Ten sprytny neologizm oczywiście łatwiej powiedzieć, niż wcielać w życie. Nie ukrywajmy - presja społeczna nadal potrafi być silna, a w im mniejszym ośrodku miejskim/wiejskim mieszkamy, tym jest ona prawdopodobnie większa. Do tego należy pamiętać o rodzinie, ta zaś bardzo rzadko daje zapomnieć o swoich - słusznych bądź nie - oczekiwaniach w stosunku do nas. Jednym z nich bywa kwestia zachowywania "rodzinnych tradycji", w których mieści się także komponent religijny. Nic to, że owe tradycyjne podejście może być nam zupełnie obce - walka z podejściem, które promuje zasadę "nie wychylać się" przypomina niekiedy walkę z wiatrakami. Nic zatem dziwnego, że niektóre i niektórzy z nas tę zabawę w kotka i myszkę zamieniają na spokojna egzystencję nie do końca w zgodzie z własnymi przekonaniami.
Dziejową wypadkową jest fakt, że dziś konformizm dotyczy akurat katolicyzmu - nie mam zwyczaju krytykować czyjejkolwiek szczerej wiary dopóty, dopóki nie krzywdzi ona drugiego człowieka. Co więcej, potrafię sobie wyobrazić nonkonformistyczne, emancypacyjne chrześcijaństwo - ale to raczej nie nad Wisłą. U nas problem skutków powojennej homogenizacji społeczeństwa po dziś dzień pęta nasze życiowe możliwości. W sytuacji, gdy osoba o innym kolorze skóry nadal potrafi wzbudzać dość duże zainteresowanie na naszych ulicach (a niekiedy nawet - niestety - osoba taka potrafi paść ofiarą ataków rasistowskich), inny światopogląd religijny również bywa na cenzurowanym.
Imprezy typu chrzest czy - już w szczególności - Pierwsza Komunia są "jazdą obowiązkową" niemal niezależną od przekonań rodziców. Niewiele jest odważnych osób, które są w stanie obronić swój sprzeciw wobec udziału w tego typu imprezach. W tym ostatnim przypadku problemem jest też otoczenie dziecka. Dzieci, jak wiadomo, są bezkompromisowe w swoich opiniach, podobnie jak w głoszeniu zasłyszanych w domu fraz. Młodziak, który nie będzie brał w celebrze udziału, dość szybko może stać się "obcym" w dziecięcej społeczności. Nikt nie zaprzeczy, że obok aspektu duchowego bardzo wyraźny (w końcu żyjemy w erze gospodarki rynkowej) jest też aspekt materialny - piękne garnitury i sukienki, wystawne przyjęcia, kosztowne prezenty. Młody człowiek, pozbawiony tego typu ziemskich przyjemności, może czuć rozgoryczenie, zupełnie niezależne od własnych, rodzących się przekonań na temat religii. Trudno w takiej sytuacji mówić o czyjejkolwiek wolności wyboru.
Cóż w takiej sytuacji robić? Pewnym rozwiązaniem byłaby edukacja, tak więc koncepcja wcześniejszego wysyłania dzieci do szkół ma szansę sprzyjać zmianie społecznej. Szansa ta może jednak zostać zaprzepaszczona, jeśli niedokończony pozostanie proces laicyzacji i rozdziału Państwa od Kościoła. Lekcje religii w publicznych placówkach oświatowych ani nie poprawiły moralności Polek i Polaków, ani nie przyczyniły się do wzrostu wiedzy o katolicyzmie. Potrzebne są lekcje religioznawcze, które dostarczą młodym ludziom wiedzy o wierzeniach z całego świata i głównych prądach filozoficznych. Możliwe będzie wówczas danie młodzieży narzędziowni, umożliwiającej im dokonywanie własnych, świadomych wyborów, dotyczących własnego życia i przekonań. Nagle okaże się, że dogmaty tego czy owego kościoła czy związku wyznaniowego nie są uniwersalne.
Rozwiązania te nie muszą być skierowane przeciwko komukolwiek - zwiększają ludzką wolność i pozwalają na dokonywanie świadomych wyborów. Kiedy nie będzie już tyle miejsca na presję związaną z koniecznością odprawiania pustych dla kogoś rytuałów, będą je praktykować tylko Ci, którym na nich zależy. Dzięki temu zwiększy się dość znacznie przestrzeń różnorodności, która będzie mogła ubogacać zarówno nas samych, jak i różne grupy, w których operujemy.
