16 marca 2010

Zielone drogi i rozdroża

Przejrzałem właśnie - z okazji zbliżającego się kolejnego kongresu Zielonych - swoje stare teksty na temat strategii, jaką powinniśmy wziąć pod uwagę w naszej działalności, a także debaty, jakie dość regularnie przetaczają się przez nasze szeregi. Im więcej widzę sukcesów naszych siostrzanych partii na świecie, im więcej widzę miałkości rodzimej polityki, tym bardziej zmusza mnie to do napisania dłuższego materiału na temat przyszłości zielonej polityki w Polsce. Rok 2010 - i to już moim zdaniem nieodwołalnie - będzie kluczowy dla naszej przyszłości. Wyniki wyborów samorządowych dobitnie wskażą nam, na ile dotychczasowy sposób uprawiania polityki przez nas zdał egzamin i pokaże, czy jesteśmy w stanie kontynuować działalność bez potrzeby radykalnej restrukturyzacji. Nie oznacza to, że brakuje nam sukcesów jeśli chodzi o obecność w mediach czy załatwianie konkretnych spraw. Sensem działania partii politycznej jest jednak przede wszystkim wdrażanie wyznawanych przez nią idei w organach władzy, a w tych nadal na chwilę obecną się nie znajdujemy. Bez dyskusji nad kierunkiem działania dużo dalej niż obecnie nie zajdziemy, a jeśli nawet, to wkładając w to nieproporcjonalnie duży wysiłek jako partia i jako pojedyncze osoby je tworzące. Nie jest to wielka tajemnica polityczna, więc nie ma co problemu zamiatać pod dywan wzrostowych tendencji w pozyskiwaniu głosów czy czekania na bliżej niesprecyzowany czas, kiedy to ludzie przestaną kierować się politycznym wyrachowaniem i zaczną głosować sercem. Ordynacji na chwilę obecną nie zmienimy, społecznych przekonań takoż, zatem czas już podyskutować nad tym, jak komunikować to, w co wierzymy, w zastanej rzeczywistości.

Dane leżą na tacy

Badania zielonego potencjału i ogólnodostępne sondaże opinii publicznej, odpowiednio czytane, już dawno powinny stać się kręgosłupem zmodyfikowanej strategii partii, świadomej najbardziej podatnego na przekonanie do swych racji elektoratu i ich sposobu widzenia świata. W sytuacji, gdy osoby młode postrzegają ekologię głównie przez postpolityczny pryzmat zmian we własnym stylu życia, skupić się powinniśmy na grupie 30- i 40-letnich osób, głównie kobiet, będących na dorobku, mających dzieci, aspirujących do ustatkowania się w obrębie tworzącej się klasy średniej, mieszkających w dużych miastach. Osoby te na własnej skórze wyczuwają problemy ekologiczne czy genderowe, związane np. z niedostateczną infrastrukturą przedszkolną. Cechują się dość umiarkowanymi poglądami, dostrzegają potrzebę aktywnej polityki państwa i samorządu, domagają się wysokiej jakości usług publicznych, osoby przyjeżdżające do metropolii z mniejszych ośrodków dostrzegają olbrzymi rozmiar nierówności społecznych, brakuje im własnej partii, w wyborach ze sporymi oporami głosują na PO bądź SLD. Widać jednak wyraźnie, że nawet, gdy deklarują, że ekologia jest dla nich tematem ważnym, to zajmują ich także inne, w szczególności opieka zdrowotna, w pewnym zakresie także ekonomia. Lekceważenie tych kwestii skutkuje rozczarowaniem, że tak perspektywiczny temat, jakim jest ekologia, nie przekłada się na głosy wyborcze.

Partia pozarządowa - mówimy czy krzyczymy?

