5 marca 2011

Zielony Ład Społeczny i zielone miejsca pracy

Poniższy tekst jest fragmentem długo oczekiwanej publikacji "Zielony Nowy Ład w Polsce", przygotowanej dzięki współpracy Green European Foundation, Zielonego Instytutu oraz warszawskiego biura Fundacji Boella. Raport ten, pod redakcją Dariusza Szweda, jest już dostępny do ściągnięcia ze strony Zielonego Instytutu - na Zielonej Warszawie pojawi się także jego krótkie omówienie. Ze względu na dużą objętość artykułu przypisy do niego oraz tabelkę porównującą zrównoważoną i niezrównoważoną politykę społeczną można znaleźć w zlinkowanym PDF-ie. Zapraszam do lektury.

***

„Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej. (…) Społeczna gospodarka rynkowa oparta na wolności działalności gospodarczej, własności prywatnej oraz solidarności, dialogu i współpracy partnerów społecznych stanowi podstawę ustroju gospodarczego Rzeczypospolitej Polskiej”.

Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej, art. 2 i 20

Czym jest polityka społeczna? Doktor Ryszard Szarfenberg, badacz tego tematu z Uniwersytetu Warszawskiego, uważa, że jest to „działalność publiczna, której zamierzone cele i osiągane rezultaty dotyczą warunków, poziomu i jakości życia społeczeństw jako całości, a także wybranych zbiorowości osób, rodzin czy gospodarstw domowych”. Zajmujący się tą tematyką profesor Józef Orczyk twierdzi, że „naczelnym celem polityki społecznej było i jest zapewnienie poczucia bezpieczeństwa egzystencjalnego, w tym przede wszystkim ekonomicznego, poprzez wytworzenie i utrzymanie sieci zobowiązań gwarantowanych przez państwo (niekiedy przez nie bezpośrednio realizowanych)”. Z tych definicji wynika, że celem polityki społecznej mają być: poprawa jakości życia, zmniejszanie i likwidacja biedy oraz ubóstwa i zagwarantowanie powszechnego dostępu do dóbr i usług służących osiągnięciu pożądanego stanu społecznej równowagi, gwarantującego każdej i każdemu z nas prawo do praktycznej realizacji idei wolności (wolności od biedy, wolności wyboru satysfakcjonującej pracy, możliwości świadomego decydowania o rodzicielstwie lub rezygnacji z niego itd.), a także zapobieganie marnowaniu – w wyniku biedy i innych form wykluczenia społecznego – talentów osób, które rozwarstwienie społeczne i idące za nim różnice w poziomie poziomu kapitału kulturowego spychają na margines egzystencji. Jej elementami są m.in.: polityka edukacyjna (oświatowa), kulturalna, ochrony zdrowia, środowiska, mieszkaniowa i zatrudnienia.

Zielona wizja polityki społecznej, której istotą jest zrównoważony rozwój, stawia na równi politykę gospodarczą, społeczną i ekologiczną, a sprzeciwia się prymatowi ekonomizacji dwu ostatnich z nich oraz nadrzędności wzrostu gospodarczego mierzonego rosnącym PKB. Podobnie jak w XX w. lewicowe ruchy społeczne i polityczne doprowadziły do zbudowania (głównie w Europie) ładu społeczno-gospodarczego, który równoważył priorytety gospodarcze i społeczne, np. przez postulat 8-godzinnego dnia pracy, tak w końcu XX i w XXI w. pojawia się, promowana przez Zielonych, konieczność stworzenia Zielonego Nowego Ładu, którego jednym z kluczowych elementów jest zielona polityka społeczna.

Jej esencję stanowi solidarność z „dziećmi i rybami, które nie mają głosu” – przyrodą, osobami wykluczonymi na globalnym Południu i rosnącą grupą wykluczonych na globalnej Północy oraz przyszłymi pokoleniami pomijanymi w bieżącej polityce.

Dostrzega ona, że do osiągnięcia dobrostanu konieczne jest stworzenie przestrzeni poszanowania praw człowieka (symbolizowane np. w dziedzinie mieszkalnictwa przez hasło „mieszkanie prawem, nie towarem”), a także włączenie w obręb myślenia o nowoczesnej polityce socjalnej nowych tematów, jak powszechne prawo do mobilności i wysokiej jakości żywności. Nie może ona być skuteczna, jeśli będzie się zapominać o konieczności integracji polityk sektorowych traktowanych dotychczas oddzielnie, np. Wspólnej Polityki Rolnej z polityką zdrowotną i ekologiczną. „Zieloni odrzucają neoliberalną globalizację, która zwiększa niepewność i konkurencję wszystkich ze wszystkimi. Solidarność i odpowiedzialność musi być podstawą włączającego i spójnego społeczeństwa” – czytamy w uchwale pt. Zielona wizja Europy socjalnej, przyjętej przez Europejską Partię Zielonych w Paryżu w 2008 r., jednym z najważniejszych dokumentów wyznaczających ramy zielonej polityki społecznej w UE.

Zielona Europa socjalna

„»Europa socjalna« nie może być ładnie brzmiącym dodatkiem do Jednolitego Rynku Europejskiego – podkreślają Zieloni we wspomnianej uchwale. – Obowiązkiem społeczeństwa jest stworzenie warunków do realizowania talentów i ambicji, do wyboru sposobu życia i do uczestnictwa swoich obywateli. (...) Wyzwania stojące przed europejskimi społeczeństwami są ogromne. Europa wygląda na bogatszą niż kiedykolwiek, lecz ubóstwo i wykluczenie społeczne rosną. Rzeczywistość jest taka, że ani Komisja Europejska pod rządami Barroso, ani konserwatywna większość dominująca w Radzie Unii Europejskiej i Parlamencie Europejskim, ani rządy narodowe nie odpowiadają na te wyzwania”.

