Czasy kryzysu, a właściwie kryzysów (społecznego rozpadu, ekologicznej degradacji i ekonomicznej zapaści) dają szanse na przemyślenie na nowo dotychczasowych dróg rozwoju i podjęcie decyzji o rezygnacji z niezrównoważonych dróg rozwoju. By nowo obrana droga była pozbawiona błędów, od których trzęsący się obecnie w posadach paradygmat rozwojowy wręcz się roił, należy osadzić ją na jednej z uniwersalnych, pobudzających społeczną wyobraźnię wartości. Ponieważ jednak skażone zostały one istniejącym, neoliberalnym porządkiem, sukces w tej dziedzinie zależy w dużej mierze na ponownym napełnieniu opacznie wykorzystywanych pojęć. Jednym z nich - bodaj najbardziej poobijanym - jest wolność, która zasługuje na znacznie więcej, niż na opieraniu na jej bazie polityki, pozbawiającej możliwości realnego wyboru olbrzymie grupy ludności tak w skali globu, jak i poszczególnych społeczeństw.
Do tej pory wolność utożsamiano z raptem jedną, ważną, aczkolwiek nie najważniejszą dziedziną ludzkiej aktywności - z ekonomią. Dzięki temu uznano ją za obiektywną naukę ścisłą, która wszelkimi sposobami starała się udowodnić, że jedyną słuszną drogą rozwoju jest jak najmniej podatków, regulacji i innych "socjalistycznych bzdur". Bardzo szybko okazało się, że takie zupełnie niezgodne z prawdą pojmowanie rzeczywistości (na Zachodzie ekonomię wykłada się w obrębie nauk humanistycznych, a ludzka psychika i olbrzymia ilość zmiennych gospodarczych uniemożliwia stworzenie niezawodnych modeli ekonomicznych, działających niczym szwajcarski zegarek). Publiczne monopole zaczęto zastępować prywatnymi oligopolami, a poziom koncentracji kapitału i korporacyjnego lekceważenia praw człowieka (chociażby poprzez outsourcing i delokalizację produkcji) umożliwił krytyczną refleksję na temat rzeczywistości.
Dziś nadal - w Polsce szczególnie - walczyć trzeba z przekonaniem, że wolność zabierają nam podatki, zapinanie pasów i ochrona środowiska. Dotychczas mocno zakorzenione stereotypy, umożliwiające wybór między Bogiem a Rynkiem, w obliczu kryzysów zaczynają się dezaktualizować. Nagle okazuje się, że pod przykrywką "wolności" ukrywały się egoistyczne interesy beneficjentów społecznych nierówności i nieuczciwej gry na lokalnych i globalnych rynkach. Niekontrolowana akumulacja ograniczyła konkurencję, zmniejszyła ilość graczy rynkowych i utrudniła sytuację i tak słabszej strony, czyli konsumentek i konsumentów. Wystarczy wspomnieć, jak relatywnie niewielką możliwość wyboru ideowego mamy na zdominowanym przez trzech graczy na rynku telewizyjnym i o zanikaniu lokalnych rozgłośni radiowych, wobec którego to zjawiska Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji pozostaje zupełnie obojętna.
Prawdziwa wolność nie polega na zatomizowanym, egoistycznym dążeniu do zaspokojenia własnych potrzeb kosztem innych. Racjonalny liberalizm musi włączyć w obręb swoich zainteresowań kwestie społeczne i ekologiczne. Jeśli tego nie zrobi, będzie zmagał się z rozwojem populizmu (który jest koniec końców ucieleśnieniem liberalnej wizji samoorganizującego się społeczeństwa obywatelskiego) i z kosztami zewnętrznymi, którymi obarczane będą lokalne społeczności i środowisko naturalne. Liberalizm musi stać się ekospołeczny, bowiem jego nadmierna ekonomizacja doprowadziła do utraty wpływów wykraczających poza nielicznych beneficjentów stanu rzeczy, z którym mamy do czynienia już dziś. To lekcja, którą odrobili już amerykańscy Demokraci - warto, by została również odrobiona i w Europie.
