30 sierpnia 2007

Świat zasługuje na odpoczynek

My, ludzie, dajemy naszej planecie w kość. W ostatnim poście Irena dała prosty przykład tego, jak bardzo nie szanujemy piękna przyrody, która jest nam dana - i zadana. Miast zostawiać ją w jak najlepszym stanie dla przyszłych pokoleń, zdajemy się stosować zasadę "hulaj dusza, piekła nie ma!". Efekty widać gołym okiem. Można o nich także poczytać w periodykach na całym świecie - inny przykład podaje na internetowych stronach brytyjskiego dziennika Guardian Derek Wall, współszef tamtejszych Zielonych. Najnowsze wojaże lotnicze Davida Beckhama, futbolowego bożyszcza tłumów, są tu dość symptomatyczne. O ile, by zachować równowagę w przyrodzie, przeciętny człowiek może wyprodukować do 2 ton dwutlenku węgla rocznie, o tyle nasz nieustraszony bohater serwisów plotkarskich swoimi lotami wypuszcza do atmosfery 8,5 tony. A lodowce znikają...

W takiej sytuacji każdy artykuł prasowy czy audycja telewizyjna, poruszająca te problemy, jest na wagę złota. Artykuł "20 uprzejmości, które każdy może uczynić dla natury" z najnowszej "Polityki" jest obok pierwszych artykułów na ten temat z "Dziennika" jednym z najlepszych w tej dziedzinie. I najbardziej praktycznym. Na 7 stronach prezentuje rady, dzięki którym każda i każdy z nas niewielkim kosztem może ulżyć wymęczonej Matce Naturze.

Najważniejszymi przewodnikami są tu współprzewodniczący Zielonych 2004 - Dariusz Szwed, dzielnie pozujący przed koszem do recyklingu, wypowiada znamienne słowa - "Trudno chronić środowisko w rozwarstwionym społeczeństwie". Dlatego warto pokazywać, że np. inwestycja w żarówki energooszczędne, pozornie droższe, kończy się oszczędnościami na rachunkach za prąd. Z kolei Magdalena Mosiewicz (rowerzystka walcząca z jadącymi po drogach tirami) pokazuje absurdy polityki względem odpadów, które najlepiej widać w stolicy. Gmina przerzuca na wspólnotę odpowiedzialność za kosze na śmieci, sama zaś nie nadąża ze sprzątaniem. Widok śmieci na ulicy Kinowej, leżących na chodniku przy ogródkach działkowych zaskakiwał mnie przez kilka miesięcy - dawno tam nie byłem, więc nie mogę powiedzieć, czy coś się poprawiło.

Zestaw rad jest prosty i klarowny. Nie ma tu niczego, co mogłoby wzbudzać zasadnicze kontrowersje. Warto zatem pamiętać o tym, że sprzęty ustawione na tryb czuwania nadal pożerają prąd (przez co cierpi natura i nasze kieszenie), chemikalia nie są niczym cudownym (na Zachodzie, by nie marnować wody i wszelakich oczyszczaczy promuje się nawet toalety kompostowe), butelka jest lepsza od puszki itp.

Bardzo ważne jest, by przede wszystkim kupować rodzime, lokalne produkty, których transport nie przyczynia się do zmian klimatycznych na tak wielką skalę jak przewożenie tego samego produktu z drugiego krańca świata. Powiązanie lokalnej produkcji z konsumpcją jest dla Zielonych z całego świata istotną wartością. Inną kwestią jest alterglobalizm - przejawia się on w promowaniu sprawiedliwego handlu i bojkotach konsumenckich produktów powstałych przy naruszeniu praw człowieka. Nie wierzycie w skuteczność takich akcji? Heineken zdecydował się po protestach na wycofanie się z rządzonej przez juntę wojskową Birmy, w której miał sprzedawać swoje piwo.

Niestety, nawet i w artykule Joanny Podgórskiej pojawiają się drobne zgrzyty. Mimo wszystko widać, że autorka wierzy w samoloty, a rodzime realia traktuje trochę jak alibi. Owszem, wszyscy wiemy, że koleje w Polsce są niedoinwestowane, ale to nie wina ekologów. Czas zatem przeznaczać mniej środków na autostrady, które pochłaniają olbrzymie pieniądze, by koniec końców nie powstawać, a więcej na unowocześnienie trakcji kolejowej i taboru. Ślimacząca się modernizacja "trasy Y" od Poznania i Wrocławia przez Łódź do Warszawy to absolutne minimum, podobnie jak i Rail Baltica od stolicy aż do Tallina. Miejmy nadzieję, że wkrótce powstaną warunki do tego, by nasze ślady ekologiczne były jak najmniejsze.

Polecam ten tekst - by przeczytać i wprowadzać te zasady w życie. Nie utrudniają one życia, a jednocześnie tworzą świadome obywatelki i obywateli świata. Choć po mrokach PRL-u wielu z nas pragnie nadrobić niedobory sklepowe z tamtych lat, to jednak bez odpowiedzialnej konsumpcji nie posuniemy się ani o krok. Świadomość efektów naszych wyborów pozwoli nam ograniczać się z własnej, nieprzymuszonej woli. Jeśli szał zakupów zaczniemy zastępować autentycznymi relacjami międzyludzkimi czy bogatszym życiem kulturalnym, wtedy z całą pewnością jakość naszego życia i stopień zadowolenia z niego ulegną wyraźnej poprawie.

Czyż nie warto mieć energooszczędnych żarówek i szczelnych kranów choćby po to, by zaoszczędzić nieco grosza i pójść na koncert albo kupić książkę? Zdrowie ludzkie i zdrowie planety są ze sobą powiązane bardziej, niż zdajemy sobie z tego sprawę.

28 sierpnia 2007

Moje marzenia

Mam w życiu dwa marzenia. Żeby woda w Wiśle wróciła do stanu krystalicznej czystości - albo przynajmniej takiej, aby mój pies mógł pić z niej wodę bez narażania życia i nie śmierdział, kiedy zdarzy mu się nie wytrzymać i pobrodzić. I żeby porastające wiślane brzegi zarośla nie były tak potwornie zaśmiecone. Mam nadzieję, że Siła Wyższa – kimkolwiek jest, jeśli jest – sprawi, że te marzenia ziszczą się jeszcze za mego życia.

Ale przecież Siła Wyższa – kimkolwiek jest, jeśli jest – nie działa sama przez się, ot tak: pstryk! – i zrobione. Ona ma zwyczaj współdziałać z człowiekiem – nieszczęsną, zaślepioną, obdarzoną wolną wolą istotą, zaciekle dążącą do zniszczenia swej kolebki, a razem z nią i siebie samej. W innych miejscach na globie ta istota trochę oprzytomniała i stara się szanować dzieło swego Stwórcy - swój dom. U nas na razie słabo widać oznaki podobnej postawy. Chociaż mówić o Bogu, owszem, lubimy.


Niedawno wybrałam się z psem na rowerową przejażdżkę wzdłuż Wisły. Koło Spójni zsiadłam z roweru i powędrowaliśmy piechotą przez dziki las łęgowy. To teren zalewowy, więc na szczęście raczej mu nie grozi, że zostanie ucywilizowany. W wielkim mieście – taka fantastyczna dzicz! Pachnie zielenią, ziemią, wilgocią, chmiel pnie się niczym liany po gałęziach, Zuźka węszy podniecona po krzakach, przeskakujemy zwalone pnie drzew... Co z tego? Jak okiem sięgnąć, wszędzie plastik. Plastikowe butelki, foliowe torby, dla urozmaicenia trochę kartoników po sokach, tu i ówdzie butelka po wódce. Puszek po piwie trochę mniej – płacą za nie na skupie. Przyjdzie wysoka woda, poniesie całe to dziadostwo do Bałtyku. A tutaj przyjdą nowe śmieci. Wędkarze nie zawiodą.


Pytam: co robi w tej sprawie Rada Warszawy, co prezydent(a)? Czy to tak trudno wpuścić raz na miesiąc na wiślane brzegi ekipę sprzątaczy? Nie potrzeba do tego planów, przetargów ani wielkich funduszy, wystarczy ogłoszenie w prasie i Urzędach Zatrudnienia. Bezrobotnych podobno już u nas nie ma (he he), ale paru czy parunastu chętnych emerytów na pewno by się znalazło. Mira Meysztowicz ze swoją coroczną akcją „Sprzątanie świata” (chwała jej za to!) nie załatwi problemu. Ale cóż, radni i prezydent widocznie zanadto są zajęci walką o to, aby w preambule do statutu miasta znalazło się słowo „Bóg”, żeby zawracać sobie głowę takimi drobiazgami. Boże! Dlaczego w Polsce musi być brudno?!


W jakiś czas później, w ubiegły piątek, pojechałam z zaprzyjaźnionym dzieckiem nad Zalew Zegrzyński. Nieporęt, Białobrzegi, port jachtowy, rozfalowana, rozmigotana wodna tafla, mini-zoo... I znowu to samo: w nadbrzeżnych łozach, w miejscach weekendowych biwaków i codziennego wędkowania – jeden syf. Doszłyśmy groblą do plaży i zdjęłyśmy z Agnieszką buty, żeby pobrodzić. Brodzić, owszem, się dało, rzucać psu patyki do wody, puszczać kaczki... Ale stąpnąć nieco dalej od wody – strach. W piachu pełno kapsli od butelek, a kto wie, czy i nie szkła. O tak, błyszczy kawałek! Poniewierają się pudełka po papierosach, niedopałki, powiewają na wietrze foliowe torby. A co najdziwniejsze, na tym śmietniku leżą lub baraszkują z dziećmi nieliczni plażowicze – i nikomu to zdaje się nie przeszkadzać! Nikt się nie schyli i nie próbuje pozbierać tego dziadostwa! Żeby powiedzieć prawdę: na całej plaży ani jednego pojemnika. Trzeba by przyjść z własnym workiem.


W Anglii na plażach stoją tabliczki „Take your rubbish home”. I ludzie zabierają. To należy do dobrego tonu. A u nas?


Kto wie, czy nie skrzykniemy z Agnieszką paru innych nastolatków i nie urządzimy nad Zalewem mini-sprzątania świata. Ale póki co – pytam: dlaczego nic nie robią w tej sprawie władze gminy Nieporęt? One przecież nie muszą, jak warszawskie, walczyć o preambułę?

27 sierpnia 2007

Blogerzy wszystkich krajów, łączcie się!


Sprawa, którą chcemy poruszyć tym razem, jest krótka i rzeczowa. 15 października blogowiczki i blogowicze z całego świata wezmą udział w wielkim, ważnym i zielonym przedsięwzięciu. W ciągu tego dnia na tysiącach stron pojawią się posty o środowisku. Pod różnym kątem. Zielona Warszawa również weźmie w tym udział.

Zachęcam gorąco do przyłączenia się do akcji. Baner powyżej prowadzi do oficjalnej strony akcji. Zarejestrujcie się. Dostaniecie w jej trakcie dwa maile. Pierwszy przypomni o wydarzeniu na dwa dni przed nim. Drugi zaprosi do wzięcia udziału w podobnej akcji za rok.

Informujcie o tym krewne i krewnych, przyjaciółki i przyjaciół, znajome i znajomych. Nie warto być obojętnym w obliczu zmian klimatycznych. Już dziś widzimy ich efekty - nawałnice na południu Polski czy też pożary w Grecji. Do polityków powoli zaczyna docierać niewygodna prawda - jesteśmy odpowiedzialni za to, co dzieje się na naszej planecie. Pokażmy im, że nie jest nam obojętne topnienie lodowców (najnowsze badania wskazują, że do 2030 lód arktyczny przejdzie do historii) czy masowe ginięcie gatunków!

15 października bądźmy razem. W sieci. Po to, by temat wyszedł ze świata wirtualnego i stał się obiektem działań. Już jak najbardziej realnych. Wszelkie pomocne informacje znajdziecie po angielsku na stronie organizatorów. Szerzcie nowinę. Będzie warto!

25 sierpnia 2007

Sezon na remont

Lato jest cudowne. Z powodu wakacyjnych wojaży spora część mieszkanek i mieszkańców postanowiła uciec od spalin i hałasu w leśne głusze, górskie przełęcze albo nadmorskie plaże. Mimo wszystko jest gorąco. Nie tylko jeśli chodzi o temperatury. Ilość remontów zupełnie zmienia układ komunikacyjny miasta. Aleje Jerozolimskie, od pl. Zawiszy po Rondo Waszyngtona, doświadczają zmian trakcji tramwajowej. Ulica Puławska również cieszy się z powodu modernizacji drogi. Do tego niech dojdą zmiany kierunku jazdy autobusów i tramwajów i oto mamy obraz miasta lekko sparaliżowanego, by mówić delikatnie.

Mieszkańcy protestują przeciw zmianom proponowanym przez ZTM. W ten sposób linia 520, którą skrócono do Metra Politechnika, będzie znów jeździła na Żoliborz. Argument, że dubluje ona metro, uważam za niefortunny - już teraz kolej podziemna w godzinach szczytu jest przeładowana, a dodatkowe jej obciążanie byłoby udręką dla podróżujących. Z kolei bliska mi 515 w tamtym kierunku już nie pojedzie - chcą ją przerzucić na Ursus, żeby od wysokości ronda Wiatraczna na Pradze Południe dublowała się z 523. Tak więc sensowność niektórych rozwiązań staje pod znakiem zapytania.

Do tego mamy dwa nowe symbole komunikacyjnej modernizacji publicznego transportu w stolicy. Po pierwsze, miasto ma nowy, ultranowoczesny tramwaj z obniżoną podłogą. Jest wspaniały, do tego sfinansowany ze środków Unii Europejskiej. Problem polega na tym, że ma on kursować na trasie, która... nie istnieje! Tak więc miejscy włodarze głowią się, w jaki sposób wyjść z tego impasu. Wedle najnowszych informacji póki co ma jeździć na linii 36, a po remontach jakoś to będzie. Oby udało się to ustalić szybko, tak, jak na przykład decyzja o tym, że ze względu na postępujące remonty do niektórych linii tramwajowych dołączać trzeci wagon.

Dodajmy do tego nowy, opływowy pociąg na linii Warszawa-Łódź. Piękny, ciemny i pojemny. Kto lubi nowe składy Szybkiej Kolei Miejskiej, ten wie, czego się spodziewać. Szybciej póki co nie będzie. Więcej niż ok. 130 km/h nie wyciągnie - trakcja jest nadal nie zmodernizowana. Nie będzie zatem za szybko jechał w niecałą godzinę - póki co trzeba dwie i pół na dojazd. O ile, jeśli nie będzie jak przy inauguracji, nie zawiesi się Windows w pociągu albo zawiodą wysuwane schody...

Póki co transport publiczny tak w mieście jak i między aglomeracjami jest traktowany w dość specyficzny sposób. Tak jak w systemie "parkuj i jedź" - idea słuszna, ale wykonanie... specyficzne. Jeśli tworzy się parking w miejscu, do którego dojazd sam w sobie jest dość skomplikowanym zadaniem, to nie należy dziwić się, że sam program nie jest największym sukcesem.

Tak więc zobaczymy, co będzie po wakacjach. Być może uda się przeznaczyć więcej pasów jezdni w mieście dla transportu publicznego, a poranne i popołudniowe korki będą choć ciut mniejsze. Oby, bo wkrótce powrócą pielgrzymki z Tatr i Mazur, a to oznacza drastyczny wzrost ruchu kołowego. Dobrze, że chociaż w metrze nie ma zatorów... Jeśli oczywiście mówimy o szybkości przejazdu, a nie budowie kolejnych stacji...

24 sierpnia 2007

Warszawa w muzeum

Poniżej - kilka refleksji, jakie nasunęły mi się podczas niedawnej wizyty w Muzeum Historycznym Miasta Stołecznego Warszawy... Jeśli dobrze pójdzie - wkrótce następne notki, o innych warszawskich muzeach.

Zacznijmy od Żydów. Pierwszy ślad po warszawskich Żydach na tej wystawie dotyczy końca XIX wieku i ma charakter fotograficzny. Wśród innych zdjęć obiektów sakralnych zbudowanych w tym czasie w stolicy Kraju Nadwiślańskiego figuruje Wielka Synagoga na Tłomackiem. Tuż potem pierwsza wzmianka werbalna: skład wyznaniowy mieszkańców Warszawy w roku 1914 obejmuje wyznanie mojżeszowe. A właśnie w tym czasie Warszawa przestawała być największym na świecie żydowskim miastem. Po okresie, kiedy nim była - ani śladu.

W międzywojniu już lepiej. Najzabawniejsze (choć i najsmutniejsze zarazem) są ulotki wyborcze z lat 30. Ulotka endecka, atakująca Żydów, komunistów i p. Everta (kimkolwiek był), przestrzega jednocześnie, aby nie marnować głosów "rzucając je na beznadziejne, choć katolickie listy". Tuż obok, po polsku i w jidysz, ulotka prosanacyjnej listy żydowskiej przeciwko liście żydowskiej antysanacyjnej. (A przy tym zdjęcie długiej kolejki przed lokalem wyborczym w dniu głosowania - czyż to nie piękne?) A potem wojna, i wiadomo.

*

Odwykłem od takich muzeów: "antykwarycznych" raczej niż "monumentalnych". Muzeów, które nie nastawiają się na kreowanie wielkich emocji, lecz na prezentacje rozproszonego zbioru faktów i eksponatów. Przypomina mi to niektóre książki polskich historyków, które mają bardzo dużo przypisów, niekiedy nawet bardzo ciekawych, godnych najwyższej uwagi przypisów. Tyle że nie sposób powiedzieć, co jest tekstem głównym, dzięki któremu owe przypisy są przypisami. Jednym słowem: brak koncepcji.

Jaka szkoda, bo giną w tym lamusie prawdziwe skarby. Dokument wydany przez księcia mazowieckiego na początku XV wieku, po zbrojnym powstaniu drobnego mieszczaństwa przeciw patrycjatowi. Powstanie, zdaje się, stłumiono, ale książę przyznał sprawiedliwość buntownikom. Piękny ślad walki klasowej u schyłku średniowiecza. Albo mały, doprawdy zbyt mały kącik poświęcony zarazie z początku wieku XVI. Temat, który mógłby zaekscytować, gdyby był lepiej opracowany. Itp. itd.

Ale przyznajmy, bajzel ma swoje zalety. Niektóre części wystawy nie były chyba zmieniane od ponad 20 lat i przez to same stały się eksponatem. Ślady historii ruchu robotniczego budzą moje wzruszenie. Dziś już (dziś jeszcze) nie umieszczono by chyba zdjęcia Waryńskiego i towarzyszy na ścianie muzeum. Dziś by już (dziś jeszcze by) nie pisano o strajkach (chyba że o strajkach w PRL).

*

I jeszcze jedna zaleta niemonumentalnego charakteru muzeum. Część o powstaniu warszawskim przyrządzona ze smakiem, taktownie. Wpisana w historię miasta i jego okupacji. Wyprowadzająca na zniszczenie, życie mieszkańców w obozach przejściowych i powojenne odżywanie wśród ruin. Historia społecznych relacji ludzi i budynków. Tak bez tezy.

23 sierpnia 2007

Taksówkarze warszawscy

Parę dni temu jechałam późnym wieczorem taksówką na lotnisko, żeby odebrać moich gości. Taksówkarze zwykle lubią pogadać. Zgadało się o ruchu w Warszawie, o korkach, o tym, że to absurd, żeby codziennie wjeżdżały do centrum dziesiątki, a może i setki aut z jedną osobą za kierownicą. Zgodziliśmy się, że dobrym pomysłem byłoby lansowanie ruchu rowerowego, lepszy transport publiczny i wprowadzenie opłaty dla samochodów za wjazd do centrum – słowem myta na rogatkach :). Poinformowałam mojego taksówkarza o planowanej przez warszawskich Zielonych na 22 września – Dzień bez Samochodu – akcji. Tym samym wydało się, że jestem Zielona.

– Tak?
– zakrzyknął taksówkarz.
– Ekolożka znaczy? A można się jakoś przyłączyć do waszych akcji?

Miód na zielone ekologiczne serce. Dostał potrzebne namiary, a także informację o innych naszych bieżących działaniach, m. in. o zbieraniu podpisów pod wnioskiem o referendum w sprawie tzw. tarczy antyrakietowej. To jedyny dostępny zwykłym ludziom sposób na wyrażenie sprzeciwu wobec wikłania nas w potencjalne a kosztowne zbrojne konflikty, gdy tyle innych problemów leży odłogiem; nic dziwnego, że podpisują masowo.

- Proszę pani! – wykrzyknął taksówkarz z zapałem. – To ja pobiorę formularz ze strony Zielonych i będę zbierał wśród pasażerów! Gaduła jestem, na ulicy stać nie mam czasu, ale tak – spokojnie 10-20 dziennie zbiorę! Kiedyś dodatkowo robiłem w ubezpieczeniach i jak pani myśli, gdzie pozyskiwałem klientów? W taksówce! To teraz w ten sam sposób przyłożę ręki do słusznej sprawy.

Kiedy przyjechaliśmy na miejsce, okazało się, że samolot jest spóźniony. Mając w rezerwie trochę czasu, zadzwoniłam do przyjaciela.

- Nic dziwnego – skomentował. – Warszawscy taksówkarze to jedni z najlepiej uświadomionych politycznie ludzi w tym mieście. Nieraz zdarzyło mi się prowadzić z nimi podobne rozmowy. Są mądrzejsi niż profesorowie. Weź choćby poglądy takiej profesor Staniszkis, czy nowego ministra oświaty, profesora Legutko... Do pięt taksówkarzom nie dorastają, choć utytułowani!

W drodze powrotnej ja i moi goście – koleżanka z dwojgiem dzieci, Francuzka o polskich korzeniach – też jechaliśmy taksówką. Z innym taksówkarzem.

- Jak w latach siedemdziesiątych znalazłem się w Paryżu, przy dworcu Północnym – włączył się do rozmowy taksówkarz, zorientowawszy się, skąd goście przylecieli – to mnie zamurowało. Myślałem, że jestem w Afryce.

Mnie też parę lat temu w analogicznej sytuacji zamurowało. Po prostu inaczej dotąd wyobrażałam sobie Paryż. Ale prędko otrząsnęłam się z wrażenia. Świat się wymieszał. Żyjemy w globalnej wiosce. Przywykliśmy, że Europa jest biała? No to teraz nie będzie! A że będą z tym problemy? To będziemy je rozwiązywać. Zawsze są jakieś problemy do rozwiązania. A kolorowe jest piękne.

Taksówkarz się jednak nie otrząsnął. Jego podział świata pozostał jednoznaczny: białe to dobre, czarne to złe. Miło jest należeć do tych lepszych. Rasowo.

- Później pracowałem w Niemczech, w zakładach volkswagena. Czy pani wie, że wtedy przyjmowali do pracy tylko takich, którzy potrafili do trzeciego pokolenia wstecz udowodnić swoje pochodzenie? I wtedy robili porządne samochody. A teraz? Szkoda gadać. Hitler w grobie się przewraca. Ale by się zdziwił, jakby zobaczył, co się porobiło...

- W łeb by sobie strzelił – przyznałam uprzejmie. Ale taksówkarz nie był skłonny drwić z Hitlera, on mu współczuł.

- Ja tam rasistą nie jestem – rzucił klasycznym tekstem – ale uważam, że miejsce asfaltu jest na jezdni, a nie wśród kulturalnych ludzi! Wie pani, że kiedyś taki jeden czarny łobuz kopnął mi samochód w oponę? To mu powiedziałem...

Zauważyłam, że jeden czarny na jeden przypadek kopnięcia to wynik nieistotny statystycznie. Taksówkarz przeszedł na zagrożenie islamskim fanatyzmem.

- Każdy fanatyzm jest zły, nie tylko islamski. Katolicki też – nie wytrzymałam. – A jeśli coś nam ze strony wyznawców islamu czy kolorowych zagraża, to nie dlatego, że są tacy wredni z natury, tylko dlatego, że świat jest podzielony na bogatą Północ i biedne Południe. Jak pan myśli, co czuje nędzarz, kiedy widzi te wszystkie bogactwa, które może tylko lizać przez szybę? Nóż mu się w kieszeni otwiera! Podzielić choć trochę bardziej sprawiedliwie dobra tego świata, oto sposób na złagodzenie konfliktów, a nie nakręcanie spirali zbrojeń. Zbrojenia mogą prowadzić wyłącznie do dalszych zbrojeń, a w rezultacie szlag trafi nas wszystkich, i białych, i fioletowych, i nakrapianych. Gatunek ludzki jest najgłupszym gatunkiem na tej planecie: żaden inny nie dąży tak uparcie do samozagłady, żaden nie podcina gałęzi, na której siedzi.

- O, tu ma pani rację – złapał linę ratunkową taksówkarz, który w międzyczasie chyba się zorientował, że to trochę nieładnie wobec gościa z zagranicy prezentować tak bez ogródek swoją polską ksenofobię. – Zwierzęta są mądrzejsze od ludzi...

- A czekoladki są atrakcyjne, może nie? – dodałam, żeby podtrzymać klimat zgody. - Jak panu kiedyś wpadnie taka w oko, to kto wie, może będzie pan musiał zmienić poglądy.

- Cha-cha – zaśmiał się pojednawczo taksówkarz. – Kto wie... Zwłaszcza że jestem w takim wieku, że zaczynają mi się podobać coraz młodsze.

Dojechaliśmy. Wysiedliśmy. Pożegnaliśmy się z uśmiechem. Tak chyba mimo wszystko lepiej, niż skakać sobie do oczu.

Szkoda tylko, że nie zdążyłam mu powiedzieć paru rzeczy. Żeby sobie przeczytał Kapuścińskiego „Spotkanie z Innym jako wyzwanie XXI wieku”. Żeby sobie przypomniał – on, katolik - słowa swego Mistrza: „Miłujcie nieprzyjaciół waszych” i „Kto mieczem wojuje, od miecza ginie”. Może innym razem?

Nie wiem tylko, czy mówić mojemu przyjacielowi o tej drugiej rozmowie. Mit warszawskiego taksówkarza – człowieka światłego, otwartego, patrzącego na świat globalnie, a nie z perspektywy zatęchłego zaścianka – jest poważnie zagrożony. Ale może to wynik nieistotny statystycznie?:) W końcu było to badanie na próbie dwuosobowej, nawet jeśli rezultat w 50 % okazał się negatywny.

22 sierpnia 2007

Pielęgniarki - reaktywacja

Późnym popołudniem postanowiłem odwiedzić nowe, już tylko symboliczne białe miasteczko.

Pamiętam jeszcze gorący czas początku wakacji, kiedy odwiedzaliśmy siostry, przybyłe z całego kraju. Walczące o godziwą płacę za godną (i, nie da się ukryć, ciężką) pracę. Przypominają mi się rytmiczne uderzenia plastikowych butelek z bilonem. Bezpłatne badania lekarskie. Brutalne potraktowanie stojących na ulicy sióstr, zepchniętych na ulicę przez policję. Zdarzenie to nie uszło uwadze eurodeputowanym Zielonych z całej Europy, którzy wydali list solidarności z protestującymi.

Determinacja kobiet (ale też i mężczyzn), którzy codziennie troszczą się ludzkie zdrowie, zdobyła uznanie Warszawianek i Warszawiaków. Zwykli ludzie zamawiali pod kancelarię premiera pizzę, przynosili jedzenie i picie, udostępniali swoje mieszkania po to, by pielęgniarki mogły się umyć i wykąpać. Rozliczne organizacje wspierały logistycznie teren. Pojawił się, wydawany przez zespół "Krytyki Politycznej" "Kurier Białego Miasteczka". Na miejsce przybyli górnicy z Sierpnia '80, a związek zorganizował też Marsz Przeciw Wojnie, Biedzie i Wyzyskowi, w którym wzięła też udział całkiem liczna delegacja Zielonych.Siostry z każdego możliwego zakątka Polski wspierał też biały uniwersytet - ze swoimi wykładami wystąpili m.in. Karol Modzelewski, legenda "Solidarności" i Kazia Szczuka - nasza Zielona feministka, której przedstawiać chyba nie trzeba. Magda Mosiewicz, współprzewodnicząca partii, uważnie filmowała wszelkie wydarzenia tamtych pamiętnych dni. Beata Nowak, jedna z najbardziej charyzmatycznych i popularnych osób w kole warszawskim, stworzyła imponującą fotorelację. Sam bywałem tam raz na jakiś czas, a pożegnanie miasteczka było pięknym i wzruszającym wydarzeniem.

Teraz powracają. By walczyć o swoje. Jutro Sejm ma zająć się sprawami służby zdrowia. Pod warunkiem, że nie zajmie się samym sobą. Pielęgniarki przygotowały własne poprawki pod odpowiednią ustawą. Chcą żyć godnie. Pamiętam, jak bardzo zabolała mnie treść ulotki, kolportowanej niegdyś w Białym Miasteczku. W Danii na te same pielęgniarki, które tu ledwo wiążą koniec z końcem, tam czeka równowartość około 10,000 zł miesięcznie. Tam mało kto ma wątpliwości, że państwo solidarne działa w praktyce.

Kiedy będzie tak samo tu, nad Odrą, Wisłą i Bugiem?

19 sierpnia 2007

Dotlenianie Warszawy

Jak tu się nie cieszyć? Odnowiono palmę na rondzie de Gaulla, przez co nawet zdjęcie wikipedyczne straciło na aktualności. Weekend z kolei przyniósł wieść o tym, że Dotleniacz - najnowsza instalacja Joanny Rajkowskiej na placu Grzybowskim, zostanie na stałe. Pomysł stawu, świeżej trawy i ławeczek - tak banalnie prosty, że aż piękny, przypadł okolicznym mieszkańcom do gustu. Zaczęli zbierać podpisy, by czasowa ekspozycja została już na trwale wpisana w krajobraz okolicy. Udało się!

Na razie instalacja ma pozostać do listopada. Potem ruszy ponownie na wiosnę, kiedy pogoda zacznie dopisywać. Rajkowska musi jeszcze otrzymać zgodę na przedłużenie użytkowania terenu od ZTM i wszystko będzie gotowe. Wygląda na to, że władze miasta powoli zaczynają wsłuchiwać się w głos mieszkańców, którzy marzą o podobnych oazach spokoju. Nic dziwnego - jeśli na tym samym placu miałby stanąć pomnik ofiar UPA na Wołyniu mielibyśmy kolejny martyrologiczny zakątek. Szanując przeszłość, nie można nie szanować istniejących, żyjących i funkcjonujących ludzi. Częstokroć takich, którym stan zdrowia uniemożliwia eskapady na krańce miasta.

Dlatego właśnie Dotleniacz stał się w bardzo krótkim czasie instytucją. Służącą przede wszystkim do spotkań. W końcu okolice placu, blisko biznesowych wieżowców, kościoła, synagogi i stacji metra. W takich warunkach o zabieganie nietrudno. Rajkowska z chirurgiczną precyzją wbiła klin w tę przestrzeń, uzupełniając ją o oazę spokoju. Odpocząć mogą przybywający tam bez względu na rasę, płeć, pochodzenie, religię czy jakikolwiek inny wyróżnik. Obok siebie przebywają starzy i młodzi, bogaci i biedni. Jak można nie cieszyć się z takiego faktu?

Na tym właśnie polega przestrzeń publiczna. Obszar, który integruje i prowokuje. Do myślenia. Tak jak poprzednia instalacja Rajkowskiej - palma w alejach Jerozolimskich. Stała się ona symbolem nowego, kreatywnego oblicza miasta. Do tego zaangażowanego społecznie. Gościła nas, wyrzuconych z klubu Le Madame Zielonych. Stanowiła i nadal stanowi punkt zborny dla alternatywnych pochodów pierwszomajowych. Ostatnio, mimo remontu, postanowiła wyrazić solidarność z protestującymi pielęgniarkami. Tak więc nie daje o sobie zapomnieć, kiedy teraz, po remoncie, jest jeszcze bardziej okazała.

Tak więc możemy z dużą dozą prawdopodobieństwa ogłosić, że mamy kolejne kultowe miejsce na mapie stolicy. Miejsce, w którym ludzie spotykają się nie po to, by oddać się orgii zakupów, lecz by przez chwilę, wspólnie pobyć i odpocząć. Wyciszyć się. Może poczytać przy okazji gazetę. Miasto, które tworzy takie warunki, ma szansę przyciągać turystów i jednocześnie poprawić jakość życia mieszkańców. Niedawne badania wykazały, że ok. 70% Warszawianek i Warszawiaków czuje często przemożny stres. Oby więcej takich obszarów, gdzie można odpocząć od tego szaleńczego biegu. Mniej tratowania, więcej podziwiania!

Więcej tlenu w wielkim mieście - przeczytaj stanowisko warszawskich Zielonych w tej sprawie.

16 sierpnia 2007

Tęcza zamiast tarczy

Malowałem niedawno na bloku rysunkowym. Jeden z obiektów, który wyszedł spod moich rąk, okazał się być nad wyraz symbolicznym. Tęcza. Znak pokoju i przymierza w Biblii. Symbol miłości i pokoju. Ponad podziałami.

Przeczesując mroczne zakamarki globalnej sieci, przypominałem sobie swą dziecięcą fascynację żywymi barwami. Zacząłem też zgłębiać ich znaczenie, by bliżej poznać wartości, które się za nimi kryją. To przyjemne zajęcie, umożliwiające bliższe poznanie sztandaru, pod którym występują (choć w zmienionej kolejności barw) zwolennicy pokoju i poszanowania dla miłości ponad społecznymi barierami.

Idąc od góry - czerwień to kolor żarliwy. Gorący. Pełen miłości, pasji i erotyzmu. Życia i witalności. Rewolucyjny (ciekawe czemu?) i bijący po oczach. Dalej pomarańczowy - luz i swoboda, rodem z Pomarańczowej Alternatywy, która groteską dobijała konającą Polskę Ludową. Z barw jednoznacznie ciepłych zostaje już tylko żółć. Kolor wolności i energii, który, tak na marginesie, pomaga w nauce, jeśli miewacie ściany tej barwy.

Następnie zieleń. Trudno zaprzeczyć, że dla nas jest to barwa bardzo bliska. Łączy się ona z nadzieją. Na lepszy świat. Bez wojen i konfliktów, bardziej sprawiedliwy, dający równe szanse. To kolor młodości i świeżości. Lasu, w którym można oddychać pełną piersią. Bez obawy, że zaraz ktoś zagłuszy nasze dążenia. To kolor, który łączy. Człowieka z naturą i z samym sobą. Barwa esperantystów - a więc tych, którzy najlepiej symbolizują porozumienie ponad wszelkimi barierami.

Pozostały dwie barwy, chłodne, ale jednak żywe. Błękit kojarzy się ze stabilnością i przywiązaniem do tradycji. Konserwatyzmem w lepszym, nieskażonym rodzimą polityką wydaniu. Jest mistyczny, bo odzwierciedla powietrze. Świeże powietrze. Na końcu zaś pozornie smutny fiolet. Łączący się z zadumą, ale i szlachetnością, a nawet młodzieńczym buntem i przemianami. Jak spieszy donieść Wikipedia, jest to też kolor najwyższej, siódmej czakry, symbolizujący oświecenie duszy.

W całej tej układance brakuje tylko dwóch barw, na które także i w naszej polityce nie powinno być miejsca. Bo nie ma na tęczy miejsca dla brunatnej brutalności, militaryzacji i nietolerancji. Dla homofobii, antysemityzmu i dyskryminacji. Nie ma też miejsca na czerń, która pragnie wszystko ujednolicić, za wszelką cenę niszcząc różnorodność. Te kolory nie tworzą gamy, która jest rozszczepieniem bieli - a więc emanacji dobra, światła, dzięki któremu możemy egzystować na tej planecie. Właśnie dlatego ważnym jest, by ludzie, dla których tęcza oznacza sprzeciw wobec wojen i wrogości wobec drugiego człowieka powiedzieli "nie" pomysłowi, który powstał właśnie z logiki militaryzmu. Przeciw pomysłowi na amerykańską instalację wojskową w Polsce.

Warszawscy Zieloni czynnie uczestniczą w akcji zbierania podpisów o referendum w sprawie tarczy antyrakietowej. Uważamy, że błędem jest nakręcanie spirali zbrojeń, zamiast poświęcania wysiłków na rozwój społeczny, ekonomiczny i ekologiczny krajów globalnego Południa. Mniej imperializmu, więcej multilateralizmu, a więc międzynarodowej współpracy w zwalczaniu biedy i niesprawiedliwości. Planetę mamy tylko jedną - czas ją szanować.

Będziemy obecni w piątek na ulicy Chmielnej, od około 17.00, tak jak byliśmy obecni na marcowej demonstracji antywojennej, z której to zdjęcie (rodem z Indymediów) umieściłem powyżej. Zapraszamy serdecznie do podpisania się, a także zostawiania namiarów, przez co będziemy mogli na bieżąco informować o naszych akcjach. Pokażmy razem, że nie jesteśmy bierni. Czas, by rządzący w końcu zobaczyli, że 2/3 obywatelek i obywateli tego kraju, którzy mówią "nie" mirażom o uprzywilejowanym partnerstwie za wszelką cenę nie mają zamiaru siedzieć bezczynnie. Czas na działanie!

Jeśli czujesz, że chciał(a)byś pomóc nam w zbieraniu podpisów, zapraszam do kontaktu mailowego.

Zapraszam także do zapoznania się z oficjalnym stanowiskiem Partii Zielonych w sprawie projektu tarczy antyrakietowej.

12 sierpnia 2007

Tanio nie będzie, czyli płacz i płać

Jak wielu mieszkańców naszej mazowieckiej aglomeracji, przychodzi i na mnie czas, bym wyjechał gdzieś za miasto. Czynię to, korzystając z faktu istnienia Szybkiej Kolei Miejskiej, która faktycznie, w pół godziny potrafi pokonać dystans z dworca Warszawa Sródmieście do Pruszkowa. Ma ona jednak pewną zasadniczą, irytującą wadę - podróżowanie nią naraża na dodatkowe koszty, związane z przekraczaniem strefy miejskiej. Kiedy to się skończy? Obawiam się, że nieprędko.

Kiedy przyjeżdżałem tu z Przemyśla, uderzył mnie jeden, zasadniczy fakt. Oto tam miałem bilet miesięczny na jedną linię za 33 złote. Tutaj zaś za ok. 85 zł mogę pozwolić sobie na bilet kwartalny, który daje mi dostęp do wszystkich linii autobusowych, tramwajowych, kolejowych i na dokładkę do metra. Z jednym wszakże zastrzeżeniem - żadnego opuszczania miasta, inaczej trzeba wykupić już ciut droższą alternatywę, dającą pełną swobodę.

Bilet aglomeracyjny obiecano nam od dawna. Na własne uszy słyszałem debatę trójki kandydatów na prezydenta Warszawy w zeszłym roku, w której zapewniali o swoim poparciu i chęci wdrożenia tego pomysłu. Jedna z nich jest obecnie gospodynią stołecznego Ratusza. Mam nadzieję, że ekipa Hanny Gronkiewicz-Waltz przypomni sobie o tym pomyśle wcześniej niż przed wyborami.

Bo chyba nie da się ukryć, że oczywistym absurdem jest, że za przejechanie dwóch przystanków kolejowych muszę dodatkowo płacić 1,20 zł w jedną stronę. Niby niewiele, ale jednak sam fakt, że w kieszeni mam kartę miejską, która za stacją Warszawa Ursus staje się nieistotna, powoduje gorycz. Kontrole w pociągu nie należą do rzadkości, więc Zarząd Transportu Miejskiego dodatkowo zasilają pieniądze z kar stawianych pasażerom.

Oczywiście stworzenie systemu biletu aglomeracyjnego nie jest sprawą należącą do tych banalnie prostych. Wymaga skutecznych, a przy tym żmudnych negocjacji między Warszawą a otaczającymi ją gminami. Jeśli jednak na serio myśli się o zrównoważonym rozwoju nie tylko miasta, ale też całego rejonu, byłby on sporym krokiem naprzód. Dzięki niemu nie karano by po kieszeni tych, którzy postanowili przenieść się w spokojniejsze rejony i odciążyć nieco ludną stolicę.

Jeśli wierzyć zapowiedziom, to strefa miejska ma być rozciągnięta przynajmniej na trasie SKM na jesieni. Miejmy nadzieję, że nie będzie z tymi planami tak, jak z przejęciem przez miasto udziałów w Kolejach Mazowieckich, które nadal dojść do skutku nie może. Zrozumienie tego, że zadania publiczne, realizowane przez Warszawę nie kończą się wraz z graniczmi miasta, jest kluczem do zbudowania stolicy z prawdziwego zdarzenia.

11 sierpnia 2007

Czas na Zielonych!

Ruszamy z blogiem. Subiektywnym i nieprzewidywalnym. Póki co to tylko zapowiedź. Prawdziwa burza rozszaleje się, gdy do mej skromnej osoby dołączą inni. Będziemy sprawdzać, czy Warszawa jest dobrym miejscem do życia. Zwracać uwagę na sprawy, których nie można zbyć tylko paroma zdaniami w gazecie. Bo chcemy miasta dla ludzi. Zielonego, zdrowego i sprawiedliwego społecznie. Wolnego od uprzedzeń, otwartego na świat, ludzi i ich potrzeby.

Popatrzcie wokół. Afera goni aferę. Scenę polityczną coraz trudniej ogarnąć. Trwają kłótnie i przepychanki. Czy nie czas dokonać zmiany? Wpuścić nowych, świeżych ludzi, z ciekawymi pomysłami i innym spojrzeniem na świat? Nawet jeśli nie musicie zgadzać się z tym stwierdzeniem, zawsze możecie zajrzeć i poczytać. To nie boli. Parę chwil kontaktu ze spojrzeniem, którego nie uświadczycie za wiele w innych mediach.

Mam nadzieję, że będzie Wam z nami dobrze. Możecie nas znać z działalności ekologicznej, feministycznej, pacyfistycznej czy też w obronie mniejszości. Widujecie na Paradach Równości, manifestacjach antywojennych, Manifach. Zbieramy podpisy przeciw tarczy antyrakietowej, bronimy przyrody. Nie gryziemy. Pytajcie nas o zdanie, informujcie o sprawach, którymi możemy się zająć. To miejsce po to, byście mogli poczuć się słuchani.

pozdrawiam
Bartłomiej Kozek
Zieloni 2004 - koło warszawskie
współprzewodniczący
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...