeszcze gorsza, zadano pytanie w ramach Europejskiego Sondażu Społecznego. Ze stwierdzeniem „kiedy sytuacja na rynku pracy jest trudna, mężczyźni powinni mieć pierwszeństwo na rynku pracy przed kobietami” zgodziło się 42% mężczyzn w wieku 15-65 lat i 35% zamężnych kobiet, podczas gdy w Szwecji współczynnik aprobaty wyniósł zaledwie 5%. W takich warunkach istnieje istotne, społeczne przyzwolenie na to, by kobiety nie były pełnoprawnymi uczestniczkami rynku pracy.

Tradycyjny podział pracy w rodzinie (mimo deklaracji coraz większej grupy pytanych o uznawaniu za najbardziej atrakcyjny partnerskiego modelu rodziny) i dominacja mężczyzn w polityce (współczynnik obecności kobiet w Sejmie ledwo przekracza 20%) sprawia, że hierarchia tematów obecnych w przestrzeni publicznej pomniejsza widoczność „miękkich” tematów, takich jak polityka społeczna. Brak uwzględnienia kwestii gender w realizowanych politykach przyczynia się do utrwalania już istniejących dysproporcji i do zniechęcania kobiet do uczestnictwa w rynku pracy. Przykładem jest bierność politycznych decydentów wobec posttransformacyjnego rozkładu sieci opieki przedszkolnej – ilość placówek zmniejszyła się z prawie 27 tysięcy pod koniec lat 80. do niecałych 8.200 w okresie 2001/2002, wpisująca się w proces przesuwania „gospodarki troski” z sektora publicznego na jednostki w ramach prywatyzacji ryzyka.

Obecność kobiet na rynku pracy jest skorelowana z poziomem bezrobocia – wraz z jego spadkiem zwiększa się wskaźnik zatrudnienia kobiet. Nadal jednak, patrząc się na dane z lat 1992-2008, jest on niższy niż na początku badanego okresu. Nigdy w okresie badanym przez GUS współczynnik bezrobocia wśród kobiet nie był mniejszy od współczynnika wśród mężczyzn.

Jednym z negatywnych zjawisk obserwowanych w ostatnich latach jest feminizacja niektórych zawodów, które z powodu ich stereotypowego postrzegania są słabo finansowane i słabo płatne. Chodzi tu m.in. o usługi publiczne, takie jak ochrona zdrowia (pielęgniarki) i edukacja (nauczycielki). W sektorze prywatnym analogiczna sytuacja panuje w rozwijającym się sektorze handlu wielkopowierzchniowego. W tego typu zawodach bardzo dobrze widoczny jest piramidalny model obecności kobiet – im wyższe stanowisko, tym mniejsza obecność kobiet. W supermarketach przy kasach pracują kobiety, za co otrzymują płacę w okolicach ustawowej płacy minimalnej, natomiast jeśli istnieją osobne stanowiska magazynierów, to zajmują je mężczyźni, a ich płace są wyższe od płac kasjerek – pomimo faktu, że w wielu placówkach, z powodu chronicznych niedoborów kadrowych muszą one jednocześnie pełnić ich obowiązki.

Obecności kobiet na rynku pracy nie sprzyjają także działania stojące w sprzeczności z kodeksem pracy. Problemy rysują się już na poziomie rozmów kwalifikacyjnych, kiedy to osoba przeprowadzająca rekrutację – niezgodnie z prawem – pytają o szczegóły z życia osobistego kobiety. 17% aplikujących o pracę kobiet słyszy pytanie o swoje plany małżeńskie, a 12,3% - o plany prokreacyjne. Dla mężczyzn wskaźniki te wynoszą odpowiednio 3,8 i 0%. Dla pracodawców życie osobiste mężczyzny nie jest problemem, ponieważ kulturowo nie jest on obciążony obowiązkami domowymi, które realizuje znacznie rzadziej niż kobieta. Brak działań prawnych korygujących tę sytuację, np. poprzez wprowadzenie wzorem Szwecji obowiązkowych urlopów tacierzyńskich, petryfikuje gorszą sytuację kobiet na rynku pracy.