Bardzo dużym problemem dotykającym nie tylko nas, ale też i inne formacje pozaparlamentarne jest opisany przez Agnieszkę Graff syndrom NGOizacji. W wypadku partii politycznej przybiera on jeszcze bardziej dramatyczne skutki - o ile bowiem organizacja pozarządowa nie potrzebuje do skutecznego działania holistycznej wizji świata, przełożonej na polityczne konkrety, o tyle partia, na dodatek pozbawiona dostępu do dotacji budżetowych - koniecznie. Zielona polityka dostarcza takowego spoiwa, natomiast jej ogólne zasady zawsze wymagać będą doprecyzowania na potrzeby zrozumienia aktualnej sytuacji politycznej. Od osób, które wypełniają deklaracje członkowskie, należy wymagać zgadzania się z jej pryncypiami, co ma szczególne znaczenie wobec faktu, że wiele członkiń i członków Zielonych zaczynało aktywność społeczną właśnie od NGO. Ze względu na fakt, że w zdecydowanej swej większości zajmowały się ściśle określonymi sektorami składowymi ekologizmu, istnieje skądinąd zrozumiała pokusa, by w działaniach wewnątrzpartyjnych promować zajmowanie się właśnie tą "działką" kosztem innych. Niestety, bardzo rzadko takie pomysły opierają się na danych statystycznych czy rozpoznaniu dominującego dyskursu medialnego, częściej zaś - na indywidualnych gustach i spostrzeżeniach, najczęściej - niestety - rozmijającymi się ze społecznymi oczekiwaniami.

NGOsowski duch, który w organizacji pozarządowej może dać jej siły do walki z całym światem o wyznawane wartości, przeniesiony na grunt partii politycznej bez zaadaptowania do innych warunków kończy się fiaskiem. Przewrażliwienie na punkcie ważnych dla siebie tematów sprawia, że faktycznie niemożliwym staje się dokonanie podstawowej dla każdego ugrupowania wyboru tematów wiodących medialnego przekazu i odniesienie się do problemów związanych z rozmijaniem się programu z przekonaniami elektoratu. Brak zrozumienia, że jest to naturalny element kreowania wizerunku, bez którego jakiekolwiek sukcesy są niemożliwością, prowadzi do frustracji i polaryzacji postaw. Przejawia się ona w tym, że jedna strona sugeruje "schowanie" danego tematu (przy czym łagodne słowa w dalszej części wypowiedzi świadczą o faktycznej chęci wyrzucenia danej kwestii z priorytetów), po czym druga deklaruje "po moim trupie". Badania wskazały jednak jasno - nawet największe zwolenniczki i zwolennicy Zielonych miewają problemy z dwiema kwestiami, energetyką atomową i naszym sprzeciwem wobec niej oraz kwestiami mniejszości seksualnych, wykraczających poza tolerancję i ewentualnie jakąś formę związku partnerskiego.

Nasza komunikacja w tych tematach, a przynajmniej to, w jaki sposób część z nas deklaruje swoją wizję prezentacji tych tematów niestety sprzyja powstawaniu nieporozumień. Jestem ostatnią osobą, która miałaby rekomendować wyrzucenie tych postulatów z programu, sam chętnie biorę udział zarówno w Paradzie Równości, jak i w happeningach przypominających o Czarnobylu, wiem jednak, że jeśli chcę zmieniać politykę naszego kraju, potrzebuję otrzymać społeczny mandat do tego, by w jakimś organie decyzyjnym zasiadać. Wypadałoby zatem czasem chociaż trochę pomóc dać się wybrać i np. dużo więcej niż o samym złym atomie mówić o pozytywnych rozwiązaniach, takich jak energooszczędność czy odnawialne źródła energii, a mówiąc o prawach osób LGBT wpisywać je w szeroki zakres walki z wykluczeniem i dyskryminacją. To, czy będziemy w stanie dostosowywać się do twardych danych, z jakimi mamy do czynienia, i modyfikować nasze działania w zależności od ich zmian, zależy od nas - bez tego będzie naprawdę ciężko, z lokalnym kontekstem nikt jeszcze nie wygrał. To prawda, że takie zachowanie może wydać się zgniłym kompromisem - pytanie jednak, czy wolimy taką ścieżkę, czy może preferujemy kolejne lata spędzić na fotelu przed telewizorem, narzekając na kiepską politykę ekologiczną, społeczną i ekonomiczną władz centralnych i samorządowych.

