
Przed Cleggiem trudny okres. Gdyby zwiększył swą parlamentarną reprezentację, jego pozycja byłaby automatycznie silniejsza. Teraz, gdy proste dodanie głosów jego partii i laburzystów nie daje mu bezwzględnej większości, sprawa zaczyna się komplikować. Alians z konserwatystami, jak wskazywały przedwyborcze badania, dla większości osób popierających LibDemsów nie jest najbardziej ulubionym scenariuszem. Jednym z głównych haseł Liberalnych Demokratów była reforma systemu wyborczego z większościowego na proporcjonalny. Jeśli wejdą w jakikolwiek sojusz, który jej nie zapewni (albo chociaż nie doprowadzi do referendum w tej sprawie), w następnych wyborach odpływ elektoratu z zebranych 23% poparcia może być znaczący. Partia Clegga zdaje się już widzieć, że niezależnie od poziomu wkładanego wysiłku w tym systemie, jaki na wyspach panuje obecnie, więcej nie osiągną. Pierwsze, zapraszające reakcje tak Gordona Browna, jak i Davida Camerona wskazują, że inne partie wreszcie zaczynają poświęcać ich programowi należytą uwagę. W najbliższych dniach politycznych emocji nad Tamizą na pewno nie zabraknie.
Nick Clegg ma przed sobą trudne zadanie. Jego partia dość jasno sytuuje się w obozie progresywnym, jako reprezentantka drugiej, obok demokratycznego socjalizmu, wielkiej brytyjskiej tradycji ideowej. Chociaż Clegg przesunął ją w prawo, doprowadzając na przykład do wykreślenia z programu postulatu stworzenia nowej, najwyższej stawki podatkowej dla bogatych, to w ich wyborczym programie widać wyraźnie, że tradycja społecznego i ekologicznego liberalizmu trzyma się dość mocno. Przy ewentualnym wejściu w ewentualny alians z konserwatystami ich podkreślanie i implementacja jest "być albo nie być" Liberalnych Demokratów. Co chcieliby wprowadzić? Jednym ze sztandarowych pomysłów jest podniesienie kwoty wolnej od podatku do poziomu 10 tysięcy funtów, co oznaczałoby zmniejszenie o 700 funtów obciążeń fiskalnych 3,6 miliona Brytyjek i Brytyjczyków. Z pewnością sporym testem dla poziomu zieloności partii z "wielkiej trójki" (szczególnie w wypadku niebiesko-żółtego mariażu) będzie także inwestowanie w ochronę środowiska i zrównoważony rozwój, np. poprzez utworzenie Banku Inwestycyjnego Wielkiej Brytanii czy też przerobienia stoczni w północnej Anglii na wytwórnie turbin wiatrowych, jak sugerowała formacja Clegga.
Już dziś osoby komentujące wyniki zwracają uwagę na to, że liberałowie są najbardziej proeuropejską formacją, przywiązaną do myśli o wejściu do strefy euro w dłuższym okresie czasu, co może powodować napięcia w rozmowach z konserwatystami. Zmiany w polityce społecznej czy edukacji idą w partii Clegga raczej w kierunku redefiniowania kierunków wydatkowania publicznych pieniędzy, a nie w tworzenie woluntarystycznego "wielkiego społeczeństwa" a la Cameron. Inwestycje w zmniejszanie wielkości klas szkolnych, pożyczki na termoizolację mieszkań i instytucji publicznych, zniesienie opłat za studia - to wszystko kosztuje, a konserwatyści myślą o sporych cięciach w usługach publicznych. Czy te różnice programowe są do pokonania w celu stworzenia stabilnego rządu? Po wstrzemięźliwych reakcjach Partii Konserwatywnej w nocy z czwartku na piątek, w ciągu dnia zaczęło się prawdziwe bombardowanie miłością, czego kumulacją było stwierdzenie byłego premiera, Johna Majora, że przekazanie liberałom tek w ewentualnym wspólnym rządzie jest "ceną wartą zapłacenia".
Brytyjki i Brytyjczycy żyją zatem w ciekawych czasach. Na chwilę obecną konserwatystom do samodzielnej większości brakuje 20 miejsc, a ewentualnemu aliansowi LabLib - 11. Jeśli Liberalni Demokraci opowiedzieliby się przeciw aliansowi z konserwatystami, rozpocząłby się wyścig o poparcie partii z Walii, Szkocji i Irlandii Północnej. Każdy głos - w tym wypadku także i świeżo wybranej szefowej Zielonych, Caroline Lucas - może być na wagę złota.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz