7 listopada 2010

Biurokratyczna rewolucja Bieleckiego

Pisałem niedawno na temat swoich impresji, wywołanych przez prasowe wywiady z Hanną Gronkiewicz-Waltz. W międzyczasie w mediach pojawiło się kilka innych, ciekawych rozmów, także z jednym z najważniejszych konkurentów obecnej pani prezydent, Czesławem Bieleckim. Do tej pory nie miałem jednak za dużej weny, żeby pisać na ich temat - wszystkie zdawały mi się do bólu przewidywalne, a co gorsza - w porównaniu do wiceprzewodniczącej PO wyglądały nieco archaicznie. Trzeba powiedzieć, że całkiem niezłych umiejętności wymaga zaprezentowanie się jako bardziej archaiczny niż Gronkiewicz-Waltz, zdawać by się mogło, że będzie to specjalność raczej prawicowej drobnicy od Korwina-Mikke po Strzembosza i Szeremietiewa. Wizja miasta, jaką prezentuje Bielecki, okazuje się zdumiewająca, jeśli zderzy się ją zarówno z całkiem niezłym wykształceniem kandydata, jak i z komitetem honorowym go popierającym.

Z wizji Bieleckiego, tym razem zaprezentowanej w "Życiu Warszawy", zapamiętuje się tylko to, że urzędy powinny działać sprawniej. To zasadniczo słuszny postulat, nie da się też ukryć, że Ratusz na tworzeniu nowych etatów w tym sektorze nie oszczędzał. Trochę to jednak za mało, a już szczególnie mało, kiedy pamięta się o tym, jak niewiele działo się pod względem inwestycji i absorpcji unijnej pomocy finansowej za Lecha Kaczyńskiego (im bardziej Bielecki chce się od PiS odcinać, tym bardziej zaciera się granica między nim a tą partią). Wizja miasta, jaka wyłania się po procesie usprawniania pracy urzędów porywać osób o zielonych poglądach raczej nie będzie - priorytetem staje się po raz kolejny obwodnica śródmiejska (w pewnym momencie wyłania się niemal tęsknota za biurokratyczną sprawnością PRL-u...) i przykrywające Pałac Kultury i Nauki wieżowce. Jak widać, lęk przed akceptacją miejskiego symbolu jest u niektórych polityków starszej daty tak duży, że byliby gotowi zakorkować całe Śródmieście i osłabić sygnał nadających zeń stacji radiowych i telewizyjnych, byle tylko PKiN został "przeskoczony" przez kolejne drapacze chmur.

Czesław Bielecki usiłuje portretować się jako wizjoner, ale w okresie globalnego rozwoju takich trendów w myśleniu o mieście, jak demokracja uczestnicząca czy wspólne planowanie przestrzeni jego wizje stają się własną karykaturą. Z uporem maniaka gotów jest podkreślać, że 50 milionów na zagospodarowanie brzegów Wisły starczy tylko na kosze na śmieci, ani jednak nie zająknie się na temat debaty publicznej o roli rzeki w mieście, ani też o tym, że śmieci w naszym mieście są palącym problemem społecznym. W tej wizji brakuje ludzi i ich potrzeb, nie brakuje za to Muzeum Pamięci Komunizmu - to chyba najlepszy komentarz do tego, w jaki sposób rekomendowany przez PiS kandydat chciałby zaspokajać potrzeby społeczne i kulturalne osób mieszkających w naszym mieście.

Bielecki miał być cudowną bronią Prawa i Sprawiedliwości na Warszawę, tymczasem w sondażach okazuje się, że jeśli będzie druga tura wyborów prezydenckich w mieście, to ma on praktycznie takie same szanse na wejście do niej, co kandydat SLD, Wojciech Olejniczak. Jego kandydatura może pociągnąć całą formację w dół - już widać, że listy Prawa i Sprawiedliwości do lokalnego samorządu zostały przetrzebione i obsadzone przez kolegów zrzuconego ze stołka w CBA Mariusza Kamińskiego. Nawet Marek Makuch - dotychczasowy "jastrząb" w stołecznym oddziale partii, musiał zadowolić się startem do Rady Woli zamiast do Rady Warszawy, w której przebywał przez ostatnie 4 lata. Takie ruchy personalne sprawiają, że być może nawet dobry wynik lewicy nie będzie w stanie powstrzymać PO przed zagarnięciem większości w radzie miasta, co znacząco zmniejszyłoby szanse na choćby minimalne, prospołeczne korekty kursu Hanny Gronkiewicz-Waltz. Nie wiem, czy o to warszawskiemu Prawu i Sprawiedliwości chodziło.

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...