Dokument wskazuje, że w zielonej polityce społecznej priorytetami są zapewnienie obywatelom i obywatelkom solidnego zabezpieczenia społecznego oraz możliwość samorealizacji z poszanowaniem ograniczeń zasobów planety i solidarności z jego obecnymi mieszkańcami i przyszłymi pokoleniami. Europejscy Zieloni nie dążą do tego, by celem UE było stworzenie państwa dobrobytu „w jednym rozmiarze pasującym wszystkim” („one size fits all”) i zastępującym kompetencje rządów krajowych, ale wierzą w rosnącą rolę Unii w tym politycznym obszarze. W tym sensie nie walczą o stworzenie ujednoliconego modelu polityki społecznej, ale raczej o wypracowanie obowiązującego minimum standardów, które państwo dobrobytu musi spełniać i które stanowi wyraz integracji społecznej jednoczącej się, socjalnej Europy.

Zieloni wskazują także obszary i sposoby działania zielonej polityki społecznej. Są to m.in.: „powszechne prawo do dochodu, do dostępnych cenowo mieszkań, opieki zdrowotnej, do edukacji, pracy, zdrowego środowiska, kultury itd. oraz gwarancji zabezpieczenia społecznego”, które obejmuje także sprawiedliwe wynagrodzenie, dobrą pracę i jej dostępność, wystarczające świadczenia dla tych, którzy ich potrzebują, trwałe i powszechne emerytury, swobodny dostęp do usług publicznych i społecznych, np. opieki nad dziećmi, ale także indywidualne prawo do wszystkich podstawowych dóbr i usług świadczonych w interesie ogólnym: energii, wody, mobilności (dzięki m.in. dobrze rozwiniętemu systemowi transportu publicznego), przestrzeni publicznej do wykorzystania przez dzieci i młodzież, wsparcia ekologicznej adaptacji prywatnych i publicznych budynków, zdrowej żywność oraz wysokiego poziomu przydatnych i pozbawionych barier usług wsparcia społecznego.

Zielona polityka społeczna a polska strategia rozwoju

Z powodu ograniczonej objętości niniejszego artykułu zdecydowałem się na wybór niektórych zagadnień spośród wielu prezentowanych wyżej. Skupiłem się na rynku pracy, opiece zdrowotnej, polityce demograficznej, kulturze i technologii oraz wymiarze europejskim polityki społecznej. Oprócz polskiego kontekstu pokrótce przedstawiam dużo śmielsze pomysły zielonych sił politycznych i progresywnych instytucji badawczych z całego świata. Warto o nich wspomnieć, by uzmysłowić sobie różnice w jakości życia i debaty publicznej oraz „tego, co wyobrażalne” w Polsce, a co gdzie indziej.

Za wyjściowy punkt porównawczy przyjąłem Raport Polska 2030. Wyzwania rozwojowe, przygotowany przez zespół ministra Michała Boniego. Stoi on w opozycji do ekopolitycznego spojrzenia na świat, opiera się bowiem na wieloletniej argumentacji ekonomicznych neoliberałów, że za niedostateczny rozwój gospodarczy kraju, mający doprowadzić do „ścieknięcia bogactwa w dół” do niższych klas społecznych, odpowiadają roszczeniowa kultura społeczna, sztywny kodeks pracy i wysokie obciążenia podatkowe. Autorzy raportu faworyzują model polaryzacyjno-dyfuzyjny, przeciwny modelowi zrównoważonego rozwoju, np. promują podtrzymywanie regionalnych dysproporcji rozwojowych i brak reakcji na wysoki poziom rozwarstwienia płacowego. Raport wskazuje, że walka z nierównościami może spowodować „dryf rozwojowy”, a tym samym doprowadzić do marnowania szans na zmianę Polski w kraj dobrobytu.

Analiza wyzwań rozwojowych w raporcie Boniego odbywa się bez jakiejkolwiek refleksji nad źródłami recesji. Jest za to zachwyt nad „twórczą destrukcją” spowolnienia gospodarczego, mającą mieć pozytywny wpływ na oczyszczenie się rynku. Wiele też zachwytów nad irlandzkim modelem rozwojowym, wspierającym pozyskiwanie inwestycji zagranicznych poprzez obniżkę podatków korporacyjnych, który uległ poważnemu załamaniu i pojawiły się w nim efekty uboczne, takie jak pęknięcie baniek spekulacyjnych w sektorach bankowym i mieszkaniowym, a także nietrafność inwestycji, które uznawano wcześniej za sztandarowe w jego obrębie.

Flexicurity po polsku, czyli jak zmarnować „złoty trójkąt”

Raport Boniego jest nasycony przykładami niewłaściwego podejścia do narzędzi polityki społecznej zalecanych w UE i promowanych w koncepcji Zielonego Nowego Ładu. Spójrzmy na sposób potraktowania systemu flexicurity. Ten system funkcjonowania rynku pracy – wspierany m.in. przez Europejską Partię Zielonych i realizowany w różnych formach np. w Finlandii, Szwecji, Danii i Holandii – łączy jego elastyczność (flexibility) z hojną siatką zabezpieczeń społecznych i finansowaniem programów szkoleń i przekwalifikowań (security). Jednak w zmutowanej wersji ekipy Boniego flexicurity przyjmuje nową formę: bardzo elastyczny rynek pracy ulega dalszemu uelastycznianiu przy jednoczesnym braku działań na rzecz zwiększania podnoszenia finansowania polityki społecznej, co pogłębia nierównowagę w stosunkach między pracownikiem a zatrudniającym – na korzyść tego drugiego. Dzieje się to w kraju, w którym 90% osób bezrobotnych nie ma dziś prawa do zasiłku, i w którym rośnie wykrywana przez Państwową Inspekcję Pracy liczba wypadków i zalegania z wypłatami.