Zmaterializować poparcie

Po raz kolejny przypomniałem sobie o zadanych przez siebie pytaniach na temat "materializacji" partii postmaterialistycznej i powrocie na oś lewica-prawica po lekturze tekstu "Almost in Government, But Not Quite: The Swedish Greens, Bargaining Constraints and the Rise of Contract Parliamentarism" autorstwa Nicolasa Aylotta i Torbjörna Bergmana. Badacze ci zajmowali się kwestią siły przetargowej szwedzkich Zielonych w obliczu mniejszościowego rządu socjaldemokratycznego. Jednym z elementów tej analizy była refleksja na temat pozycji partii na politycznym spektrum. Tamtejsi Zieloni do dziś lubią mawiać, że wymykają się klasycznym podziałom na lewicę i prawicę, chociaż podchodzą do tego zagadnienia dużo mniej zasadniczo, niż kiedyś, będąc obecnie integralną częścią składową bloku czerwono-zielonego. Pozycje polityczne tej partii są - jak wskazują analizy politologiczne - całkiem bliskie socjaldemokratom, a nawet w ostatnich latach przesunięte są na bardziej na lewo, podczas gdy kierownictwo prezentowało się nieco bliżej centrum, chcąc zachować w zanadrzu opcję koalicyjną z partiami "bloku mieszczańskiego". Skręt w lewo nie zaszkodził im pod względem poparcia (które niedawno, dzięki przyjęciu mniej eurosceptycznego kursu wzrosło do 10%), ciekawe zmiany zaszły za to w samodefiniowaniu się ich elektoratu. W roku 1990 aż 54% osób głosujących odmawiało pozycjonowania siebie na osi lewica-prawica, w którymś miejscu lewicy sytuowało się 22%, a prawicy - 24%. Rok później proporcje te wynosiły już odpowiednio 41, 51 i 8%.

Był to ważny dla partii moment, kiedy to zadeklarowała, że nie wejdzie do rządu, w którym znajdą się najbardziej na prawo na szwedzkiej scenie politycznej położeni Moderaci, zbliżając się do bloku tradycyjnej lewicy. Ewolucja elektoratu postępowała i w 2002 roku 69% pragnęło koalicji lewicowej, podczas gdy 26% - aliansu z centrum i prawicą. Oczywiście nie da się takiego doświadczenia w prosty sposób uniwersalizować (przechył na prawo polskiej sceny politycznej każe zastanowić się nad tym, który wizerunek - lewicowy czy też "partii z przodu" będzie bardziej opłacalny strategicznie), jednak wpisuje się on w ewolucję Zielonych praktycznie we wszystkich krajach "starej UE", korzystających z osłabienia tradycyjnych partii lewicowych i zwracania większej uwagi na kwestie takie jak polityka społeczna. To doświadczenie, nad którym warto się pochylić, podobnie jak nad losem partii stricte ekologicznych z lat 90. XX wieku i ich zniknięciu z pejzażu krajów Europy Środkowej, a także osłabieniu roli bardziej politycznie dojrzałych formacji, takich jak Zieloni w Czechach, chcący pozycjonować się bliżej politycznego centrum.

Gdzie leży progresywna przyszłość?

