12 maja 2009

Jaką historię się opowiada?

Przyznam szczerze, że historia jest jedną z dziedzin życia, którą bardzo lubię. Szczególnie mocno interesuje mnie świad od początków Reformacji aż po koniec I Wojny Światowej. Uwielbiam zgłębiać takie detale, jak historia Republiki Raguzy czy też starcia brytyjsko-niemieckie w Tanganice podczas I Wojny Światowej. Lubię też coraz bardziej dowiadywać się o ludzkiej mentalności w ówczesnych czasach - to dzięki jej poznaniu łatwiej jest deszyfrować wówczas powstające ideologie czy też dominujące prądy w sztuce. O takiej historii chce mi się rozmawiać i dyskutować. Przeszłość i debata o niej, jaka szerzy się po rodzimych mediach najczęściej zachęca mnie do emigracji (chociażby wewnętrznej), ewentualnie do wymiotów połączonych z wyjściem ze strony internetowej tudzież przełączeniem stacji radiowej, na której toczy się tego typu dyskusja.

Dyskusja historyczna - jak każda inna - powinna mieć ręce i nogi. Jak można dyskutować o historii, kiedy jako narrację o niej proponuje się historie rodem z Pudelka, takie jak te, że Lech Wałęsa sikał do kropielnicy? Czy rodzime publicystki i publicyści nie zauważyli, że jest to taplanie się w błocie, a nie dochodzenie do jakichkolwiek konstruktywnych wniosków? Bo nawet jeśli sikał (co, jak sam Wałęsa zauważył, z powodu położenia w przestrzeni kościelnej wykonanie tego typu wyczynu nie należałoby do najprostszych), to cóż z tego? Czy to właśnie tego typu czyn miałby decydować o tym, czy dana osoba jest bohaterem lub bohaterką? Przyzwyczailiśmy się do wysterylizowanych obrazów szlachetnego rycerstwa rodem ze średniowiecza i zdaje nam się, że wszyscy powinni stać na pomnikach i być nieskazitelnie czystymi. To, że już wówczas biografie wybielano, nie leży w polu zainteresowań.

Historia jest polityczna. Kto kontroluje przeszłość, kontroluje teraźniejszość i przyszłość - tu pełną rację miał Orwell. Trudno opowiedzieć historię z obiektywnego punktu widzenia, bowiem każda i każdy z nas ma pewien zestaw przekonań, który modyfikuje jej postrzeganie i wpływa np. na to, które wydarzenia z życiorysu danej osoby uważamy za istotne, a które niekoniecznie. Dzisiaj sposób uprawiania historii dodatkowo skażony jest osobistymi rozliczeniami i chęcią zemsty ze strony osób, które nie załapały się na bycie beneficjentami przemian ustrojowych.

Nie oznacza to jednak, że należy zgadzać się na "budowanie pomników trwalszych niż ze spiżu", których zdanie traktowane jest jako święte i niepodważalne. W ten sposób ucina się debaty z drugiej strony - "autorytety" najpierw uznaje się za uniwersalne tarany, wykorzystywane do głoszenia najbardziej irracjonalnych poglądów, po czym osoby sprzeciwiające się chrzci się mianem "oszołomów". Stwierdzenie, że nie wszystko, co robili lub robią dajmy na to Wałęsa czy Bartoszewski, jest w debacie publicznej traktowane może już nie jak profanacja świętego obrazu, ale puszczenie bąka - a owszem.

Do Wałęsy mam sporo zastrzeżeń mających charakter merytoryczny. Dość przypomnieć dość nieciekawą prezydenturę w latach 1990-1995 i wyskoki w sprawach związkowych - były lider "Solidarności" dziś bez mrugnięcia okiem potrafi przyłączyć się do chórów mówiących o ograniczaniu prawa do strajku, o które to prawo sam zresztą walczył. Na taki poziom dyskusji nikt niestety się nie wdrapuje, woląc zastanawiać się, czy Wałęsa aby na pewno przeskoczył płot bez pomocy bezpieki. Z jednej skrajności skacze się od razu w drugą.

W takiej oto matni żyjemy. Kiedy z niej się uwolnimy i zamiast polityki uśmiechów czy straszenia "układem" zaczniemy dyskutować o naszej przyszłości, o usługach publicznych, modelu rozwoju, jakości przestrzegania praw człowieka w naszym kraju? Mam nadzieję, że nie jest to retoryczne pytanie o odpowiedzi "nigdy"...

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...