Nie chodzi tu o zastępowanie jednej skrajności drugą - dość przypomnieć czasy, kiedy wahadło gwałtownie przesunęło się w kierunku rozwoju społecznego, ograniczającego innowacyjność, tłumiącego różnorodność i dewastującego środowisko. Odpowiedzią na ten stan rzeczy stał się jednak równie niebezpieczny fetysz rozwoju gospodarczego, przez długie lata głuchy na powodowane przez siebie koszty społeczne i ekologiczne. W Polsce tego typu trend widoczny był chociażby w fałszywej alternatywie "ekologia kontra rozwój", która staje się wygodnym batem na wszystkich tych, którzy sądzą, że ludzkość nie musi koniecznie dewastować wszystkiego, co zastała na swojej drodze. Komponent ekologiczny również musi równoważyć ten społeczny i ekonomiczny - inaczej nie osiągniemy trwałego, zrównoważonego rozwoju i wcześniej czy później, zamiast osiągnąć równowagę, znów pogrążymy się w kolejnych czasach niepokoju.
Nie ma silnej jednostki bez silnego społeczeństwa - tylko poprzez demokratyczną kontrolę nad rzeczywistością samorealizacja może stać się udziałem nie wąskiej elity, ale szerokich grup ludzkości. Prawdziwy postęp polega na uwolnieniu z cugli ludzkiej innowacyjności - nie może być jednak tak, że jest to przywilej dostępny dla nielicznych. To prawo, o które trzeba aktywnie walczyć każdego dnia. Prawo to krępuje w równym stopniu światopoglądowy konserwatyzm, jak i lekceważenie potrzeb małych i średnich przedsiębiorców, traktowanych po macoszemu w stosunku do wielkich, ponadnarodowych koncernów. Lekceważenie potrzeb społecznych może skończyć się skutecznym ograniczeniem dostępu do oprzyrządowania, które umożliwia cieszenie się wolnością i społeczną zmianę. Przykładem Słowacja, gdzie wprowadzono podatek liniowy, a jednocześnie nadal stopa bezrobocia jest jedną z wyższych w Unii Europejskiej, sytuacja Romów nadal pozostaje katastrofalna, zaś aż 22% szkół średnich w kraju należy do związków wyznaniowych, co skutecznie zmniejsza możliwość realizowania nowoczesnej edukacji seksualnej czy też genderowej.
Potrzeba nam dostosować się do czasów płynnej rzeczywistości. Nie pomoże nam tu zastępowanie jednych dogmatów innymi - dużo bardziej praktyczny będzie pragmatyczny wybór i balansowanie między wolnym rynkiem a udziałem państwa w nim. Przyznanie, że w pewnych ważnych dla społeczności dziedzinach, takich jak edukacja czy służba zdrowia, "niewidzialna ręka rynku" ogranicza wolność, zamiast ją powiększać, jest pierwszym krokiem do zmiany sposobu myślenia. Nie ma się również co czarować, że powrót państwa załatwi wszystkie problemy. W tym momencie potrzebna jest siła i odwaga do porządnej regulacji zasad gry rynkowej tak, by inwestycje przyjazne ludziom i środowisku były wspierane i opłacalne. Tylko one nie ograniczają ludzkiej wolności, ale ją powiększają. Neoliberalizm myślący jedynie o maksymalizacji zysków musi zostać odrzucony i zastąpiony liberalizmem odpowiedzialnym społecznie i ekologicznie. Alternatywą w tym momencie staje się ponowny powrót ugrupowań skrajnych na polityczną scenę, napędzanych przez ludzkie niezadowolenie, na które nikt nie potrafi odpowiedzieć śmiałą wizją nowego kierunku rozwoju. Zieloni, którzy od zawsze wskazywali na potrzebę równowagi między społeczeństwem, rynkiem i środowiskiem powinni to rozumieć jak żadna inna siła polityczna.
Państwo nie może być traktowane jako wróg. Jest naszym wspólnym dobrem, a jego aktualne fatalne wywiązywanie się z obowiązków w stosunku do obywatelek i obywateli wynika z niskiego poziomu kapitału społecznego, bierności i postkomunistycznego dziedzictwa. Niewątpliwie istnieje silna potrzeba jego przebudowy i stałego myślenia o jego roli i stopnia zaangażowania w gospodarkę. Rynek ograniczał nas do roli konsumentek i konsumentów, zaś instytucje państwowe raczej odpychały, niż przyciągały. Odzyskanie państwa dla ludzi jest koniecznym elementem zamiany dzisiejszej opresji w realną emancypację, bez poprawy efektywności jego działania nie tylko nie będzie ono w stanie bronić nas przed silniejszymi graczami politycznymi i gospodarczymi (poprzez egzekwowanie praw pracowniczych i konsumenckich oraz dostarczanie wysokiej jakości usług publicznych), ale wręcz przyczyniać się będzie do konserwowania istniejących struktur opresji. Potrzeba nam sprawnego systemu edukacyjnego, tworzącego obywatelki i obywateli świadomych swoich praw i podmiotowości, bez tego bowiem każda i każdy z nas będzie padał ofiarą sił, odbierających nam wolność - czy to "jedynych słusznych" wyznań, czy to ekonomicznych oligopoli.
