24 sierpnia 2007

Warszawa w muzeum

Poniżej - kilka refleksji, jakie nasunęły mi się podczas niedawnej wizyty w Muzeum Historycznym Miasta Stołecznego Warszawy... Jeśli dobrze pójdzie - wkrótce następne notki, o innych warszawskich muzeach.

Zacznijmy od Żydów. Pierwszy ślad po warszawskich Żydach na tej wystawie dotyczy końca XIX wieku i ma charakter fotograficzny. Wśród innych zdjęć obiektów sakralnych zbudowanych w tym czasie w stolicy Kraju Nadwiślańskiego figuruje Wielka Synagoga na Tłomackiem. Tuż potem pierwsza wzmianka werbalna: skład wyznaniowy mieszkańców Warszawy w roku 1914 obejmuje wyznanie mojżeszowe. A właśnie w tym czasie Warszawa przestawała być największym na świecie żydowskim miastem. Po okresie, kiedy nim była - ani śladu.

W międzywojniu już lepiej. Najzabawniejsze (choć i najsmutniejsze zarazem) są ulotki wyborcze z lat 30. Ulotka endecka, atakująca Żydów, komunistów i p. Everta (kimkolwiek był), przestrzega jednocześnie, aby nie marnować głosów "rzucając je na beznadziejne, choć katolickie listy". Tuż obok, po polsku i w jidysz, ulotka prosanacyjnej listy żydowskiej przeciwko liście żydowskiej antysanacyjnej. (A przy tym zdjęcie długiej kolejki przed lokalem wyborczym w dniu głosowania - czyż to nie piękne?) A potem wojna, i wiadomo.

*

Odwykłem od takich muzeów: "antykwarycznych" raczej niż "monumentalnych". Muzeów, które nie nastawiają się na kreowanie wielkich emocji, lecz na prezentacje rozproszonego zbioru faktów i eksponatów. Przypomina mi to niektóre książki polskich historyków, które mają bardzo dużo przypisów, niekiedy nawet bardzo ciekawych, godnych najwyższej uwagi przypisów. Tyle że nie sposób powiedzieć, co jest tekstem głównym, dzięki któremu owe przypisy są przypisami. Jednym słowem: brak koncepcji.

Jaka szkoda, bo giną w tym lamusie prawdziwe skarby. Dokument wydany przez księcia mazowieckiego na początku XV wieku, po zbrojnym powstaniu drobnego mieszczaństwa przeciw patrycjatowi. Powstanie, zdaje się, stłumiono, ale książę przyznał sprawiedliwość buntownikom. Piękny ślad walki klasowej u schyłku średniowiecza. Albo mały, doprawdy zbyt mały kącik poświęcony zarazie z początku wieku XVI. Temat, który mógłby zaekscytować, gdyby był lepiej opracowany. Itp. itd.

Ale przyznajmy, bajzel ma swoje zalety. Niektóre części wystawy nie były chyba zmieniane od ponad 20 lat i przez to same stały się eksponatem. Ślady historii ruchu robotniczego budzą moje wzruszenie. Dziś już (dziś jeszcze) nie umieszczono by chyba zdjęcia Waryńskiego i towarzyszy na ścianie muzeum. Dziś by już (dziś jeszcze by) nie pisano o strajkach (chyba że o strajkach w PRL).

*

I jeszcze jedna zaleta niemonumentalnego charakteru muzeum. Część o powstaniu warszawskim przyrządzona ze smakiem, taktownie. Wpisana w historię miasta i jego okupacji. Wyprowadzająca na zniszczenie, życie mieszkańców w obozach przejściowych i powojenne odżywanie wśród ruin. Historia społecznych relacji ludzi i budynków. Tak bez tezy.

1 komentarz:

irulaki pisze...

A ja bardzo lubię książki bogate w przypisy. Nawet jeśli jeśli przypisy wnoszą więcej informacji niż główna treść:)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...