Z punktu widzenia zielonej polityki społecznej wycofywanie się przez państwo z aktywnej polityki zatrudnienia w takiej sytuacji oznacza zgodę na nieefektywne funkcjonowanie rynku pracy, stawiające w gorszej sytuacji nie tylko pracowników i osoby poszukujące pracy, ale także małych i średnich przedsiębiorców, mających mniej zasobów umożliwiających konkurowanie z silniejszymi graczami rynkowymi, oraz niewydolnym państwem, niedofinansowanym z powodu m.in. obniżki podatków dochodowych i składki rentowej. Tymczasem w krajach o aktywnej polityce społecznej, jak wspomniana Dania, co roku od 25% do 35% osób zmienia pracodawcę, a ponad 70% badanych twierdzi, że zmiana pracy od czasu do czasu jest zjawiskiem korzystnym. System „złotego trójkąta”: elastycznego rynku pracy, hojnego państwa opiekuńczego i aktywnej polityki zatrudnienia oznacza, że pracownik/pracownica nie czuje przymusu szybkiego znajdowania byle jakiej pracy i zasilania szeregów „pracujących biednych”, ponadto może liczyć na pomoc w zmianie kwalifikacji.

Aby uzmysłowić sobie, co jest jednym ze źródeł dysproporcji pomiędzy Polską a Danią, warto porównać wyliczenia OECD dotyczące wydatków publicznych na rynek pracy w roku 2003. Dania wydawała wówczas na ten cel 4,42% PKB, w tym 1,74% na programy aktywne, jak finansowanie urzędów pracy, szkoleń, zachęt do zatrudnienia i integracji osób niepełnosprawnych, resztę zaś – na zasiłki i wcześniejsze emerytury. W Polsce w tym samym czasie wskaźnik wynosił 0,98% PKB, w tym na instrumenty aktywne zaledwie 0,16%. Dziś stopa bezrobocia w Danii, wedle danych Eurostatu, wynosi 6,9%, poniżej unijnej średniej 9,6% (w Polsce – 9,4%), a wskaźnik zatrudnienia kształtuje się na poziomie 75,7% (mężczyźni – 78,3%, kobiety – 73,1%), w Polsce 59,3% (mężczyźni 66,1%, kobiety 52,8%). Na takim rynku pracy, na którym poziom „uzwiązkowienia” wynosi mniej więcej 70%, a nie 15%, jak w Polsce, można mówić o równowadze między pracownikami a zatrudniającymi, umacnianej przez aktywne państwo.

Wskaźniki innych gospodarek, które zdecydowały się na podobne podejście, są równie zachęcające. Szwecja, z socjaldemokratycznym modelem kapitalizmu, swoją wersję państwa dobrobytu opiera na negocjacjach sektorowych między organizacjami pracodawców a organizacjami pracowników, które gwarantują im te same płace w różnych przedsiębiorstwach. Podmioty rynkowe, które nie są w stanie w takich warunkach utrzymać się na rynku, bankrutują i tworzą miejsce dla podmiotów nowych. Pracownicy takich firm mogą liczyć na podobne wsparcie, jakie otrzymują ich koleżanki i koledzy z Danii, a duża ilość pieniędzy przeznaczanych na badania i rozwój, w połączeniu z aktywną polityką rynku pracy, pozwala na utrzymanie stopy bezrobocia na przyzwoitym poziomie (8,5% w lipcu 2010 r., w tym 8,6% u mężczyzn i 8,5% u kobiet, w Polsce – odpowiednio 8,9% i 10,1%). Niski poziom nierówności między płciami związany jest z bardzo aktywną polityką gwarantowania równowagi między czasem pracy a czasem wolnym, z popularnością wykorzystywania urlopów rodzicielskich przez ojców oraz rozbudowaną opieką żłobkową i przedszkolną, w której uczestniczy 43% dzieci jednorocznych, 85% – dwu- i trzyletnich, 91% – cztero- i pięcioletnich oraz aż 97% sześciolatków. W Holandii – znajdującej się raczej w strefie wpływów konserwatywnej, kontynentalnej szkoły polityki społecznej – dużą uwagę poświęca się zapewnieniu odpowiedniej opieki prawnej osobom pracującym na zasadach innych niż praca etatowa.

To prawda, że systemy społeczne państw skandynawskich nie są idealne i kraje te mają swoje problemy, jak pojawienie się na rynku pracy osób młodych i pochodzących ze środowisk imigranckich. Problem w tym, że polskie status quo zapewnia dużo gorsze efekty społeczne, z 60% Polek i Polaków żyjących poniżej minimum socjalnego (wśród nich nie brakuje osób pracujących, otrzymujących niedostateczne wynagrodzenie) na czele. Jakakolwiek alternatywa – choćby przeniesienie na grunt polski pozytywnych rozwiązań z innych krajów europejskich – zdaje się niemożliwością dla polskich władz.

Kołnierzyki w kolorze zielonym – pierwsza i druga faza ZNŁ

Jednym z istotnych elementów koncepcji Zielonego Nowego Ładu jest przyznanie, że polityka państwa (także Unii Europejskiej) ma poważny potencjał tworzenia nowych miejsc pracy. Podczas wyborów w 2009 r. Zieloni w Niemczech przedstawili program stworzenia w ciągu 5 lat miliona nowych, zielonych miejsc pracy, w Czechach – 70 tysięcy, a w Anglii i Walii – ponad pół miliona. Wraz z rozwojem idei zielonych miejsc pracy poszerzała się definicja zawodów zaliczanych do „zielonych kołnierzyków”.

