7 sierpnia 2009

Tory, muzea i kolory

Bardzo ciekawie jest zestawić ze sobą dwie "szynowe" wiadomości z ostatnich dni. Z jednej strony trwa bowiem dość interesująca dyskusja na temat malowania miejskich tramwajów, z drugiej zaś - Muzeum Kolejnictwa może zniknąć z mapy Warszawy. To drugie wydarzenie nie zwiastuje niczego dobrego - takie wydarzenie jest możliwe tylko w obrębie PKP. Nie jestem w stanie uwierzyć, że którakolwiek ze spółek firmy może wpaść na tak idiotyczny pomysł jak podcinanie funkcjonowania instytucji, która przybliża historię tego środka transportu. Ponieważ wszelkie zmiany na lepsze na torach w naszym kraju zachodzą wybitnie powoli (ileż presji społecznej trzeba było, by nie wycofano się z pomysłu tańszych biletów ze stolicy do Krakowa...) jednym z nielicznych, tanich sposobów na to, by o kolejach pomyśleć ciepło. Nie każdy musi zaraz mieć doświadczenie korzystania z publicznych i jednocześnie sprawnie działających linii zachodnich - aczkolwiek za lat kilka, dzięki wpuszczeniu na tory większej konkurencji, być może to się zmieni.

W naszym kraju wybitnie trudno jest bronić publicznej własności kolei. Z powodu jej chronicznego niedofinansowania (spowodowanego fetyszyzacją autostrad, które zresztą też nie za bardzo chcą powstawać), lekceważącą polityką właściciela kolei, czyli państwa, niezainteresowanego przez długie lata rozwojem tej formy transportu, spadł udział PKP w przewozach osobowych i towarowych, a od 1990 roku zlikwidowano w naszym kraju 7 tysięcy kilometrów linii kolejowych (podczas gdy w całej UE w tym samym okresie czasu - 16 tysięcy). Dziś, kiedy potencjał do zmian na lepsze jest większy niż kiedykolwiek (unijne pieniądze, zmiany w mentalności samorządów), tempo samych zmian zdaje się być ślimacze. Pomysły takie, jak zamach na Muzeum Kolejnictwa brzmią niemal jak planowe samobójstwo wizerunkowe PKP - wyobraźmy sobie Lecha Kaczyńskiego eksmitującego Muzeum Powstania Warszawskiego...

Nad własnym wizerunkiem zastanawiają się także włodarze Warszawy. Eksperymentują z różnorodnym różnorodnym "umaszczeniem" miejskich tramwajów, przy okazji nowych nabytków taborowych. Mamy zatem "szaraka" z minimalistycznymi elementami żółtymi i czerwonymi, a także "kanarka" z czerwonym "daszkiem". Cieszą zapowiedzi badań opinii publicznej w tej sprawie, która zresztą dość mocno Warszawiaków i Warszawianki zainteresowała. Mi osobiście najbardziej w oko wpada poprzednio sprowadzona PESA, czarna, aczkolwiek ze sporymi, geometrycznymi płatami stołecznych kolorów. Jest jednocześnie elegancka i lekko szalona, co może być całkiem niegłupim konceptem pozycjonowania miasta w jego postrzeganiu - zarówno przez osoby tu mieszkające, jak i przyjeżdżające tu w jakichkolwiek celach.

Spójności wizerunkowej potrzeba Warszawie jak powietrza. Na razie jednak idziemy - chcąc nie chcąc - w odwrotnym kierunku. Podobnie bywa z wiatami na przystankach - co chwila możemy obserwować kolejne eksperymenty, co nie wpływa dobrze na wspomnianą wyżej wizerunkową spójność. Nowoczesna dbałość o wizerunek oznacza, że dąży się do ujednolicenia przekazu, jaki tworzy "mała architektura miejska" - ewentualne wyjątki są dopuszczalne, jeśli dany obszar ma swój własny, charakterystyczny styl, z którym trzeba harmonizować detale architektoniczne. Przykładem uzasadnionego różnicowania przestrzennego jest Krakowskie Przedmieście, gdzie kwestia koloru wiaty ma istotny wpływ na postrzeganie całego, zrewitalizowanego obszaru. Niestety, różnorodność wiat nie jest spowodowana tego typu czynnikami, a jedynie różnorodnymi efektami ogłaszanych przez miasto konkursów.

To niby drobne detale, ale mają one kolosalny wpływ na postrzeganie miasta. Zupełnie inaczej jedzie się krakowską trasą tramwajową z Krowodrzy na Rynek, gdzie identycznie pomalowane tramwaje przyjeżdżają na jednolite przystanki, a inaczej w Warszawie, gdzie obok nowej PESY staje egzemplarz, hmm, dużo bardziej wysłużony, a co gorsza - ze schodkami, co znacząco ogranicza dostępność komunikacji zbiorowej dla osób niepełnosprawnych albo rodziców z wózkami dziecięcymi. Ponieważ na stolicę często narzeka się z powodu jej architektonicznego miszmaszu, na władzach miejskich spoczywa tym większa odpowiedzialność za znajdywanie estetycznego łącznika dla Warszawy. Z tego też względu na rosnącą ilość coraz bardziej zróżnicowanych sposobów malowania miejskich środków komunikacji patrzę z nieurywanym przerażeniem. Mam nadzieję, że obecny chaos nie jest długotrwałym trendem, ale faktycznym testem różnych form wyrazu. Obym się nie mylił.

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...