3 kwietnia 2011

Uroki myślenia odgórnego

Byłem niedawno na całkiem ciekawej konferencji, poświęconej tworzeniu i promowaniu kultury. Nie będę dokładnie zdradzał wszelkich szczegółów dotyczących jej dokładnej nazwy i występujących tam prelegentów - nie o to bowiem chodzi mi w tym poście, być może załączone przy poście zdjęcie naprowadzi Was na pewien trop. Zaraz po powrocie do domu byłem przekonany, że o niej nie napiszę, ale w gruncie rzeczy, po rozmowach, także prowadzonych na zajęciach na uczelni, wydaje się parę słów na ogólny temat tego, jak zdarza się traktować przez centralne organy władzy tak istotnego problemu, jakim jest kultura.

Do rzeczy zatem - na audytorium zasiadły osoby dyrektorujące bądź kreujące polityki lokalnych domów kultury a także przedstawiciele i przedstawicielki władz lokalnych. Wśród panelistek i panelistów szeroki zakres tematyczny i osobowy. Początek nie zapowiadał się specjalnie elektryzująco - rozważania na temat nowoczesnych, modułowych rozwiązaniach konstruowania przestrzeni twórczych albo o ekologicznym przetwarzaniu i ponownym wykorzystywaniu nadszarpniętych zębem czasu mebli były ciekawe, ale dalekie od kontrowersji. Zaraz jednak potem rozpoczęła swą prezentację pani z ministerstwa rozwoju regionalnego, prezentująca kolejną, innowacyjną, nowoczesną i ze wszech miar przełomową koncepcją lokalnych centrów aktywności społecznej dla osób młodych o wdzięcznej nazwie "Świetliki". Dopięta na ostatni guzik koncepcja uwzględnia jednolitego realizatora, jednakowy dizajn wnętrz, te same meble - ot, kolejna, sterylna koncepcja wspaniałomyślnie dana lokalnym społecznościom przez "dobrych panów z Warszawy". Swoją drogą ciekawe jest to, na co zwróciła moja koleżanka - dlaczego żeńską "świetlicę" zastępuje męski "Świetlik"? Nawet jeśli przypadek, to brzmi bardzo wymownie.

Zaraz po wymuskanej prezentacji w PowerPoincie wstaje uczestniczka "z terenu". Trzeźwo zapytuje o to, czemu rząd skupia się na wydawaniu pieniędzy na koncepcje budowy od zera nowych budynków, podczas gdy w wielu gminach infrastruktura kulturalna i opiekuńcza już jest. Dużo taniej byłoby ją zrewitalizować, a przede wszystkim - zapewnić stały dopływ gotówki na zapełnienie budynków atrakcyjną ofertą kulturalną. Pani z ministerstwa siedzi wyraźnie skonfundowana, odpowiada utartymi zwrotami, że oczywiście ministerstwo o tym wszystkim myśli, tyle że zerkając za kulisy całego "świetlikowego" projektu okazuje się, że współpracy na linii Ministerstwo Rozwoju Regionalnego - Ministerstwo Kultury za bardzo nie było. Podobnych smaczków w tego typu programach nie brakuje, jak chociażby takich, że pierwotnie konstruując program "Dom Kultury+" uznano, że nie powinny brać w nim udziału te placówki, które mają w swojej ofercie dostęp do wypożyczalni książek i które brały w podobnym, acz nie identycznym, programie "Biblioteki+".

Tego typu prezentacje sprawiają, że między osobami w panelu a siedzącymi na widowni narasta dystans. Widać to było przy swoją drogą ciekawej prezentacji jednego z najfajniejszych kulturalnych NGO-sów, Towarzystwa Inicjatyw Twórczych "ę", poświęconej idei Latających Animatorów Kultury. W skrócie polega ona na wysyłaniu do lokalnych placówek wyspecjalizowanych animatorek/animatorów, uatrakcyjniających ich ofertę poprzez współpracę z tamtejszą kadrę. Siedzący na widowni głośno deklarują swój lęk, czy aby tego typu inicjatywy nie będą dla lokalnej kadry konkurencją, a wpisywanie ich w szersze ramy krajowych koncepcji kulturalnych nie sprawi, że będą one traktowane jako swego rodzaju outsourcing zaspokajania lokalnych potrzeb twórczych na zewnętrzne grupy animatorskie. Referentka zapewnia o tym, że pomysł jej organizacji nie ma na celu zastępowania działania lokalnych domów kultury, ale wręcz ma pomóc we wzajemnej wymianie doświadczeń i umiejętności.

Inicjatywa społeczna jakoś się zdaje jeszcze wybraniać wśród widowni, inicjatywa mająca dość komercyjny sznyt, a więc działania cyrkowe, nie porywają, ale największy dystans, mocno artykułowany na ścianie z "wolnymi wnioskami" uczestniczek i uczestników, widać do władz publicznych. Pokazuje to chyba najlepiej, jak nisko - i nie bez powodu - stawiamy wiarę we własne państwo, i to ze strony ludzi aktywnych. To nie są szarzy urzędnicy administrujący upadającym majątkiem samorządowym - to osoby, które chcą poprawić jakość życia w swoich społecznościach, zapewnić jak najlepszy jej dostęp do zróżnicowanej oferty zajęć, warsztatów, debat, wystaw czy pokazów. Mają za zadanie zmniejszać dystans między własną instytucją a ludźmi mieszkającymi w jej okolicy, co nie zawsze bywa zajęciem wdzięcznym i łatwym. Jeśli zatem państwo, zamiast spróbować spytać się ich o ich potrzeby, uszczęśliwia się ich zbudowaniem monumentalnych inwestycji, przy których ładnie przecina się wstęgę, zamiast zaproponować może i drobne, ale trwałe narzędzia poprawy jakości lokalnych ofert kulturalnych. Często starczy do tego nieco dobrych pomysłów i odpowiednie, stałe źródła finansowania.

W Buszkowicach - wsi pod Przemyślem, w której żyłem przez lata, dawny dom ludowy został niedawno zamieniony w luksusową, prywatną restaurację. Być może ktoś miałby pomysł, by umieścić tam "Świetlika", nie trzeba jednak być orłem z matematyki by stwierdzić, że gdyby przed laty sfinansować remont rzeczonego domu ludowego, zatrudnić 2-3 osoby i sformułować sensowną ofertę odpowiadającą na potrzeby wsi, wyszłoby to dużo taniej. Szkoda, że takiej oddolnej perspektywy w myśleniu o polityce kulturalnej kraju nadal bardzo brakuje,a w zamian dominuje przekonanie, że poza kilkoma największymi miastami w kraju rozciąga się pustynia...

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...