Pierwotnie określenie „zielone miejsca pracy” dotyczyło głównie „męskich” stanowisk w przemyśle i powiązanych usługach, jak budownictwo, transport zbiorowy, energetyka odnawialna, sektor surowcowy i recykling, a także w sektorze ochrony środowiska. W późniejszych rozwinięciach ZNŁ za zielone uznano także miejsca pracy tworzone w wyniku rozwoju polityki społecznej: w edukacji, opiece zdrowotnej, opiece nad dziećmi i osobami starszymi. Dużą rolę w tym procesie odegrał wpływ myśli feministycznej, zwracającej uwagę na istotną rolę „ekonomii opieki” w społecznej reprodukcji i podtrzymaniu systemu ekonomicznego.

W pierwszym etapie chodziło zatem głównie o przedstawienie alternatywy dla osób, które w wyniku przenoszenia ciężaru podatkowego na nieefektywne i zanieczyszczające sektory gospodarki miały tracić pracę, np. górników pracujących przy wydobyciu węgla czy pracowników przemysłu samochodowego. Amortyzowanie niekorzystnych skutków tych zmian stało się możliwe np. dzięki aktywnej polityce podnoszenia efektywności energetycznej budynków, co spowodowało zmniejszenie liczby miejsc pracy w górnictwie jednocześnie ze zwiększeniem zatrudnienia np. przy termomodernizacji domów. Wystarczy spojrzeć na przykład niemiecki: w wyniku rządów koalicji SPD i Zielonych (w latach 1998–2005) w sektorze energetyki odnawialnej pracuje dziś ponad ćwierć miliona osób, a wedle szacunków ta liczba z upływem czasu będzie większa niż liczba zatrudnionych w eksportowej chlubie państwa – przemyśle samochodowym. Duża w tym zasługa gwarantowanej przez państwo wysokiej taryfy skupu energii ze źródeł odnawialnych. W całej Unii Europejskiej w ekologicznym sektorze zarządzania odpadami i surowcami oraz w wytwarzaniu energii zatrudnionych było w 2007 r. 3,4 miliona osób, w samochodowym – 2,7 miliona, a w chemicznym – 2,4 miliona. Także w Polsce pojawiają się przykłady „zazieleniania” zakładów pracy, ale nie są one efektem aktywnej, zintegrowanej polityki państwa. Są raczej jednostkowymi przykładami walki przedsiębiorców ze złą polityką lub jej brakiem, jak tworzenie wież do wiatraków w Stoczni Gdańskiej.

Jak z tej perspektywy wygląda sytuacja w Polsce? Badania Instytutu na rzecz Ekorozwoju wskazują, że są możliwości, aby Polska szła drogą bardziej zrównoważonej energetyki i zielonej gospodarki niskowęglowej. Gdyby od dziś wykorzystywać jedynie opłacalne ekonomicznie inwestycje w efektywność energetyczną i odnawialne źródła energii, z poszanowaniem terenów chronionych przyrodniczo, to do 2030 r. można by zaspokoić 44% zapotrzebowania energetycznego Polski. Tymczasem średni poziom wykorzystania owych możliwości wynosi zaledwie 18% w wypadku OZE. Wielka szkoda, bo produkcja 1 terawatogodziny (Twh) preferowanej przez rząd Donalda Tuska energii jądrowej tworzy jedynie 75 miejsc pracy, z ropy i gazu – 250 do 265, z węgla – 370, a z wiatrowej – od 918 do nawet 2,4 tysiąca. Ten ostatni sektor w 2007 r. zatrudniał w Niemczech prawie 74 tysiące, w Danii – 21 tysięcy, a w Hiszpanii – 35 tysięcy osób.

Drugi etap rozwoju zielonych miejsc pracy i poszerzenie ich o nowe usługi publiczne rozpoczęło się wraz z rozwojem sytuacji ekonomicznej i pogłębianiem się kryzysu gospodarczego, a także na skutek pogłębionych dyskusji i analiz progresywnych think-tanków. Argumentowano, że w epoce zastępowania towarów usługami, gospodarki opartej na wiedzy, nie wolno zapominać o usługach publicznych gwarantujących prospołeczny charakter przemian. Druga faza myślenia o Zielonym Nowym Ładzie w kontekście społecznym zaczęła więc większą uwagę skupiać na takich sektorach, jak ochrona zdrowia i opieka, edukacja oraz badania i rozwój, jednocześnie z działaniami na rzecz większego udziału kobiet w sektorach tradycyjnie męskich. Ich celem jest m.in. podnoszenie jakości życia oraz zwiększanie kapitału ludzkiego i społecznego, a przez to – zwiększanie spójności społecznej będącej kluczowym elementem zrównoważonego rozwoju.

W Polsce w każdej z wymienionych wyżej dziedzin pozostaje wiele do zrobienia. Wystarczy wspomnieć niskie nakłady na zdrowie, niskie wskaźniki dzieci objętych opieką żłobkową i przedszkolną (w wypadku czterolatków jedynie 41%; w grupie dzieci od 3 do 5 lat – 62% w miastach i 19% w gminach wiejskich), niską jakość usług pomocy społecznej i niewielkie wydatki na B+R – 0,56% PKB, podczas gdy w gospodarkach innowacyjnych, jak Szwecja czy Finlandia, kształtuje się on w przedziale 3,5–4%. Co ciekawe, w dokumencie Polska 2030 chęci zwiększania publicznych nakładów na badania i rozwój nie widać, w przeciwieństwie do sugestii wprowadzenia opłat za studia oraz prywatnego zatrudniania niań do opieki nad dziećmi, na co oczywiście stać tylko nielicznych.

Zapobiegać i leczyć

Na stan zdrowia nas wszystkich wpływ mają takie czynniki, jak jakość miejsc pracy, poziom obciążenia pracą i możliwości godzenia jej z życiem prywatnym, aktywny odpoczynek, jakość żywności, a także stan środowiska. Polityka ma znaczący wpływ na każdą z tych dziedzin, a aktywne działania mogą zmniejszyć ciężar wydatków na leczenie i ograniczyć ludzkie cierpienie. Każda z nich jest elementem składowym nowoczesnej profilaktyki, zapobiegania powstawaniu chorób, prowadzącej do poprawy jakości życia i redukującej koszty opieki zdrowotnej. W dyskusjach na temat reformy opieki zdrowotnej w Polsce priorytetami pozostają kwestie struktur finansujących system zdrowotny i skupianie się na finansowaniu powrotu do zdrowia, zamiast zapobiegania chorobom. Zmiana optyki wymagałaby dostrzeżenia wzajemnych powiązań problemów społecznych, a co za tym idzie – przygotowania kompleksowej wizji funkcjonowania państwa. Coraz częściej zauważa się, że biedzie i wykluczeniu towarzyszą degradacja ekologiczna i słabe wskaźniki zdrowotne. Postępujące globalne przemiany cywilizacyjne sprawiają, że obok tradycyjnych, wymagających korekty nierówności terytorialnych zaczynają się pojawiać nowe, związane z procesem segmentacji przestrzeni miejskiej. Jakość życia w „złych” i „dobrych” dzielnicach zaczyna bardzo istotnie się różnić. Na przykład w Warszawie różnica długości życia u mężczyzn może wynieść aż 16,1 lat (65,7 na „złej” Pradze Północ i 81,8 w „dobrym” Wilanowie), a u kobiet – 14,1 (odpowiednio 76,2 i 90,3 lat).

Trudno o profilaktykę, jeśli w szkołach młodzi ludzie już od najmłodszych lat są pozbawieni narzędzi do dbania o własne zdrowie. Nadal nie w każdej szkole jest stała opieka lekarska i dentystyczna (przywrócenie tego obowiązku, zarzuconego po 2002 r., jest od lat stałym postulatem środowisk pediatrycznych i mógłby być ważnym sposobem likwidacji i diagnozy deficytów rozwojowych). Trudno o programy wykraczające poza zakres obowiązkowych szczepień i coraz bardziej krytycznie ocenianej fluoryzacji, a zajęcia z wychowania do życia w rodzinie, nierzadko prowadzone przez szkolnych katechetów, nie tylko w ocenie uczennic i uczniów dalekie są od przekazywania obiektywnej wiedzy na temat chociażby antykoncepcji czy orientacji psychoseksualnych. Brak refleksji chociażby nad propozycją dr. Macieja Gduli z Uniwersytetu Warszawskiego dotyczącą wprowadzenia do programów szkolnych przedmiotu „zdrowie”. Trudno o tworzenie warunków do promowania aktywności fizycznej, jeśli dla wielu dobrze uczących się osób takie zajęcia stanowią połączenie ryzyka pogorszenia średniej i stygmatyzacji grupy. Ich małe urozmaicenie przyczynia się ponadto do powstania zjawiska załatwiania dzieciom przez rodziców zwolnień lekarskich. Zwiększanie liczby godzin wychowania fizycznego bez próby zmierzenia się ze wspomnianymi wyzwaniami i poszukiwania możliwości ich przezwyciężenia (np. przez popularyzację zajęć jogi, wycieczki krajoznawcze czy możliwość zaliczenia godzin lekcyjnych poza szkołą) może spowodować dalsze pogorszenie się wskaźnika osób czynnie uczestniczących w zajęciach. Nie ma też żadnych przepisów określających minimalny udział warzyw, owoców (czy szerzej – żywności wegetariańskiej) w żywności sprzedawanej w szkolnych sklepikach i stołówkach. Brakuje przepisów prawnych ograniczających reklamowanie „śmieciowej żywności” w mediach i jej sprzedaż w szkołach. Jednocześnie zarówno w działaniach profilaktycznych i leczeniu, jak i szerzej – w całości polityki społecznej, brak świadomości, że powszechności praw człowieka, w tym praw socjalnych, towarzyszy postępująca indywidualizacja potrzeb. W tego typu warunkach najlepszym typem systemu świadczeń społecznych zdaje się taki, który łączy elementy uniwersalne (dostępność niezależnie od poziomu dochodów) z indywidualizacją (dostosowaniem do jednostkowych, różnorodnych potrzeb). System selektywny, wykluczający określone osoby i grupy, uzasadniany był przez lata argumentami o kosztowności świadczeń powszechnych, okazało się jednak, że koszty obsługi biurokracji, opiniującej, czy ktoś zasługuje na pomoc czy nie zasługuje, okazały się równie wysokie, dodatkowo zmuszając część osób do rezygnacji ze świadczeń. Przymusowe ujednolicanie systemów społecznych, zamiast ich dostosowywania do realiów, powoduje obniżenie jakości i poziomu zadowolenia z ich usług. Jak bowiem – powracając na chwilę do przykładu osób młodych – przygotować skuteczną kampanię profilaktyczną, jeśli w Raporcie o stanie zdrowia mieszkańców Warszawy czytamy, że inne w rozbiciu na płcie jest natężenie takich zjawisk, jak brak regularności w jedzeniu śniadania (problem dla 36,6% badanych dziewcząt i 22,6% chłopców), jedzenia niedostatecznej ilości warzyw i owoców (71,2% młodych mężczyzn jada rzadziej niż codziennie warzywa, a 66,4% – owoce; u młodych kobiet odpowiednio 52,4 i 55,1%).