Pełna niezależność od czynników zewnętrznych jest utopią. Tak osoby dziś pozostające na uboczu, jak i środowisko naturalne również mają prawo do wolności. Naiwnością jest łudzenie się, że nie może nas dotknąć bieda i dyskryminacja. Naiwnością jest też mordowanie planety dla krótkotrwałych korzyści ekonomicznych. Naiwnością jest w końcu przekonanie, że jakakolwiek nadrzędna w stosunku do jednostki struktura - czy to państwo, czy rynek - są w stanie same z siebie uregulować nasze życia i zapewnić osiągnięcie satysfakcjonujący nas poziom życia, który możemy przekazać przyszłym pokoleniom. Tylko w stałym dialogu społecznym i równoważeniu sprzecznych interesów możemy osiągnąć maksymalizację naszej wolności. Nie ma też wolności bez odpowiedzialności - bez niej bowiem zwycięża egoizm, produkujący struktury opresji, krzywdzące tak innych wolnych ludzi, jak i środowisko naturalne. Utopią jest zatem świat bez regulacji - ważne, by maksymalizowały one dostępność wolności i zapobiegały ludzkiej (i nie tylko) krzywdzie. Między regulacjami a ich brakiem zachodzi podobna zależność, jak między popytem a podażą - trzeba odnaleźć punkt równowagi, bez którego grozi nam osunięcie się bądź to w tłumienie ludzkiej aktywności, bądź też umożliwienie działań, umożliwiających ograniczanie wolności innych.
Zieloni mają, jak już wspomniałem, wyjątkową okazję, by opowiedzieć tę historię. Jako najbardziej progresywna formacja na światowych scenach politycznych, zawsze mający na uwadze dobro wspólne i ekologiczną równowagę, wydają się do tego predystynowane i predystynowani. W momencie, kiedy zagrożona obniżeniem standardu życia staje się ich główna grupa docelowa - klasa średnia - istnieje niebywała okazja do tego, by społeczną atomizację zastąpiła wspólnota losów. Wykluczenie nie musi już dotykać li tylko tych, których łatwo zaszufladkować jako "życiowych nieudaczników". Doświadczenie niepewności, jakie już zaczyna dotykać ludzi młodych i wykształconych można przekuć w impuls do zmian - albo też odpowiedzieć na nie nieadekwatnie i oddać trzeźwo myślących w ręce populistów, fundując sobie zamiast odpowiedzialnej społecznie i ekologicznie modernizacji konserwatywną reakcję. Ta zaś z całą pewnością nie będzie zainteresowana społeczną zmianą i poszerzaniem obszaru ludzkiej wolności.
Do tej pory wolność utożsamiano z raptem jedną, ważną, aczkolwiek nie najważniejszą dziedziną ludzkiej aktywności - z ekonomią. Dzięki temu uznano ją za obiektywną naukę ścisłą, która wszelkimi sposobami starała się udowodnić, że jedyną słuszną drogą rozwoju jest jak najmniej podatków, regulacji i innych "socjalistycznych bzdur". Bardzo szybko okazało się, że takie zupełnie niezgodne z prawdą pojmowanie rzeczywistości (na Zachodzie ekonomię wykłada się w obrębie nauk humanistycznych, a ludzka psychika i olbrzymia ilość zmiennych gospodarczych uniemożliwia stworzenie niezawodnych modeli ekonomicznych, działających niczym szwajcarski zegarek). Publiczne monopole zaczęto zastępować prywatnymi oligopolami, a poziom koncentracji kapitału i korporacyjnego lekceważenia praw człowieka (chociażby poprzez outsourcing i delokalizację produkcji) umożliwił krytyczną refleksję na temat rzeczywistości.
Dziś nadal - w Polsce szczególnie - walczyć trzeba z przekonaniem, że wolność zabierają nam podatki, zapinanie pasów i ochrona środowiska. Dotychczas mocno zakorzenione stereotypy, umożliwiające wybór między Bogiem a Rynkiem, w obliczu kryzysów zaczynają się dezaktualizować. Nagle okazuje się, że pod przykrywką "wolności" ukrywały się egoistyczne interesy beneficjentów społecznych nierówności i nieuczciwej gry na lokalnych i globalnych rynkach. Niekontrolowana akumulacja ograniczyła konkurencję, zmniejszyła ilość graczy rynkowych i utrudniła sytuację i tak słabszej strony, czyli konsumentek i konsumentów. Wystarczy wspomnieć, jak relatywnie niewielką możliwość wyboru ideowego mamy na zdominowanym przez trzech graczy na rynku telewizyjnym i o zanikaniu lokalnych rozgłośni radiowych, wobec którego to zjawiska Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji pozostaje zupełnie obojętna.
Prawdziwa wolność nie polega na zatomizowanym, egoistycznym dążeniu do zaspokojenia własnych potrzeb kosztem innych. Racjonalny liberalizm musi włączyć w obręb swoich zainteresowań kwestie społeczne i ekologiczne. Jeśli tego nie zrobi, będzie zmagał się z rozwojem populizmu (który jest koniec końców ucieleśnieniem liberalnej wizji samoorganizującego się społeczeństwa obywatelskiego) i z kosztami zewnętrznymi, którymi obarczane będą lokalne społeczności i środowisko naturalne. Liberalizm musi stać się ekospołeczny, bowiem jego nadmierna ekonomizacja doprowadziła do utraty wpływów wykraczających poza nielicznych beneficjentów stanu rzeczy, z którym mamy do czynienia już dziś. To lekcja, którą odrobili już amerykańscy Demokraci - warto, by została również odrobiona i w Europie.
Nie chodzi tu o zastępowanie jednej skrajności drugą - dość przypomnieć czasy, kiedy wahadło gwałtownie przesunęło się w kierunku rozwoju społecznego, ograniczającego innowacyjność, tłumiącego różnorodność i dewastującego środowisko. Odpowiedzią na ten stan rzeczy stał się jednak równie niebezpieczny fetysz rozwoju gospodarczego, przez długie lata głuchy na powodowane przez siebie koszty społeczne i ekologiczne. W Polsce tego typu trend widoczny był chociażby w fałszywej alternatywie "ekologia kontra rozwój", która staje się wygodnym batem na wszystkich tych, którzy sądzą, że ludzkość nie musi koniecznie dewastować wszystkiego, co zastała na swojej drodze. Komponent ekologiczny również musi równoważyć ten społeczny i ekonomiczny - inaczej nie osiągniemy trwałego, zrównoważonego rozwoju i wcześniej czy później, zamiast osiągnąć równowagę, znów pogrążymy się w kolejnych czasach niepokoju.
Nie ma silnej jednostki bez silnego społeczeństwa - tylko poprzez demokratyczną kontrolę nad rzeczywistością samorealizacja może stać się udziałem nie wąskiej elity, ale szerokich grup ludzkości. Prawdziwy postęp polega na uwolnieniu z cugli ludzkiej innowacyjności - nie może być jednak tak, że jest to przywilej dostępny dla nielicznych. To prawo, o które trzeba aktywnie walczyć każdego dnia. Prawo to krępuje w równym stopniu światopoglądowy konserwatyzm, jak i lekceważenie potrzeb małych i średnich przedsiębiorców, traktowanych po macoszemu w stosunku do wielkich, ponadnarodowych koncernów. Lekceważenie potrzeb społecznych może skończyć się skutecznym ograniczeniem dostępu do oprzyrządowania, które umożliwia cieszenie się wolnością i społeczną zmianę. Przykładem Słowacja, gdzie wprowadzono podatek liniowy, a jednocześnie nadal stopa bezrobocia jest jedną z wyższych w Unii Europejskiej, sytuacja Romów nadal pozostaje katastrofalna, zaś aż 22% szkół średnich w kraju należy do związków wyznaniowych, co skutecznie zmniejsza możliwość realizowania nowoczesnej edukacji seksualnej czy też genderowej.
Potrzeba nam dostosować się do czasów płynnej rzeczywistości. Nie pomoże nam tu zastępowanie jednych dogmatów innymi - dużo bardziej praktyczny będzie pragmatyczny wybór i balansowanie między wolnym rynkiem a udziałem państwa w nim. Przyznanie, że w pewnych ważnych dla społeczności dziedzinach, takich jak edukacja czy służba zdrowia, "niewidzialna ręka rynku" ogranicza wolność, zamiast ją powiększać, jest pierwszym krokiem do zmiany sposobu myślenia. Nie ma się również co czarować, że powrót państwa załatwi wszystkie problemy. W tym momencie potrzebna jest siła i odwaga do porządnej regulacji zasad gry rynkowej tak, by inwestycje przyjazne ludziom i środowisku były wspierane i opłacalne. Tylko one nie ograniczają ludzkiej wolności, ale ją powiększają. Neoliberalizm myślący jedynie o maksymalizacji zysków musi zostać odrzucony i zastąpiony liberalizmem odpowiedzialnym społecznie i ekologicznie. Alternatywą w tym momencie staje się ponowny powrót ugrupowań skrajnych na polityczną scenę, napędzanych przez ludzkie niezadowolenie, na które nikt nie potrafi odpowiedzieć śmiałą wizją nowego kierunku rozwoju. Zieloni, którzy od zawsze wskazywali na potrzebę równowagi między społeczeństwem, rynkiem i środowiskiem powinni to rozumieć jak żadna inna siła polityczna.
