10 lipca 2011

Rozliczenia zatarte przez czas

Wakacje powinny być czasem odpoczynku i nadrabiania zaległości - możecie zatem stwierdzić na podstawie częstotliwości publikowania nowych wpisów, że staram się z tych możliwości korzystać. Nie zawsze się udaje, wystarczy bowiem spojrzeć na kalendarz wyborczy i na bliskość zapowiedzianego przez Bronisława Komorowskiego dnia tychże - 9 października - by uznać, że jest nad czym dyskutować i co robić. Poziom opóźnienia czytelniczego i obładowania pracą sprawił, że nadal na mych półkach dużo miejsca zajmują już nie tylko nieprzeczytane książki, ale nawet dwa komiksy. Szczęśliwie dwa to nieco mniej niż trzy, a tak jeszcze do niedawna kształtowała się stosowna statystyka. Przeczytanie 80 stron powieści graficznej w 2 dni wydaje się dość niezłym miernikiem tego, że nudzić się mi dość trudno...

Miernik to dość dobry, odpada przy nim bowiem możliwość zwalenia winy na nieciekawą lekturę. "Deogratiasa. Opowieść o Rwandzie" Jeana-Philippe'a Stassena trudno uznać za lekturę nieciekawą. Wydana w polskim tłumaczeniu w mającej publicystyczne ambicje serii Świata Komiksu "XX wiek, wiek XXI" doskonale rolę tą spełnia. Już sam temat - masakry ludu Tutsi przez Hutu w środku Afryki - wydaje się ciekawy nawet na pozornie banalnym poziomie rozważań czasoprzestrzennych. Mamy oto opowieść o wydarzeniach nie tak znowu odległych - 16 lat od dziś - które z dzisiejszej perspektywy toną w morzu innych doniosłych zdarzeń, jakie miały od tego momentu miejsce. Niedostępny teren i brak możliwości technicznych, pozwalających na relacjonowanie masakr z tak dalece posuniętą dokładnością, jaką dziś możemy oglądać na YouTube'owych filmach z kolejnych arabskich rewolucji ułatwiają zapomnienie małym państwie i ludziach go zamieszkujących. Skoro tak łatwo o owo zapomnienie w wypadku zamordowania - wedle szacunków - od 500 tysięcy do miliona osób - to cóż dopiero myśleć o nich w kategoriach jednostkowych cierpień?

Perspektywę indywidualnej tragedii przyjmuje belgijski rysownik. Głównym bohaterem czyni tytułowego Deogratiasa, którego poznajemy jako dotkniętego szaleństwem "człowieka-odpadu", jak określiłby go Zygmunt Bauman. Jego życiowym celem na pierwszy rzut oka stało się picie urugwy - piwa bananowego - aby ukoić swój przyjmujący fizyczne formy ból egzystencjalny. Wiąże się on z jego osobistą tragedią, którą poznajemy za pomocą retrospektywnych skoków w przeszłość. Odkrywamy katolicką misję i osoby ją zamieszkujące - między innymi dwójkę dziewcząt - córek zmuszonej warunkami ekonomicznymi do prostytucji kobiety, przełożonego placówki o swojsko brzmiącym imieniu Stanislaus oraz jego frankofońskiego pomocnika, a także plejadę barwnych postaci pobocznych, uwięzionych w wirze historii. Sama rzeź zajmuje stosunkowo niewielką część komiksu, dużo więcej miejsca - obok perypetii portretowanych postaci - zajmuje odkrywanie źródeł mającej nastąpić przemocy. Coraz trudniej było od nich uciec - przejawiały się na szkolnych lekcjach na temat składu etnicznego mieszkanek i mieszkańców Rwandy, a także na falach eteru, które w kluczowym momencie - katastrofy samolotu z prezydentem kraju na pokładzie - z szerzenia mowy nienawiści stały się medium nawołującym do eksterminacji.

Deogratias, poza piciem piwa, ma jednak inny, ważniejszy cel - jest nim otrucie osób, które były świadkami jego osobistej tragedii, związanej z zamordowaniem sporej części przed chwilą wymienionych przeze mnie postaci. Osiąga w tym procederze niemałe sukcesy, bowiem jego kondycja psychiczna usypia czujność okolicznej społeczności. Jego cierpienia są autentyczne, a poziom degradacji - namacalny. Nie tylko chodzi w łachmanach, ale też nie napiwszy się urugwy odczuwa na sobie ból rozszarpywania ciała przez psy. Co więcej - psem zaczyna się w takich sytuacjach czuć, co wpływa na jego zachowanie i na idące za nim drwiny, głównie ze strony okolicznych dzieci. Trudno jest mu dojść do siebie po tym, kiedy odebrana mu została jego powoli rozwijająca się miłość z dziewczyną z plemienia Tutsi, zamordowaną niedługo po tym, kiedy udało się im mieć swój pierwszy raz. Gwałty i przemoc, idące ze sobą w parze, zmieniały ludzi w bestie. Biali, którzy posługiwali się - mniej lub bardziej świadomie - orężem misji cywilizacyjnej, okazali swą bierność wobec dziejących się na ich oczach wydarzeń. Deogratiasowi zawalił się świat, a sposób, w jaki usiłował go na nowo złożyć, okazał się być zemstą którą trudno było komukolwiek zrozumieć, bo o akceptacji mowy siłą rzeczy być nie mogło.

Wobec takich książek trudno użyć określenia "satysfakcjonująca lektura", nieuchronnie bowiem zderzamy się z nieadekwatnością, a czasem wręcz niesmakiem połączenia go z czytaną i oglądaną treścią. Po przejściu 80 stron - szczególnie, jeśli nie spieszy się nam z czytaniem - w naszej spokojnej egzystencji doświadczamy mikropęknięcia, będącego bladym cieniem pęknięcia, jakie w swoim życiu przeżył Deogratias. Zastanowić się można, skąd bierze się nasze dobre samopoczucie, jakie zdarza się nam żywić wobec Innego, kiedy okazuje się, że przemoc spotyka się nie z przeciwdziałaniem, ale z biernością. Czy niepokoją nas, czy może zbywamy wzruszeniem rąk sugestie, padające w dziele rysownika, że to europejskie dążenie do opisania i skatalogowania ludności małego państwa stoi za falą nienawiści, która dzięki dowodom osobistym z wpisaną w nich grupą etniczną mogła być znacznie skuteczniejsza? Lektura to niełatwa, ale tym bardziej godna polecenia.

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...