Poniżej - tekst Adama Ostolskiego z jego bloga na temat wyborów do Parlamentu Europejskiego. Gorąco zachęcam do lektury. Zdjęcie autora wykonała Joanna Erbel.
Pięciolecie wstąpienia Polski do Unii Europejskiej skłania do podsumowań. Stawia się pytania, co dało Polsce te pięć lat. W doświadczeniu wielu Polaków i Polek Europa przestaje powoli być obiektem fantazmatycznym, spełnieniem ich zbiorowych marzeń lub koszmarów. W coraz większym stopniu jest po prostu naszą rzeczywistością, której wpływ na nasze życie raz jest dobry (strumienie unijnych pieniędzy, otwierające się rynki pracy), innym razem zły (los stoczni w Gdańsku, Gdyni, Szczecinie). Nasz zbiorowy stosunek do Europy stał się niewątpliwie dojrzalszy, bardziej realistyczny. Wciąż jednak nie stała się ona w potocznym odczuciu czymś, co kształtujemy i za co jesteśmy współodpowiedzialni. Niemrawa kampania do europarlamentu, w której dominuje perspektywa narodowa, a także niskie zainteresowanie eurowyborami pokazuje to może najlepiej.
Ostatnie pięciolecie przyniosło jednak głębokie zmiany nie tylko w Polsce, lecz także w polityce europejskiej. Unia Europejska nie jest dziś taka sama jak wtedy, gdy do niej wstępowaliśmy. Zapowiedź tego mieliśmy już w roku 2004, kiedy nowo wybrany Parlament Europejski zablokował kandydaturę Rocco Buttiglionego na unijnego komisarza ds. praw obywatelskich. Potem przyszły następne konflikty – o dyrektywę patentową i o dyrektywę usługową (Bolkesteina), by wymienić tylko te najgłośniejsze. To znak dojrzewania europejskiej wspólnoty politycznej. Unia coraz bardziej staje się tym, czym powinna być – nie tylko obiektem fantazji czy narzędziem w ręku technokratów, lecz polem otwartego sporu, terenem zmagań o kształt naszego wspólnego świata.
Jednocześnie mamy do czynienia z bezprecedensowym „równaniem w dół” pod względem standardów socjalnych i pracowniczych. Impuls do tego równania w dół (Amerykanie używają w tym kontekście malowniczego wyrażenia race to the bottom, czyli „wyścig na dno”) dało do pewnego stopnia przyjęcie nowych krajów, w których standardy socjalne są niższe, a praca ludzka jest gorzej wynagradzana. Jednak decydująca była odpowiedź Komisji na tę sytuację. Zamiast poszukać prawnych i politycznych narzędzi, które pozwoliłyby powstrzymać obniżanie standardów, Komisja Europejska kierowana przez José Barroso przyjęła tę tendencję z otwartymi ramionami. Dumping socjalny w UE nie jest tylko efektem „naturalnych” procesów, lecz także skutkiem prowadzonej przez obecną Komisję polityki.
W europejskich zmaganiach o kształt wspólnego świata czasem przewagę uzyskuje lewica, a czasem prawica. Jednak zdominowana przez prawicę komisja Barroso konsekwentnie popierała interesy dużych państw członkowskich i wielkiego biznesu kosztem praw pracowniczych, konsumenckich i ekologicznych. Chodzi nie tylko o stronniczość Komisji w konkretnych sprawach, takich jak pomoc publiczna dla polskich stoczni (w parlamentarnej debacie na ten temat zgodnie wskazywali na to przedstawiciele wszystkich frakcji). Działania Barroso oraz jego koleżanek i kolegów mają szkodliwy wpływ także na kształt unijnych instytucji, na reguły świata, w którym żyjemy.
Przez pięć lat komisja Barroso nie znalazła czasu na wydanie wytycznych dotyczących przesłanek pozagospodarczych w stosowaniu prawa konkurencji. Tym samym względy społeczne i ekologiczne, które przed 2004 rokiem odgrywały poważną rolę w ograniczaniu destrukcyjnych skutków nieograniczonego rynku, praktycznie przestały się liczyć. Krajowe instytucje odpowiedzialne za ochronę konkurencji, na które przeniesiono kompetencje w tym zakresie, ani razu nie skorzystały z tych przesłanek.
W grudniu 2007 Europejski Trybunał Sprawiedliwości wydał precedensowe (i bardzo kontrowersyjne) wyroki w sprawach Laval i Viking (potwierdzone kilka miesięcy później wyrokiem w sprawie Rüffert), legalizując dumping socjalny i ograniczając poważnie prawo do strajku na terenie UE. Wyroki te wywołały konflikt między Komisją a Parlamentem. Parlament kilkakrotnie zwracał się do Komisji o rewizję dyrektywy o delegowaniu pracowników (która była podstawą prawną orzeczeń ETS). Barroso nie zareagował. Tym samym Komisja staje się odpowiedzialna za dumping socjalny, ograniczenia wolności związkowych i łamanie zasady „równa płaca za równą pracę w tym samym miejscu”.
W roku 2005 utworzono Frontex – unijną agencję odpowiedzialną za kontrolę granic zewnętrznych. Działalność Frontexu, a także polityka migracyjna i graniczna Unii nie tylko wzbudza ostrą krytykę ze strony organizacji broniących praw człowieka, lecz także wywołała „poważne zaniepokojenie” Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców oraz stanowczą krytykę komisarza ds. praw człowieka Rady Europy Thomasa Hammarberga. Marzenie o Europie jako ojczyźnie i przystani praw człowieka zaczyna coraz bardziej rozchodzić się z rzeczywistością.
To tylko kilka przykładów z bardzo długiej listy. Jest to bezdyskusyjnie najgorsza komisja w dziejach Wspólnot Europejskich. A jednak Barroso ma spore szanse na to, by zachować stanowisko na kolejną kadencję.
Jak to możliwe?
Przyjrzyjmy się stanowisku różnych frakcji w Parlamencie. Chadecy już ogłosili, że Barroso będzie ich kandydatem na przewodniczącego następnej Komisji. Zieloni sprzeciwiają się tej kandydaturze, a hasło „Stop Barroso” („Barroso musi odejść!”) uczynili jednym z wątków przewodnich swojej europejskiej kampanii wyborczej. Także europejscy komuniści na pewno będą przeciw Barroso. Liberałowie raczej Barroso poprą, chociaż najpewniej spróbują wytargować przy okazji dla siebie stanowisko przewodniczącego Parlamentu (na co mają poważne szanse). W tej sytuacji wiele, może najwięcej zależy od socjalistów. Ci zaś wahają się – lub raczej są w tej sprawie podzieleni.
Dlatego warto, zanim oddamy głos w nadchodzących wyborach, upewnić się, co nasz kandydat lub kandydatka myśli o kandydaturze Barroso na szefa Komisji. W tej sprawie nie ma miejsca na neutralność. Znam wiele osób, które noszą się z zamiarem oddania głosów nieważnych, gdyż czują, że po prostu nie mają na kogo głosować, że żadna lista jako całość nie spełnia ich minimalnych oczekiwań. Z czysto polskiej perspektywy jest w tym wiele racji. Ale dla Europy to są niezwykle ważne wybory. Europy nie stać na kolejne zmarnowane pięć lat. Tylko od nas zależy, czy Europę stać będzie na coś lepszego niż odchodząca Komisja. Wciąż mamy szansę powstrzymać Barroso, zatrzymać wyścig na dno i nadać Unii Europejskiej nowy kierunek.
Pięciolecie wstąpienia Polski do Unii Europejskiej skłania do podsumowań. Stawia się pytania, co dało Polsce te pięć lat. W doświadczeniu wielu Polaków i Polek Europa przestaje powoli być obiektem fantazmatycznym, spełnieniem ich zbiorowych marzeń lub koszmarów. W coraz większym stopniu jest po prostu naszą rzeczywistością, której wpływ na nasze życie raz jest dobry (strumienie unijnych pieniędzy, otwierające się rynki pracy), innym razem zły (los stoczni w Gdańsku, Gdyni, Szczecinie). Nasz zbiorowy stosunek do Europy stał się niewątpliwie dojrzalszy, bardziej realistyczny. Wciąż jednak nie stała się ona w potocznym odczuciu czymś, co kształtujemy i za co jesteśmy współodpowiedzialni. Niemrawa kampania do europarlamentu, w której dominuje perspektywa narodowa, a także niskie zainteresowanie eurowyborami pokazuje to może najlepiej.
Ostatnie pięciolecie przyniosło jednak głębokie zmiany nie tylko w Polsce, lecz także w polityce europejskiej. Unia Europejska nie jest dziś taka sama jak wtedy, gdy do niej wstępowaliśmy. Zapowiedź tego mieliśmy już w roku 2004, kiedy nowo wybrany Parlament Europejski zablokował kandydaturę Rocco Buttiglionego na unijnego komisarza ds. praw obywatelskich. Potem przyszły następne konflikty – o dyrektywę patentową i o dyrektywę usługową (Bolkesteina), by wymienić tylko te najgłośniejsze. To znak dojrzewania europejskiej wspólnoty politycznej. Unia coraz bardziej staje się tym, czym powinna być – nie tylko obiektem fantazji czy narzędziem w ręku technokratów, lecz polem otwartego sporu, terenem zmagań o kształt naszego wspólnego świata.
Jednocześnie mamy do czynienia z bezprecedensowym „równaniem w dół” pod względem standardów socjalnych i pracowniczych. Impuls do tego równania w dół (Amerykanie używają w tym kontekście malowniczego wyrażenia race to the bottom, czyli „wyścig na dno”) dało do pewnego stopnia przyjęcie nowych krajów, w których standardy socjalne są niższe, a praca ludzka jest gorzej wynagradzana. Jednak decydująca była odpowiedź Komisji na tę sytuację. Zamiast poszukać prawnych i politycznych narzędzi, które pozwoliłyby powstrzymać obniżanie standardów, Komisja Europejska kierowana przez José Barroso przyjęła tę tendencję z otwartymi ramionami. Dumping socjalny w UE nie jest tylko efektem „naturalnych” procesów, lecz także skutkiem prowadzonej przez obecną Komisję polityki.
