7 czerwca 2012

Ryba psuje się od głowy

Natomiast system psuje się od góry, a jego zepsucie schodzi w dół. Tak działa prawo grawitacji i w taki sposób następuje redystrybucja problemów.  

Od kilku tygodni wiele rodzimych mediów anonsuje dokonanie się w Polsce skoku cywilizacyjnego mierzalnego skalą podjętych i finalizowanych inwestycji infrastrukturalnych. Impulsem inwestycyjnym miało być Euro 2012, które – jak za dotknięciem czarodziejskiej rózgi – skłoniło państwowych dygnitarzy do intensywniejszego wydatkowania środków budżetowych. Euro odbywa się wprawdzie w czterech polskich miastach, ale ze wszystkich powstałych stadionów, autostrad, czy mostów korzystać mamy wszyscy. 

Okazuje się jednak, że wszyscy stajemy się również wielkimi przegranymi systemu prawnego i presji inwestycyjnej, które stoją za budowlanym bumem. Wymogi czasowe wymuszające ekspresowe tempo prac przy najważniejszych inwestycjach są kwestią drugorzędną. Wadliwe prawo, którego zmianę bezskutecznie postulują samorządowcy niezależnie od proweniencji partyjnej (polecam lekturę pism samorządowych), odpowiada za wiele spartaczonych inwestycji oddawanych do użytku z opóźnieniami i wielokrotnie poprawianych.

Ustawa o zamówieniach publicznych zmusza urzędników do wybierania wykonawców według bardzo prostych kryteriów. Doświadczenie wykonawcy, referencje potwierdzające rzetelność, fakt zatrudniania osób z rejonu prowadzonej inwestycji i przestrzeganie standardów pracy czy jakość współpracy z kooperantami nie mają decydującego znaczenia w wyborze firmy budującej kilkaset metrów ścieżki rowerowej czy węzeł komunikacyjny za miliard złotych. Wygrywa zawsze najtańszy. Za minimalne pieniądze nie da się jednak zbudować dobrego Orlika czy dworca, którego nie trzeba będzie remontować zaraz po upływie okresu gwarancji. Wybrani muszą jednak zostać wykonawcy najtańsi i często nierzetelni, a nie – nieco drożsi i z certyfikatami jakości. O efektach wiemy – w Polsce wiele autostrad i dróg lokalnych pęka jeszcze przed wpuszczeniem na nie ruchu. Bardzo często za minimalnie wyższą cenę kontraktu dałoby się uzyskać lepszej jakości materiały czy taką liczbę rąk do pracy, by zapewnić ciągłość realizacji kontraktu. 

Aby jednak umożliwić wybór lepszej oferty, trzeba zmienić niekorzystną ustawę warunkującą wydawanie dziesiątek miliardów złotych rocznie i prowadzenie tysięcy inwestycji o różnej skali. Zmiana ustawy jest konieczna, żeby urzędnicy, poddawani oczywiście politycznej i obywatelskiej kontroli, mieli względną autonomię w dokonywaniu wyborów, tak aby wybranie trochę droższej, choć może bardziej rzetelnej oferty nie wiązało się z podejrzeniami o marnotrawienie publicznych środków bądź korupcję. Zmiana ustawy spowodowałaby urealnienie cen i zakończenie wyścigu konkurujących przedsiębiorstw ku cenowemu dnu. 

Na źle prowadzonych inwestycjach, których motorem wielokrotnie były oczekiwania „ucywilizowania” kraju przed Euro, tracą wykonawcy i użytkownicy, ale machina przetargów i prowadzonych prac wciąż jakoś się kręci. Ogłaszane w ostatnich dniach upadłości kolejnych wielkich firm budowlanych pokazują jednak, że problem narasta i godzi w samo Państwo, które wpędza firmy w problemy w sytuacji, gdy samo zamawia w nich inwestycje o strategicznym znaczeniu. Dzieje się tak, ponieważ sztywne przepisy ustawy o zamówieniach publicznych wymuszające wyścig cenowy i powodujące zaniżanie kosztów, nie pozwalają również na dokonywanie zmian w zawartych umowach, nawet jeśli ich wprowadzenie jest konieczne ze względów obiektywnych i z przyczyn niemożliwych do przewidzenia przed rozpoczęciem realizacji kontraktów.