Nie sposób ukryć, że poziom wydatków na opiekę zdrowotną w Polsce jest niewystarczający, by zapewnić odpowiednią jakość świadczonych usług. W 2006 r. całkowite wydatki na ten cel wyniosły w Polsce 6,2% PKB, w Czechach – 6,9%, na Węgrzech – 8,3%, w Portugalii – 9%, a w Niemczech – 10,6%, jeśli zaś chodzi o wydatki publiczne, to w 2008 r. ich udział w Polsce wynosił 5,1%, a np. w Szwecji 7,7%, w Niemczech – 8,1%, we Francji – 8,7%. Rzecz jasna – jak pokazuje przykład Stanów Zjednoczonych, gdzie wydatki zdrowotne stanowią aż 16% PKB – ich poziom nie zawsze jest równoznaczny z jakością opieki medycznej. Dochodzi do tego wiele innych kwestii, związanych chociażby z podziałem środków na płace, do tej pory dużo bardziej korzystnym dla lekarzy niż dla pielęgniarek. Tymczasem – wraz ze zmianami demograficznymi –należy się spodziewać wzrostu znaczenia opieki pielęgniarskiej, będącej bliżej pacjentki/pacjenta i użytecznej chociażby w wypadku odwiedzania osób starszych (w Polsce pracuje tylko 226 geriatrów, w Szwecji – ponad 700; w Polsce wydatki na opiekę socjalną wynoszą 0,25% PKB, unijna średnia to 0,5%, w Szwecji – 2,7%) poza szpitalem zamiast droższej i bardziej ograniczającej hospitalizacji. Aby skutecznie myśleć o rozwoju „ekonomii opieki” i przesunięciu akcentów w systemie z leczenia szpitalnego na usługi społeczne należy – tak jak w wypadku profilaktyki – zapewnić na te cele odpowiednie środki. Tymczasem aktualny ich podział sprawia, że na 1000 osób przypada w Polsce 5 pielęgniarek i położnych (w Czechach – 8,1, na Węgrzech – 8,6, we Francji – 7,5, w Wielkiej Brytanii – 9,2, w Niemczech – aż 9,6). Coraz bardziej powszechne jest opisywane w wielu publikacjach Think Tanku Feministycznego zjawisko emigracji wykwalifikowanych pielęgniarek do Skandynawii albo do Włoch, gdzie często muszą potwierdzać kwalifikacje, a nawet podejmować pracę poniżej kwalifikacji. Bez zwrócenia większej uwagi na poprawę warunków pracy pielęgniarek i położnych – niezbędną, jeśli chce się podtrzymać zainteresowanie tym zawodem i powstrzymać masową migrację reprezentantek i reprezentantów tego sfeminizowanego zawodu do krajów zachodnich i niezbędną jako inwestycja w przyszłość, związana z koniecznością zapewnienia opieki i odpowiedniego stanu zdrowia osób starszych, zjawisko wyjazdów na Zachód osób wykonujących wyżej wymienione zawody będzie się nasilać. Ważnym problemem do rozwiązania w najbliższym czasie będą też koszty refundacji cen leków obciążające budżet państwa (30% wydatków NFZ) oraz leków generycznych, zwalczanych za pomocą praw patentowych skupionych raczej na ochronie zysków niż na zaspokajaniu prawa człowieka do zdrowia. To tylko kilka z wielu problemów, które wymagają rozwiązania w tym sektorze – odpowiedni „mix” wzrostu nakładów i przeniesienia środka ciężkości z leczenia na wielowymiarowe zapobieganie (uwzględniające profilaktykę, poprawę stanu środowiska oraz warunków pracy i wypoczynku) powinien przyczynić się do poprawy jakości usług.

Kryzys Europy, a nie modelu społecznego

Zmierzch europejskiego systemu zabezpieczeń socjalnych zapowiadany jest co najmniej od lat 90. XX w. Najbardziej narażony jest obecnie jego liberalny typ, a to ze względu na cięcia budżetowe w wydatkach publicznych (od 25% do nawet 40%) planowane przez nowy brytyjski rząd konserwatystów i liberalnych demokratów. Po okresie pakietów stymulacyjnych do mody powróciła kwestia szybkiej redukcji deficytu, która równie dobrze może ustabilizować finanse publiczne, co doprowadzić do drugiego etapu recesji (w czasie pisania tego artykułu ekonomistki i ekonomiści dalecy byli od jednomyślności w kwestii interpretowania danych napływających z głównych rynków światowych). Spore cięcia szykują się na europejskich „półperyferiach”, np. w Grecji. W wyniku wieloletnich zaniedbań (będących mieszanką nieegalitarnego systemu fiskalnego, niskiej ściągalności podatków i dość sporych i nieefektywnych wydatków publicznych, jak niezwykle wysoki jak na europejskie standardy budżet wojskowy) kraj ten został zmuszony do podporządkowania się żądaniom instytucji międzynarodowych, chętnie stosujących cięcia wydatków, a dużo mniej chętnie – trwałe zwiększanie dochodów państwa. Niestabilna sytuacja Grecji tworzy niepewność wobec sytuacji europejskich krajów grupy PIGS (Portugalii, Irlandii, Grecji i Hiszpanii) spowodowaną nawarstwieniem się różnych form długu, zarówno publicznego, jak i prywatnego, a w wypadku Hiszpanii – dodatkowego pęknięcia bańki na rynku nieruchomości i sięgającego 20% poziomu bezrobocia. Wcześniej kryzys bardzo dotkliwie uderzył w kraje bałtyckie, do tej pory przez neoliberałów stawiane za wzór – z powodu niskich wydatków publicznych i wprowadzenia podatku liniowego. Dziś zachwytów już nie słychać. Sytuacja euro, wspólnej waluty państw prowadzących nierzadko odmienne polityki gospodarcze, nadal nie jest stabilna. Kryzys ekonomiczny nałożył się na trwający od dłuższego czasu kryzys polityczny w Unii Europejskiej. Nawet ostateczne osiągnięcie konsensusu w postaci traktatu lizbońskiego nie przyniosło znaczącej poprawy sytuacji. Dotychczasowe projekty, mające się przyczynić do poprawy spójności kontynentu, jak strategia lizbońska, z powodu braku sankcji za niepowodzenia poszczególnych rządów w jej implementacji były jedynie zbiorem pobożnych życzeń. Najnowszemu projektowi – Europa 2020 – grozi taki sam los, tym bardziej, że już się pojawiły zasadnicze zastrzeżenia dotyczące niezbyt ambitnie zakreślonych w nim celów ekologicznych i społecznych.

Zielona Europa Socjalna – uda się?

W artykule o przyszłości Europy do roku 2050 Ryszard Szarfenberg przywołuje cztery możliwości rozwoju sytuacji: leseferystyczne osłabianie prawa wspólnotowego, renacjonalizację polityk socjalnych, powrót do ambitnego planu wspólnotowego bliższego temu z lat 60. XX w. i negocjowanie zupełnie nowej umowy społecznej.

Z punktu widzenia zielonej polityki obecne elity unijne, reprezentowane głównie przez Komisję Europejską, zdają się przychylać do tego pierwszego scenariusza, państwa członkowskie – do drugiego, trzeci wydaje się odzwierciedlać nastroje części „starej lewicy”, a najbardziej zielony wydaje się projekt ostatni. Polityka socjalna nie przetrwa bez jej „zazielenienia”, kreślącego granice wytrzymałości globalnego ekosystemu. Zielony Nowy Ład jest najbardziej przekonującą narracją w tym nurcie, świadomą nieodwracalnych zmian społecznych i ekonomicznych wynikających z globalizacji i nadwyrężania przez człowieka ograniczonych możliwości regeneracji planetarnego ekosystemu. Świadomą również tego, że to właśnie „stare państwo dobrobytu”, z jego społecznym konserwatyzmem i „efektami zewnętrznymi” w postaci chociażby kolonialnego wyzysku czy też podtrzymywania patriarchalnych stosunków w gospodarstwach domowych, zrodziło ruch 1968, dzięki któremu powstały partie ekopolityczne Mają one za swój cel doprowadzić do zmiany status quo na taki, w którym prawa człowieka, ludzki indywidualizm, solidarność, empatia i troska o środowisko znajdą swoje odzwierciedlenie w rachunku ekonomicznym. O zrozumieniu tej narracji mogą świadczyć wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego w 2009 r., podczas których większość partii Zielonych poprawiła swoje wyniki, dzięki czemu grupa Zielonych/Wolnego Sojuszu Europejskiego została czwartą polityczną siłą w Parlamencie Europejskim, a także najnowsze sondaże przedwyborcze w Niemczech: formacja Claudii Roth i Cema Oezdemira notuje w sondażach od 16 do 21% poparcia. Duża w tym zasługa coraz szerszych sojuszy, także w obrębie społeczeństwa obywatelskiego, zwłaszcza dialogu między organizacjami ekologicznymi, globalnymi ruchami sprawiedliwości społecznej i klimatycznej, postępowymi organizacjami przedsiębiorców i związkami zawodowymi, organizującymi wspólne konferencje i demonstracje.

Zielony Nowy Ład ma jeszcze jedną zaletę – ma podstawy w zielonej polityce, a jednocześnie jest ideą żywą, dostosowującą się do lokalnych kontekstów i do rozwoju międzynarodowej sytuacji gospodarczej. W jego sekcji społecznej pojawia się wiele interesujących koncepcji, które wcześniej nie przebijały się szerokim nurtem do publicznej debaty w Polsce. Wśród dyskutowanych kwestii znajdują się m.in. zasadność i możliwość wprowadzenia minimalnego dochodu gwarantowanego – bezwarunkowego transferu pieniężnego, mającego zastąpić dotychczasowe formy wsparcia, pozwolić na bardziej spokojną zmianę pracy albo podejmowanie pełnowymiarowej pracy wolontariackiej, oraz kwestia skrócenia czasu pracy, aby sprawiedliwiej dzielić dostęp do niej w społeczeństwie. W tym pomyśle przoduje brytyjska Fundacja Nowej Ekonomii, która wydała niedawno broszurę 21 godzin, uzasadniającą, że wypracowanie takiego elastycznego systemu (w którym można by pracować przez określony czas dłużej lub krócej) przyczyniłoby się do zmniejszenia różnic w społecznym podziale pracy między płciami, umożliwiłoby późniejsze przechodzenie na emeryturę z powodu mniejszego obciążenia obowiązkami zawodowymi, a także przeznaczanie większej ilości czasu na działalność społeczną. Pomysł ma się wpisać w szerszą, promowaną przez wspomnianą Fundację, koncepcję „wielkiej transformacji” społeczeństwa i gospodarki, dopasowującej je do ograniczonych możliwości ekosystemów. Opiera się też na pierwszych eksperymentach związanych z wprowadzaniem 35-godzinnego tygodnia pracy we Francji i czterodniowego tygodnia pracy w niektórych amerykańskich miastach, wypróbowywanych w momentach bardzo wysokich cen ropy naftowej, w ostatnich latach i wcześniej, w okresie kryzysu naftowego lat 70. XX w. W obrębie progresywnych ośrodków badawczych trwają także bardzo intensywne rozważania, czy mierzony dotychczasowymi wskaźnikami nieograniczony wzrost gospodarczy w warunkach ograniczoności zasobów planety w ogóle może być zielony.

Zarówno Unia Europejska, jak i poszczególne państwa członkowskie muszą odpowiedzieć sobie na pytanie, w jaki sposób najlepiej świadczyć usługi publiczne dla dobra obywatelek i obywateli. Do tej pory, oprócz dość ogólnikowych pomysłów koordynacji i wymiany dobrych praktyk, jedynymi mocniej dyskutowanymi kwestiami były: dyrektywa Bolkesteina, która w wyniku nacisków społecznych w ostatecznej wersji odeszła od promowania „wolnej amerykanki” w takich sektorach, jak zdrowie czy edukacja, oraz idea europejskiej płacy minimalnej, w polskich mediach zrównana z błotem jako przykład działania na rzecz ograniczania konkurencyjności państw członkowskich, nie zaś jako dążenie do zapewnienia wszystkim obywatelkom i obywatelom UE prawa do godnej płacy. Jednocześnie stoimy w obliczu istotnych przemian w polityce społecznej, o czym w publikacji "Jaka Polska 2030?" pisał Rafał Bakalarczyk. Nacisk przenoszony jest z bezpośrednich transferów pieniężnych na zapewnianie powszechnej dostępności wysokiej jakości usług. To ważne w polskim kontekście; w Polsce – w przeciwieństwie do Szwecji – nie ma sprzyjającego klimatu politycznego dla wysokich świadczeń i większej spójności społecznej. Zapewnienie dobrej jakości transportu zbiorowego, czystego środowiska czy opieki medycznej jest tu jednocześnie zmniejszaniem nierówności i budowaniem zaufania do państwa i jego instytucji, niezbędnego dla legitymizacji bardziej aktywnej jego obecności w różnych sektorach. Przykładem takiego podejścia mogłaby być próba zastąpienia „becikowego” darmowym transportem publicznym dla dzieci do lat 16. Ponieważ dzieci pracować nie mogą, trudno zrzucać na nie winę za sytuację ekonomiczną, w której się znajdują, tymczasem wydatki na ich dojazd do szkoły stanowią obciążenie budżetu rodziców, nierzadko uniemożliwiające edukację w lepszych szkołach. Ulgowy bilet miesięczny na komunikację miejską w Warszawie kosztuje 39 zł, w Krakowie – od 43,60 do 94 zł, w Przemyślu – od 31 do 41 zł. Koszty rosną w zależności od liczby dzieci w rodzinie, rodzaju transportu (ceny biletów kolejowych są inne). Ponadto wiele dzieci dojeżdża ze strefy podmiejskiej, a bilet ważny jednocześnie na strefę miejską i podmiejską jest odpowiednio droższy. Oprócz wymiaru socjalnego – zapewnienia egalitarnej mobilności – dyskusja nad takim postulatem pokazałaby jeszcze jego ekologiczny wymiar: wyrabianie nawyku korzystania z komunikacji zbiorowej zamiast posługiwania się własnym samochodem.

Szczególnie ważne są działania władz lokalnych, z definicji najbliższych ludziom. Wymownym przykładem jest program „Kawa za złotówkę” na warszawskim Żoliborzu. W wyniku porozumienia lokalnego ośrodka pomocy społecznej z restauratorami osoby starsze w określonych godzinach mogły za symboliczną kwotę napić się kawy lub herbaty w towarzystwie znajomych zamiast siedzieć samotnie w domu. Niezbędne staje się zwiększenie uczestnictwa lokalnych społeczności w funkcjonowaniu lokalnych instytucji społecznych, takich jak domy kultury czy urzędy pracy. Doświadczenia bezrobotnych, w Wielkiej Brytanii czy w polskim Krośnie, są bardzo podobne – oczekujący na pomoc traktowani są paternalistycznie, niewiele osób słucha, co mają do powiedzenia, ponadto nie otrzymują oni takiego wsparcia, na jakie oczekują. Wszystkie te kwestie mogą – i powinny – być tematem europejskiej debaty, a ponieważ coraz wyraźniej widać rosnącą rolę miast w globalnym systemie społeczno-ekonomicznym, instytucje europejskie muszą poszukać takich mechanizmów pogłębiania wzajemnych relacji i wymiany doświadczeń między poszczególnymi miejscowościami, co mogłyby się przyczynić do poprawy jakości życia i usług publicznych na najbardziej bliskim ludziom, lokalnym szczeblu. Jeśli europejski sen ma trwać, ten postulat musi się urzeczywistnić.

Podziękowania

Artykuł byłby znacznie uboższy, gdyby nie pomoc doktora habilitowanego Ryszarda Szarfenberga z Instytutu Polityki Społecznej Uniwersytetu Warszawskiego oraz możliwość skorzystania z prowadzonej przez niego bazy internetowej tekstów dotyczących polityki społecznej, a także Rafała Bakalarczyka, którego cenne rady i zainteresowanie tematem pozwoliły na wyklarowanie się ostatecznej wersji tekstu. Bardzo serdecznie im za to dziękuję.

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...