Stabilność zatrudnienia kobiet także pozostawia wiele do życzenia. Urodzenie dziecka bardzo często staje się powodem „wypadnięcia” kobiety z rynku pracy. Pojawiające się od czasu przejęcia w 2007 roku władzy przez koalicję PO-PSL pomysły w rodzaju umożliwienia zwalniania kobiet w ciąży nie świadczą o wrażliwości genderowej ekipy Donalda Tuska. Rozwiązaniem problemu mogłoby być zwiększenie dostępności żłobków i przedszkoli. Pomysł ministry pracy, Joanny Fedak, dotyczący rozwiązania tego problemu, nie jest jednak na chwilę obecną realizowany – w przeciwieństwie do sztandarowego programu skierowanego dla dzieci, czyli „Orlików”. Budowa boisk do piłki nożnej, sportu „ogólnonarodowego”, w praktyce skierowanego do mężczyzn, zamiast zapewnienia opieki dzieciom niezależnie od płci (w 2006 roku do przedszkoli ogółem uczęszczało jedynie 42% dzieci – 62% w gminach miejskich, 37% w miejsko-wiejskich i jedynie 19% w wiejskich) wskazuje wyraźnie, że rzekoma „obojętność na płeć” jest tak naprawdę realizacją męskiego modelu wychowawczego, premiującego rywalizację na boisku, a nie socjalizację od najwcześniejszych lat rozwoju dzieci.

Kobiety nie palą opon

Reprezentacją interesów pracowniczych powinny być związki zawodowe. Tymczasem, jak wynika z obserwacji badawczych, nadal z dość sporymi oporami przychodzi im dostosowywać się do zmian zachodzących na rynku pracy. W krajach Europy Środkowo-Wschodniej, jak wynika z badań europejskiej federacji związkowej ITUC, nadal spory odsetek związkowców uważa, że kwestie dyskryminacji płci nie leżą w sferze działalności związkowej. Wpływa to na słabe przekonanie kobiet o korzyściach ze wstępowania do organizacji pracowniczych – i to w warunkach, w których większa feminizacja związków zawodowych byłaby z korzyścią dla obydwu stron. Polki, jak wynika z badań, są w porównaniu do swoich koleżanek z pracy z innych krajów regionu znacznie bardziej wyczulone na kwestie istnienia zapisów antydyskryminacyjnych, większy od średniej z 24 krajów jest też odsetek kobiet deklarujących bycie świadkiniami molestowania seksualnego. Do tych danych należy dodać fakt, że 71,5% kobiet w regionie narzeka na brak infrastruktury do opieki nad dziećmi przy swoich miejscach pracy, a 47,5% - że w obrębie umów zbiorowych nie ma jakichkolwiek zapisów służących godzeniu pracy i życia prywatnego. Zwiększenie pola zainteresowań związków może pomóc im w poprawie wskaźnika uzwiązkowienia (obecnie wynoszącego wśród osób zatrudnionych jedynie 19%) i stania się realną reprezentacją także dla nowych, istotnych potrzeb pracowniczych.

Większa rola kobiet w związków zawodowych, szczególnie na wyższych stanowiskach, może także pomóc im w poprawie własnego wizerunku. Neoliberalny główny nurt uwielbia prezentować działaczy związkowych jako odpornych na (zawsze merytoryczne i słuszne w medialnym dyskursie) argumenty pracodawców zadymiarzy. W tym kontekście działaczki związkowe cieszą się lepszym wizerunkiem medialnym. Chociaż nie brakuje wrogich im opinii, to jednak mogą liczyć na większą życzliwość w prezentacji własnych postulatów. Być może działa tu swego rodzaju mechanizm winy, znacznie trudniej bowiem przedstawić jako symbolicznego „nieroba” kobietę, pracującą przy chorych lub też w centrach handlowych i jednocześnie mającej na głowie niepłatną pracę domową. Kwestią dyskusyjną pozostaje, czy jest to efekt patriarchalnego „szacunku” wobec kobiet, ludzkiej empatii czy też wstydliwego milczenia w obliczu załamania przekonania, że w racjonalnej (czytaj – z jak najmniejszą rolą państwa) gospodarce wolnorynkowej kapitalizm gwarantuje wszystkim ciężko pracującym zdrowie i bogactwo.

