14 stycznia 2009

Kto daje wędkę?

Żyjemy w podzielonym społeczeństwie. Nadal zbyt wiele jest w nim biedy i zwyczajnej, ludzkiej krzywdy. Nie załatwi się wszystkich problemów wszechświata od razu, można jednak nadać jakiś kierunek, dzięki któremu owe dysproporcje będą raczej malały. Rzecz jasna wymaga to działań w kierunku wyrównywania szans, jednak pamiętać należy, że nie każdy jest w stanie z tych szans skorzystać. Warto mieć to na uwadze, zanim zacznie się opowiadać o "dawaniu wędki zamiast ryby" - by pozostać w obrębie tej metafory - nie sądzę, że daję się wędkę komuś, komu połamano ręce i nogi, a takowych nie brakuje. Oczywiście prezentuje się ich niemalże jako "wrzód na zdrowym ciele narodu", jednak za ich losem kryją się nierzadko dużo bardziej powikłane historie niż te, mówiące li tylko o indywidualnej odpowiedzialności za własny los.

Wycofanie się państwa z tworzenia kreatywnej, dopasowanej do zmieniającego się świata pomocy społecznej. Kończy się to tym, że mamy mnóstwo lewych rent, a ci, którzy są biedni, biednymi nadal zostają. Nie ma żadnego sensownego, skoordynowanego programu na rzecz aktywizacji zawodowej. Nic dziwnego, skoro w tym momencie głównym problemem rządu staje się budowa elektrowni atomowej przy jednoczesnej obniżce podatków, skutkującej w ograniczeniu źródeł dochodów do budżetu państwa. Obniżce o tyle zabawnej, że przeciętna Kowalska czy inny Nowak niespecjalnie ją zauważy. Budżet państwa zauważy ją na pewno. Jeśli coś będzie cięte, to zapewne znowu programy "na pasożytów", które - miast je unowocześniać - prawdopodobnie będzie się likwidować. W takiej sytuacji dla wielu ludzi jedyną szansą na przetrwanie staje się uzależnienie swych losów od działalności charytatywnej rozlicznych organizacji.

Jedną z nich jest Kościół katolicki, który w ten sposób pokazuje swoją "ludzką twarz" i tym samym zapewnia poparcie w lokalnych społecznościach. Konserwuje je, przez co stanowi realny podmiot polityczny, mający wpływ na podejmowane przez kolejne rządy prawicowe pomysły światopoglądowe, począwszy od całkowitego zakazu aborcji, a na sprzeciwie wobec in vitro kończąc. Czasem jednak wychodzi na jaw, że nie wszystko, co robi Kościół zdaje się być słuszne. Jako, że ludzie żebraków nie za bardzo lubią, zatem łatwo wytłumaczyć, że oto są oni śmierdzącymi prostakami, a nie ludźmi. Nie do końca wiem, co w tej postawie jest chrześcijańskiego, niemniej jednak sądzę, że jest to idące zdecydowanie zbyt daleko uogólnienie.

Owszem, nie każda osoba żebrząca jest miła. Ba, z pewnością istnieją w tej grupie i tacy, których los jest efektem ich własnego wyboru. Gdyby było inaczej, nie gardziliby np. ciepłymi noclegowniami w zamian za powstrzymanie się od picia alkoholu. Sam miałem dość nieprzyjemną sytuację, kiedy jadąc do domu do przedziału przyszedł pewien ogorzały pan. Póki spał, było całkiem dobrze, jednak kiedy obudził się nie czułem się dobrze z faktem, że dotykał moje kolano, klnął, opowiadał o tym, jak to kobiety są głupie i powinny słuchać mężczyzn (niekoniecznie w formie kulturalnej) i do tego próbował palić w przedziale dla niepalących. Został przez resztę pasażerów dość stanowczo wyproszony - i trudno mi się dziwić. Jednocześnie trudno by mi było uogólnić, że każda osoba, nie mająca grosza przy duszy, zachowuje się w taki sposób i nie zasługuje na szacunek.

I tu dochodzimy do sedna sprawy - sam niegdyś spędziłem chwilę w kościele, do którego weszła osoba potrzebująca. Poprosiła o pieniądze na bułkę, dałem jej trochę i sobie poszła - nikt wypraszać jej nie musiał. Obie te sytuacje pokazują, że grupa osób, które spychamy na margines nie jest jednorodna i obok osób sprawiających problemy mamy ludzi, którzy potrafią zachować podziwu godną godność wobec własnej sytuacji. Istnieje olbrzymia różnica między osobą, która kradnie drobne dewocjonalia, by zdobyć fundusze na jedzenie dla dziecka, a taką, która robi to samo w celu kupienia sobie butelki taniego wina. Różnica, którą także instytucje kościelne powinny mieć na względzie.

Za każdym razem, kiedy widzę na ulicy osobę proszącą o pomoc, zastanawiam się co w ich sprawie robi państwo. To, że Kościół, obawiający się o "dzieci nienarodzone", nawet w formie zapłodnionej komórki jajowej potrafi rozmijać się z własnym nauczaniem i nierozróżniać osób potrzebujących od tych autentycznie mogących robić krzywdę innym, jakoś mnie nie dziwi. Dużo ważniejszy jest dla mnie fakt, że ludzie ci nie mogą znaleźć adekwatnej dla siebie pomocy. Teoretycznie nie powinno mnie to dziwić, niemniej jednak jakoś obrusza. Aktualnie Donald Tusk mówi o "funduszu solidarnościowym", ciekawi mnie jednak, czy jakiś skuteczny program, dający szansę na drugie życie, kiedykolwiek powstanie...

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...