Państwo nie może być traktowane jako wróg. Jest naszym wspólnym dobrem, a jego aktualne fatalne wywiązywanie się z obowiązków w stosunku do obywatelek i obywateli wynika z niskiego poziomu kapitału społecznego, bierności i postkomunistycznego dziedzictwa. Niewątpliwie istnieje silna potrzeba jego przebudowy i stałego myślenia o jego roli i stopnia zaangażowania w gospodarkę. Rynek ograniczał nas do roli konsumentek i konsumentów, zaś instytucje państwowe raczej odpychały, niż przyciągały. Odzyskanie państwa dla ludzi jest koniecznym elementem zamiany dzisiejszej opresji w realną emancypację, bez poprawy efektywności jego działania nie tylko nie będzie ono w stanie bronić nas przed silniejszymi graczami politycznymi i gospodarczymi (poprzez egzekwowanie praw pracowniczych i konsumenckich oraz dostarczanie wysokiej jakości usług publicznych), ale wręcz przyczyniać się będzie do konserwowania istniejących struktur opresji. Potrzeba nam sprawnego systemu edukacyjnego, tworzącego obywatelki i obywateli świadomych swoich praw i podmiotowości, bez tego bowiem każda i każdy z nas będzie padał ofiarą sił, odbierających nam wolność - czy to "jedynych słusznych" wyznań, czy to ekonomicznych oligopoli.
Pełna niezależność od czynników zewnętrznych jest utopią. Tak osoby dziś pozostające na uboczu, jak i środowisko naturalne również mają prawo do wolności. Naiwnością jest łudzenie się, że nie może nas dotknąć bieda i dyskryminacja. Naiwnością jest też mordowanie planety dla krótkotrwałych korzyści ekonomicznych. Naiwnością jest w końcu przekonanie, że jakakolwiek nadrzędna w stosunku do jednostki struktura - czy to państwo, czy rynek - są w stanie same z siebie uregulować nasze życia i zapewnić osiągnięcie satysfakcjonujący nas poziom życia, który możemy przekazać przyszłym pokoleniom. Tylko w stałym dialogu społecznym i równoważeniu sprzecznych interesów możemy osiągnąć maksymalizację naszej wolności. Nie ma też wolności bez odpowiedzialności - bez niej bowiem zwycięża egoizm, produkujący struktury opresji, krzywdzące tak innych wolnych ludzi, jak i środowisko naturalne. Utopią jest zatem świat bez regulacji - ważne, by maksymalizowały one dostępność wolności i zapobiegały ludzkiej (i nie tylko) krzywdzie. Między regulacjami a ich brakiem zachodzi podobna zależność, jak między popytem a podażą - trzeba odnaleźć punkt równowagi, bez którego grozi nam osunięcie się bądź to w tłumienie ludzkiej aktywności, bądź też umożliwienie działań, umożliwiających ograniczanie wolności innych.
Zieloni mają, jak już wspomniałem, wyjątkową okazję, by opowiedzieć tę historię. Jako najbardziej progresywna formacja na światowych scenach politycznych, zawsze mający na uwadze dobro wspólne i ekologiczną równowagę, wydają się do tego predystynowane i predystynowani. W momencie, kiedy zagrożona obniżeniem standardu życia staje się ich główna grupa docelowa - klasa średnia - istnieje niebywała okazja do tego, by społeczną atomizację zastąpiła wspólnota losów. Wykluczenie nie musi już dotykać li tylko tych, których łatwo zaszufladkować jako "życiowych nieudaczników". Doświadczenie niepewności, jakie już zaczyna dotykać ludzi młodych i wykształconych można przekuć w impuls do zmian - albo też odpowiedzieć na nie nieadekwatnie i oddać trzeźwo myślących w ręce populistów, fundując sobie zamiast odpowiedzialnej społecznie i ekologicznie modernizacji konserwatywną reakcję. Ta zaś z całą pewnością nie będzie zainteresowana społeczną zmianą i poszerzaniem obszaru ludzkiej wolności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz