17 sierpnia 2010

Progresywna polityka w Warszawie – z czym to się je?

Niedawne zainteresowanie medialne potencjalną kandydaturą Krystiana Legierskiego pokazało, że na alternatywny, zielony sposób myślenia o mieście jest spora przestrzeń. Od 2007 roku, kiedy zostałem – wraz z Ireną Kołodziej – przewodniczącym koła warszawskiego usiłujemy udowodnić, że Zieloni są gotowi do przejęcia współodpowiedzialności za rozwój Warszawy. Rozwój, który dla nas oznacza przede wszystkim dbanie o jakość życia, a nie zaspokajanie metropolitarnych ambicji stworzenia ze stolicy nadwiślańskiego Manhattanu. Ogłaszając niedawno chęć tworzenia progresywnej alternatywy, wyrazistego głosu stojącego w kontrze do dwóch konserwatywnych partii prawicowych: PO i PiS, nie żartowaliśmy. Chcemy zapobiec sytuacji, w której Platforma Obywatelska będzie miała samodzielną większość w Radzie Miasta, a druga partia prawicowa opierać będzie swoją polityczną wizję na prostej negacji poczynań tej pierwszej. Byłaby to naszym zdaniem sytuacja niedobra dla mieszkanek i mieszkańców Warszawy.

O co nam chodzi?

Zielona polityka w swoich założeniach jasno akcentuje, że nie istnieje różnica między interesem społecznym a ekologicznym. Czy tego chcemy czy nie, bez środowiska naturalnego jakość naszego życia spadłaby dość drastycznie. Rosnący poziom hałasu i korków w mieście, zanieczyszczone powietrze, inwestycyjna presja na tereny zielone – to nie fikcja, a rzeczywistość, z którą musimy się konfrontować. Koncepcja miasta, harmonizującego rozwój społeczny, ekologiczny i ekonomiczny od lat staje się europejskim standardem polityki urbanistycznej. Dziwnym trafem jednak kwestie tego typu pozostają na uboczu politycznej debaty w naszym mieście. Czas, by przywrócić im należne miejsce. Od dawna zwracamy uwagę na tematy, które chcemy widzieć w centrum dyskusji i sporów w kolejnej Radzie Miasta:

- Przestrzeń publiczna wysokiej jakości. W badaniach „Barometru Warszawskiego” regularnie wychodzi, że osoby mieszkające w Warszawie narzekają na niedostateczną ilość infrastruktury rekreacyjnej, przeznaczonej dla dzieci, a nawet tej związanej z korzystaniem z obszarów zielonych. Niedostatecznie szybko – i z oporami ze strony urzędników – przystosowuje się naszą wspólną przestrzeń dla potrzeb osób z niepełnosprawnością, rodziców z dziećmi czy osób słabo widzących. Wystarczy spojrzeć na tabliczki na przystankach autobusowych, położonych najczęściej za wysoko dla potrzeb osób poruszających się na wózku, zaś rozmiar czcionki również nie ułatwia jej czytania osobom z gorszym wzrokiem. Takich pozornych drobiazgów są setki – wydawać by się mogło, że nie trzeba wiele wysiłku, by zmienić sytuację. Ta jednak, jeśli ulega zmianie, to w tempie dalece niesatysfakcjonującym. Podobnie z włączaniem mieszkanek i mieszkańców w procesy decyzyjne w mieście – absurdalnie wysoka, 15-tysięczna poprzeczka podpisów pod projektem inicjatywy uchwałodawczej czy konsultacje społeczne po, a nie przed napisaniem ramowych dokumentów miejskich sprawiają, że kontrola zwykłych ludzi nad władzą w mieście w okresie między wyborami staje się symboliczna. Nie potrzebujemy tego typu symboli – potrzebujemy silnej tkanki społecznej, której nie osiągnie się decydując o mieście ponad głowami mieszkanek i mieszkańców.

- Zrównoważony transport. Popatrzmy przez chwilę na transport zbiorowy. Używa go 70% osób w mieście, a do niedawnych pierwszych, nieśmiałych ruchów w rodzaju buspasa na Trasie Łazienkowskiej pozostawał w cieniu samochodowych spalin. Wiara w to, że da się zaspokoić rosnący popyt transportu indywidualnego na ograniczone dobro, jakim jest przestrzeń (szczególnie ta miejska) jest złudna. Czas, by to osoby, wybierające bardziej przyjazną środowisku komunikację nie były przez miasto sekowane. To kwestia podstawowej infrastruktury, na którą czekamy i czekamy, a doczekać się nie możemy – równych chodników, zintegrowanej sieci ścieżek rowerowych, nie wpadania na pomysły w rodzaju spychania pieszych do podziemi, jak niedawno planowano uczynić na Pradze Północ. 80% podróży w miastach odbywa się na dystansie do 5 kilometrów – nie ma żadnego racjonalnego powodu, by większość z nich nie mogła odbywać się metodami innymi, niż zajmowanie jezdni przez pojedyncze, jeżdżące w samochodach osoby.

- Kultura i usługi publiczne. Warszawa pretenduje do miana Europejskiej Stolicy Kultury na rok 2016. W tym samym czasie znika klubowe zagłębie na Dobrej, klapę ponosi festiwal „Przemiany”, a do tej pory darmowy Warsaw Orange Music, który właśnie z powodu możliwości bezpłatnego obejrzenia całkiem niezgorszych zespołów oraz artystek i artystów światowej sceny muzycznej miał pewną szansę na rywalizację z większymi i organizowanymi w bardziej atrakcyjnych turystycznie obszarach wydarzeń tego typu trafia pod skrzydła kolejnego medialnego koncernu, który przenosi go z centrum miasta i biletuje. Nie widać silnego wspierania festiwali stołecznych mniejszości kulturowych i etnicznych, tworzących to miasto tak samo, jak wszyscy inni. To wszystko kwestie, które wymagają interwencji i przemyślenia – tym bardziej, że w przytoczonych badaniach „Barometru Warszawskiego” spory odsetek pytanych nie odczuwa, by oferta kulturalnego naszego miasta miała być specjalnie bogata. Przyspieszeniu musi ulec także rozwój infrastruktury żłobkowej i przedszkolnej, tak bardzo potrzebnej dla godzenia ról w życiu prywatnym i zawodowym. Wszystkie wymienione wyżej kwestie to czubek góry lodowej, którą chcielibyśmy się zająć.

Jak było?

Główne siły politycznej sceny w Radzie Miasta do tej pory zdawały się być pochłonięte raczej sobą niż społecznymi problemami. Platforma Obywatelska zajmowała się przytakiwaniem płynącym z Ratusza decyzjom, Prawo i Sprawiedliwość – walką o dekomunizację ulic, SLD z kolei nie było w stanie skomunikować pewnych swoich sukcesów, jak chociażby tani bilet seniora na przejazdy komunikacją miejską czy ulgi w płaceniu podwyższonych czynszów komunalnych dla osób żyjących w złych warunkach. Dominuje myślenie w kategoriach wielkich inwestycji, takich, które nadają się do przecinania wstęg w okresie kampanii wyborczej. Czy ktoś przetnie wstęgę przy postawieniu ławek albo zaprzestaniu przybierającej niemal bandyckie wymiary wycinki drzew w mieście? Wielka szkoda, że przez te wszystkie lata Platforma zapomniała o zobowiązaniu, jakie niesie ze sobą posiadanie w nazwie przymiotnika Obywatelska, PiS nie akcentuje tych pomysłów, które pozostają tożsame z naszymi, jak szybka budowa linii tramwajowej do Wilanowa, któremu z powodu gwałtownego, niekontrolowanego rozwoju grozi komunikacyjny paraliż, Sojusz Lewicy Demokratycznej z kolei – co smutno mi stwierdzić – zdaje się lekceważyć potrzeby i postulaty organizacji pozarządowych, wyrażane na rozlicznych komisjach dialogu społecznego.

Jak może być?

Nasze marzenie o progresywnej polityce w Radzie Miasta nie przesłania nam politycznej rzeczywistości. Zdajemy sobie sprawę z wielu ograniczeń, jakie nakłada ordynacja wyborcza do samorządów. Wiemy, że nawet przekroczenie 5% wyborczego progu nie gwarantuje otrzymania mandatów w Radzie Miasta. Właśnie dlatego działamy na rzecz szerokiego porozumienia na rzecz miasta dla ludzi. Jesteśmy otwarci na polityczne propozycje, które dadzą szanse na powstrzymanie duopolu PO i PiS. Naszym warunkiem jest przede wszystkim stworzenie spójnej wizji miasta, w którym każda i każdy może mieć swoje miejsce. Gdyby zależało nam tylko na stołkach, już dawno oddalibyśmy hołd lenny partii Hanny Gronkiewicz-Waltz, by następnie wespół zespół leczyć narodowe kompleksy budową jak najwyższych wieżowców. Wiemy jednak, że w polityce jest już na tyle dużo cynizmu, że nie trzeba dodawać do tego ognia więcej oliwy. Wolimy nieco go przytłumić, by nie spalił on naszego wspólnego domu, jakim jest Warszawa.

Alternatywy zamiast strachu

Siłą rzeczy – nie ma co tu kryć – takie nasze podejście oznacza również otwarcie na dialog z największą jak dotąd polityczną alternatywą dla Platformy Obywatelskiej oraz Prawa i Sprawiedliwości, czyli z Sojuszem Lewicy Demokratycznej. Partia ta stoi na rozdrożu – albo pokaże, że zależy jej na jakości życia ludzi, a nie na fruktach związanych ze współrządzeniem w mieście z PO, albo swoją inercją przyczyni się do odpływu swego elektoratu do Platformy, zapewni jej absolutną większość, a sobie – czysto symboliczną reprezentację w Radzie Miasta. Frukta straci w tym scenariuszu tak czy siak. Może też pójść inną drogą – partnerskiej współpracy, przyznania się do błędów w kadencji 2006-2010, podkreślenia swoich sukcesów w tym okresie i usiłowania stworzenia wspólnymi siłami atrakcyjnej oferty programowej dotyczącej tworzenia miasta o ludzkiej skali. Już raz daliśmy się nabrać, kiedy ekipa Hanny Gronkiewicz-Waltz obiecywała na EURO 2012 rewitalizację Pragi, z której został niemal wyłącznie pnący się do góry nowy Stadion Narodowy. A zatem – buspasy zamiast kolejnych milionów na stadion Legii, przedszkola zamiast mrzonek o letniej olimpiadzie, drobny handel zamiast biernego przyzwalania na gentryfikację. Proste? Naturalnie.

Szczerze wierzę, że taki alians pomógłby zatrzymać wyborczy walec Platformy i następnie wymuszać na kolejnych władzach miasta – niezależnie od ich odcienia – prospołeczne i proekologiczne rozwiązania. Alians taki mógłby wspierać dobre pomysły, niezależnie od tego, czy wychodzić one będą z ław PO, czy też PiS. Społeczny dialog i polityczne porozumienie – oparte nie na rezygnacji z przekonań i wyznawanych wartości, lecz na poszukiwaniu wspólnych punktów – tego wszystkiego Warszawa potrzebuje dziś jak kania dżdżu. Nie musimy być skazani na wojnę polsko-polską, ani też na zamiatanie prawdziwych różnic i sprzecznych interesów pod dywan. W najbliższych tygodniach wszystkie progresywne siły polityczne w Warszawie czeka zdanie egzaminu z odpowiedzialności za miasto. Tak jak napisałem na wstępie tego tekstu – nie boimy się tej odpowiedzialności.

Tekst ukazał się na łamach E-Kurjera Warszawskiego.

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...