1 czerwca 2012

Stadiony zamiast masła, czyli cięcia po warszawsku

W ostatnich latach Warszawa rozwija się najbardziej dynamicznie z polskich miast. Czy bowiem inne ośrodki miejskie, aspirujące do miana metropolii, mogą sobie pozwolić na wybudowanie – weźmy pierwsze inwestycje z brzegu – węzła drogowego za dwa miliardy złotych czy jednej z najkrótszych w Europie linii metra za cztery miliardy złotych?

Oczywiście nie tylko w Warszawie uruchomiono inwestycje związane z Euro i nie tylko tu realizuje się nietrafione projekty infrastrukturalne. W Poznaniu czy Wrocławiu rachunkiem za wczorajsze szaleństwa inwestycyjne również obciąża się mieszkańców, zwłaszcza tych, którym władze powinny ułatwiać życie i rozwój – młode rodziny. Skupmy się jednak na bogatej Warszawie - stołecznych cięciach i przerzucaniu kolejnych kosztów na mieszkańców.

W ostatnich miesiącach w Warszawie zamknięto lub zapowiedziano zamknięcie kilkunastu placówek opiekuńczych i oświatowych. Uchwalono również odpłatność za żłobki i podniesiono opłaty za przedszkola, co razi zwłaszcza dlatego, że skorzystanie z usług tych instytucji w ramach publicznego systemu i tak jest w stolicy bardzo trudne. Za cięciami nie idą racjonalne przekształcenia, mające na celu zbilansowanie kosztów i zapewnienie godziwej obsługi mieszkańców. Szkoły przyjmujące dziś mniejszą ilość uczniów nie są zamieniane w przedszkola i żłobki, których potrzeba mieszkańcom, tak jak rolnikom deszczu w czasie suszy. Efekty? Do placówek wychowawczo-oświatowych jest dalej, świadczone przez nie darmowe – z definicji – usługi są coraz droższe. Opiekunowie i pedagodzy zasilą wkrótce armię bezrobotnych, względnie nowoczesne budynki trafią na listy miejskich pustostanów.

Zamykane są również – już w pięciu warszawskich dzielnicach – szkolne stołówki, które zgodnie z zamiarem władz zamienią się od września w punkty gastronomiczne obsługiwane przez firmy cateringowe. W Wesołej czy w Śródmieściu już rozpisano konkursy na ajentów kuchni. We wszystkich dzielnicach zwolnionych zostanie również 180 pracowników obsługi. Jednocześnie władze dzielnic symulują prowadzenie dialogu z rodzicami, którzy słusznie zadają pytanie o sens wprowadzanych zmian. A pytań jest wiele. Czy zapisy ustawy o systemie oświaty, które mówią że do opłat za posiłki nie wlicza się „wynagrodzeń pracowników i kosztów utrzymania stołówki”, będą miały zastosowanie w hybrydycznym, publiczno-prywatnym modelu żywienia masowego uczniów? Czy zostanie utrzymana wysokość publicznych dopłat do posiłków, szczególnie dla uczniów z uboższych rodzin, czy też ulegnie ona zmianie? A jeśli zewnętrzne podmioty nie powinny być droższe od dziś działających stołówek, to czy za spadającymi kosztami nie pójdzie pogorszenie jakości serwowanej żywności?

Prywatyzacja szkolnych stołówek nie jest efektem publicznej debaty. Nie prowadzi się uczciwie rozmów z zaniepokojonymi zmianami rodzicami. Na dziś więcej o prywatyzacji nie wiadomo, niż wiadomo. Nie wpływa to jednak na siłę determinacji miejskich urzędników i popierających prywatyzację radnych niektórych warszawskich dzielnic. Chodzi niestety o determinację do demontowania, nie zaś do tworzenia.

Oczywiście decyzje podejmowane w dzielnicach mają swoje źródło we wczorajszym inwestycyjnym szaleństwie ratusza prowadzącego rozbuchaną politykę „wielkich inwestycji”, których samo rozpoczęcie „pompowało” wizerunkowo nie tyle miasto co jego administrację z prezydent Hanną Gronkiewicz-Walc na czele. Za to rozbuchanie płacą dziś warszawskie rodziny – im liczniejsze tym bardziej obciążane.

Przemysław Wiśniewski, koło warszawskie Partii Zieloni

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...