Jedną z kwestii, która zdecydowanie utrudnia strategiczne myślenie, jest słabe zdefiniowanie celów w dalszym horyzoncie czasowym. Dla Zielonych bardzo ważna i potrzebna jest refleksja nie tylko nad najbliższym rokiem, ale nad wektorem działań aż do roku 2014 - roku wyborów europarlamentarnych i lokalnych, których synergia będzie kolejną, najbliższą okazją na polityczne wybicie się. Potrzeba zdefiniowania celów wiąże się z odpowiednią alokacją ograniczonych zasobów i przesunięciami w politycznym przekazie - inne tematy mogą dominować wtedy, gdy skupiamy się na poziomie lokalnym, inne - gdy na krajowym. Z badań wynika, że to poziom lokalny uznawany jest przez osoby, mogące na nas oddać swój głos za ten, na którym najszybciej to uczynią. Przenosi to ciężar odpowiedzialności z centrali na koła, które - choć mogą korzystać z gotowych szymeli - muszą pamiętać o zróżnicowanych kontekstach i o idących za tym różnicach w priorytetach wyborczyń i wyborców. Poziom europejski w pewnej mierze wsparty jest o know-how Europejskiej Partii Zielonych, który w zeszłych wyborach został całkiem nieźle wykorzystany. Polityka krajowa - nie łudźmy się - zostanie dla nas zamknięta najprawdopodobniej na dłużej. Nie oznacza to, że kwestie centralne, takie jak np. opieka zdrowotna, kultura czy edukacje mogą leżeć odłogiem - wręcz przeciwnie. Wewnątrzpartyjna spójność i przyciąganie ludzi o określonych poglądach zapobiega dalszym tarciom i cementuje grupę, zwiększając szanse na spójny przekaz także na poziomie lokalnym i europejskim.

Wydaje się, że pozycjonowanie się na formację postępowego mieszczaństwa, tak jak i inne partie Zielonych z niemal całej Europy, jest słusznym krokiem. Zmusza on jednak z kolei do ustosunkowania się do partii zajmujących w tym momencie podobną pozycję na scenie - SDPL, PD, SD i PK. Jak widać, jest ich całkiem sporo i o ile SD Piskorskiego ma jeszcze pewne minimalne szanse na powstanie z politycznego niebytu, o tyle pozostałe podmioty znajdują się w pozycji nie do pozazdroszczenia. Można je ignorować i usiłować budować własną pozycję, można też współpracować, także wyborczo. Decyzje, który szczebel jest dla nas priorytetowy, jak oceniamy szanse na istotne zwiększenie bazy członkowskiej, będą siłą rzeczy wpływać na przyjęty model działania, zaś program - lokować bliżej bądź dalej od tychże partii. Docelowo jednak musimy mieć świadomość, że między PO a SLD nie ma dużo miejsca i - jeśli nie uda się budowa partii stricte liberalnej - zmieścić się tu może tylko jedna formacja.

Wnioski, rekomendacje, pytania

W obliczu wyżej zarysowanych faktów istotne staje się zainicjowanie dyskusji, której wynikiem będzie ustalenie jakiejś formy wewnętrznego konsensusu nie tylko jeśli chodzi o program (liczę na to, że w kwietniu w Bydgoszczy uda się nam przyjąć pakiet uchwał, wyraźnie lokujących nas na scenie politycznej), ale też o długofalową strategię. By tak się stało, należy znaleźć odpowiedź (po analizie dostępnych danych, przeprowadzeniu badania SWOT etc.) na następujące pytania:

1. Gdzie lokujemy się na osi lewica-prawica? Czy podział ten uznajemy za aktualny czy za przestarzały? Jeśli chcemy być "z przodu", to w jaki sposób mamy komunikować się z ludźmi, dążącymi do wypozycjonowania nas na wyżej wspomnianej osi?

2. Jak ustosunkowujemy się do innych partii "na lewo od PO" - na jaką współpracę możemy się zgodzić i czemu ma ona służyć? Gdzie dostrzegamy naszych długofalowych sojuszników, jaki scenariusz rozwoju sceny politycznej uważamy za pożądany, jakie scenariusze uważamy za dopuszczalne w wypadku, gdy tak różowo nie będzie? Z jakim przekazem chcemy iść do wyborczyń i wyborców, czym chcemy się wyróżniać?

3. Jakie są nasze cele do roku 2014? Jaki jest nasz stosunek do wyborów samorządowych, krajowych, europejskich i jak je hierarchizujemy? Jak oceniamy szanse na samodzielny start przynajmniej w części z nich i jakie środki mogą pozwolić nam na osiągnięcie zakładanych celów? Jak wyobrażamy sobie rozwój struktur i wzrost dostępnych środków finansowych?