Przykład centrów handlowych pokazuje, że niekoniecznie tak jest. Historie naruszeń prawa pracy, dotykających w przeważającej mierze kobiet, wiele tu mówią. Podwójne ewidencjonowanie czasu pracy, bezzasadne zatrudnianie na czas określony, niewypłacanie należnych wynagrodzeń za nadgodziny, dodatkowe zadania zlecane przez pracodawcę, a pozostające poza zakresem umowy pracowniczej – to tylko niektóre spośród opisanych przykładów wyzysku kobiet przez sieci handlowe. Jeśli dodać do tego ograniczanie czasu przeznaczonego na odpoczynek – poprzez np. nieewidencjonowaną pracę w nadgodzinach czy też utrudnienia w korzystaniu z przysługujących urlopów, co sprawia, że kasjerki często wykorzystują np. urlopy wypoczynkowe w wypadku własnej choroby – to nic dziwnego, że to właśnie w tym środowisku po raz pierwszy przedsięwzięto działania, które zmusiły nawet najbardziej neoliberalnie nastawioną część mediów do zadania pytań o koszty przyjętego modelu modernizacji. Sądowe spory Bożeny Łopackiej z „Biedronką” i pierwszy w Polsce strajk w hipermarkecie, pod przewodnictwem Elżbiety Fornalczyk zyskały sporo rozgłosu w mediach i jako jedne z nielicznych inicjatyw pracowniczych (obok pielęgniarskiego „Białego Miasteczka”) nie zostały wrzucone do worka „roszczeniowych żądań”.

Przyszłość w bezbarwnych barwach

W ostatnim czasie rząd Donalda Tuska przygotował strategię rozwoju kraju „Polska 2030”. Zredagowana przez zespół Michała Boniego, roztacza ona przed czytelniczką/czytelnikiem wrażenie, że nierówności płci, jeśli istnieją, w „naturalny” sposób ulegają zredukowaniu w wyniku zmian kulturowych i nie muszą one być obiektem troski obecnej i przyszłych ekip rządowych. „Kwestia kobieca” pojawia się w dokumencie najczęściej w kontekście demograficznym – jakiekolwiek działania, które mogą posłużyć poprawie sytuacji kobiet (takie jak rozwój sieci żłobków i przedszkoli czy też zrównanie wieku emerytalnego) wpisane są w kontekst „wzrostu dzietności” i „poprawy sytuacji demograficznej Polski”. Wzrost stopy zatrudnienia u kobiet ma być jednym z remediów na starzenie się społeczeństwa, zapewniając stabilność finansowania usług publicznych, nie zaś jako cel sam w sobie.

Dużo bardziej niebezpieczne dla kobiet i ich sytuacji na rynku pracy są postulaty, które, chociaż wyglądają na neutralne płciowo, w wypadku ich wprowadzenia znacznie bardziej uderzą w kobiety. Przykładem mogą być pomysły prywatyzacji usług publicznych, takich jak służba zdrowia. Uzależnienie jakości leczenia od zasobności finansowej pacjentki w sytuacji, gdy Polki żyją dłużej od Polaków i mniejszą część życia spędzają w zdrowiu może wpłynąć na dalsze pogorszenie się dostępności do opieki zdrowotnej, a tym samym na pogorszenie się konkurencyjności kobiet na rynku pracy.

Dwie koncepcje promowane i postulowane w dokumencie są – jak pokazały doświadczenia państw zachodnich – wyjątkowo wrażliwe na ich przejęcie przez neoliberalną retorykę i stępienie ich emancypacyjnego potencjału. Pierwszą z nich jest „flexicurity”, a więc łączenie elastyczności na rynku pracy z rozbudowaną siatką zabezpieczeń socjalnych. Rządowa retoryka, bijąca z „Polski 2030”, podkreślająca potrzebę elastyczności na rynku pracy (przy jednoczesnym publikowaniu tabelki, z której wynika, że polski rynek pracy nie odbiega znacząco od średniej restrykcyjności mierzonej w krajach OECD), przy jednoczesnym dezawuowaniu roli transferów społecznych sprawia, że można powątpiewać w szczerość intencji gabinetu Tuska. Brak tu szczególnie odwołań do dwóch sprawdzających się w praktyce modelów flexicurity – duńskiego i holenderskiego. W tym pierwszym pracownica/pracownik, choć łatwo może być zwolniony przez pracodawcę, nabywa jednocześnie prawo do zasiłku w wysokości 90% swojej dotychczasowej pensji z okresu ostatnich tygodni przed zwolnieniem, wypłacanej przez 4 lata, a także do finansowanych przez państwo szkoleń, na które trzeba uczęszczać po roku od utraty pracy. W ten sposób zachowana jest równowaga pomiędzy pracownicą/pracownikiem a pracodawcą, co roku od 25 do 35% osób pracujących zmienia miejsce zatrudnienia, a poziom zatrudnienia kobiet w 2008 roku osiągnął wskaźnik najwyższy w Unii Europejskiej – 74,3% (dla mężczyzn – 81,9%). W Holandii z kolei zdecydowano się na poprawie poziomu zabezpieczenia społecznego dla pracownic i pracowników nieetatowych. W 2008 roku, jak donosi Eurostat, poziom zatrudnienia kobiet wyniósł tam 71,1% (trzeci najwyższy – po Szwecji – wskaźnik w UE), podczas gdy mężczyzn – 83,2%. W „Polsce 2030” więcej miejsca jako źródło dobrych praktyk zajmuje przeżywająca kryzys Irlandia...

Drugim słowem-kluczem jest „gospodarka oparta na wiedzy”. Wzrost roli nowoczesnych technologii jest kwestią pożądaną, jednak bez aktywnej polityki rządu wcale nie gwarantuje zniwelowania dysproporcji płciowych. O ile bowiem relacja przeciętnego wynagrodzenia kobiet do przeciętnego wynagrodzenia mężczyzn według poziomu wykształcenia, wedle danych z 2006 roku, wynosi 82,2% płacy mężczyzny wśród ogółu społeczeństwa, to wśród osób z wyższym wykształceniem kurczy się on do 68,8%. Jeśli połączyć to z faktem niższego od średniej udziału kobiet w studiach ścisłych i inżynierskich, a także realnej groźby pogłębienia się w najbliższych latach „wykluczenia cyfrowego”, to widać wyraźnie, że bez aktywnej polityki państwa w tym zakresie może dojść do takich zjawisk, jak np. feminizacja określonych, nisko płatnych stanowisk w obrębie społeczeństwa informacyjnego. Warto by było przeprowadzić badania np. nad strukturą płci w takich zawodach, jak telemarketing, wiążących się z niedużymi zarobkami i elastycznymi warunkami pracy by sprawdzić, czy tego typu zjawisko nie zachodzi już teraz.

„Polska 2030” zasługuje na dużo bardziej niż zarysowane w obrębie niniejszego artykułu badania, chociażby ze względu na jej myśl przewodnią – zastąpienie zrównoważonego rozwoju kraju „modelem polaryzacyjno-dyfuzyjnym”, będącym chwytliwym określeniem dla neoliberalnej zasady „ściekania bogactwa w dół”, której zasadnicza wada polega na tym, że nie do końca działa. Interesujące byłoby zbadanie np. podejścia dokumentu do obszarów wiejskich z perspektywy płci. W raporcie ekipy Boniego nie ma rozwiązań, wspierających rozwój pozarolniczych miejsc pracy w usługach na wsi, które mogłyby przyczynić się do wzrostu poziomu zatrudnienia kobiet, jest za to dążenie do poprawy wskaźnika urbanizacji, uznawanego za jeden z mierników rozumianego w sposób technokratyczny postępu. Technokratyzm przejawia się także w rozumieniu dialogu społecznego – nie jako ścierania się rozmaitych, sprzecznych racji, lecz pracy nad uznaniem „obiektywnie dobrych” rozwiązań dla gospodarki. Oznacza to, że postulaty ruchów społecznych (w tym kobiecego) łatwo będzie sklasyfikować jako „ideologiczne”, w przeciwieństwie do „racjonalnych” i „merytorycznych” propozycji rządowych.

PO-PSL jak Enron

Choć sytuacja kobiet w ciągu 20 lat uległa poprawie po transformacyjnym dołku, to jednak nadal daleka jest ona od doskonałości. Obecny rząd uznaje, że rynek zapewni równość płci, co ilustrować ma jeden z wykresów umieszczonych w „Polsce 2030”, na którym widać spadek różnicy między czasem spędzonym na pracy domowej przez kobiety i mężczyzn. Problem w tym, że po pierwsze nigdzie nie podaje się źródła owych wyliczeń, a po drugie ten optymistyczny obrazek rozciąga się od roku... 1900, a gdy spojrzy się na szczegóły, to okazuje się, że mniej więcej od roku 1980 poziom dysproporcji niemal się nie zmienił. Tak oto, jak często w ciągu ostatnich 20 lat, kreatywna księgowość w dziedzinie powszechnie dostępnych danych statystycznych uzasadnia brak jakichkolwiek działań, zróżnicowanych ze względu na płeć, takich jak specjalne programy służące rozwojowi przedsiębiorczości wśród kobiet. Sondażowe wyniki poparcia dla poszczególnych partii politycznych raczej nie wskazują na to, by tego typu polityka miała się skończyć w najbliższym czasie.

Poniższy tekst stanowi pierwotną wersję artykułu, który pod tym samym tytułem ukazał się w publikacji Fundacji Feminoteka pod redakcją Anny Czerwińskiej i Joanny Piotrowskiej "20 lat-20 zmian". Zachęcam do jej ściągnięcia z Internetu i do lektury. Przypisy do tekstu można znaleźć w książkowej wersji artykułu.

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...