Dziejową wypadkową jest fakt, że dziś konformizm dotyczy akurat katolicyzmu - nie mam zwyczaju krytykować czyjejkolwiek szczerej wiary dopóty, dopóki nie krzywdzi ona drugiego człowieka. Co więcej, potrafię sobie wyobrazić nonkonformistyczne, emancypacyjne chrześcijaństwo - ale to raczej nie nad Wisłą. U nas problem skutków powojennej homogenizacji społeczeństwa po dziś dzień pęta nasze życiowe możliwości. W sytuacji, gdy osoba o innym kolorze skóry nadal potrafi wzbudzać dość duże zainteresowanie na naszych ulicach (a niekiedy nawet - niestety - osoba taka potrafi paść ofiarą ataków rasistowskich), inny światopogląd religijny również bywa na cenzurowanym.
Imprezy typu chrzest czy - już w szczególności - Pierwsza Komunia są "jazdą obowiązkową" niemal niezależną od przekonań rodziców. Niewiele jest odważnych osób, które są w stanie obronić swój sprzeciw wobec udziału w tego typu imprezach. W tym ostatnim przypadku problemem jest też otoczenie dziecka. Dzieci, jak wiadomo, są bezkompromisowe w swoich opiniach, podobnie jak w głoszeniu zasłyszanych w domu fraz. Młodziak, który nie będzie brał w celebrze udziału, dość szybko może stać się "obcym" w dziecięcej społeczności. Nikt nie zaprzeczy, że obok aspektu duchowego bardzo wyraźny (w końcu żyjemy w erze gospodarki rynkowej) jest też aspekt materialny - piękne garnitury i sukienki, wystawne przyjęcia, kosztowne prezenty. Młody człowiek, pozbawiony tego typu ziemskich przyjemności, może czuć rozgoryczenie, zupełnie niezależne od własnych, rodzących się przekonań na temat religii. Trudno w takiej sytuacji mówić o czyjejkolwiek wolności wyboru.
Cóż w takiej sytuacji robić? Pewnym rozwiązaniem byłaby edukacja, tak więc koncepcja wcześniejszego wysyłania dzieci do szkół ma szansę sprzyjać zmianie społecznej. Szansa ta może jednak zostać zaprzepaszczona, jeśli niedokończony pozostanie proces laicyzacji i rozdziału Państwa od Kościoła. Lekcje religii w publicznych placówkach oświatowych ani nie poprawiły moralności Polek i Polaków, ani nie przyczyniły się do wzrostu wiedzy o katolicyzmie. Potrzebne są lekcje religioznawcze, które dostarczą młodym ludziom wiedzy o wierzeniach z całego świata i głównych prądach filozoficznych. Możliwe będzie wówczas danie młodzieży narzędziowni, umożliwiającej im dokonywanie własnych, świadomych wyborów, dotyczących własnego życia i przekonań. Nagle okaże się, że dogmaty tego czy owego kościoła czy związku wyznaniowego nie są uniwersalne.
Rozwiązania te nie muszą być skierowane przeciwko komukolwiek - zwiększają ludzką wolność i pozwalają na dokonywanie świadomych wyborów. Kiedy nie będzie już tyle miejsca na presję związaną z koniecznością odprawiania pustych dla kogoś rytuałów, będą je praktykować tylko Ci, którym na nich zależy. Dzięki temu zwiększy się dość znacznie przestrzeń różnorodności, która będzie mogła ubogacać zarówno nas samych, jak i różne grupy, w których operujemy.
1 komentarz:
Nie ma za co przepraszać, aczkolwiek mam wrażenie, że bardzo podobny tekst komentarza już na blogu czytałem. Nikomu nie zabraniam głosić tego, w co wierzy, aczkolwiek sobie pozwalam uznać, gdzie tkwi "prawda", a gdzie "okowy ciemności", a już w ogóle nie chciałbym, żeby na ten "wolny wybór" wpływać miała religia w szkołach - inaczej wybór nie będzie wolny. Co zresztą udowadnia moją tezę, że rozdział kościoła od państwa może przysłużyć się tak jednemu, jak i drugiemu podmiotowi. "Oddajcie Bogu co boskie, a cesarzowi co cesarskie", czyż nie?
Prześlij komentarz