4. Na bazie własnych obserwacji i interpretacji rzeczywistości jestem w stanie zaproponować partii długotrwałą pracę nad trzema, dość szerokimi kampaniami z prawdziwego zdarzenia, w których - jak sądzę - każda osoba z Zielonych lub też działalnością u nas mogłaby się odnaleźć i które ogniskowałyby się wokół ekologii i polityki społecznej. Są to:

a) Zielony Nowy Ład - priorytet Europejskiej Partii Zielonych, w polskich warunkach pokazujący nasz modernizacyjny charakter i kompetencje ekonomiczne. Jako że jest to kampania holistyczna, byłaby naszą odpowiedzią na postpolityczną, neoliberalną "Polskę 2030". W jej obrębie można by wyróżnić dla długofalowych celów politycznych dwa działania: Zieloną energię - oferującą pozytywną alternatywę dla inwestowania w atom, oraz Zielony transport jako istotny czynnik generujący miejsca pracy i zapewniający nam wszystkim prawo do mobilności.

b) Wolność myśli - podkreślająca nasz libertarianizm światopoglądowy, prezentująca jako osoby otwarte, nowoczesne, proeuropejskie. Dwa działania powinny w jego obrębie być zarysowane szczególnie mocno: Równe szanse, a więc kwestie feministyczne, LGBTQI etc., a także Świeckie państwo, szczególnie atrakcyjne dla osób młodszych, dla których nie jest to problem tylko indywidualny, jak ekologia, ale głęboko polityczny.

c) Usługi publiczne - wielki, trudny dla nas temat, który pilnie domaga się dookreślenia z trzech powodów. Po pierwsze, w sektorach tych pracują setki tysięcy osób, którym zależy na dobrych warunkach pracy i solidnym finansowaniu, gwarantującym możliwość świadczenia usług na wysokim poziomie. Po drugie, część z problemów z tego sektora już dziś znajduje się w centrum uwagi i jest istotnym czynnikiem podejmowania decyzji wyborczych (opieka zdrowotna). Po trzecie, usługi publiczne są aktualnie najlepszym - i mającym największe społeczne poparcie- sposobem uprawiania polityki społecznej i wyrównywania szans. Tu bardzo istotna jest wspomniana Opieka zdrowotna i włączenie do niej aspektów norm ekologicznych, profilaktyki czy opieki pielęgniarskiej, a także Społeczeństwo wiedzy, czyli szerokie ujęcie kwestii edukacji, nauki, kultury, dostępu do informacji, Internetu etc.

Przyjęcie wyżej wymienionego kursu i trzymanie się go (poprzez oświadczenia prasowe, konferencje, demonstracje itd.) gwarantuje nam moim zdaniem pozycjonowanie naszej partii w niszy centrolewicowej między PO a SLD, umożliwiając przechodzenie elektoratu z obu tych kierunków, pokazuje, że wnosimy nową jakość do polityki, jednocześnie zwracając uwagę na problemy "zwykłego człowieka", a także potwierdzając przynależność do grona partii postępowego mieszczaństwa. To także szymele, które - odpowiednio dostosowane - mogą być wykorzystywane do działań wyborczych niezależnie od szczebla. Rozstrzygnięcie kierunku działań dałoby szansę na jego realizację i na pierwsze sukcesy na szczeblu lokalnym i europejskim - zdobycie "przyczółków wzrostu" w 2010 i siły do samodzielnego startu w 2014 tak lokalnie, jak i europejsko. Ewentualne sojusze z innymi formacjami nie byłyby odbierane wówczas jako organizacyjna niemoc, ale jako tworzenie nowej, szerszej inicjatywy politycznej.

To, czy ten, czy jakikolwiek inny scenariusz się powiedzie, zależy już wyłącznie od nas.

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...