W europejskich zmaganiach o kształt wspólnego świata czasem przewagę uzyskuje lewica, a czasem prawica. Jednak zdominowana przez prawicę komisja Barroso konsekwentnie popierała interesy dużych państw członkowskich i wielkiego biznesu kosztem praw pracowniczych, konsumenckich i ekologicznych. Chodzi nie tylko o stronniczość Komisji w konkretnych sprawach, takich jak pomoc publiczna dla polskich stoczni (w parlamentarnej debacie na ten temat zgodnie wskazywali na to przedstawiciele wszystkich frakcji). Działania Barroso oraz jego koleżanek i kolegów mają szkodliwy wpływ także na kształt unijnych instytucji, na reguły świata, w którym żyjemy.
Przez pięć lat komisja Barroso nie znalazła czasu na wydanie wytycznych dotyczących przesłanek pozagospodarczych w stosowaniu prawa konkurencji. Tym samym względy społeczne i ekologiczne, które przed 2004 rokiem odgrywały poważną rolę w ograniczaniu destrukcyjnych skutków nieograniczonego rynku, praktycznie przestały się liczyć. Krajowe instytucje odpowiedzialne za ochronę konkurencji, na które przeniesiono kompetencje w tym zakresie, ani razu nie skorzystały z tych przesłanek.
W grudniu 2007 Europejski Trybunał Sprawiedliwości wydał precedensowe (i bardzo kontrowersyjne) wyroki w sprawach Laval i Viking (potwierdzone kilka miesięcy później wyrokiem w sprawie Rüffert), legalizując dumping socjalny i ograniczając poważnie prawo do strajku na terenie UE. Wyroki te wywołały konflikt między Komisją a Parlamentem. Parlament kilkakrotnie zwracał się do Komisji o rewizję dyrektywy o delegowaniu pracowników (która była podstawą prawną orzeczeń ETS). Barroso nie zareagował. Tym samym Komisja staje się odpowiedzialna za dumping socjalny, ograniczenia wolności związkowych i łamanie zasady „równa płaca za równą pracę w tym samym miejscu”.
W roku 2005 utworzono Frontex – unijną agencję odpowiedzialną za kontrolę granic zewnętrznych. Działalność Frontexu, a także polityka migracyjna i graniczna Unii nie tylko wzbudza ostrą krytykę ze strony organizacji broniących praw człowieka, lecz także wywołała „poważne zaniepokojenie” Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców oraz stanowczą krytykę komisarza ds. praw człowieka Rady Europy Thomasa Hammarberga. Marzenie o Europie jako ojczyźnie i przystani praw człowieka zaczyna coraz bardziej rozchodzić się z rzeczywistością.
To tylko kilka przykładów z bardzo długiej listy. Jest to bezdyskusyjnie najgorsza komisja w dziejach Wspólnot Europejskich. A jednak Barroso ma spore szanse na to, by zachować stanowisko na kolejną kadencję.
Jak to możliwe?
Przyjrzyjmy się stanowisku różnych frakcji w Parlamencie. Chadecy już ogłosili, że Barroso będzie ich kandydatem na przewodniczącego następnej Komisji. Zieloni sprzeciwiają się tej kandydaturze, a hasło „Stop Barroso” („Barroso musi odejść!”) uczynili jednym z wątków przewodnich swojej europejskiej kampanii wyborczej. Także europejscy komuniści na pewno będą przeciw Barroso. Liberałowie raczej Barroso poprą, chociaż najpewniej spróbują wytargować przy okazji dla siebie stanowisko przewodniczącego Parlamentu (na co mają poważne szanse). W tej sytuacji wiele, może najwięcej zależy od socjalistów. Ci zaś wahają się – lub raczej są w tej sprawie podzieleni.
Dlatego warto, zanim oddamy głos w nadchodzących wyborach, upewnić się, co nasz kandydat lub kandydatka myśli o kandydaturze Barroso na szefa Komisji. W tej sprawie nie ma miejsca na neutralność. Znam wiele osób, które noszą się z zamiarem oddania głosów nieważnych, gdyż czują, że po prostu nie mają na kogo głosować, że żadna lista jako całość nie spełnia ich minimalnych oczekiwań. Z czysto polskiej perspektywy jest w tym wiele racji. Ale dla Europy to są niezwykle ważne wybory. Europy nie stać na kolejne zmarnowane pięć lat. Tylko od nas zależy, czy Europę stać będzie na coś lepszego niż odchodząca Komisja. Wciąż mamy szansę powstrzymać Barroso, zatrzymać wyścig na dno i nadać Unii Europejskiej nowy kierunek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz