19 sierpnia 2009

Polska 2030 - postpolityka czy rozwój? (cz.1)

Najbliższe notki na blogu będą moimi osobistymi przemyśleniami na temat niemal 400-stronnicowego dokumentu, mającego być długofalowym kompasem dla działań kolejnych rządów. Nie za bardzo jestem przekonany do tego pomysłu, bowiem "Polska 2030. Wyzwania rozwojowe", usiłując przybrać szaty obiektywnego, eksperckiego opracowania, starają się przekonać do jednej, ściśle określonej doktryny rozwoju - doktryny dość mocno nasiąkniętej neoliberalizmem. Owszem, to jego złagodzona nieco wersja, pochylająca się także nad problemami ekonomicznymi części społeczeństwa, ale nadal utrwalająca przekonanie, że "to wszystko ich wina". Oddając szacunek za wykonaną pracę, chciałbym jednak zwrócić uwagę na nieco szczegółów proponowanej tu koncepcji, z którymi trudno mi się zgodzić. Tak jak i sam dokument jest nad wyraz obszerny, tak i jego opisanie zajmie nieco miejsca na łamach bloga. Zaczynamy.

Wprowadzenie do dokumentu

Ciekawym jest fakt, jak łatwo jest dość skompromitowane w wyniku aktualnego kryzysu ekonomicznego pojęcia usiłować zrewitalizować, zmieniając nieco ich nazwę. Mieliśmy do tej pory historie o "przypływie, który podnosi wszystkie łódki" (tak skutecznie, że mierzący nierówności wskaźniki Giniego rósł tak w USA, jak i w Polsce), a także o "ściekającym w dół bogactwie", które ma spadać na gorzej sytuowanych niczym okruchy z pańskiego stołu. Kiedy okazało się, że trickle down effect nie za bardzo chce działać, np. redukując rosnące różnice dochodowe między najbiedniejszymi a najbogatszymi grupami dochodowymi w Stanach Zjednoczonych, więc powoływanie się na niego byłoby intelektualnym obciachem, należało wymyślić inne sformułowanie. I wymyślono - strategię, która ma przynieść Polsce zbawienie, nazwano "modelem polaryzacyjno-dyfuzyjnym".

Rozszyfrujmy ten zwrot. Wedle ekipy ekspertów Donalda Tuska (wspieranych przez klub parlamentarny Platformy Obywatelskiej) nie ma za bardzo przeciwdziałać faktowi nawarstwiania się nierówności - tego typu działanie uważają niemal za niebezpieczne do kraju - a kierować środki na rozbudowę "ośrodków rozwoju", czyli wielkich polskich metropolii (Warszawa, Kraków, Katowice, Wrocław, Poznań, Trójmiasto, Łódź), zaś na pozostałych terenach tworzyć warunki infrastrukturalne do korzystania z efektów inwestycji w tych ośrodkach. Skupianie się na silniejszych ma tworzyć warunki polaryzacji, a odpowiednia infrastruktura, o której przy okazji dalszych rozdziałów - dyfuzji społecznej, a więc tworzenia szans na wyrywanie się z bardziej zapóźnionych obszarów. Oczywiście koncepcja ta ubrana jest w szczytne słowa - model ten ma tworzyć warunki do tego, by także i w mniejszych ośrodkach powstawały warunki do ich rozwoju. To, że chodzi o realizację przekonania, że autostrady mają być "rynnami", po których ma ściekać bogactwo z "Polski A" widać gołym okiem.

By tego typu plan się powiódł, należy zapewnić, że nie istnieje dla niego alternatywa. Tak więc "państwo dobrobytu" nazywane jest "obciążeniem dla rozwoju" (szczególnie musi to dotyczyć pokazywanej za wzór udanych reform edukacyjnych i rozwoju nowoczesnych technologii Finlandii...), a zastąpić je ma docelowy model "welfare society", gdzie rolę państwa w dostarczaniu usług publicznych i opieki społecznej zastępują organizacje pozarządowe. Kto z takim postawieniem sprawy się nie zgadza, ten z całą pewnością chce dla Polski "dryfu rozwojowego", a więc marnowania jej szans na wzrost jakości życia i wzrost gospodarczy, a do tego należy do "sił roszczeń", które walczą o rząd dusz z "siłami aspiracji". Podobnej nowomowy i zmiany znaczeń istotnych koncepcji rozwojowych będzie w tym dokumencie więcej, bowiem jego język ma kluczową rolę w tym, w jaki sposób ma on być odbierany.

Co ciekawe, raport powstawał w okresie kryzysu. Nazwano go czasem "twórczej destrukcji" (sic!), z dystansem patrzono na wzrosty zadłużenia i na pakiety stymulacyjne w innych państwach. Jednocześnie wielokrotnie umknął refleksji autorów fakt, że kryzys najsilniej uderzył w gospodarki, które stawia się za wzór projektowanych reform w Polsce. Mimo faktu, że zgodnie z prezentowanym w raporcie wykresem polski rynek pracy, wedle badania "The Global Competetiveness Report 2008-2009" jest równie wydajny, co średnia wśród krajów przechodzących transformację z etapu rozwoju napędzanego przez wydajność na etap napędzany przez innowacyjność, sugeruje się, że jest wręcz przeciwnie. Receptą na rzekomo istniejący problem jest uelastycznianie rynku pracy i "nauka w każdych okolicznościach". Bardzo wyraźnie sugeruje się tu, że marnujemy potencjał osób, które unikają jednoczesnego studiowania i pracy, a także osób w wieku emerytalnym, co zwiastuje dążenia do siłowego wpychania na rynek osób z tych grup. Pracownice i pracownicy mają być już nie tylko mobilni, ale też dysponować mają "możliwością działania w trybie 24/7". Niewiele wskazuje na to, by tego typu tryb działania dał się pogodzić na przykład z równowagą między pracą a czasem wolnym...

Także i wybór określonych wskaźników i uznanie ich za reprezentatywne, a który będzie widoczny w dalszych rozdziałach. Przykładem pierwszym z brzegu może być definicja wykluczenia transportowego. Największą uciążliwością wedle zespołu Michała Boniego nie są na przykład spowodowane przez prymat indywidualnego transportu samochodowego korki, ani też zamykanie olbrzymiej ilości linii kolejowych od czasu transformacji ustrojowej - proces dopiero niedawno zahamowany. Problemem przeciętnego Kowalskiego czy Nowakowej jest fakt, że... ma daleko do lotniska! Mam dziwne poczucie, że rząd, firmując tego typu punkt widzenia na świat i tego typu hierarchię problemów sam nieco buja w obłokach.

Ciąg dalszy nastąpi...

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...