Firma podpisująca kontrakt np. z Główną Dyrekcją Dróg i Autostrad, ścigając się z konkurentami, przedstawia zaniżony kosztorys gwarantujący oddanie inwestycji o niskiej jakości i wypracowanie minimalnego zysku (lub przynajmniej uniknięcie straty). Projekty budżetuje się w odniesieniu do najbardziej optymistycznych przewidywań, których urealnienie spowodowałoby przegraną w przetargu z innymi przedsiębiorstwami zmuszanymi do chodzenia „w różowych okularach”. Czasami jednak ziszcza się mniej optymistyczny scenariusz i w ciągu trwania tej czy innej budowy ceny materiałów szybują o kilkaset procent, a zleceniobiorca nie ma rezerw, by je zakupić . W takiej sytuacji konieczność pokrycia dodatkowych kosztów niszczy finansowo wykonawcę, wprowadza w niepłynność finansową podwykonawców i kooperantów oraz powoduje trudności z terminowym zakończeniem inwestycji. To zaś powoduje opóźnienia wypłaty wynagrodzenia przez zamawiającego i wchodzenie wszystkich aktorów spektaklu w spiralę niepewności i wzajemnych zaległości. Wszyscy chcą dobrze. Wszystko dzieje się zgodnie z prawem. I wszystko działa na niekorzyść wszystkich. Podpisanie aneksu do umowy czy racjonalna zmiana jej warunków są niemal niemożliwe. Zamawiający nie musi się też godzić na płatności za dodatkowe prace (choćby te wynikające z kolejnych zmian wprowadzanych do projektu, np. wykonawca Stadionu Narodowego w Warszawie otrzymywał ich kilkaset dziennie!), choć może zerwać umowę z danym wykonawcą (nie płacąc mu nic), by w trybie wyższej konieczności zapłacić więcej kolejnej firmie, której arbitralnie powierza dokończenie inwestycji (niesławne chińskie konsorcjum COVEC nie otrzymało dodatkowych środków, o które prosiło, ale jego następcy na placu budowy odcinka autostrady między Łodzią a Warszawą już takie środki otrzymali).

Efektem działania systemu wymuszającego szkodliwą konkurencję między firmami jest uruchamianie łańcuszka niepłatności, który kończy się na samym dole drabiny – na poziomie niewielkich, często rodzinnych firm, angażowanych do drobnych prac. Aby zakończyć rozpoczęty kontrakt i nie dać wyeliminować się z kolejnych postępowań przetargowych, wielkie koncerny zaciągają drogie kredyty, co wpuszcza je w spiralę długu i kontinuum niepłynności finansowej. I tak zaczyna się problem przenoszony na kolejne ogniwa łańcuszka, w tym na pracowników, którzy dostają częściowe lub wypłacone z opóźnieniem wynagrodzenie. Bezpośrednim tego efektem jest bardzo często odejście z miejsca pracy i zwolnienie stanowiska obejmowanego wkrótce przez kolejnych robotników czy inżynierów, którzy za chwile mogą nie być w dyspozycji zatrudniającego podmiotu. Z budową jak z remontem. Bez dobrego speca nie będzie dobrze i szybko. 

Wszystkie te warunkowane kształtem przepisów sytuacje powodują niepotrzebne zaburzenia na wszystkich etapach inwestycji i między wszystkimi podmiotami je realizującymi. W efekcie każdy podmiot zapewnia sobie możliwość późnego regulowania swoich należności względem innych. Faktury są wystawione z kilkumiesięcznym terminem płatności, a są spłacane po znacznie dłuższym czasie, jeśli w ogóle. W dodatku zarówno wielkie kompanie, jak i niewielcy przedsiębiorcy muszą regulować daniny względem państwa już w momencie wystawienia faktury, a nie po uzyskaniu należnej im zapłaty. 

System jest wadliwy, panowie politycy. Stawiacie na ilość, a nie na jakość. Zyskujecie byle jakość i brak zaufania do państwowych regulacji, które mają przecież pomagać, a nie szkodzić.

Przemysław Wiśniewski

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...