26 czerwca 2009

Wesołe (?) jest życie studenta

Wreszcie wakacje - czas odpoczynku po trudach sesji. W moim wypadku okres wzmożonej nauki ciągnął się 2 miesiące - już bowiem od maja intensywnie siedzieć trzeba było nad lekturami. Nic dziwnego, wszak bez wysiłku umysłowego nie napisze się recenzji, dwóch prac rocznych i nie zaliczy 5 egzaminów kolokwium semestralnego i zaliczeniowego. Nie zazdroszczę tym, którzy decydują się na łączenie dwóch lub więcej kierunków - poziom harówki zdecydowanie przekracza wtedy możliwości zaliczenia wszystkiego w terminie czerwcowym. Ja osobiście mam serdecznie już dosyć siedzenia do 2-3-4 nad ranem, budzenia się o 8-9 rano z powodu stresu, mdłości zaraz przed egzaminami - niewątpliwie czas na zasłużony odpoczynek, tym bardziej, że oceny wyszły mi nie najgorsze. Szczęśliwie kierunek, na którym studiuje, bardzo mnie pasjonuje, więc trudy "kampanii czerwcowej" traktuję niczym realizację świetlanej frazy "przez naukę do gwiazd".

Na nieszczęście nie każda/y może do tego podejść w ten sposób. Niektórym wypadki losowe uniemożliwiły studiowanie bądź też zmusiły do ich przerwania. Jeszcze inni męczą się na kierunkach wybranych bez zastanowienia, czasem nie do końca z własnej woli. Są też tacy, co przełykają frustracje związane z koniecznością studiowania w mniejszym ośrodku od tego, który dla siebie wymarzyli. Do tego wszystkiego przychodzi zmaganie się z własnymi ambicjami, wymogami rynku pracy, ciężką nauką życia... Oj, jest czym się frustrować.

Myślę, że od czasu do czasu mogę pozwolić sobie na nieco bardziej osobistego posta. Pisałem już o tym, jak to nie podobał mi się mój poprzedni kierunek - prawo - po czym w komentarzach doświadczyłem niemal prokuratorskiego śledztwa, przypominającego mi o wszystkim, od czego uciekłem. Ale też nie mogę powiedzieć, by to doświadczenie nie okazało się płodne poznawczo. Przede wszystkim czas pierwszego roku był czasem nawiązywania od zera społecznych interakcji, uczenia się dorosłego życia, początkiem zaangażowania politycznego i... walką z brudem. Gdy w jednym mieszkaniu na Przyczółku Grochowskim mieszka czwórka facetów w podobnym wieku może nie być z tym łatwo. Szczęśliwie udawało się czasem, w zrywie rozpaczy doprowadzać mieszkanie do stanu używalności. Dziś idzie mi to jednak ciut lepiej - taką przynajmniej mam nadzieję.

Przybycie do wielkiego miasta może bywać szokiem, ale niekoniecznie być nim musi. Pewne oderwanie się od dotychczasowego środowiska (nawet, jeśli się je uwielbia - z przyjaciółkami i przyjaciółmi z czasów licealnych nadal utrzymuję kontakt) umożliwia przewartościowanie dotychczasowego życia, dokonania pewnych korekt w zachowaniu, które mogą ułatwić codzienną egzystencję. Ktoś może się uśmiechnąć pod nosem, myśląc "ale cóż za przewartościowania może dokonywać osoba młoda, ledwo wchodząca w dorosłe życie?". Oj, może - 3 lata szkoły ponadgimnazjalnej tworzą więzi i nawyki, które potrafią mocno wyryć swe piętno w głowie.

Kiedy nagle większość kwestii swojego codziennego życia musimy zacząć wykonywać samodzielnie, zdumiewająco szybko znika pojęcie czasu wolnego. Poznajemy na przykład gorzki smak kompromisu między dajmy na to chęcią wyjścia na miasto a koniecznością nauki. Mała ilość czasu utrudnia też znalezienie chwili dla wewnętrznej równowagi, niezmiernie ważnej, jeśli chce się pomyśleć o sobie i o pomysłach na przyszłość. Nawet wakacje coraz częściej nie dają chwili wytchnienia - albo wraca się w rodzinne strony, albo szuka pracy tudzież studenckich praktyk, dających pewną nadzieję, że oto może znajdzie się po nich pracę. Czasem złudną, czasem słuszną - w zależności od instytucji.

Zmieniają się też relacje łączące nas z rodzinnymi stronami. Z jednej strony trwa tęsknota, ale z drugiej oswajamy się z nową rzeczywistością. Ale i tu poruszamy się nieco we mgle, miast zakorzeniać się łapać klimat miejsca, w którym przyszło nam żyć. Radosny konglomerat ludzi z różnych stron kraju spotyka się na chwilę, zaraz potem rozjeżdżając się po świecie. Na głębsze relacje zdaje się brakować czasu - nie zawsze, na szczęście. Czy to tylko specyfika dużego miasta? Być może, tu puls życia czuje się na całego. Nawet jednak w mniejszym ośrodku zaczyna się dążyć do uniezależnienia, opuszczenia rodzinnego gniazda. Pęd ten domaga się zaspokojenia i trudno przed nim uciec. Można się rzucić na głębszą wodę nowego miasta, albo też stopniowo zmieniając swoje warunki życia w obrębie "małej ojczyzny".

Ponieważ są już wakacje, nie ręczę za regularność wpisów, ale postaram się coś skrobać. Przede mną nadrabianie zaległości czytelniczych, dużo pracy, ale też i odpoczynku, w tym wyjazd do Przemyśla. A że widzę, że i oglądalność spada (co w okresie wakacyjnym jest zjawiskiem naturalnym) to sądzę, że od intelektualnych wyzwań odpocząć chcemy wszyscy.

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...